Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czy wasze życie ma sens, to przestańcie. Prawdopodobnie nie ma, ale to akurat jest zupełnie nieistotne.
Zadziwiające, nad czym zastanawia się człowiek, kiedy zajmuje się czym głupim, frajerskim i prawdopodobnie niebezpiecznym. Jak ja w tym przypadku.
Ostrożnie podniosłem skrzydło okna, nad którym męczyłem się już dłuższą chwilę. Mimo iż rezydencja, do której chciałem się dostać, była już dość stara, to zabezpieczenia przeciwko rabusiom czy mętom mojego pokroju mieli godne pochwały. Stękając z wysiłku, odbiłem się od ziemi i podciągnąłem, po chwili stojąc już na dębowej podłodze w jednym z pokojów dla gości. Zawsze wchodziłem tędy, w zasadzie bez powodu. Kwestia przyzwyczajenia.
Nie bawiłem się w żadne skradanie i inne pierdoły. Wiedziałem, że służba jest poza zasięgiem słuchu, a strażnicy znaleźli sobie ciekawsze rzeczy do roboty w piwniczce szanownego chlebodawcy. Drzwi na pogrążony w leniwym półmroku korytarz były jak zwykle otwarte, jedynym źródłem światła była świeczka przy stoliczku w rogu. Nie przeszkadzała mi ciemność, znałem ten dom lepiej niż mój własny. Kwestia przyzwyczajenia.
Spokojny krokiem skręciłem w prawo, omijając kilka innych pokoi, aż doszedłem do krętych schodów prowadzących na piętro. Gdzie znajdował się mój cel.
Chyba jedyna istota, której się bałem, a z którą miałem do czynienia zdecydowanie za często.
Wiedziałem, że trzeci schodek od dołu zaskrzypi, ale jak zawsze na nim stanąłem, żeby usłyszała, że nadchodzę. I tak mnie oczekiwała, po prostu było to silniejsze ode mnie.
Na górze, były tylko dwa pokoje, jeden, w którym urzędował pan tej rezydencji. No a w drugim była ona. Jak zawsze przez uchylone drzwi przebijała się struga światła. Nie lubiła ciemności, ale lubiła mnie. Więc jej to wybaczyłem. Jak i wiele innych rzeczy.
Wiedziałem co zobaczę, jeszcze zanim wszedłem. Siedziała na swoim łóżku tylko w koszuli nocnej, z ręką w rozczochranych włosach, patrząc się na obraz zajmujący niemal połowę ściany. Przedstawiał smutną scenerię, pełną szarości i czerni. A najczarniejszy był kot, zdający się ciebie obserwować, nieważne, gdzie się stanęło. Zawsze się na niego patrzyła, mimo iż już doskonale znała położenie każdego elementu na nim. Twierdziła, że ją to uspokaja. Mnie co najwyżej wkurwia.
Skierowała na mnie wzrok swoich oczu, kiedyś pewnie o barwie najczystszego błękitu, teraz bardziej tożsame z kolorem dymu, szare, przytłumione. Martwe. Będące powodem, czemu nie korzystała z luster.
Nie musiała zresztą. Była piękna, a te oczy... Kwestia przyzwyczajenia. Kiedyś mnie przerażały, teraz dałbym się za nie zabić. Co się pewnie stanie, prędzej czy później.
Wstała z łóżka, nieznośnie powolnym krokiem kierując się w moją stronę. Uwielbiałem to. Stałem, wstrzymując oddech, czekając, aż stanie przede mną. Przez cały czas patrzyliśmy sobie w oczy, kiedy tuptała bosymi stopami o drewnianą posadzkę.
Była ponad głowę niższa ode mnie, ale i tak czułem się bezsilny, opętany wizją tego, co zaraz nadejdzie. Odwróciłem wzrok, a ona lekko się uśmiechnęła. Stanęła na palcach, całując mnie w policzek. Poczułem chłodny dotyk tej ust na skórze. Wzięła mnie za rękę i stanowczym szarpnięciem poprowadziła z powrotem do łóżka.
Leżeliśmy spoceni, nadzy w świetle wschodzącego słońca. Wyglądała tak niewinnie, chowając twarz w swoich hebanowych włosach, drobna istotka ufnie przytulając się do mojego boku. Czekałem na pytanie, które zawsze musiało nadejść. Nienawidziłem tego.
- Musisz iść?
Hmm. Musiałem, ale nie chciałem odpowiedzieć twierdząco. Chciałem tu zostać na zawsze, zapomnieć o całym świecie i jego problemach. Nie mogłem, jeśli chciałem dożyć świtu. Delikatnie wysunąłem ramię spod jej głowy i odgarnąłem włosy z twarzy, całując ją w czoło. Starając się ignorować jej pełen smutku wzrok, wstałem i zacząłem się ubierać. Musiałem wyjść, zanim pan domu wróci z nocnego spotkania z jego podobnymi, starymi szlachcicami, którym nie pozostało już nic innego, niż przepijanie zgromadzonego przez pokolenia majątku. Wątpliwe, żeby się był szczęśliwy z moich relacji z jego córką.
Naciągnąłem buty na stopy i wyszedłem. Wiedziałem, że śledzi mnie wzrokiem. I wyciągnie srebrną żyletkę spod poduszki i naznaczy swoją skórą kolejną szramą. Może i było to chore, ale nie skomentowałem tego ani za pierwszym razem, ani za żadnym późniejszym, teraz zaś traktowałem to jako swojego rodzaju rytuał. Kwestia przyzwyczajenia.
Nie moja sprawa. A ja musiałem oczyścić umysł. Miałem robotę do wykonania.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt