Rozgłos, jaki osiągnął lokal, przez młodych Wałbrzyszan zwany Zetemesem, rozniósł się daleko poza ich liczące sto trzydzieści tysięcy mieszkańców miasto. Pomieszczenia Zetemesu mieściły się na parterze dużej poniemieckiej kamienicy. Stała na zakręcie brukowanej ulicy Mickiewicza. Tędy, popiskując resorami na nierównym bruku, jęcząc elektrycznymi silnikami, jeździły trolejbusy do odległego o parę kilometrów dworca kolejowego Wałbrzych Główny.
Dawną poniemiecką restaurację zamienioną na młodzieżowy lokal otwarto po raz pierwszy od 1945 roku. Wśród starszych osób, mieszkających na wyższych piętrach kamienicy, tkwiła pamięć o głośnym morderstwie popełnionym w restauracji po wojnie. Ponoć sowiecki oficer zgwałcił śliczną siedemnastoletnią Niemkę, która pracowała tam jako kelnerka. Potem przychodził do niej z kwiatami i wódką. Dziewczyna opędzała się od natrętnego Rosjanina. Rusek ją dopadł, gdy w kuchennym zapleczu całowała się młodym kucharzem. Będąc pijany, dostał szału i wystrzelał do niej całą zawartością magazynka pistoletu TT.
Wreszcie lokal otwarto dla publiczności po decyzji Molendy – pierwszego sekretarza partii w powiecie. Sekretarz chciał nie tylko upiększyć stolicę powiatu, pragnął ją ożywić, zapewnić młodzieży rozrywkę. Na stworzenie tanecznego lokalu dla młodych mieszkańców Wałbrzycha zdecydował się po interwencji pierwszego sekretarza pezetpeeru, z odległej o ponad dwadzieścia kilometrów Świdnicy. Świdnicki aparatczyk o nazwisku Kulfiak miał tajemniczo mocne wsparcie, sięgające Biura Politycznego przy Komitecie Centralnym w Warszawie. Chciał się pozbyć osobistego problemu. Musiał wyrzucić ze swego miasta grupę muzyczną Knock-boys’ów. Nie mógł znieść inwektyw, formułowanych za jego plecami. Mówiono o jego osobistym przyzwoleniu na hodowanie w mieście propagandy imperialistycznej mody zatruwającej miasto.
Współautorką artystycznego sukcesu kończących szkołę muzyczną chłopaków była protegowana przez sekretarza partii siostra jego kochanki. Ta atrakcyjna młoda kobieta – kierowniczka miejskiego domu kultury (poprzednio przewodnicząca miejskiego ZMSu) zachwyciła się rockendrollową pasją młodych muzyków. Oczarowana ich dokonaniami, dzięki wpływowej siostrze objęła muzyków mecenatem. Świdnicki sekretarz Kulfiak początkowo udzielał muzykom finansowego wsparcia. Wyasygnował pokaźną sumę na zakup nowych instrumentów, mikrofonów i wzmacniaczy. Efekty osobistej „wielkoduszności”, jak określał swój gest, przeraziły go. W czasie drugiego występu Knock-boys’ów, młodą publiczność ogarnęło szaleństwo.
Wydarzenia, które spowodowały konieczność wydalenia muzyków ze Świdnicy, wymknęły się spod kontroli w trakcie akademii z okazji rocznicy rewolucji październikowej. Po jak co roku nudnym i przydługim referacie, wychwalającym zdobycze komunizmu, odśpiewano Międzynarodówkę. Kiedy skończyła się część oficjalna, na sali wypełnionej młodzieżą nastąpiło wyraźne ożywienie. Pojawili się podłączający kable do wzmacniaczy i regulujący natężenie dźwięków elektrycznych gitar młodzi zgrabni muzycy. Napięcie wzrosło, gdy saksofonista po przyłożeniu tuby instrumentu do mikrofonu, wydobył kilka przeciągłych tonów. Muzycy zakołysali się do rytmu wystukiwanego na perkusji. Zaintonowali, akcentowany chrypieniem saksofonu, wstęp do twista Lucija. Młodzi słuchacze wpadli w ekstazę. Przed siedzącego w pierwszym rzędzie, wysokiego rangą sowieckiego oficera, wybiegły dwie trzymające się za ręce nastolatki. Rosjanin z garnizonu stacjonującego w Świdnicy siedział napuszony jak indor z wypchniętą do przodu piersią. Była obwieszona orderami jak noworoczna choinka. Dziewczyny nie zwracały uwagi na wojskowego i siedzących koło niego dygnitarzy partyjnych. Podniosły spódnice i odsłoniły podwiązki, podtrzymujące opięte na zgrabnych nogach pończochy. Musiały mieć przećwiczoną choreografię twista, bo skręty ciał wykonywały równocześnie, mocno akcentując rytm melodii.
- Eta charaszo – uśmiechnął się pogromca faszyzmu, obleśnie ukazując galerię szczerozłotych zębów. Spojrzał na siedzącego obok pierwszego sekretarza Kulfiaka. Prominent był porażony strachem. Wydawało mu się w tym momencie, że tańczące dziewczyny upatrzyły sobie Rosjanina jako ofiarę. Wykonywały do taktu erotyczne – ruchy. Do przodu i do tyłu odbywało się falowanie ich bioder. Zadzierane spódnice, momentami odsłaniały się ich majtki. Na dodatek robiły to blisko twarzy przedstawiciela „bratniej armii”. Szczęśliwie dla polskich partyjniaków tajniak wykonujący rolę ochroniarza złapał za ramiona, wionące zapachem taniego wina „tancerki” i wyciągnął je sprzed oblicza zdezorientowanego nieprzewidzianą sytuacją wojskowego.
– Pierdolimy taką akademię! – krzyknęła jedna z odciąganych dziewczyn.
Usłyszał to zaproszony pułkownik.
Parę chwil po incydencie z tancerkami, gdy w tyle sali rozległ się trzask łamanych krzeseł, Kulfiak poderwał się z pozycji siedzącej i wydał decyzję o przerwaniu koncertu. Bili się z miejscowymi chłopakami zaproszeni wychowankowie domu poprawczego. Na scenę wtargnęli tajniacy. Pechowo jednego z nich poraził prąd. Odskakując od wzmacniacza, którego nie potrafił wyłączyć, popchnął plecami stojący na postumencie gipsowy odlew popiersia Lenina.
– O Matko Boska! – krzyknęła referentka działu kultury, kochanka Kulfiaka.
Wywracający się postument nabrał prędkości, przed zderzeniem ze scenicznymi deskami. Rozległ się grzmot. Gips rozprysnął się z gruchotem. Odłamki fragmentów wodza rewolucji obsypały siedzących na przedzie dygnitarzy.
Konsekwencje skandalu – w czasie ważnej akademii – dla Kulfiaka mogły być dramatyczne. Groziła mu utrata stanowiska pierwszego sekretarza komitetu miejskiego. Intensywne milicyjne śledztwo nie wyjaśniło, kto podał alkohol, łamiącym krzesła wychowankom domu poprawczego. Ujawniło natomiast, kim były „tancerki” twista. Okazały się uczennicami szkoły gospodarczej odbywającymi praktykę w sklepie rzeźniczym. Zapłakane, przyznały się na komisariacie, że feralnego dnia poczęstował je tanim winem traktorzysta, dostawca tuczników do ubojni.
Kozłem ofiarnym zostali Knock boys’i. Zakazano im występów. Na dodatek portier, były ubek, nie wpuścił ich na próbę do domu kultury. Stało się to dramatem młodej kierowniczki kulturalnej placówki. Przed miesiącem, wraz ze swoim zespołem zdobyła efektowny puchar na festiwalu zespołów młodzieżowych w Brzegu.
– To było zwycięstwo przez nokaut – oświadczył przewodniczący jurorów, komentując fakt zdeklasowania poziomem kunsztu muzycznego, innych grup rock and roll’owych. Wtedy to zdecydowano się zmienić poprzednią, mdłą nazwę zespołu Świdnickie Rytmy, na bardziej anglosaską: Knock boys (bo przecież „znokautowali” innych konkurentów).
Ambicje urodziwej kierowniczki sięgały wysoko, chciała, aby jej Noksi wybili się na arenie krajowej. Występowali na antenie radia i telewizji. Mgliście nawet wyobrażała sobie ich karierę międzynarodową… Burda na akademii z okazji rewolucji sowieckiej stała się dla niej osobistą katastrofą.
Nieprzejednane stanowisko Kulfiaka w sprawie zakazu występów i prób zespołu świdnickich rockandrollowców spowodowało jego konflikt z kochanką. Siostra kierowniczki domu kultury nie mogła pogodzić się z jego postawą. Przedtem pierwszy sekretarz imponował jej nowoczesnym stylem bycia, otwarciem na potrzeby młodzieży. Sama także była zauroczona muzyką Noksów. (jak powszechnie nazywała ich młodzież). Chciała pomóc zrozpaczonej siostrze.
Zaskakujące rozwiązanie uwierającego go problemu przyszło Kulfiakowi do głowy na naradzie „w powiecie” – tak w świdnickim okręgu określano powiatowy komitet PZPR w Wałbrzychu. Udał się tam z nieodłączną referentką wydziału kulturalnego, już w dniu poprzedzającym zebranie partyjnych aparatczyków. Kierowcy wołgi nakazał, aby po drodze zajechać do turystycznej miejscowości Kowalowa. Dojechał z kochanką do partyjniacko - esbeckiego hotelu w Kowalowej w rutynowym celu – by znaleźć się z nią w łóżku. Niestety, siedząca z nim przy stoliku hotelowej restauracji referentka zachowywała się inaczej niż dotychczas. Ubrana w obcisłą bordową sukienkę, podkreślającą kobiecość jej figury, do kochanka odnosiła się chłodno. Nie tknęła jedzenia ani alkoholu. Piła wodę mineralną. Już o dziewiątej oświadczyła, że boli ją głowa i poszła spać. O północy, podniecony trunkami Kulfiak zapragnął zaspokoić swoje żądze. Zamek drzwi jej pokoju okazał się zaryglowany. Nie pomogły pukania, potem kopniaki. Od zamiaru sforsowania drzwi siłą odwiedli go kierowca wołgi i były funkcjonariusz bezpieki – hotelowy portier.
Na cokwartalnej nasiadówce przedstawicieli władz Wałbrzycha i powiatu referowano inicjatywy mające propagować wychowawcze zadania socjalizmu. Świdnicki sekretarz czuł się okropnie. Bolała go głowa, jakby nią podpierał ciężki sufit. Półprzytomny, usłyszał o mającym powstać w Wałbrzychu domu kultury. Z trudem wytężył uwagę. Mówiono coś o planach prowadzenia w nowo powstałej placówce szeroko pojętej działalności kulturalnej i propagandowej… Kulfiaka poruszyły ostatnie zdania sprawozdawcy. Powiedział o przyciągnięciu nastolatków wieczorkami tanecznymi – przy muzyce m ł o d z i e ż o w e j.
Chwilę po naradzie wciąż jakby nieobecny świdnicki sekretarz, siedząc już w wołdze, usłyszał głos kierowcy.
– To wracamy do Świdnicy, towarzyszu sekretarzu?
– Poczekaj. Stasiu. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o lekarstwie. Rzygać mi się chce od miętowych cukierków.
– Jak bym mógł, towarzyszu sekretarzu – powiedział szofer i ze schowka na dokumenty wyjął butelkę piwa Radeberger oraz otwieracz ze skórzaną rękojeścią.
– Jeszcze nie masz dość? – odezwała się z tylnego fotela naburmuszona kochanka.
Syknął obleczony pozłacaną aluminiową folią kapsel. Kulfiak przyssał usta do butelki. Po opróżnieniu prawie całej zawartości chwilę łapał powietrze. Odwrócił się w stronę ciągle nastroszonej referentki wydziału kultury.
– Chyba jednak będę cię dzisiaj pieprzył – odezwał się, zagadkowo patrząc na kobietę. – Jedziemy za Molendą. Do wałbrzyskiego komitetu.
Kukułcze jajo w postaci Knock boys’ów świdnicki sekretarz podłożył Wałbrzychowi w gabinecie powiatowego sekretarza partii.
Podnosząc do ust szkło z alkoholem, z trudem panował nad drganiem pulchnej dłoni. Kieliszek czterogwiazdkowego radzieckiego koniaku przełknął jednym haustem.
– Towarzyszu. Dam Wałbrzychowi pierwszorzędny zespól muzyczny – powiedział po uporaniu się z oddechem.
– Nie bardzo rozumiem. Mówcie jaśniej – odezwał się Molenda.
– Widzicie, sprawa jest delikatna – przemówił zakłopotany trudnością w opanowaniu drżenia rąk, świdnicki sekretarz Kulfiak. – Czy macie już obsadzony etat kierownika nowego domu kultury? Mam w swoim komitecie pewne kłopoty personalne. Zaangażowany jestem w nie osobiście… Chciałem was zapytać, czy obsadziliście już etat kierownika domu kultury?
– No, mamy chłopaka na sto dwa. Pierwszorzędny aktywista, prawdziwy stachanowiec. Wysłaliśmy go na półroczny kurs propagandowy do Sojuza – odpowiedział Molenda.
– Ma zastępcę? – nerwowo zapytał Kulfiak.
– No, mówcie konkretniej, o co chodzi? – zniecierpliwił się sekretarz powiatowy.
– Ci muzycy, o których wspomniałem, swój sukces zawdzięczają naszej, do niedawna przewodniczącej zetemesu – młodej kierowniczce domu kultury. – Świdnicki sekretarz nabrał głębszego oddechu.
Przenikliwie spojrzał na sekretarza wałbrzyskiego.
– W naszej placówce dokonaliśmy pewnych przesunięć personalnych. Jeśli by się dało, prosiłbym o zatrudnienie jej u was. Dziewczyna jest ładna i zaangażowana ideologicznie. Mogłaby sprowadzić do Wałbrzycha pierwszorzędnych muzyków młodzieżowych. – Oczywiście nie chcę tego za darmo.
– Rozumiem, rozumiem – powiedział, nic nierozumiejący Molenda.
– W zamian, mimo zobowiązań wobec Rumuńskiej Republiki Ludowej, dla której realizujemy zamówienie, opóźnimy eksport z naszej fabryki wagonów. Nie Rumunom, a w pierwszej kolejności Wałbrzychowi dostarczymy pięć nowych węglarek, o co dopomina się bezskutecznie wasze zjednoczenie węglowe.
Na dużą część młodych mieszkańców Wałbrzycha, pojawienie się w Zetemesie Knock boys’ów, zadziałało jak narkotyk. Utwory przez nich grane były na ogół znane. Jak dotąd, najbardziej dostępnym źródłem poznawania najnowszych rockowych szlagierów były z trudem wyłapywane programy, emitowane na falach średnich. Docierały z odległej rozgłośni Radia Luxemburg – były charczące z zanikającą słyszalnością. Uwielbiająca tę muzykę młodzież odtwarzała ją z plastikowych pocztówek. Kupowane na bazarach i odgrywane na niedoskonałych technicznie adapterach, stanowiły lichej jakości nośniki dźwięku. Puszczone kilka razy, zaczynały szumieć. Głos wokalistów stawał się chrapliwy i niewyraźny. Bardzo nieliczni młodzi fani luksemburskich szlagierów i tylko ci posiadający krewnych w krajach kapitalistycznych, otrzymywali w paczkach płyty – longplay’e lub mniejsze singl’e. Te zapewniały lepsze brzmienie. Wymagały jednak doskonalszych adapterów, a tych brakowało na rynku. Ukazały się w sprzedaży pierwsze, bardzo drogie i także niedające dobrego przekazu dźwięku, szpulowe magnetofony.
Już pierwsze wieczorki taneczne przy muzyce Nock boys’ów stały się socjologicznym fenomenem. Pomieszczenie przez lata nieczynnej restauracji zaczęły odwiedzać tłumy nastolatków. Ich uszy absorbowały łomoty wydobywane z mocno uderzanych bębnów perkusji. Wybijał je pałkami oraz pedałami przystojny, kędzierzawy dwudziestolatek. W zaznaczaniu rytmu wspomagał go brunet, zawadiacko kołyszący gryfem gitary basowej. Wykonywał przy tym taneczne ruchy bioder. Jego zgrabne nogi i pośladki, ciasno opinały granatowe dżinsy.
Razem z gitarzystą wyginał się do tyłu, podnoszący saksofon chwilami do poziomej pozycji, przystojny blondyn. Połyskującym złotem i srebrem niklowań instrumentem kołysał najczęściej na boki. Muzyk lekko zgięty w kolanach, zadęcia tenorowych akordów akcentował nieznacznymi, miękkimi półprzysiadami. Przy wydawaniu niektórych tonów wykonywał prowokujący gest. Jakby iskrzące źródło dźwięków miał zamiar rzucić w stronę tańczących.
Gitarzysta solowy śpiewem podbił serca dziewczyn. Szybko stał się ich bożyszczem. Te najładniejsze ciągnęły tanecznych partnerów w pobliże podniesionej sceny. Pragnęły być zauważone przez zawodzącego ochrypłym i ciepłym głosem chłopaka. Niekiedy, dla odmiany wzbudzając silniejsze emocje wśród męskiej części roztańczonej widowni, prezentowała się na scenie czarnowłosa wokalistka. Śpiewała niskim mocnym altem i niewątpliwie miała talent. Nie była pięknością, ale będąc niebrzydka, miała zgrabną figurę. Porywała wszystkich doborem świetnych utworów i ich oryginalną interpretacją.
Grana przez Knock boys’ów muzyka, jakością i dynamiką, nie odbiegała od tej, jaką Czerwono Czarni serwowali młodzieży w sopockim Non Stopie. Na zmysły wałbrzyszan działała siłą bezpośredniego kontaktu. Po raz pierwszy dawała młodzieży, stojącą na wysokim poziomie artystycznym, możliwość autoafirmacji wyrażanej przez taniec. Wałbrzyszanie zaznali, niedanej im dotąd okazji rozładowania młodzieńczych temperamentów. Doskonałym do tego miejscem był wielki parkiet.
Aby tam dotrzeć od strony ulicy, należało przejść parę pomieszczeń. Na zewnątrz podniszczona kamienica niczym się nie wyróżniała. Jedynie parter, do wysokości pierwszego piętra, pokryty był ceramicznymi, przybrudzonymi płytkami. Do drzwi wejściowych należało wejść po dwóch wyciosanych z granitu stopniach. W pierwszym, obszernym lokum, mieściła się obowiązkowa szatnia ze stojącym w poprzek stołem, który ograniczał wejście do środka. Przy stole sprzedawano bilety wstępu. Już tam wchodzący doznawali pierwszych emocji przed czekającą ich zabawą. Działało na nich dochodzące ze środka dudnienie bębnów. Wszyscy byli ożywieni.
Wewnątrz, za ubikacjami po lewej stronie, otwierało się przestronne pomieszczenie z długim barem i stolikami. Mijając bar bezpośrednio z korytarza, wchodziło się na salę taneczną. Naprzeciwko widać było oddaloną scenę – miejsce występów Knock boys’ów. Największą powierzchnię zajmował parkiet. Wzdłuż lewej ściany był jeden szereg stolików, a za nim schodki wiodące na estradę. Na prawo ulokowano największą ilość miejsc siedzących.
Młody kierownik, stojący niekiedy przy stole, na którym leżała metalowa skrzynka z pieniędzmi za bilety, obserwował wchodzącą młodzież. Swoim wyglądem zwracał na siebie uwagę. Był wysoki i miał kruczoczarne włosy. Przekonany o własnej urodzie, podkreślał ją niekonwencjonalną elegancją. Pod bordową, z drogiego materiału marynarką, nosił czarną błyszczącą koszulę ze srebrnymi deseniami haftów. Jego ciemna karnacja oraz ubiór, mogący go kojarzyć z impresario corridy, sprawiły, że młodzi ludzie nazywali go Hiszpanem. Przybierając grymas dostojnej powagi, ukrywał zdumienie ogromem masy nastolatków nacierających na wejście. Można było zauważyć u niego objawy zniecierpliwienia, wręcz irytacji z powodu nadmiaru nawiedzającej jego lokal młodzieży.
Czasem podnosił głos na zbyt opieszale płacących za wstęp. Niekiedy, gdy przy drzwiach pojawiały się efektowniejsze dziewczyny, robił się nader uprzejmy, lecz było w tym coś sztucznego.
Jego wizja panowania nad Zetemesem zachwiana została przed tygodniem. Meblował wtedy swój gabinet. Właśnie robotnicy, poprzednio malujący ściany wnieśli, do sąsiadującego z biurem pokoiku dużą poniemiecką kanapę. Wtedy jeden z nich pozwolił sobie na uwagę:
– Szykuje się kierownikowi niezłe ruchanie tej kobitki ze Świdnicy.
– Jaka kobitka? O czym ty pieprzysz?! – krzyknął kierownik.
– No o pańskiej zastępczyni, tej wymalowanej lalce – odpowiedział zdziwiony robotnik.
Do sekretariatu Molendy Hiszpan biegł, pokonując naraz po trzy stopnie schodów.
– Ja do towarzysza sekretarza – wyrzucił z siebie, z trudem panując nad zadyszką.
Stanął, oparty szeroko rękami o blat biurka, naprzeciwko zaskoczonej sekretarki.
– Towarzysz sekretarz jest na naradzie – odpowiedziała, patrząc podejrzliwie na wściekłego przybysza.
– To po to władza wysyłała mnie do Związku Radzieckiego, żeby teraz jakaś flądra ze Świdnicy kontrolowała moje poczynania? – zaatakował sekretarkę.
– Liczcie się ze słowami. Tak, jak wy, koleżanka ze Świdnicy jest aktywistką Związku Młodzieży Socjalistycznej. Ja nic na to nie poradzę. Decyzją władz powiatowych została waszą zastępczynią i nie radziłabym tego kwestionować – powiedziała dobitnie, nieznosząca intruza kochanka Molendy.
Postrzegała Hiszpana jako wyjątkową szuję. Kiedyś bowiem dotarła plotka, jak ów bezwzględny karierowicz się o niej wyraził: "Gdybym tylko kiwnął palcem, od razu wskoczyłaby mi do łóżka” – miał kiedyś powiedzieć po przetańczeniu z nią na dancingu kilku sentymentalnych melodii.
Parę kwadransów później przed kamienicą z ceramiczną okładziną parteru, zatrzymał się mikrobus nysa. Zdenerwowany po scysji w sekretariacie Hiszpan nie mógł dojść do siebie. Przez okno biura zobaczył samochód. Siedząc na biurku, szybko dopił butelkę piwa. Z drzwi obok kierowcy mikrobusu wyłoniła się młoda, zgrabna kobieta. W jej wyglądzie najbardziej zwracały uwagę, intensywnie zabarwione na rudą czerwień, długie gęste włosy.
– To ta suka ma mnie kontrolować? – wycedził półgłosem do pustych ścian pomieszczenia. – Leżanka już na ciebie czeka, ty dziwko – dodał, myśląc o stojącej w sąsiednim pokoiku kanapie.
Do wstawienia kanapy zainspirował go cyniczny prelegent z Warszawy, którego poznał przed rokiem. Był wtedy na szkoleniowym obozie ZMS w Szklarskiej Porębie. Nazajutrz, po zakrapianej potańcówce dla uczestników kursokonferencji, wszedł do biurowego pomieszczenia. Na tapczanie sypiał zaproszony na odczyty prelegent. Zastał tam niekompletnie ubraną, siedzącą na pościeli szesnastolatkę. Poprzedniego dnia dziewczyna zabrała głos w dyskusji. Gorliwie kwestionowała konieczność kontynuowania „dyktatury proletariatu”.
Lektor z centralnego ośrodka propagandy rozbawił Hiszpana także niedługo później. Zaprosił go do restauracji przy hotelu Karkonosze na klina, mającego usunąć skutki kaca. Po wypiciu szybko pierwszego kufla piwa oznajmił: Komunizm można wtłoczyć do zatwardziałych mózgów w różny sposób. Dziwkom, mającym rozum między nogami, najlepiej wbija się ideologię za pomocą przewodów moczowo płciowych.
- Tej, to wtłoczę trochę komunizmu – mruknął do siebie Hiszpan i po raz pierwszy od paru dni prychnął szyderczym śmiechem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt