Umarli nie grzeszą. Część III - SylwiaJ
Proza » Obyczajowe » Umarli nie grzeszą. Część III
A A A
Od autora: Wracając wczoraj z galerii handlowej wstąpiłam jeszcze do niewielkiego sklepiku po drodze. Dobre wędliny. Chleb. Z tyłu jakaś chemia. Miejsca niewiele. Ludzi często na tyle, że człowiek czeka na swoją kolej paręnaście minut. Wchodzę do środka. Przede mną w kolejce jakieś cztery osoby. Obok - pomiędzy półką z słodyczami, herbatami i czym tam jeszcze, a ladą chłodniczą z wędliną leży pies. Labrador. Bez kagańca. Smycz luzem. Oczy łagodne. Grzeczny. Poukładany. A jednak? Pies... Jakoś psy w sklepach - obojętnie jakich mi nie pasują. Choćbym nie wiem jak lubiła zwierzęta, jestem na NIE.

Właściciel psa - jak przypuszczałam - ostentacyjnym głosem przemawiał do ekspedientki. W końcu zapłacił za towar i skierował się w stronę drzwi. Przechodząc tuż przede mną. Szturchnęłam go za ramię i powiedziałam grzecznie:
- Proszę pana, ale pies w sklepie spożywczym, to chyba jednak niezbyt mądre.
- A jaki ma z tym pani problem - on do mnie - a poza tym... Czy jest jakiś przepis, który zabrania.
Umilkłam, bo nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nie miałam kontrargumentu. Wiedziałam też, że cała ta dyskusja nie ma większego sensu.

Jestem pewna, że tekst nie przysporzy mi przyjaciół. Nie potrzebuję jednak tego... - chciałabym rzec, ale to nie do końca prawda. Wiem, że chciałabym mieć znajomych, którzy lubią moje teksty i którzy zgadzają się z tym, co pisze. Tak jednak raczej nie będzie. Bynajmniej nie za każdym razem.

Piszę o tym, co jest dla mnie ważne. To czy ktoś to czyta lub nie... Czy ktoś czyta uważnie. Ze zrozumieniem... Oczywiście, że ma to dla mnie znaczenie. Po to się pisze, by ktoś to przeczytał. Jeszcze lepiej gdyby moje słowa otwierały klamki nieznanych dotąd drzwi. Naciskały na struny myślowe. Budziły różne emocje i uczucia.

Napisałam dzisiaj pewien komentarz pod postem Wojciecha Tochmana. Tydzień temu zaczęłam czytać jego reportaż "Pianie kogutów, płacz psów". Swoją drogą... Nawet nie przyszło mi do głowy, że to jakieś nawiązanie do tytułu. Serio...

Tekst jego wpisu dotyczył WOŚP. Czy bylibyśmy tak szczodrzy gdyby pomoc dotyczyła dzieci z Rwandy, Syrii czy jakiegoś innego "końca świata". Zaczęłam od tego, że wolimy ratować psy niż ludzi. Chodziło mi o pewną subtelność. O wartościowanie. O skalowanie pewnych różnic, którym tak bardzo próbujemy dziś zaprzeczać. Bo pies, to niby jednak to samo, co człowiek. Stworzenie żywe. I, że niemądrym jest rozróżniać... 

Mam wrażenie, że te wszystkie dzieci, które utonęły w Morzu Śródziemnym czy gdziekolwiek indziej niewiele dla nas znaczą. Istotniejsze są nasze zwierzątka. Ubóstwione przez nas koty i psy. Wypełniają nasze wszystkie potrzeby i pustkę. Brak miłości. Brak dotyku. Brak ciepła. Wielu z nich nie traktujemy serio. Kupujemy sobie takie żywe maskotki, niezależnie od tego czy mamy dla nich czas i pieniądze na ich utrzymanie. Mówimy o nich, że to nasi członkowie rodziny. Pięknie... Zapewne tacy, co to nie powiedzą nam jakie mamy wady i jak bardzo jesteśmy okropni. Nawet jeśli się za coś na nas obrażą, to tylko na chwilę. Przejdzie im gdy zapragną jedzenia, picia lub wyjścia na spacer. Przyjdą niezależnie od tego, co im się w nas nie podoba. 

Nie musiałam długo czekać na czyjąś reakcję. Młoda kobieta, której zdjęcie profilowe na FB przedstawią ją i pieska. Całkiem fajnego. Oczywiście foch. Bo to niemądry komentarz. Czyli, że jak ja tak mogę...

Moja siostra ma trzy psy. Dwa labradory i owczarka. Wcześniej zamiast owczarka była taka niewielka suczka, którą siostra wzięła ze schroniska dla zwierząt. Moja mama mawiała:

- Zeszliście na psy - mówiła do mojej siostry i... przeganiała "bractwo" gdzie się da. Z niewielkim skutkiem. Bo labrador to labrador. Oby dwa miały ją w nosie. 

Trzy lata temu moja mama zmarła na raka piersi. Miała 81 lat. Wiek słuszny można by rzec. Problem w tym, że nikt się tego nie spodziewał. Pół roku wcześniej spędziłyśmy wspaniały urlop na Korfu. Saranda bardzo jej się spodobała. W sumie to ona chciała bardziej pojechać na tę wycieczkę, niż ja. 

Kilka tygodni po powrocie do domu, wsiadła w autobus i pojechała do Niemiec. Gdzieś pod holenderską granicę. Odwiedzić naszą sąsiadkę, która jakieś dwa czy trzy lata temu. Obiecała jej to kiedyś i dotrzymała słowa. Odpowiedzialność jest jedną z cech, która ponoć różni człowieka od zwierząt. Przeczytałam to dziś w jakimś krótkim opracowaniu. 

Dwa miesiące później zmarła ta sąsiadka. Jej ciało przywieziono do Polski. Pogrzeb odbył się w kościele w mojej rodzinnej wsi, a trumnę złożono do grobu na miejscowym cmentarzu. Następnego dnia po tym pogrzebie pojechałam z córką odwiedzić moją mamę

- A weź mi przestań - zaczęła - kto to widział tak rozciągać Różaniec. 

- I tylko "Zdrowaś" "Zdrowaś" - mama zaczęła przedrzeźniać gościa z firmy pogrzebowej. Padałyśmy ze śmiechu, bo to było tak zabawne, że nie sposób było się powstrzymać. Nie myślałam wtedy... Nie mogłam wiedzieć, że za kilka miesięcy ta scena o mały włos nie wytrąci mnie z powagi sytuacji, w jakiej wypada być człowiekowi w żałobie. Ale o tym za chwilę...

Sobotni poranek. Jakiś miesiąc później. Tyle co wróciłam z zakupów. 

- Słuchaj - zadzwoniła do mnie moja siostra - mama jest chora. Ma ogromnego guza na piersi.

Zbladłam. Chwilę później jechałam do niej do szpitala. W głowie plątanina myśli. Jak się zachować. Co zrobić, żeby nie płakać. Wchodzę do pokoju. A moja mama jakby nigdy nic. 

- Przywieź mi może jakieś igły i włóczkę - mówi do mnie.

Cała moja mama. Bezruch znaczy dla niej śmierć. Tydzień pobytu w szpitalu. Badania potwierdziły najgorsze. Guz. W jej wieku nie ma już czego leczyć. 

Jej choroba trwała jakieś dwa i pół miesiąca. Wcześniej jeszcze byłam z nią przez tydzień, bo moja siostra jechała na pielgrzymkę do Fatimy. Bałam się, że coś się stanie, a ja...? Co ja zrobię... 

Im bliżej grudnia, tym większe nerwy. Moja siostra miała lecieć do Tajlandii. Razem ze swoim starszym synem i córką. Kilka dni przed wyjazdem decyzja:

- Mama umiera. Nie lecę. 

Niewiarygodna awantura z synem, który nie chciał się z tym pogodzić. Już jeden urlop im się nie udał. Teraz miała być inaczej. Przecież to istny raj. Wrócą. Nic się do tego czasu nie stanie - próbował zaklinać rzeczywistość. Mnie to zaklinanie bolało bardziej niż bardzo. Nie miałam słów. Żal mi było mojej siostry. 

W środę następnego tygodnia moja zmarła. W czasie gdy młodzi odsypiali podróż w hotelu w Tajlandii. Obudzili się na chwilę przed tym jak zadzwoniła do nich moja siostra. Czyżby duch zmarłej babci omsknął się ponad światem i ją ubiegł?

Dzień przed pogrzebem - popołudniu - różaniec za zmarłą. Wyjechałam z domu w miarę wcześnie. Nie wiedząc o zablokowanej przez manifestujących drogi. Dojeżdżam do wiaduktu i truchleję: ale o co chodzi? Jakiś wypadek czy co? Dzwonię do kuzyna:

- Jak to co? - mówi on - manifestacja. Nie wiesz.

A niby skąd w takim momencie mam wiedzieć. Skąd do cholery mam o czymś takim pamiętać, skoro tam nie mieszkam. Wkurwiona wyprzedzam kolumnę aut. Dojeżdżam na wiadukt, gdzie blokuje mi przejazd jakaś grupa ludzi. Wyłączam samochód. Wychodzę. I zaczynam wrzeszczeć w twarz policji. Drę się w niebo głosy. Mam ochotę ich wszystkich tam pozabijać.

W samochodzie moja córka. Patrzy na mój obłąkańczy stan i chyba do końca nie wierzy temu, co widzi:

- Niech się pani uspokoi - mówi do mnie policjant - błagam. Niech pani siądzie do samochodu.

Chwilę później mam otwarty przejazd. W aucie mam rozhisteryzowaną, wyjącą córkę.

- Jak oni tak mogą - płacze, trzęsąc się z emocji.

- Zamknij się do cholery - krzyczę na nią - przecież jedziemy. 

Spóźniam się jakieś siedem minut. Ostentacyjnie jednak idę do przodu. Wściekła na wszystkich, że do mnie nie zadzwonili. Moje kuzynki wiedziały. Dlaczego nikt nie pomyślał, że ja mogę o wszystkim zapomnieć. 

W dzień pogrzebu przepiękne słońce. Pogoda jak na grudzień cudowna. Stajemy z córką w kaplicy. Miny poważne. Choć jedyne o czym myślę... Niemalże od razu:

- Jej już tutaj nie ma... - wierząc, że jest w innym, lepszym świecie. Na myśl przychodzi mi ta kaplica, której nie mogłam znaleźć. To Zmartwychwstanie... Jawi mi się teraz jako fakt. Jako coś rzeczywistego. Coś przez co przechodzi ten, który przeżył swoje życie czyniąc dobrze. 

W tym momencie wchodzą panowie z zakładu pogrzebowego. Gość zaczyna odmawiać różaniec. Słucham i... uszom nie wierzę. W głowie dudni mi głos mojej mamy. Jej oburzone lecz w sumie dość prześmiewcze "Zdrowaś" "Zdrowaś". W głowie pożar.

- Ale jaki pogrzeb. O co chodzi? Skąd ta myśl? Przecież nikt z naszej rodziny w ostatnich miesiącach nie umarł - myślę. 

Ukradkiem patrzę na moją córkę. 

- Jeszcze tylko tego mi trzeba, żeby ona sobie to przypomniała - myślę. I patrząc na ciało mojej mamy, mówię jakby do niej.

- No weź przestań. Nie rób sobie ze mnie jaj. Przecież to twój pogrzeb. Muszę być poważna. 

Zamiast łez wszystko we mnie rży.

- Zwariowałam. Bóg mi świadkiem... Moja mama ze mnie drwi. A przecież chyba umarli nie grzeszą...

Tamto wspomnienie wyrwało mnie ze smutku. Przez jakieś 5 minut zastanawiałam się o czyj to pogrzeb chodzi. W końcu sobie przypomniałam:

- No tak. Sąsiadka. 

Zabawne... Moja mama potrafiła obśmiać nawet najgorszą sytuację. 

Jestem do niej podobna. Strach i rozpacz zazwyczaj leczę śmiechem. Mam nadzieję, że nie głupawym. To byłoby trochę nierozważne. 

Rok później zdechł mój pies. Shi-tsu. Słodki futrzak, którego kupiłam od Modliszki. Wartość dodana. Przez rok chorował na serce. Kupowałam mu takie w sumie nie tanie (jak na mnie) tabletki. Pakowałam w szynkę. I karmiłam.

- Chodź Pimpusiu. No chodź. Chcesz kanapkę...

Któregoś wieczoru wróciłam później do domu. Chciałam zrobić zakupy i uzupełnić brakujące miejsce w paczce dla mojej córki, którą kilka tygodni wcześniej wywiozłam do W-wy. Otworzyłam drzwi i... przywitała mnie cisza. Pojęłam w lot. Wieczór wcześniej coś mnie w nim zaniepokoiło. Wskoczył na narożnik. I jakoś tak się we mnie wtulił. Świeżo wystrzyżony. Był taki mięciutki. Tuliłam jego słodki pyszczek i psie futerko. Mój "rozczulacz" - tak na niego mówiłam.

Leżał na narożniku. Wyciągnięty na całą długość psa. Jeszcze taki trochę ciepły. Taki kochany. Ech... Zadzwoniłam do mojej córki. Nie odebrałam. Wykręciłam więc telefon do siostry:

- Pies mi zdechł - powiedziałam smutno, ale chyba jakoś nie rozpaczliwie. Wiedziałam, że kiedyś przyjdzie taki dzień, gdy zostanę zupełnie sama. 

- Kupisz sobie nowego - mówiła mi córka.

- Nie. Na razie nie chcę żadnego psa. Nie ma mnie w domu przez cały dzień. Nie kupię sobie zwierzaka tylko po to, żeby się tu męczył, a do pracy też go nie wezmę.

Odpowiedzialność? Tak. Przemówiła przeze mnie odpowiedzialność, a nie pusty egoizm. Kupiłam psa mieszkając na wiosce. Nie przypuszczałam wtedy, że za kilka lat moje życie wywróci się do góry nogami i że z każdym wyjazdem będę miała z nim problem. 

Rozsierdził mnie ten komentarz. Choć wiem, że nie ona jedna by mi to wytknęła. Dla mnie jednak pies, to pies. A człowiek, to człowiek. Nie mogłabym zrównać ze sobą śmierci mojej mamy i psa. Nie jestem w stanie powiedzieć, że mój pies umarł. Pojęcie "odszedł" też do mnie nie przemawia.

Ludzie od siebie odchodzą. Robią to z różnych powodów. Najczęściej dlatego, że się nie kochają i że przestali siebie nawzajem rozumieć. 

Mówiąc "pies mi zdechł" mam na myśli moje słodkie psie furto. Kudłacza, którego kochałam. Tak jak kocha się psa i jak nie kocha się ludzi. Mówiąc "pies zdechł" mam w myśli wszystkie zabawne historie. Jego ucieczkę od mojej siostry. Pewnie jej nerwy i strach, bo co ja powiem. Mam w pamięci jego i rudzielca. Kota, który siadał razem z psem obok mnie na stoliku i "żulił" ode mnie chleb. Jedząc śniadanie dzieliłam na takie maleńkie kawałeczki. I nie daj bóg pominęłabym Rudego - Tosię (kocura), to dla przypomnienia zawsze pacnął mnie w rękę. 

Śmierć to śmierć - napisała mi ta dziewczyna. Ktoś dodał, że to... jak jeden do jednego. A ja mówię, że nie. Po mojej mamie zostało mi piękne mieszkanie. Dom, do którego wracam po ciężki dniu pracy. Mój azyl i moje schronienie. Oprócz tego wspomnienia. Tak żywe i cudowne... jak nasz wyjazd na Korfu. Jest też grób, ale... Nieczęsto tam zaglądam. Wiem, że ona jest blisko mnie. Tu, gdzie jestem.

Po psie została mi smycz i legowisko. Mam sporo zdjęć. Wspomnienia. I tyle. Stwierdzam, że to nie to samo, co moja mama. Że to coś zupełnie innego. Inna wartościowość. Inne ujęcie. Nie mogę tych dwóch śmierci sprowadzić do jednego słowa umarł. To byłoby nie fair... Ale nie każdy musi się ze mną zgadzać.

Pod moim komentarz wpis Wojciecha Tochmana. Coś w stylu, że jak ratujesz zwierzę, to uratujesz i człowieka. Stwierdziłam potem, że to kompletnie zła teoria. Odwrócona. 

Człowiek, który ma w sobie miłość i nie potrafi wyrządzać krzywdy swojemu bliźniemu - człowiek, który ma w sobie prawdziwą wrażliwość i empatię - nie skrzywdzi nikogo. Nawet zwierzęcia. Mówienie o odwrotności jest jakąś kompletną pomyłką. Wielu, którzy walczą o prawa zwierząt, czyni to z czystego egoizmu. Nie skrzywdzą zwierzęcia, ale skrzywdzą człowieka. Nie tylko złym czynem, ale również słowem, myślą czy zwykłą obojętnością. Bądźmy więc ludźmi, a świat może będzie chociaż troszkę lepszy.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
SylwiaJ · dnia 27.01.2020 11:01 · Czytań: 524 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty