Nie miałem w życiu szczęścia. To znaczy, początki były obiecujące, ale generalnie z roku na rok coraz bardziej światu, który znałem, do gardła dopadało przeznaczenie. Czym ono było? To nie do końca dopowiedziane, ale przyrównałbym to do gigantycznej powodzi, z paprykarzem szczecińskim w roli głównej. Ktoś lubi, ktoś mniej. O tym może później. Dorastałem wśród łąk i pól Ziemniakostanu. To były piękne czasy. Beztroskie. Ludzie mieli w sobie jeszcze resztki człowieczeństwa, a życie miało smak potu pani Ireny z naprzeciwka, która przychodziła do nas skorzystać ze stacjonarnego telefonu. Kiedy zepsuł się samochód, nie podłączano go do komputera, tylko przychodził rubaszny pan, ujebany jak święta ziemia, postukał coś kluczem francuskim i można było ruszać Fiatem 125p w nieznane. Ojczyzna moja nie była bogata. Była znękana. Tyle można o niej powiedzieć. Może jeszcze to, że w jakimś sensie się odradzała. Oczywiście z perspektywy czasu można dodać, że to odrodzenie tak pasowało do renesansu jak twarze sióstr Godlewskich do Mensy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że będziemy zagubieni za lat trzydzieści. Żyliśmy nadzieją, którą dawały reklamy Baltony i pierwsze teleturnieje. Pachniało zachodem. Stamtąd była inspiracja. Kto mógł wtedy przypuszczać, że zachód traktuje nas tak jak gospodarz imprezy najebanego, nowego chłopaka ukochanej siostry, który rzyga do wersalki i proponuje seks przedpokojowej boazerii. Umówmy się, często jednak tak się zachowywaliśmy.
Destrukcja była powolna, choć jakby się tak jej przyjrzeć, to właściwie dynamiczna. Wraz z postępem technologicznym obnażane boleśnie były wszystkie niedorozwoje intelektualne społeczeństwa. Bo były po prostu widoczne. W sieci każdy mógł zaistnieć, co dotąd zarezerwowane było tylko dla tych, którzy faktycznie mieli coś do powiedzenia. Na naszych oczach wyrosło pokolenie zgiętych karków. Ale tylko dosłownie. Karki zgięte były jedynie od patrzenia w telefony. Mentalnie odginały się przepięknie, w przeświadczeniu tego, że nie musisz wiedzieć nic, by coś znaczyć. Gdyby jeszcze chodziło o samą wiedzę, pół biedy. Wiedza nie musi być domeną wszystkich. Człowieczeństwo natomiast, powinno. W moim świecie ludzie o tym zapomnieli.
Wtedy właśnie wybuchła wojna decybelowa. Nazwijmy ją pierwszą. Roboczo. Fala nienawiści przetoczyła się przez świat, w którym już dawno zatarły się granice pomiędzy tym co prawdziwe, a co nie. Wojna miała zasięg globalny, ale w Ziemniakostanie zebrała największe żniwo. Nienawiść, agresja słowna i nie tylko doprowadziły do paraliżu społecznego. Reakcja władz była natychmiastowa i bezlitosna. Wprowadzono strefę ciszy oraz reglamentację we wszystkich dziedzinach życia. Zamknięto granice. Podjęto ciężką, ale pokazywaną jako rozsądną decyzję o centralizacji myśli i słowa. Powstał Święty (w Ziemniakostanie przywiązywano ogromną wagę do łączenia religii z polityką) Urząd Wszystkiego. Zdecydowano, że każdy człowiek będzie urzędnikiem. Trzech emerytowanych profesorów z Alabamy zrobiło obliczenia, które wydatnie wykazały, że Ziemniakostan jest Wybranym, Świętym i Samowystarczalnym Państwem/Narodem.
Tak narodziłem się jako nowy ja. Jan Szczurek, szeregowy pracownik Wydziału Wydającego Czasowe Pozwolenia na Konstruktywną Dyskusję. Byłem o krok od dostania się do Wydziału Pozytywnej Reglamentacji Gąbek i Płynów do Mycia Naczyń. Spokojna robota na niespokojne czasy. Naczynia milczą, ociekają brudem, ale nie krzywdzą. Niestety, zbyt duża liczba chętnych i za małe doświadczenie. Rzucili mnie tu... co mnie czeka?...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt