W pogoni za cieniem. 7 - grab2105
Proza » Obyczajowe » W pogoni za cieniem. 7
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Moja dłoń cofnęła się z wahaniem, a nasze spojrzenia spotkały się i zmarły w sobie. Nie mam pojęcia ile to trwało. Byliśmy jakby w transie. Nie było nas tu, w tym lokalu, byliśmy gdzieś w swoich światach. Nagle oprzytomniałem i rozejrzałem się. Nikt na nas nie zwracał najmniejszej uwagi.

            - Myślę, że masz rację. – Odezwałem się z wahaniem. – Wybacz, ale zrobiło mi się żal ciebie i stąd taki gest. Nie było w tym nic zdrożnego.

            - Oj, zaraz zdrożnego. Nie o to chodzi. Widzisz, mogłabym stracić kontrolę nad sobą. A tego mi nie wolno. Obiecałam sobie.

            - To tak jak ja. – Uśmiechnąłem się smutno. – Samiec siedzący we mnie, pcha w twoje śliczne ramiona. Pragnie ciebie. Szaleńczo. Ale trzeźwo myślący facet – Piotr, nie chce tego. Usiłuje być rozsądny a jednocześnie toczy walkę z sobą. Przecież, nie jest wolnym człowiekiem, a jako frajer, nie chce skoku w bok. Ma jakieś tam zasady. Teraz wiesz wszystko Pati.

            - O tym Piotrze, wiedziałam od samego początku. Ale powiem coś jeszcze. Mój dzisiejszy wyzywający ubiór był tylko dla ciebie. Normalnie ubieram się naprawdę skromnie, zresztą sam widziałeś dzisiaj rano. Dodam, że od naszego spotkania na drodze, żyję jak zakonnica, - żadnych mężczyzn. Ubrałam się tak, bo wiedziałam, jak będziesz na mnie patrzał? Chciałam tego. Nie mogąc inaczej, musiałam chociaż w ten sposób poczuć dreszcz rozkoszy pochodzący od ciebie.

A teraz już koniec. Na nic więcej nie wolno nam liczyć. Nie wiem, może los zamiesza w kręcącym się bębnie i wyciągnie nasz szczęśliwy los. Jestem optymistką i będę cierpliwie czekała.

            - Masz racje. Zresztą nie mamy innego wyjścia. Tak to poukładały się nasze poplątane losy.

Ale skończmy już z tym rozpamiętywaniem. Napomknęłaś coś o córce. Opowiedz mi o niej.

            - O Magdusia moja córeczka, moje słoneczko. Chodzi do drugiej klasy i świetnie sobie radzi.

Mam w stosunku do niej straszne poczucie winy. Nie byłam dobrą matką. W zasadzie wychowała ją babcia, czyli moja mama. Mnie rajcowało coś innego niż opieka nad córką. Domyślasz się, co? Musiało upłynąć sporo czasu i zaliczonych chłopaków nim dojrzałam do roli kochającej mamy.

Teraz jestem już inna. Dostrzegłam swoje miejsce w życiu i co ważne, zobaczyłam cel do którego chcę dążyć. Wiem, brzmi to pompatycznie, ale naprawdę tak to czuję. Odrabiam straty.

            - Powiedz,  jak mama sobie radzi po stracie twojego taty? To musiał być straszny cios.

            - Bardzo źle. Naprawdę boję się o nią. Dotychczas pełna życia i energii, teraz  z dnia na dzień gaśnie. Nie chce żyć. Tęskni za swoim mężem, a moim tatą. Chce iść za nim. Mówię ci, serce się kraje. Jedno, co ją jeszcze trzyma przy życiu, to Magdusia, jej kochany pupilek. Teraz właśnie jest u niej i czeka na mamę. No tak, ale na mnie Piotrze pora.

 Muszę jechać do mamy, pocieszyć ją i zabrać córkę do domu. A teraz odwiozę cię pod hotel i tam bez scen, pożegnamy się. Wiem, jutro wyjeżdżasz i już nie zobaczymy się. Może nigdy. Powiem jeszcze raz, kocham cię, i będę czekała na cud, … na ciebie.

No dobra, chodźmy już, bo zaraz rozpłaczę się na dobre.

Nie dopuściła mnie już do głosu. Z oczami pełnymi łez wsiadła do samochodu i milcząco wpatrując się w drogę podwiozła pod hotel. Zatrzymała się przy krawężniku, i dopiero wtedy spojrzała na mnie. Po policzkach spływały nieskrywane łzy. Usłyszałem przerywany szlochem głos.

            - Idź już, i proszę, - nic nie mów. Już wszystko zostało powiedziane. Kocham cię.

Bez jednego słowa, starając się nie patrzeć na zapłakaną buzię, skierowałem się do hotelu.

Wbrew wcześniejszym obawom, noc przespałem jak niemowlę. Rano wstałem wypoczęty, i stęskniony za moją Sebcią. Miniony wieczór stał się czymś bardzo odległym, - snem. Zapragnąłem być z Sabinką, wtulić się, zapomnieć o tym co było i kochać się z nią jak wariat. Nie wytrzymałem, i dzwonię do niej mówiąc, - pragnę cię wziąć w ramiona. Odpowiedział mi zmysłowy chichot i słowa. – Ja też, wariacie jeden. Wracaj szybko. Serce zabiło mi mocniej.

 Do południa dogadaliśmy ostatnie szczegóły. Potem po podpisaniu stosownych dokumentów ustalających przebieg instalacji i wdrożenie systemu, ruszyłem w drogę powrotną do domu.

Rozmyślając w czasie jazdy doszedłem do wniosku, że mam jakby selektywną amnezję. Wydarzenie ubiegłego wieczoru zostały zarażone jakimś wirusem.

Wprawdzie wiedziałem o ich istnieniu, ale dostęp do nich był w zasadzie niemożliwy. Blokada dostępu, jak mówią informatycy. Nie martwiłem się tym, wręcz odwrotnie. Uświadomiłem sobie jak bardzo kocham moją Sabinkę, i ile jej zawdzięczam.

Minęły kolejne dwa miesiące i mamy początek lata. Nasz dom nabiera blasku lada dzień będziemy pomału przenosić nasze graty. Tak naprawdę to niewiele tego przeniesiemy. Przecież, chociaż lubiłem je, staroci przenosić nie będziemy. Ale jednak szkoda mi ich. Bojąc się wiadomych reakcji pozostałych domowników - siedzę cicho. Nieważne, przeżyję i to.

Sabinka jest w swoim żywiole. Na budowie wszędzie jej pełno. Wykłóca się z budowlańcami nie bardzo przebierając w słowach. Chyba się jej boją, bo ma u nich niesamowity posłuch. Bez gadania robią dokładnie tak. jak sobie zażyczyła. Nie mają lekko. I tak ma być. Sabinka nigdy nie dawała sobie chodzić po głowie.

A tak w ogóle, to przyszłej mamie zaczyna już przybywać tu i tam. Z dumą obnosi się z niewielkim na razie brzuszkiem. Stała się naprawdę stu procentową kobietą. Widząc jej szczęśliwą minkę domyślam się, że ona też już o tym wie. Moje kochanie.

Zostaliśmy teraz tylko w dwójkę, bo młodzież na dwa tygodnie pojechała w ich ukochane góry. To już pełnoletni ludzie, czego przed wyjazdem nie omieszkali podkreślić. Rany, w przyszłym roku matura. Jak ten czas leci. Zasępiłem się.

            - Co się tak martwisz kochanie?

Sebcia stała w drzwiach uśmiechając się do mnie troskliwie. Ubrana była tylko w podomkę a przez niedopięte guziki widać było jej śliczne ciało.

            - Może nie martwię się, ale zaskakuje mnie upływ czasu. Mój syn jest pełnoletni i w przyszłym roku matura. Wyobrażasz?

            - Wyobrażam kochanie. Tak to już jest, i nie przejmuj się tym.

Usiadła mi na kolanach i wtuliła się mocno. Jeden mój ruch i podomka spłynęła na podłogę. Krew uderzyła do głowy. Nie wiem, co mi się stało? Ogarnęło mnie szaleńcze pożądanie i zwaliliśmy się na podłogę. Posłusznie poddawała się moim pieszczotom. Okrywałem pocałunkami każdy centymetr jej ciała. Nie mogłem nacieszyć oczu i ust nabrzmiałymi pożądaniem piersiami, oraz stającymi na baczność sutkami. Były takie cudowne. Moje usta dotarły do brzuszka. Przyłożyłem ucho w nadziei usłyszenia serduszka dziecka. Niestety, słyszałem tylko przyspieszone bicie serca Sebci i własny przyspieszony oddech.

Wzrok mój powędrował w dół i… nowa porcja podniecenia. Lekko rozchylone śliczne, krągłe uda i u ich zwieńczenia ciemny wzgórek kryjący mój skarb. Moje dłonie i usta nie próżnowały, a moja namiętność nie miała granic. Wessałem się z całych sił w ów wzgórek a język pracowicie penetrował wilgotne wnętrze. Czułem spazmatyczne drżenie Sabinki i coraz głośniejsze pojękiwania.

Stan mojego podniecenie osiągnął stan krytyczny. Zrzuciłem krępujące mnie ubranie, uniosłem wysoko jej nogi  i bardzo brutalnie wbiłem się w nabrzmiałe gniazdko. Musiało to ją zaboleć, bo głośno krzyknęła, ale automat wybijał się w nią rytmicznie.

Mało co widziałem, jakaś mgła przesłoniła mi oczy. Czułem mocno oplatające mnie nogi i impulsywne drżenie ciała mojej kochanki.

Członek jak tłok w maszynie parowej wykonywał długie, posuwiste ruchy, w dół i w górę w dół... Najpierw pomału a potem coraz szybciej i szybciej. Nie wiem, ile to trwało, czas zatrzymał się. Istniała tylko zmieniona do niepoznania twarz Sebci i moje pożądanie. Wreszcie kumulacja, mój krzyk i wstrzelenie w jej wnętrze niemałego ładunku. Echem tego był głośny jęk Sebci i jej kompletny bezwład. Jeszcze kilka coraz wolniejszych ruchów i bez sił zsunąłem się obok, opierając się ścianę.

Dyszałem jak lokomotywa. Sabinka leżała bez ruchu z bezwstydnie rozrzuconymi nogami. Tylko podnoszące się miarowo piersi, świadczyły o tlącym się życiu. Po chwili poruszyła się i usiadła z wysiłkiem. Spojrzała zamglonym wzrokiem, mówiąc drżącym głosem.

            - Coś ty mi zrobił najlepszego?

Zmroziło mnie. Na pewno stało się coś z dzieckiem? W panice zerwałem się i wziąłem w objęcia.

            - Co ci się stało kochanie? Coś z dzieckiem? – Wydusiłem szczękającymi z nerwów ustami.

            - Ależ nie, głuptasie. Dałeś mi coś, czego jeszcze nigdy nie zaznałam. A wiesz, mam skalę porównawczą. Kocham cię tak bardzo.

            - To dla dziecka, nic złego nie zrobiłem? – dopytywałem się.

            - Nic, a nic. Nie panikuj.

            - Uf, ale najadłem się strachu. – Siedziałem plackiem na podłodze.

            - Chodź, musimy wziąć prysznic.

Podniosła się i stanęła obok wyciągając do mnie rękę. Zobaczyłem stróżkę spermy spływającą po udzie. Ogarnęła mnie nowa fala pożądania. Mój członek nienadający się przed chwilą do niczego, naraz naprężył się aż do bólu. Domagał się powtórki.

Sabinka dojrzała to i wtuliła się biorąc go pomiędzy uda. Jaki on dzielny, - szepnęła. - Chodź, weźmiemy prysznic.

Weszliśmy pod prysznic i znowu oszalałem. Naga Sabinka w strugach lejącej się wody wydała się czymś nieziemskim. Chwyciłem za biodra uniosłem wysoko, i z całych sił nabiłem na wyprężonego członka. Zobaczyłem wytrzeszczone oczy, a w moich uszach rozległ się na poły zwierzęcy krzyk. Teraz, to w nią coś wstąpiło. Trzymając się mojej szyi i kranów, była jak wąż. Wściekły wąż. Jej ciało wiło się i dygotało, a palce orały paznokciami moje ramię.

Czułem ból, lecz jak coś miłego, kochanego. Nie trwało to zbyt długo. Czując zbliżający się finał, zacisnęła pochwę i mocnymi ruchami bioder wycisnęła spermę do swego wnętrza. Zawyłem z rozkoszy. Byłem w raju…

Po chwili padliśmy bez sił, a tryskająca woda spadała na nas, a zaróżowiona spływała na łazienkę. Nie ruszało na to. Byliśmy spełnieni i szczęśliwi.

Nagle jak na komendę oprzytomnieliśmy. To musiał być ciekawy widok. Dwoje nagusów nie przestając chichotać, zwija się jak w ukropie sprzątając zalaną wodą łazienkę. Nareszcie koniec roboty, - powódź już nam nie grozi.

Zdyszani stajemy przed sobą i wpatrujemy się w siebie nawzajem. W zasadzie dopiero teraz i tak dokładnie widzę moją Sebcię. Musiałem mieć bardzo głupią minę, bo parsknęła śmiechem mówiąc.

            - Co, gołej baby nigdy nie widziałeś.

            - Owszem widziałem, ale, takiej jak ty, to nie. Jesteś taka… - Zamilkłem.

            - Czyli jaka? – Dręczyła bez cienia litości.

            - O rany, nie męcz mnie. Nie wiem. Żadne z określeń piękna, nie wydaje się właściwe. Jesteś czymś więcej. Aniołem, czy ja wiem kim jeszcze?

            - No fajnie. Zostałam anielicą. Dzięki Piter, ale bez przesady. Nijak do tego określenia nie pasuję. Już bardziej diablicą.

            - Może i diablicą, - Zgodziłem się. – Zabrałaś mnie dzisiaj do super piekła. Eh…

            - Masz rację. Jak tak jest w piekle, to ja nie chcę z niego włazić. Byłeś taki cudowny.

Przesunęła wzrokiem po mojej postaci, zatrzymując głodne spojrzenie na moim kroczu. Oklapły po ostatnich przejściach aparat obudził się. Wystarczyło kilka sekund a podniósł głowę, spoglądając łapczywie na towarzyszkę ostatnich harców. Ale nic z tego. Sabinka ostudziła jego zapędy.

            - A ty nie szalej i odpocznij. Jeszcze przed tobą sporo pracy.

Przejechała po nim pieszczotliwie opuszkami palców, a na koniec uderzyła paluszkiem w samą główkę. – Do spania, już. – Padła komenda.

 

Już od trzech tygodni mieszkamy w naszym domu. Dopasowujemy się do nowych warunków i dopieszczamy wnętrze. To ma być nasz eden, nasza szczęśliwa przystań dająca nam schronienie przed złem tego świata. Jesteśmy oboje nieprzytomnie szczęśliwi. Łazimy po domu z roześmianymi gębami, nie mogąc nacieszyć się tym, co mamy. Natomiast ciepłe, letnie wieczory spędzamy na tarasie, wtuleni w siebie, podziwiając rozgwieżdżone niebo i słuchając wieczornego śpiewu ptaków. Było tak wspaniale.

Pewnego dnia w czasie rutynowej narady dzwoni telefon. Nie patrząc na wyświetlacz odbieram ze złością w głosie.

            - Słucham.

            - Pan Lorenz? – Słyszę pytający, męski głos.

            - Tak, a o co chodzi? – Burczę.

            - Jestem doktor Hesling. Jest u mnie na oddziale pana znajoma, która prosiła o powiadomienie pana o tym.

            - Sabina w szpitalu? Co się stało, - wypadek? – Podniosłem głos.

            - To nie wypadek panie Lorenz. Myślę, że coś poważniejszego.

            - O czym pan mówi doktorze?

            - To nie na telefon rozmowa. Proszę przyjechać to spokojnie pogadamy. Jak pan może to proszę się pośpieszyć.

            - Dobra. Zaraz przyjadę. Dzięki doktorze.

Nie pamiętam, co się potem działo i jak dojechałem do szpitala? Oprzytomniałem przy pulpicie recepcji szpitalnej. Już trochę zdenerwowana pani dopytywała się, po jaką cholerę tu jestem?

Wreszcie wyjaśniłem, i po chwili znalazłem się na oddziale. Doktor Hesling był zajęty, mam grzecznie usiąść i czekać. Nie mogłem usiedzieć. Bałem się. Bardzo. Nie dopuszczałem myśli o najgorszym, o stracie mojej Sebci.

W pewnej chwili słyszę za sobą głos.

            - Dzięki, że pofatygował się pan tak szybko.

Odwracam się i widzę faceta w białym kitlu, i tak na oko, - mojego wieku. Świdruje mnie badawczym spojrzeniem i kontynuuje.

            - Proszę do mnie. Tam spokojnie pogadamy.

Milcząc ruszyłem za nim. Tych kilkanaście kroków dzielących od gabinetu było dla mnie koszmarem. To była droga skazańca idącego na śmierć. Weszliśmy. Odebrało mi mowę, i tylko mój, jak myślę, przerażony wzrok utkwiłem w stojącym lekarzu. Łudziłem się nadzieją.

            - Pan siada, - zaproponował, - trochę to potrwa.

Usiadłem i śledziłem wzrokiem każdy krok przechadzającego się ze zwieszoną głową doktora.

            - To pana dobra znajoma? – Padło retoryczne pytanie.

            - Nawet bardzo dobra.

            - Mówiła może panu o swojej chorobie?

            - Chorobie? – Wytrzeszczyłem oczy.

            - Rozumiem, że pan nic nie wiedział.

            - Nie wiem o żadnej chorobie. Nic jej nie dolegało.

            - Od jak dawna państwo są razem?

            - Już ładnych kilka miesięcy.

            - To by się zgadzało, - mruknął pod nosem.

            - Co się tu zgadza doktorze? Jeszcze dzisiaj rano nic jej nie dolegało, a teraz…

            - A teraz ma drugi atak swojej choroby. - Dokończył beznamiętnym głosem.

            - Co to za choroba? Proszę w końcu powiedzieć.

            - Nowotwór trzustki. – Padło sucho jak wystrzał.

Zamilkłem i zobaczyłem przed oczyma wczorajszy wieczór na tarasie. Wygwieżdżone niebo, wieczorne śpiewy ptaków i my, szczęśliwi, spleceni uściskiem. Przecież to było wczoraj… a teraz?

Zrobiło mi się słabo i zobaczyłem latające plamki przed oczyma.

Jak przez mgłę usłyszałem coś o wodzie, i jak się czuję. Zebrałem się w sobie i odetchnąłem głęboko.

            - Doktorze, muszę o to zapytać, chociaż boję się odpowiedzi. Ile jej jeszcze pozostało?

            - Nie wiem? To zależy od wielu czynników, w tym od szczęścia.

            - Mówił pan coś o drugim ataku. A pierwszy?

            - Ten pierwszy nastąpił kilka miesięcy temu, ale pani Sabina odmówiła leczenia.

            - Jak to odmówiła. Jak mogła?

            - To prawo pacjenta. Nie można zmusić go do niechcianego leczenia. Pani Sabina wiedziała o konsekwencjach. Chciała ten pozostający jej czas spędzić po swojemu. Tak też zrobiła.

            - Wiedziała, że umrze?

            - Tak.

            - Jak pan myśli, dlaczego podjęła taką decyzję?

            - Trudno powiedzieć, nie jestem psychologiem. Myślę, że pan zna odpowiedź.

            - Jak była szansa powodzenia w przypadku podjęcia leczenia?

            - Niewielka, jakieś pojedyncze procenty. To bardzo groźna choroba panie Lorenz.

            - Teraz rozumiem. Ma pan rację, znam odpowiedź na swoje pytanie. Mogę się z nią widzieć?

            - Oczywiście. Ale nie pogadacie z sobą wiele. Jest pod wpływem silnych środków przeciwbólowych. Przysypia. I jeszcze jedno, - bardzo cierpi. Proszę jej nie męczyć.

            - Jasna sprawa. Ale jeszcze jedno pytanie. Co z dzieckiem?

            - To miał być chłopak. Proszę wziąć się garść panie Lorenz. Najprawdopodobniej straci pan oboje. Wyniki ostatnich badań nie wyglądają zachęcająco. Przykro mi. Współczuję panu.

            - To ja się już pożegnam. Dzięki za szczerą rozmowę. Teraz wiem na czym stoję.

Z wielkim wysiłkiem uniosłem się z krzesła i wyciągnąłem dłoń w jego kierunku. Uścisnął ją i odprowadził do drzwi. Napotkanej na korytarzu pielęgniarce polecił zaprowadzić mnie do Sabinki.

Poszliśmy piętro wyżej.

Nie od razu wszedłem do wskazanych drzwi. Długo stałem przy oknie starając się jakoś ogarnąć dziejące się rzeczy. Wiedziałem jedno. Znowu los zakpił ze mnie.

Pokazał błysk szczęścia i zaraz zazdrośnie go schował. Moje marzenia rozwiały się jak poranna mgła. Zostanę sam. Nie wytrzymałem, i łzy rozpaczy same spływały po policzkach. Nie będzie już mojej Sebci. Nie będzie, i nic nie mogę na to poradzić. Co ja teraz zrobię ze swoim życiem?

W końcu opanowałem żałość i doprowadziwszy się jakoś do porządku podszedłem pod wskazane wcześniej drzwi. Wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem klamkę. Dwa, trzy kroki w kierunku pojedynczego łóżka i zatrzymałem się. Widzę ją i jestem przerażony. Ta śliczna buzia jaką była kilka godzin temu, jest kompletnie zmieniona. Na dziwnie bladej twarzy widać ślady strasznego bólu.

Oczy ma zamknięte. Śpi, - pomyślałem. Zrobiłem jeszcze dwa kroki i stoję tuż przy niej. Nachylam się chcąc ją pocałować. W tym momencie otwiera oczy. Ślad uśmiechu przemyka po bladej twarzy.

            - Jesteś? – Słyszę głos jak szmer wiatru. 

            - Jestem kochanie. Co to ci się dzieje?

            - Nic takiego. Jestem tylko trochę słaba. Nie masz czym się martwić.

            - Sebcia, rozmawiałem z lekarzem i wiem wszystko.

            - Oj tam. Oni zawsze przesadzają. Nic mi nie jest. Ale teraz już idź. Muszę być sama.

            - Jak chcesz. Przyjdę później.

            - Będę czekała.

Ostatnie słowa wypowiedziała z grymasem bólu na twarzy. Byłem w drzwiach jak rozległ się nieludzki krzyk Sabinki. Jak z pod ziemi zjawiły się dwie pielęgniarki. Zamykając mi drzwi przed nosem spojrzały wymownym wzrokiem. - Spadaj facet, to nie dla ciebie widok.

Echo tego krzyku rozbrzmiewało w moich uszach jeszcze bardzo długo.

Nie byłem w stanie wrócić ani do pracy, ani tym bardziej do domu. Miałem dość wszystkiego.

Machinalnie wsiadłem do auta i ruszyłem przed siebie.

Zastanawiając się potem nad tym, gdzie byłem i co robiłem? Nie miałem pojęcia. Biała plama.

Było późne popołudnie jak stwierdziłem, że podjeżdżam pod dom. Oprzytomniałem i poczułem strach. Przecież nie ma Sabinki, i co teraz będzie? Na jaką cholerę mi ten dom, i to wszystko. Przecież dalsze życie nie ma najmniejszego sensu.

Ale jest Jacek. – Odpowiedziałem sobie. – Tylko on mi pozostał. Cała reszta nie ważna.

Zebrałem się w sobie i wszedłem do domu. Zaraz przy wejściu wpadłem na Jacka.

            - Co ci się stało? Chory jesteś czy co? Boję się o ciebie. – Wpatrywał się przerażony.

            - Daj spokój. Mnie nic, ale Sabina jest umierająca. – Rozumiesz? – Wykrzyczałem.

            - Co ty opowiadasz. Przecież rano zrobiła mi jeszcze kanapki do szkoły.

            - A teraz umiera. – Dotarło! – Wrzasnąłem.

            - Tato, tylko spokojne. Opowiedz wszystko po kolei.

            - Spokojnie… - Odetchnąłem. - No dobra, chociaż nie bardzo mogę.

Opowiedziałem dokładnie cały przebieg rozmowy z lekarzem i spotkania z Sabinką. Nie przerywał, a jego postać jakby się skurczyła. Rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się we mnie.

            - To znaczy, że bardzo ciebie kochała. – Prawda? – Powiedział cichutko drżącym głosem.

            - Dużo bardziej niż na to zasługiwałem. Byłem ślepym i zapatrzonym w siebie głupcem.

            - Dlaczego obwiniasz się? Skąd to miałeś wiedzieć. Wszystkich zwiodła.

            - To nie tak. Widzę chwile, gdzie próbowała mi to przekazać, a ja idiota, zlekceważyłem to.

            - Nie cofniesz tego tato. To już minęło i nie ma sensu zadręczać się tym. A zresztą, gdybyś nawet nie zlekceważył to, co by się zmieniło? Nic. Byłbyś dokładnie tym samym punkcie.

            - W zasadzie masz rację, ale…

            - Żadne ale, - przerwał mi brutalnie. – Przeżyłeś dzięki jej decyzji cudowny okres życia. Nie wiesz, jaką radością było oglądać was zakochanych i szczęśliwych. Mój tata nareszcie uśmiechał się. Doceń to, bo naprawdę warto.

            - Nie uważasz, że to brzmi jak kiepski żart. Pomachano mi cukiereczkiem po to, aby za moment go zabrać. Po kiego czorta było mi to potrzebne? Już lepiej nie widzieć tego cukiereczka, i nie znać jego smaku.

            - Nie zgadzam się z tobą, ale rozumiem ciebie. Tracisz ukochaną kobietę i świat wali ci się w gruzy. To może zdołować. Ale pomyśl, o ile jesteś bogatszy w cudowne wspomnienia czasu spędzonego z nią. Tego ci nikt nie zabierze. To będzie zawsze z tobą. Tak umarłbyś nie wiedząc, jak może być cudownie z kobietą. Nie mam racji?

            - Oj Jacku, filozofie jeden. Masz rację. Wspomnienia pozostaną, lecz one będą zarazem moją radością jak i przekleństwem. Nigdy nie staną się realem.

- Rany, ty znowu jak dziecko za przeproszeniem. Myśl pozytywnie. Co, świat się skończy jak zabraknie Sabinki? Nie. Dalej będzie istniał, i ludzie dalej będą się kochać i nienawidzić. Takich Sabinek chodzi po świecie całe mnóstwo. Nie wolno ci znowu zamknąć się jak ślimak w skorupie. Tego bym już nie zniósł.

- No to dostałem od syna za swoje. Dzięki Jacku. Jesteś naprawdę moim przyjacielem.

- To się wie. A teraz ustalmy, co z nami? Do końca wakacji już nie długo, i będę miał problemy z gospodarzeniem. Brak czasu. Masz jakieś plany?

- Konkretnych nie mam, ale już kilka dni temu rozmawiałem z taką jedną sąsiadką, o pomoc w prowadzeniu domu. Chciałem ulżyć Sabince. Wrócę do tego.

- Czy to ta, co mieszka koło kapliczki i ma dwie córki?

- Dokładnie. Nieszczególnie im się wiedzie. Mąż jej zmarł rok temu i od tego czasu bieda.

- To spróbuj, może wypali. Sprawia dość miłe wrażenie.

- Jutro do niej podskoczę i pogadam. Zobaczymy.

- To fajnie. Powiedz, kiedy wybierasz się do Sabiny?

- Jeszcze dzisiaj. Chcę jej zawieść jakieś osobiste rzeczy. Bez tego jej ciężko.

- Będziemy mogli pojechać z Krychą?

- Czemu by nie. Będzie jej miło.

- To czekaj z przygotowywaniem. Przyjedzie Krysia to będzie najlepiej wiedziała co trzeba zabrać. Lecę zadzwonić. Rany, jak ja jej to powiem… - Jęknął wychodząc.

Pojechaliśmy w trójkę, ale Sabinka spała. Jak powiedział lekarz dyżurny, miała silny atak i zaaplikowano silne środki przeciwbólowe. Nie będzie kontaktowa przez kilka godzin. Może rano będzie lepiej. Postaliśmy kilka minut, Krysia zapakowała do szafki przyniesione rzeczy i wyszliśmy przybici zastanym widokiem. Chciałem odwieść Krysię do jej domu, ale nie, - chciała pojechać do nas. Nie ma sprawy. Jadąc, widziałem we wstecznym lusterku jej skuloną sylwetkę z twarzą schowaną w dłoniach. Musiała to bardzo przeżyć, - pomyślałem. Biedna dziewczyna.

Po przyjeździe okazało się, dlaczego to chciała przyjechać do nas. Pragnęła zastąpić Sabinkę. Na nic zdały się moje i Jacka protesty. Postawiła na swoim i tyle. Kolacja przygotowana, zjedzona i posprzątane, teraz może pojechać do domu.

Jackowi nie chciało się jechać, więc pojechaliśmy tylko we dwoje. Czułem się jakoś niezręcznie, próbowałem coś mówić, ale widziałem, że nie ma ochoty na pogawędkę. Dałem spokój i jechaliśmy w milczeniu. Wysiadając nachyliła się do mnie przez otwarte drzwi. Zobaczyłem dziwnie błyszczące oczy, poczułem muśniecie dłoni na policzku i szept. Tak mi pana żal. Proszę się nie martwić, może pan zawsze na mnie liczyć. I znikła w ciemnościach jak duch.

Dobrą chwilę siedziałem bez ruchu trzymając się za policzek. Co jest grane? Odbiło jej kompletnie, zawyrokowałem odpalając samochód.

Kolejnych kilka dni było dla mnie bardzo trudnych. Zajeżdżałem do niej kilkanaście razy na próżno.

Albo spała otumaniona lekami, lub absolutnie nie kontaktowa, majacząca i niepoznająca mnie.

Lekarze rozkładali ręce. Nie ma innego wyjścia, inaczej zwariowałaby z bólu. Pocieszali, że za kilka dni powinno być lepiej i nie trzeba będzie szpikować jej lekami.

Byłem naprawdę przerażony postępem choroby. Z dnia na dzień gasła. Nie było już śladu po ślicznej buzi. Była obciągnięta skórą czaszka z zapadniętymi i podsinionymi oczami. Przez rozchylone sine usta łapczywie wciągała powietrze.

Każdego ranka zaglądając do niej w drodze do pracy przeżywałem katusze. Nim otworzyłem drzwi sali, brałem głęboki oddech. Czy jeszcze zastanę żywą? Wchodziłem, całowałem zimne jak lód wargi i na kilka minut siadałem u wezgłowia. Nie da się opisać tego, co wtedy przeżywałem.

Potem ostatnie spojrzenie od drzwi i zwykła codzienność.

Wbrew obietnicom lekarzy, taki stan trwał ponad tydzień, kiedy to zadzwonił ordynator z miłą widomością. Sabinka ma się lepiej i chce mnie widzieć. Popędziłem na złamanie karku.

Wchodzę i oczom nie wierzę. Zaróżowiona uśmiechnięta buzia. Ani śladu znamion bólu. Co jest?

            - Cześć Piter. – Słyszę wesołe. – Szybki jesteś.

            - Ale robisz kochanie wspaniałe niespodzianki. Jak ślicznie wyglądasz.

            - Wszystko dla mojego kochanego Piotrusia.

            - Ale tak na poważnie, jak się Sebcia czuje?

            - Wiesz, dzisiaj nieźle, ale kilka ostatnich dni jakoś mi uciekło. Nic nie pamiętam.

            - Nie dziw się, byłaś bardzo chora.

            - Wiem i tak bardzo bolało. Myślałam, że od tego skonam. Potem to już nic nie czułam i było mi dobrze.

            - Moje biedactwo. Myślę, że teraz będzie tylko lepiej.

            - Może i lepiej, ale dla mnie. Przestanę cierpieć.

            - O czym to opowiadasz? – Żachnąłem się.

            - Jak to, o czym? Umieram moje kochanie, i nie ma na to rady.

            - Panikujesz Sabinko. Zobaczysz, posiedzimy jeszcze sobie na tarasie.

            - Jejku jakbym chciała, ale nigdy go nie zobaczę, jak i naszego domu. Jaka szkoda.

            - Opowiadasz jakieś niestworzone rzeczy. Jestem przekonany że już za niedługo zabiorę cię do naszego domu.

            - Piter, nie jestem dzieckiem. To, że umrę wiedziałam już dawno. To była tylko kwestia czasu, a teraz on nadchodzi. Opowiem ci coś moje kochanie. Wtedy to twoje przytulenie powaliło mnie. Oszalałam na twoim punkcie. Mówiąc wprost, zadurzyłam się jak jakiś podlotek, a nie taka kobieta jak ja. Ale stało się. Toczyłam z sobą wielkie boje, które notorycznie przegrywałam.

W końcu poddałam się, kiedy zobaczyłam u ciebie, coś na kształt uczucia do mnie.

Ale miałam pecha, i akurat wtedy zaniemogłam. Szpital i straszna diagnoza. Jaki miałam wybór? Żaden. Szansa na wyjście z tego minimalna, a leczenie zrobiłoby ze mnie szkaradę i straciłabym ciebie. Wiem, postąpiłam może samolubnie. Ale pragnęłam choć na krótko zaznać szczęścia z moją miłością. Okazało się to dobrą decyzją. Ta moja miłość, Piotruś, dotychczas zgorzkniały i samotny, rozkwitł i stał się normalnym mężczyzną. Czy to nie jest piękne?

Przeżyliśmy z sobą kochanie wprawdzie niezbyt długi, ale jak bardzo szczęśliwy okres. Wiele par nie osiąga tego przez całe życie.

Teraz do rzeczy. Proszę, obiecaj mi, przysięgnij, że nie zakopiesz się znowu do grobowca po mojej śmierci. Powtarzaj sobie: Sabinka, to był tylko taki sympatyczny sen. Obudziłem się, i trzeba normalnie żyć.

Pamiętasz, co mówiłam? Chłop bez baby jest do dupy. Znajdź sobie jakąś, która choć w części będzie cię kochała tak, jak ja. No dobra, teraz proszę - nic nie mów. Nie potrzeba słów. Ja wszystko wiem. Jeszcze tylko pocałuj mnie, przysięgnij i idź. Proszę.

Myślałem, że serce mi pęknie. Nie mogłem spokojnie słuchać tego spokojnego głosu mówiącego o rzeczach ostatecznych. O śmierci. Własnej śmierci. Tysiące myśli kłębiło się w głowie, a w każdej z nich odmieniana tysiąckrotnie Sabinka.

Jak automat nachyliłem się nad nią i nasze usta spotkały się, najpierw delikatnie, a potem zwarły się we wściekłym pocałunku. Zabrakło nam tchu i uniosłem głowę. Zobaczyłem zamglone, szczęśliwe spojrzenie i dobiegł mnie szept. – Przysięgnij… Przysięgam. – odpowiedziałem jak echo.

Możesz już iść kochanie. Ja sobie trochę odpocznę. Zamknęła oczy i z uśmiechem szczęścia opuściła głowę na poduszkę. Z oczami pełnymi łez wyszedłem na korytarz.

Tam czekała na mnie pielęgniarka prosząc abym wstąpił do ordynatora. W drodze do jego gabinetu doprowadziłem się jako tako do porządku. Pukam i słyszę, - proszę wejść.

            - Widział się pan z panią Sabiną. – Prawda?

            - Tak, i przyznam byłem zaskoczony jej wyglądem.

            - Proszę nie dać się zwieść wyglądowi. To takie oszustwo organizmu.

            - Nie rozumiem. Jakie oszustwo?

            - Zawsze przed końcem jest taki efekt wizualny. Zaraz potem następuje kryzys.

            - To, jak dobrze zrozumiałem, Sabinka ma już policzone godziny. Czy tak?

            - Na to wygląda. Nastąpiło to szybciej niż zakładaliśmy. Jej organizm poddał się, przestał się bronić. Po prostu, pani Sabina chce umrzeć.

            - Rozumiem. Ma pan rację, ona już nie chce żyć. Właśnie pożegnała się ze mną.  

            - Takie jest życie panie Lorenz. Rodzimy się i umieramy.

            - Tylko doktorze, taka filozofia nie każdemu odpowiada. Mnie na przykład nie. Tracę ukochaną kobietę, i nikt mi nie wytłumaczy sensu tej śmierci. Dzięki i do widzenia.

Wyszedłem starając się nie trzasnąć drzwiami.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 13.03.2020 14:23 · Czytań: 361 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty