Sen 6 - grab2105
Proza » Obyczajowe » Sen 6
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

- Hmm, … stawiasz sprawę w sposób jednoznaczny. Zaskoczyłaś mnie całkowicie. Oczywiście zostań. I nie tylko na tę noc, na jak długo zechcesz. Jesteś śliczną, pociągającą dziewczyną i każdy mężczyzna nie postąpiłby inaczej. Powiedz mi tylko jedno, czy z tym ma coś wspólnego Nerrivik?

- Oczywiście. Nic nie dzieje się bez jej wiedzy. Mam się tobą opiekować i w dzień i w nocy. Ty też jesteś samotny i potrzebujesz towarzystwa kobiety tak, jak ja mężczyzny. To rzecz oczywista.

- To znaczy, nie jesteś tutaj z własnej woli?

- Co to znaczy z własnej woli? Nie ma czegoś takiego, co nazywasz własną wolą. Zawsze twoją wolą jak to nazywasz, ktoś albo coś kieruje. Zastanów się nad tym a przekonasz się, że mam rację. Popatrz, z własnej woli przyjechałeś tutaj, codziennie jeździsz do zakładu i uczysz się. Powiesz, robię to z własnej woli. Czy na pewno? Chyba nie. Na pewno coś zmusza ciebie, aby być najlepszym w twoim otoczeniu. To już nie jest wprost od ciebie zależnym, coś zmusza ciebie do nadludzkich wysiłków. Pytanie, co? Odpowiesz ambicja. Ale to tylko małe oszustwo samego siebie. Bo tak naprawdę to duchy kierują tobą, ustalają co i jak będziesz robił, postępował. Nie masz na to najmniejszego wpływu. Jesteś tylko zwykłym wykonawcą ich poleceń.

- O ile dobrze zrozumiałem sens twojej wypowiedzi, mamy spędzić wspólnie noc, bo tak ktoś, gdzieś ustalił. Dobrze zrozumiałem?

- Bardzo dobrze z tym, że to nie ktoś, czy coś, tylko tak ustaliła Nerrivik.

- Powiem szczerze, jestem bardzo jej wdzięczny za możliwość bycia z tobą, ale o ile bardziej byłbym szczęśliwszy, gdyby to wynikało z twojego uczucia do mnie. Gdybyś powiedziała: kocham ciebie i chcę się z tobą kochać.

- A myślisz, że gdybym nie kochała, byłabym tutaj?

- Wybacz, ale całkiem pogubiłem się. Najpierw mówisz, że kazała ci przyjść Nerrivik, a po chwili mówisz o miłości. Nie rozumiem.

- Ale ciężko myślisz. Przecież to takie logiczne. Pokochałam ciebie bo taka była jej wola. Pokazała ciebie we śnie i tyle. Nie miałam nic do powiedzenia. Zakochałam się. Rozumiesz teraz?

- Rozumiem, albo tylko tak mi się wydaje. Myślę, że nasze pojęcia słowa miłość różnią się między sobą. Chcę być z tobą szczery. Nie kocham ciebie tak, jak wynikałaby z mojego sensu słowa miłość. To prawda, pożądam ciebie tak, jak zasługujesz swoją urodą. Ale to tylko tyle. Moją wielką miłością jest inna dziewczyna.

- Karla, czy jakoś tak. Prawda?

- Tak Karolina.

- Ależ ja wiem o tym. Nie chcę zająć jej miejsca. Nie zapominaj, że Nerrivik pokazała ją. Jest bardzo ładna i bardzo nieszczęśliwa. Ona ciebie też bardzo kocha.

- Zostawmy może ją w spokoju. Co z nami?

- Jak to, co? Chodź przytul się do mnie. Chcę ciebie.

Przytuliłem się i nie tylko. To była naprawdę upojna noc. Była cudowną, aczkolwiek wymagającą kochanką. Po raz pierwszy dane mi było doznać tak wyrafinowanych pieszczot. Wspaniała Hann.

Rankiem, a w zasadzie około południa obudził mnie zapach bekonu. Podniosłem głowę. Półnaga Hann krzątała się po mieszkaniu. Dopiero teraz w dziennym świetle zobaczyłem jej boskie, proporcjonalne kształty. Biła z niej jakaś dzika, pierwotna piękność.

- Wstawaj śpiochu, jedzenie na stole. – Spojrzała na mnie błyszczącymi oczami.

- Hann, chodź do mnie na chwilkę. Jesteś taka piękna.

- Nie ma mowy. – Zabrzmiało stanowcze. - Wiem, co ci chodzi po głowie. Wstawaj i to już..

Nie było co dyskutować. Posłusznie wstałem, wziąłem prysznic, ubrałem się i zasiedliśmy jak przykładne małżeństwo do śniadania. Panowała cisza przerywana jedynie mlaskaniem i siorbaniem gorącej herbaty. Byliśmy wygłodzeni jak stado wilków. Po śniadaniu sprzątnąłem nakrycia i przygotowałem kawę. Usadowiwszy się wygodnie w fotelu Hann spojrzała na mnie poważnie i jakoś tak przenikliwie, że poczułem ciarki na plecach.

- Musisz pojechać ze mną do mojego ojca. – Dobiegł mnie jej cichy, ale stanowczy głos.

- Jak to muszę? Wyjaśnij. – Byłem lekko przestraszony. W co się znowu wpakowałem?

- Nie obawiaj się. Pamiętasz mówiłam, że masz do spełnienia jakąś ważną misję. Ja nie jestem w stanie dowiedzieć się, o co chodzi. Rozmawiałam o tobie z ojcem. Powiedział, że może pomóc, ale tylko tam. Dlatego musisz pojechać. Rozumiesz teraz.

- Ależ ja znam swoją misję. Mam zdobyć wiadomości niezbędne do uruchomienia produkcji w Polsce. To tylko tyle.

- Posłuchaj, to nie o to chodzi. To jest najmniej ważne. Chodzi tutaj o coś znacznie ważniejszego. Nie po to Nerrivik wywołała u mnie wizję z tobą w roli głównej. Coś chciała przekazać i niewolno tego lekceważyć. Pamiętaj o tym.

- Mogła to jaśniej przedstawić. – Burknąłem mało sympatycznie.

- Nie mów tak. Nie wolno tak o niej mówić. Obrażasz ją tym.

- No dobra, przepraszam. Ale gdybym nawet chciał, to jak pojadę? Muszę być tutaj. To jest dla mnie najważniejsze. Nie mam wizy kanadyjskiej. Nawet nie mam pieniędzy na podróż. Sama widzisz to jest niemożliwe.

- Ważne żebyś tylko chciał. Reszta jest do załatwienia. Tylko powiedz, - chcę pojechać.

- Hann wyjaśnij, ale tak po ludzku, dlaczego tak ci na tym zależy. Przecież za kilkanaście tygodni nasze drogi rozejdą się. Cóż może ciebie obchodzić jakiś polak i jego los?

- Rany, tłumaczę ci to już tak długo a ty nic nie pojmujesz. Nasze losy związała Nerrivik. Ona tu rządzi. Ja i ty jesteśmy tylko narzędziami. Jak powiedziałam, nie dano mi poznać szczegółów i stąd konieczność wyjazdu. Nie wolno nam tego zlekceważyć.

- No to masz moją zgodę. Ciekaw jestem jak załatwisz resztę.

- Jesteś kochany. – Szepnęła.

Wtuliła się we mnie z całych sił. Poczułem prawie nagie kształty pożądliwie przywarte do mnie. Odleciałem. Oprzytomnieliśmy dopiero gdy zapadł zmrok. Byliśmy absolutnie wyzuci z sił. Hann skulona w kłębek zasnęła. Z wysiłkiem podniosłem się i poszedłem przygotować coś na kolację. Chciałem czymś smakowitym zaskoczyć. Niech wie, że też coś potrafię. Kończyłem już jak usłyszałem za sobą.

- Coś ty taki pracowity? Daj pomogę. – Otarła się o mnie podniecająco.

- E tam, nie trzeba. Już kończę. Siadaj zaraz podam.

- Już, tylko wezmę prysznic.

Po zjedzeniu nagle zaczęła się spieszyć. Wyglądało na to, że coś sobie przypomniała i chciała nadrobić stracony czas. Nie zatrzymywałem. Mówiąc szczerze chciałem zostać sam, aby na spokojnie przemyśleć wydarzenie ostatniego dnia. A było, o czym myśleć.

W ciągu następnych kilku dni nie wydarzyło się nic szczególnego. Z Hann widywaliśmy się przelotnie, zachowując się jakby nic się nie zdarzyło. Chyba na czwarty dzień zjawiła się podekscytowana w moim pokoju komunikując, że na jutro jesteśmy umówieni w konsulacie kanadyjskim w sprawie wizy dla mnie. Wyjście na dwie godziny mam uzgodnić z Pitem. Dobra, nie ma sprawy, mogę pogadać. Okazało się, że Pit jest doskonale zorientowany w temacie mojego wyjazdu do Kanady. Z tajemniczą miną powiedział, że sprawy wyjazdu mają się dobrze. Nie wdawałem się w rozmowę na ten temat. Wyszedłem z założenia, co ma być to będzie i dodając pół żartem pół serio – Nerrivik tu rządzi.

Nazajutrz pojechaliśmy samochodem Hann do konsulatu. Zaskoczenie było olbrzymie. Zostaliśmy przyjęci z wielką atencją. Poproszono mnie o paszport i dosłownie za pięć minut otrzymałem go z wbitą bezterminową wizą. Życzono miłej podróży i pożegnano serdecznie. Jadąc z powrotem nie wytrzymałem i wręcz zaatakowałem.

- Hann, czuję się jak marionetka w teatrze lalek. Coś się wokół dzieje o czym nie mam bladego pojęcia. Chciałem zakomunikować, że nie jestem marionetką i nie dam się tak bezwolnie prowadzić. – Byłem autentycznie wściekły.

- Ależ uspokój się. Przecież zgodziłeś się na wyjazd. A to są konsekwencje twojej decyzji.

W konsulacie umówiłam się wcześniej podając powód twojego wyjazdu.

- Co? Opowiedziałaś o Nerrivik i tej całej historii.

- Oczywiście. Dlaczego miałabym nie powiedzieć?

- Ale… - Zamilkłem. W głowie tłukła się tylko jedna myśl, - w co się wpakowałem?

- Rozumiem ciebie. – Mówiła matczynym głosem. – W twojej kulturze to jest całkiem obce. Ale tutaj jest inaczej, nasze wierzenia są całkiem inne. I masz okazję przekonać się o ich mocy.

- Przepraszam. Poniosło mnie. Czuję się w tym wszystkim strasznie zagubiony.

- Nie ma o czym mówić. Chciałam powiedzieć coś jeszcze ale obiecaj, że nie pogniewasz się na mnie.

- Co znowu knujesz?

- Rany, nic nie knuję. Po prostu organizuję przelot tam i z powrotem. Nic wielkiego.

- Aha, nic wielkiego. Daj spokój Hann, o jakiej kwocie mówimy.

- Nie są to jakieś wielkie pieniądze, około dwa tysiące dolarów.

- No, małe to nie są. Kupa kasy.

- Nie martw się, już załatwione. Proszę, nie dociekaj szczegółów. Obiecałam, że pozostanie to tajemnicą.

- Hann, to są twoje pieniądze, prawda?

- Daj spokój. Ważne, że są.

- Czy ty do diabła masz mnie za żebraka? Obrażasz mnie. Mam swój honor i nie pozwolę na takie traktowanie. – Wściekłem się.

- Prosiłam, nie obrażaj się. Nikt nie traktuje ciebie jak żebraka. Sprawa jest zbyt poważna aby podchodzić do tego tak emocjonalnie. Schowaj swoje ja gdzieś bardzo głęboko. Zaufaj mnie kochanie. – Uśmiechnęła się czule.

- No dobra, ufam ci. Ale jak wrócę do polski oddam wszystko do centa. Na takiej zasadzie mogę się zgodzić.

- Ale uparciuch z ciebie, lecz taki kochany. Znowu obdarzyła mnie słodkim uśmiechem.

Za chwilkę byliśmy już na parkingu przed biurowcem. Idąc do wejścia wzięła mnie pod rękę tuląc się do mnie. Nieco zdziwiony takim objawem czułości usłyszałem.

- Zaczekaj na mnie po pracy. Zjemy dzisiaj kolację razem. Dobrze?

- Już powiedziałem, zawsze czekam na ciebie. – Oddałem jej uścisk.

- To do zobaczenia. – I znikła w głębi korytarza.

Następnych kilka dni w zasadzie mieszkała u mnie. Byliśmy jak małżeństwo. Z każdym dniem coraz bardziej przywiązywałem się do niej. Fascynował mnie jej naturalny sposób bycia. To nie były jakieś pozy, czy coś na pokaz. To musiało być jakoś genetycznie uwarunkowane. Rozumieliśmy się bez słów, tak jakby istniała jakaś bardzo silna więź duchowa. Czasem leżąc koło śpiącej nie mogłem wyobrazić sytuacji, że jej nie ma. Zastanawiałem się wtedy: - Rzuciła jakiś urok czy co? Przecież do diabła nie zakochałem się? Dalej na wspomnienie o Karolinie czuję to, co kiedyś, mieszankę wielkiego uczucia i poniżenia. Jednak dalej jestem w niej zakochany. No tak, ale jest Hann, która swoją osobowością pomaleńku i systematycznie ruguje tamtą miłość. A ja, bezwolnie poddaję się temu.

Minęło jeszcze kilka dni i kiedy wracaliśmy po pracy do mojego mieszkania, niespodziewanie przytuliła się do mnie mówiąc:

- Wiesz, że za tydzień poznasz moją rodzinę. Mamy już zabukowane bilety.

- O, szybka jesteś. Myślałem, że na wyjazd sporo poczekamy.

- Tak się cieszę. Nie byłem tam już ponad rok. Jakoś tak schodziło.

- Dobrze wiedzieć. Muszę to jakoś załatwić w firmie.

- Nie musisz nic załatwiać, pogadałam z Pitem a on załatwił resztę. Wylecimy w następny piątek a powinniśmy wrócić w środę. W sumie tylko trzy dni nie będzie nas w pracy.

- Wiesz Hann, tak myślę, że mam niesamowite szczęście. Będę miał okazję poznać rejony których nigdy nie miałbym okazji poznać. I to wszystko dzięki komu? Dzięki mojej kochanej Hann.

- Mylisz się mój drogi. To jest tylko realizacja planu Nerrivik. My jesteśmy tylko pionkami.

- No dobra, jak zwał tak zwał, ale poznam subarktyczną krainę o której tylko czytałem.

- Uważaj co mówisz, - jej głos zabrzmiał bardzo poważnie, - jeszcze nie wróciliśmy.

- Co masz na myśli? Nie rozumiem. 

- Nasz lud mówi, że należy cieszyć się tylko po powrocie, nigdy przed. To nauka pokoleń.

- No tak. To mam sens, w drodze może być różnie. Ale myślę skoro jedziemy nijako z polecenia Nerrivik, to nic poważnego nam nie grozi.

- A skąd wiesz co ona zaplanowała? Będziemy cieszyć się po powrocie.

- No to dobrze. – Zamilkłem, rozważając jej słowa. Nauczyłem się już nie lekceważyć tego co mówi.

- Martwisz się całkiem niepotrzebnie. - Odezwała się po chwili, - Wiedz, od losu nie uciekniesz, on zawsze ciebie dogoni. Bądź optymistą. To pomaga. Zawsze.

- Coś o tym wiem, - mruknąłem, - jestem urodzonym optymistą.

- No to znakomicie. – I uśmiechnęła się uwodzicielsko.

Wieczorem już po kolacji wyjęła mapę Kanady i pokazała mi jak i dokąd odkładnie polecimy.

- Polecimy najpierw do Edmonton, tam przesiądziemy się do samolotu lecącego do Yellowknife. Stamtąd samolotem pocztowym polecimy do parku narodowego Hidden Lake. Tam nad jeziorem jest mała osada w której mieszka moja rodzina. O tej porze jezioro jest zamarznięte i to na nim jest przygotowane miejsce do lądowania. Jak widzisz przylecimy wprost pod sam dom.

- Tak na oko, ile kilometrów przed nami?

- Nie liczyłam ale sporo ponad dwa tysiące.

- Ten samolot pocztowy to jakaś większa maszyna?

- Ależ skąd. To maleńki jednosilnikowy samolocik przewożący niewielkie zaopatrzenie i sporadycznie ludzi. Zimą ma zamontowane płozy a latem pływaki.

- No to czeka nas niezła podróż.

- Bardzo się z niej cieszę. Zobaczę wreszcie tatę. Już tak dawno nie byłam u niego. – Rozmarzonym wzrokiem patrzyła gdzieś w przestrzeń, uśmiechając się pewnie do wspomnień.

Tych kilka dni pozostałych do wyjazdu minęło szybko jak z bicza trzask. W przeddzień wyjazdu jak kończyliśmy pakowanie, zaskoczyła mnie już nie wiem który raz. Stanęła przede mną i z bardzo poważną miną wręczyła jakiś niewielki skórzany woreczek.

- Kochanie, - powiedziała całując mnie. – powieś ten woreczek na szyi i nie zdejmuj go w czasie całej podróży. To talizman. Będzie chronił przed złem.

- Przepraszam, ale nie rozumiem. Jaki talizman? Co to właściwie jest?

- Proszę nie pytaj. Uwierz mi na słowo. – Było coś tak błagalnego w głosie, że zawiesiłem.

Nie wytrzymałem jednak z ciekawości. W nocy jak już spała poszedłem do łazienki i rozsupłałem woreczek. Nie było tam nic szczególnego. Jakiś szary proszek wyglądający na popiół i drobniutkie kosteczki, myślę jakiegoś chyba gryzonia. To wszystko. Wzruszyłem ramionami z powątpiewaniem. Zawiązałem woreczek i powiesiwszy go na szyi pomaszerowałem spać.

Następnego dnia już ze spakowanymi bagażami pojechaliśmy do pracy. Odlot do Edmonton był wczesnym wieczorem więc nie mielibyśmy szans zdążyć na samolot. Odprawa celna na lotnisku symboliczna. Za moment siedzieliśmy w samolocie.

- Po przylocie będziemy mieć około dwóch godzin czasu. – Odezwała się Hann. – Zjemy solidną kolację bo potem może być różnie. Potem kilka godzin lotu i nad ranem będziemy w Yellowknife.

- A co, nie dają tam jeść?

- Ależ dają. Obawiam się jednak, że nie będzie ci smakowało. Zresztą zobaczymy.

- A powiedz, w Yellowknife ile będziemy mieć czasu?

- Tego nikt nie wie. Bardzo wiele zależy od pogody. Zobaczymy na miejscu.

- Rozumiem. – Mruknąłem zdegustowany.

- Ale talizman masz na szyi? – Spojrzała badawczo.

- Jasne. – Rozchyliłem koszulę pokazując woreczek.

- To dobrze. – Uśmiechnęła się do mnie po raz pierwszy od rana.

Zgodnie z planem w Edmonton spokojnie zjedliśmy kolację i czekaliśmy aż zapowiedzą nasz samolot. Trwało to trochę dłużej niż przewidywała Hann. Panowała silna śnieżyca i są kłopoty z odśnieżeniem pasa startowego. Wreszcie koniec czekania i już lecimy do Yellowknife.

Zmęczony minionym dniem zasnąłem prawie zaraz po starcie. Obudziła mnie Hann.

- Obudź się, zaraz będziemy lądować. Ale spałeś jak zabity, pozazdrościć. Ja jakoś nie mogłam. Nie mam powodu, ale jestem jakaś taka podenerwowana.

- Co już lądujemy? - Przeciągnąłem się aż stawy zatrzeszczały. – Pewnie dlatego denerwujesz się bo jedziesz do domu.

- Może i masz rację, ale to chyba coś innego.

- Przesadzasz. Daj spokój, za kilka godzin zobaczysz rodziców. Uśmiechnij się.

- No tak, masz rację. – Uśmiechnęła się. Była to raczej próba uśmiechu. Bała się.

Yellowknife przywitało nas niezłym mrozem -25 ˚C i sporym wiatrem. Nie było rękawa między samolotem a budynkiem lotniska i trzeba było pokonać około trzydziestu metrów na zewnątrz. Nie było przyjemnie. Poczekaliśmy na nasz bagaż i poszliśmy szukać naszego samolotu. Trochę trwało nim trafiliśmy do małego kantorka w którym królował niewielkiego wzrostu człowieczek. Biuro linii obsługującej Hiden Lake. Dowiedziawszy się o co chodzi obejrzał nas krytycznie mówiąc, że w takim stroju nie ma mowy o locie. Ogrzewanie w samolocie kiepsko działa i normalnie zamarzniemy. Natomiast za niewielka opłatą pożyczy nam odpowiednie stroje. Po przylocie na miejsce pilot je odbierze. Nie było sprawy i za kilkanaście minut przebrani pokazaliśmy się w kantorku. Nie czułem się komfortowo, jechało ode mnie omdlewającym zapaszkiem. Widziałem na zdjęciach Eskimosów w takich strojach i wiedziałem, w tym nie zamarznę. Hann nie pachniała i nie wyglądała inaczej. Para Eskimosów z bożej łaski. Uśmiechnąłem się, ale w czarnych oczach zobaczyłem tylko strach. Mój uśmiech zgasł tak szybko jak się pojawił. Przysunęła się do mnie i usłyszałem pełne niepokoju pytanie.

- Masz talizman na sobie?

- Ależ oczywiście, - dotknąłem piersi, - jest tam przez cały czas. Uspokój się. Wszystko będzie w porządku. – całkiem niepotrzebnie. Odziany w krępujące ruchy futra przytuliłem ją niezgrabnie

- Tak, na pewno. – Oddała uścisk, ale oczach zobaczyłem błyszczące łzy.

- Jak państwo są gotowi to można lecieć. – Odezwał się człowieczek. – Prognoza pogody dość dobra. Za trzy godziny będziecie na miejscu. Pilot już grzeje silnik. Zaprowadzę, proszę za mną.

Wyszliśmy na chłostany coraz silniejszym mroźnym wiatrem plac przed hangarem. Stał tam naprawdę niewielki samolocik. Podszedłszy bliżej i zwątpiłem. Tak na oko stan techniczny tej maszyny budził co najmniej wątpliwości. Robił wrażenie wyciągniętego gdzieś ze złomowiska. Powitał nas okutany w futra uprzejmy pilot, pomagając załadować bagaże a nam ulokować się możliwie najwygodniej. W kabinie były cztery miejsca, dwa z przodu dla pilotów, oraz dwa z tyłu dla pasażerów. Było jeszcze ciemno jak wystartowaliśmy. Za chwilkę znikły światła lotniska i zwiśliśmy w ciemności. Siedząca obok Hann nuciła od nosem jakąś monotonną pieśń. Była całkowicie nieobecna duchem. Po kilku nieudanych próbach zaczęcia rozmowy dałem z tym spokój.

Jednostajny warkot silnika działał usypiająco. Zdrzemnąłem się. Obudziły silne wstrząsy samolotu. Było już widno, ale poza tumanami śniegu bijącego o przednią szybę nie widziałem nic. Zerknąłem na Hann. Siedziała nieruchomo jak w transie ciągle nucąc swoją monotonną pieśń.

Pilot walcząc ze sterami bezskutecznie wywoływał kontrolę lotów.

- Stało się coś? Zawołałem do pilota.

- Mamy kłopoty. Niespodziewana silna burza śnieżna i radio chyba szlag trafił.

- Dolecimy jakoś?

- Może, o ile silnik wytrzyma.

- Miejmy nadzieję. – Odpowiedziałem, zdając dopiero teraz sprawę z grozy sytuacji.

Minął może kwadrans jak podskoczyłem z wrażenia. Dotychczas równomierny ton silnika stała się nierówny, przerywany.

- Nie dolecimy proszę pana. - Głos pilota brzmiał spokojnie. – Musimy przymusowo lądować. Proszę pochylić nisko głowę i modlić się.

- Mamy jakieś szanse? – Uśmiechnąłem się do siebie z tak idiotycznego pytania.

- Jak Bóg pozwoli. Usłyszałem w odpowiedzi.

Minęło jeszcze kilka minut i silnik coraz bardziej przerywał. Zerknąłem na bok, Hann siedziała nieczuła na nic. Wyprostowana i nieruchoma jak posąg. Tylko z ust niepowstrzymanie płynęła owa monotonna pieśń.

W pewnej chwili usłyszałem trzask i poczułem silne uderzenie. Zapadła ciemność.

Z trudem otwieram oczy. W tym momencie dociera do mnie, jednak żyję! Próbuję ruszać rękoma i nogami. Ulga, nic mi nie jest. Podnoszę się i szukam Hann. Jest, leży w nienaturalnej pozycji rzucona na pulpit samolotu. Czołgam się do niej i sprawdzam co z nią. Oddycha ale jest nieprzytomna. Cała głowa we krwi. Zerkam na pilota i robi mi się niedobrze. Odłamek jakiegoś drzewka sterczy mu z przebitego na wylot gardła. Nie żyje. W ułamku sekundy zrozumiałem w jakiej sytuacji znalazłem się. Minie sporo czasu zanim nas znajdą. Nie wiedzą gdzie nas szukać. Siadłem w bezruchu zastanawiając się co robić. Do czynu zdopingował mnie nasilający się zapach benzyny. Nie było na co czekać. Jednym uderzeniem wyrwałem boczne drzwiczki i wyciągnąłem przez nie bezwładne ciało Hann. Padający śnieg ograniczał widoczność do czterech, pięciu metrów. Po odciągnięciu jej na bezpieczną odległość wróciłem do samolotu w poszukiwaniu apteczki. Znalazłszy ją, opatrzyłem jak umiałem rozbitą głowę. Obmacałem kończyny, wydawały się w porządku. Wróciłem ponownie do samolotu w poszukiwaniu czegoś, co pozwoli nam przetrwać.

Wytargałem jakieś drewniane paczki i tekturowe pudełka. Znalazłem też siekierę i inne narzędzia. Brakowało mi jeszcze czegoś do rozniecenia ognia. Na szczęście przypomniałem palącego papierosa pilota. Musi mieć coś z tych rzeczy przy sobie. Pokonując odrazę, przeszukałem kieszenie zabitego. Znalazłem zapalniczkę i zapałki. Odetchnąłem. Może będziemy mieć szczęście.

Miałem mętlik w głowie. Do cholery pomyślałem, muszę ratować moją Hann. Zacząłem działać intuicyjnie. Najpierw jakieś schronienie przed wiatrem i śniegiem. Złapałem siekierę i idąc zrąbać kilka lichych brzózek wpadłem do jakiegoś wykrotu. Był głęboki gdzieś na metr. Super pomyślałem, zrobi się jakiś daszek i mieszkanko jak złoto. Pracowałem jak automat. Zrąbałam kilkanaście drzewek i ułożyłem je tak aby tworzyły dach. Na tak gęsto ułożone drzewka nagarnąłem ile tylko mogłem zbitego śniegu. W środku powstało coś na kształt igloo w którym od biedy możemy się oboje schronić. Znalezioną w samolocie łopatką odgarnąłem w środku śnieg do samej ziemi. Z rozbitych drewnianych skrzyń zrobiłem podłogę. Mogłem już przenieść tu Hann. Delikatnie przeciągnąłem ją po śniegu od mojego domku. Tu było względnie zacisznie. Była dalej nieprzytomna, ale oddech miała miarowy. Opatrunek nie nasiąkał więcej krwią i w moim sercu błysła iskierka nadziei. Nie stracę mojej kochanej Hann.

No dobra pomyślałem, teraz ogień. Bez tego zamarzniemy na amen. Za kilkanaście minut przed wejściem paliło się niewielkie ognisko. Zrobiło się całkiem miło. Przesunąłem Hann bliżej ognia aby uchronić ją przed wyziębieniem. Poszedłem znowu do zagajnika i narąbałem tyle brzózek aby wystarczyło na noc. Najdziwniejsze było to, że nie czułem zmęczenia. Pracowałem jak maszyna. W rozbitych skrzyniach znalazłem rozmaite artykuły żywnościowe, między innymi kompoty w puszkach. Otworzyłem jeden pijąc łapczywie a potem umoczywszy palec w kompocie zwilżyłem jej usta. Poruszyła językiem zlizując wilgoć.

Nasączyłem kompotem wyjętą z apteczki gazę i wyciskałem po kilka kropel na jej usta. Łapczywie zlizywała wilgoć z warg. Mimo, że nadal nie odzyskała przytomności radość ogarniała moje serce.

Nie umieraj kochanie, szeptałem głaszcząc po policzku. Przecież wiesz, kocham ciebie. Nie mogę już żyć bez ciebie. Nie wytrzymałem napięcia i rozpłakałem się jak dziecko.

Burza śnieżna nie ustawała a nawet jeszcze się wzmogła. Postanowiłem jednak pójść jeszcze raz do samolotu w nadziei znalezienia jeszcze czegoś potrzebnego do przeżycia. Obawiając się jednak zabłądzenia z zadymce, połączyłem z sobą dwa bandaże i miałem coś na kształt nici Ariadny. Wyprawa okazała się sukcesem. Znalazłem z luku bagażowym złożony kawałek brezentu, akurat taki aby zasłonić wejście od wiatru. Zastanawiałem się w duchu, ile będziemy musieli przetrwać w tych warunkach? Na pewno kilka dni. Przy takiej burzy nikt nas nie znajdzie. Ale co z Hann? Czy wytrzyma? Napięcie spadało i zacząłem odczuwać straszne zmęczenie. Zapasy żywności zgromadziłem w kącie naszej nory a stosik narąbanych brzózek koło ogniska.

Zmierzchało. Przede mną pierwsza noc w takich warunkach. Ponownie po kropelce napoiłem Hann i spróbowałem dać jej rozkruszone herbatniki. Po kilku nieudanych próbach nakarmienia w końcu udało się i zjadła wprawdzie nie za wiele, ale zawsze. Zaczynałem mieć dreszcze. Było mi coraz bardziej zimno. Nie pomagało zwiększenie ognia. Zrozumiałem. Opóźniona reakcja organizmu na przeżyty stres. Musiałem przez to przejść. Nim się obejrzałem było całkiem ciemno i tylko pełgające światło z ogniska rozjaśniało nasze lokum. Nasilające się wycie wiatru nie wróżyło nic dobrego. Położyłem się koło Hann chcąc się wzajemnie ogrzewać. Dygocząc zapadałem w drzemki podczas których wydawało się, że jestem w domu rodziców i jem smakowity obiad. Budziłem się i widząc przygasający płomień dokładałem drewienek. Potem sprawdziwszy co z Hann zapadałem w kolejną drzemkę. Tak dotrwałem do ranka. Zziębnięty podgrzałem koło ogniska kolejną puszkę kompotu i wypiwszy prawie wrzątek poczułem się całkiem nieźle. To samo, lecz bardzo ostrożnie zrobiłem z Hann. Zauważyłem jakby przebłyski świadomości. Mogłem podać już większą ilość ciepłego kompotu. Poruszała wargami jakby chciała coś powiedzieć. Ale tylko tyle. Wyjrzałem na zewnątrz. Śnieg jakby mniej padał a i wiatr zdecydowanie słabszy. Nadzieja wzrastała.

Zastanawiałem się jak dać znać szukającym ekipom nas gdzie jesteśmy? Wiedziałem, że śnieg dokładnie zasypał rozbity samolot a o naszej norze lepiej nie mówić. Wróciłem ponownie do samolotu i szukałem wyciekającej benzyny.

Miałem fart. Ze szparki w lewym skrzydle kapała benzyna. Podstawiłem przyniesioną pustą puszkę po kompocie i kilku minutach miałem ją pełną benzyny. Ponownie narąbałem cherlawych brzózek i przygotowałem oddzielny stosik. Wystarczy teraz tylko polać benzyną, podpalić i będzie znakomity sygnał. Tu jesteśmy. Pozostało tylko czekać.

Otworzyłem puszkę konserw mięsnych, spróbowałem – niezłe. Większość zjadłem z apetytem i od razu poczułem się lepiej. Resztę postanowiłem dać Hann. Kiepsko to szło, ale nie było innego wyjścia, rozgniotłem na papkę kawałki konserwy i rozcieńczywszy ciepłym kompotem pomaleńku jej podałem. Nędznie to wyglądało, ale cierpliwość opłaciła się. Tak na oko, zjadła z cztery - pięć łyżek stołowych. Byłem w siódmym niebie. Mijał czas i pogoda poprawiała się. Zamieć przycichała i już mogłem zobaczyć nasz rozwalony i zasypany śniegiem samolot. Po za szumem wiatru nie było słychać niczego co zwiastowało by nadejście ratunku. Co pewien czas sprawdzałem stan mojej ukochanej. Nie poprawiał się ale i nie pogarszał. Rozcierałem jej dłonie i stopy, które mimo bezruchu którym się znajdowała miała je stosunkowo ciepłe. Nie obawiałem się odmrożeń. Dziękowałem w duchu facetowi z lotniska za te wspaniałe ubiory. Bez przesady, ratowały nam życie. Tak minął krótki arktyczny dzień i szykowałem się do kolejnej nocy. Nie już była taka spokojna jak ostatnio. Przez cichnący godzinę na godzinę szum wiatru wyraźnie słyszałem sapanie i kroki jakiegoś zwierzęcia. Zwiększyłem ogień mając nadzieję, że odstraszy tego bydlaka. Odgłosy jego wędrówki oddalały się i zbliżały chyba przez pół nocy. Dopiero na ranem ucichły i mogłem się zdrzemnąć.

Obudziwszy się wyszedłem i zmroziło mnie. Ślady wielkości mojej dłoni przebiegały jakieś dwa metry od daszku przykrywającego nasz schronienie. Wolałem nie myśleć co by było gdyby wpadł na nas. Nie znam się na tropach zwierząt, ale musiało to być jakieś potężne bydlę.

Zjadłem śniadanie i cierpliwie nakarmiwszy Hann, rozpocząłem nasłuchiwanie. Słonko zaczęło przebijać się przez rzedniejące chmury gdy usłyszałem zbliżający się warkot. Jak oparzony podskoczyłem do przygotowanej kupki drzewa, polałem przygotowaną benzyną i podpaliłem kawałek papieru wrzucając go na stos. Za chwilkę buchnął ogień i gęste kłęby dymu uniosły się do góry.

Warkot nasilał się i za chwilę zobaczyłem przelatujący nisko samolot. Podskakiwałem jak szaleniec.

Za chwilkę pojawił się znowu, tym razem kołysząc skrzydłami. Za moment przeleciał nieco wyżej i za nim ukazał się opadający na spadochronie pakunek. Warkot ucichł. Pobiegłem w kierunku gdzie opadł spadochron. Nie było daleko. Celny zrzut pomyślałem. Jak podejrzewałem, był to standardowy zestaw ratunkowy. Opatrunki, lekarstwa i żywność. To, co mnie najbardziej ucieszyło, to było woda.

Normalna woda której mogłem się napić do woli. Do paczki był przyklejony odręcznie napisany kawałek papieru z którego wynikało, że do trzech godzin przyleci po nas śmigłowiec ratunkowy. Pobiegłem do Hann. Płacząc ze szczęścia wołałem do niej, że jesteśmy uratowani i już nic nam nie grozi. Biedactwo leżało bez ruchu nie zdając sprawy z sytuacji. Była w pewien sposób szczęśliwa.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 27.02.2020 15:57 · Czytań: 358 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
gitesik dnia 01.03.2020 21:44
Cytat:
Nie już była taka spo­koj­na jak ostat­nio


Napisałbym Nie była już;

Przeczytałem całość i zastanawiam się. Muszę przyznać że, autor umie wciągnąć czytelnika.
No i szczęśliwe zakończenie.
Podobało mi się. Dzięki.
grab2105 dnia 01.03.2020 22:50
Miło czytać, ale niestety, albo jak kto woli, stety, gdyż to jeszcze nie koniec. Pozostało do czytania naprawdę jeszcze sporo, i mam nadzieję równie wciągających momentów.
Pozdrawiam serdecznie.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty