Sen 8 - grab2105
Proza » Obyczajowe » Sen 8
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

 

Pati

.... Późnym wieczorem znalazłem się szczęśliwy w swoim mieszkaniu. Rankiem ogarnąwszy się jako to ko po podróży zjawiłem się w sekretariacie naczelnego dyrektora. Powitano mnie trochę jak ducha mówiąc o dochodzących tragicznych wieściach. Zbagatelizowawszy wszystko jak tylko mogłem, wszedłem do gabinetu oczekującego mnie dyrektora.

            - Dzień dobry dyrektorze. Jestem już z powrotem. – Powiedziałem od progu.

            - O, słyszę u pana amerykański akcent. Nie marnował pan czasu. Ale witam pana. – Podszedł do mnie z wyciągniętą ręką.

            - Nie tylko na szlifowaniu języka dyrektorze. – Odpowiedziałem oddając uścisk dłoni.

            - Wiem, wiem. Dostawałem relacje z Seattle na bieżąco. Nie zawiodłem się na panu.

            - To dopiero okaże się. Mam tremę. – Odparłem skromnie.

            - Jasne sprawa. – Mruknął. - Zaczyna pan już od poniedziałku. Startuje pan od zera. Dobierze pan sobie współpracowników według własnego uznania. Nie będę ingerował. Mam tylko jedną sugestię. Na pańską sekretarkę poleciłbym pewną amerykankę. Jest to doświadczona osoba, która uwolni pana od wielu zbędnych zajęć.

            - Na moją sekretarkę? – Spojrzałem zaskoczony.

            - A tak, zapomniałem powiedzieć. W poniedziałek otrzyma pan nominację na dyrektora nowego oddziału.

            - Uf, zaskoczył mnie pan. Dziękuję. Co do tej osoby to oczywiście nie widzę problemów.

            -To miałbym na tyle. Teraz proszę zmykać i uporządkować sprawy prywatne. Od poniedziałku czeka pana masa pracy. Żegnam i do zobaczenie w poniedziałek.

Pożegnawszy się wyszedłem w zasadzie półprzytomny z gabinetu. Ja dyrektorem, - dobre sobie. Najlepszy kawał sezonu. Ale jednak słuch mnie nie zawodził, tak wyraźnie usłyszałem.

Idąc tak nieco rozkojarzony korytarzem usłyszałem za sobą:

            - Cześć. To już wróciłeś?

            - Cześć. – Odpowiedziałem machinalnie. – Odwracam głowę, - Kaśka. Witaj Kasiu, tak nareszcie z powrotem. Zdążyłem się już trochę stęsknić za wami.

            - Zmieniłeś się. Jesteś jakiś inny.

            - Opowiadasz, jaki inny. Daj spokój.

            - Nie ważne, może mi się tylko tak wydaje. Co u ciebie?

            - W zasadzie nie wiem. Jestem dopiero kilkanaście godzin w Polsce. Muszę sprawdzić jak ma się sprawa z nowym mieszkaniem. Co u rodziców i tak dalej.

            - Nie pytasz co z Karoliną?

            - Widzisz Kaśka, te minione pół roku spowodowały, że osoba Karoliny ma już inne znaczenie. Długo by opowiadać.

            - Tak, … docierały tu jakieś strzępki informacji o tobie. Może kiedyś szerzej opowiesz.

            - Może kiedyś… Zasępiłem się. Wspomnienia cholera.

            - Nie wiem, może to ciebie już nie zainteresuje, ale ona jest ciężko chora. Białaczka.

            - Co powiedziałaś? – Chwyciłem ją za rękę.

            - Puść to boli. – Wyrwała rękę. - Powiedziałam białaczka. Mówią, że dorobiła się tego w trakcie doświadczeń z izotopami.

            - A niech to, ale ją dostało. Masz jakieś bliższe informacje o niej?

            - Nie. Wiem tyle, co powie koleżanka.

            - Nie wiesz jakby się z nią skontaktować? Do domu nie zadzwonię, bo nie jestem z ich świata i nie zawołają jej.

            - Mówisz, nie z ich świata. Hmm, ciekawe panie dyrektorze. Ale postaram się pomóc.

            - To już wiesz?- Wytrzeszczyłem oczy.

            - Pewno. Jestem jedną z kilku osób które wiedzą o twoim awansie.

            - Będę Kasiu wdzięczny. Nie mogę tego tak po prostu olać. To nie byłoby w porządku.

            - Tak też myślałam i jakoś ten kontakt załatwię. A wracając do twojego nowego mieszkania, kiedyś ofiarowałam się do pomocy w jego urządzaniu. Czy moja pomoc jest dalej potrzebna?

            - Ty poważnie z tą pomocą? Nie żartujesz sobie ze mnie?

            - Rany jak dziecko. Po co miałabym żartować?

            - Kasiu, też mi pytanie. Z wielką wdzięcznością. Twoja rada, sugestia dla mnie matoła w tym zakresie warta jest górę złota.

            - Ciekawa jestem, skąd weźmiesz tę górę złota? – Uśmiechnęła się kpiąco.

            - Jakoś się załatwi. Pomyślimy.

            - To jak się umówimy? – Spojrzała pytająco?

            - Naprawdę nie wiem. Muszę najpierw pojechać do domu, wywiedzieć się co i jak.  Zabiorę klucze od mieszkania, oglądnę i będę wiedział na czym stoję.

            - Dobra, więc zrobimy tak. Jak będziesz miał wszystko wyjaśnione dzwoń do mnie do domu. Gdyby mnie nie było zostaw wiadomość dla mamy. Pasuje?

            - Jasne. Dzięki Kasiu.

            - To umowa stoi. Muszę lecieć. Cześć.

            - Cześć i jeszcze raz dzięki.

 

Po wyjściu z firmy wstąpiłem na moment do mieszkania po drobne prezenty dla rodziców i pojechałem do domu. Czułem się jakiś rozdwojony. Z jednej strony bolesna rana po utracie Hann. Natomiast z drugiej strony, uwierający cierń wspomnień o Karolinie. I jakby tego było mało, wiadomość o jej chorobie. Czyżby los chciał ponownie mnie ukarać. Za co?

Tak rozmyślając w nienajlepszym nastroju dojechałem do rodzinnego domu. Jednak przekroczenie progu zmieniło wszystko. Znowu byłem małym chłopcem tulonym przez kochającą matkę. Wszystkie złe myśli zostały gdzieś bardzo daleko. Byłem szczęśliwy. Byłem w rodzinnym domu.

Nazajutrz wyjeżdżałem z kluczami od nowego mieszkania i informacją, że tato mieszkanie pomalował na biało. Asekuracyjnie, bo zawsze można coś z tym później zrobić. Wszystkie media załatwione tak, że można od razu mieszkać. Kochany ojciec.

Dojeżdżając do nowego mieszkania, podjechałem pod budkę telefoniczną i niespokojny wykręciłem numer Kasi. Nie było jej w domu. Odebrała mama. Zameldowałem się, że już jestem i chciałbym spotkać się z Kasią. Mama bardzo uprzejmie poinformowała, że córka będzie około osiemnastej i mogę po nią przyjechać. Powiedziała jeszcze, że ma numer telefonu dla mnie. Zanotowałem i podziękowałem. Odczekałem kilkanaście sekund nim wybrałem podany numer. Zwłoka nic nie pomogła. Wykręcając numer nadal miałem pustkę w głowie. Po kilku sygnałach usłyszałem jej głos.

            - Proszę, słucham.

            - Cześć. Janek z tej strony.

            - Boże! To ty, naprawdę?

            - Nie inaczej Karolinko. Powiedz co ciebie?

            - Rany, jak się cieszę. Tak tęskniłam za twoim głosem.  Już tak długo nie słyszałam ciebie.

            - To wszystko piękne, ale powiedz Karolinko, co u ciebie?

            - U mnie wszystko w porządku. Pomału kończę doktorat i tak jakoś leci.

            - Czy aby naprawdę? Coś wydaje mi się, że nie jest tak różowo. Powiedz prawdę.

            - Oj, musisz tak mnie męczyć. Nic mi takiego nie jest. Ostatnio trochę chorowałam i tyle.

            - Trochę chorowałam. Ładna bajeczka. Martwię się o ciebie. Rozumiesz.

            - Co powiedziałeś? Martwisz się o mnie?

            - A tak. Martwię się i to bardzo. Powiedz, kiedy możemy się spotkać?

            - Też masz o kogo się martwić. Daj spokój. A spotkać, - no nie wiem. Nie jestem pewna, czy chciałbyś mnie widzieć.

            - Nie gadaj takich głupot. Mów mi tu zaraz, kiedy i gdzie.

            - Dzisiaj nie dam rady, ale jutro jak naprawdę masz ochotę to proszę bardzo. Przyjedź po mnie o siedemnastej pod mój dom.

            - Nie przesłyszałem się, pod twój dom?

            - Tak, pod mój dom. Przez ten czas wiele się zmieniło.

            - Masz rację, wiele się zmieniło. Bardzo wiele. - Dodałem półgłosem. - Ale powiedz gdzie się dodzwoniłem. Przecież to nie jest twój telefon domowy.

            - Oczywiście, że nie domowy. To uczelniany numer. Ostatnio sporo czasu tu spędzam.

            - To gdybym chciał z tobą pogadać mogę tu dzwonić?

            - Gdybyś chciał to dzwoń. Jak mnie zastaniesz to pogadamy.

            - Jasne. To Karolinko do jutra. Cześć.

            - Cześć. - Smętnie to jakoś zabrzmiało w moim uchu.

Zakończona właśnie rozmowa zaniepokoiła mnie. Coś tu było nie tak. Z jej wypowiedzi wyzierał jakiś fatalizm. Nie rozmawiałem z dawną Karoliną. Przeszedł mnie dreszcz. Na pewno zna konsekwencje białaczki a mimo to kontynuuje doktorat. Niesamowita dziewczyna.

 

Jednak wkraczając do nowego bloku w którym było moje mieszkanko, zapomniałem o wszystkim. Nareszcie będę miał własny kąt. Jednak ten mój kąt nie był wcale takim strasznym kątem. Pełne dwa pokoje, kuchnia i łazienka. Czułem się jak burżuj. Wszystko czyściutkie, pomalowane na biało, a na oknach jakieś przywiezione z domu firanki. Łaziłem jak głupek po mieszkaniu z idiotycznym na pewno uśmiechem na ustach. Nie mogłem się nacieszyć. To wszystko było moje. Fakt, było puściutko nie licząc maleńkiego stoliczka i dwóch taboretów zastawionych przez rodziców. Ale z pomocą Kaśki wypełnimy tą pustkę. Będzie dobrze. W kuchni znalazłem pozostawiony czajnik elektryczny i kilka szklanek. Widać robili coś do picia i zapomnieli zabrać z powrotem.

Pokręciłem się jeszcze trochę i pojechałem na stare mieszkanie. Przygotowałem coś do jedzenia i czekałem aż będę mógł pojechać po Kasię.

Czekając grzałem moje szare komórki. Miałem o czym myśleć. Mam dobrać sobie współpracowników. Prosto powiedzieć a trudno wykonać. Przecież wkraczam w dziewiczy dla mnie obszar. Jestem jak saper na polu minowym, niewłaściwe decyzje to jak wybuch miny. Pierwsza osobą która przyszła na myśl to Kaśka. Świetny pracownik, tylko czy zechce? Raczej nie. Wymiga się pod byle pretekstem. Zresztą zobaczymy, może się mylę. A reszta? Dałem sobie spokój z analizami. Czas pokaże co i jak. Na razie załatwmy mieszkanie.

O wyznaczonej godzinie podjeżdżam pod blok gdzie mieszka Kaśka. Już z daleka widzę ją kręcącą się koło swojego auta. Podjeżdżam, nie mam miejsca do zaparkowania. Wołam do niej.

            - Kasiu wskakuj, nie mam gdzie stanąć.

            - Czekaj chwilkę, - odpowiada, - pojadę za tobą. Potem mam jeszcze gdzieś pojechać.

            - Ależ odwiozę ciebie pod dom.

            - No jak tam chcesz. Moment.

Zerknąłem na wsiadającą. Wyglądała na zmęczoną i bez humoru. Miała pewnie ciężki dzień, pomyślałem.

            - Widzę, że jesteś wykończona a ja tu jeszcze ze swoimi sprawami. Może jednak innym razem?

            - Daj spokój. Nie ma o czym mówić. Zobaczę to twoje królestwo. Byłeś już w nim?

            - Jasne. Nie mogłem powstrzymać się od tego.

            - I co? Spodobało się?

            - Pewnie. Zobaczysz sama. To już nie daleko.

            - No to jesteś gość. Kawaler do wzięcia z mieszkaniem. Partia jak diabli.

            - Kasiu, - powiedziałem błagalnym tonem, - oszczędź mnie. Nie mam nastroju na takie coś.

            - No już dobra. Ale powiedz, dzwoniłeś do Karoliny?

            - Oczywiście. Ale to już inna dziewczyna, jakby żyła w innym świecie. 

            - Co się dziwisz. Jak może czuć się człowiek z wyrokiem śmierci?

            - To aż tak źle?

            - Nie inaczej. Aktualnie jest na chemii. Prawie wyłysiała. Jedynym ratunkiem jest przeszczep szpiku kostnego. Ale jest problem, brak dawcy. Ma jakąś dziwną kombinację przeciwciał i jak dotąd nie znaleziono kogoś, kto miałby chociaż podobną. Sam widzisz. – Ciężko westchnęła.

            - Naprawdę nie znaleziono? A rodzice?

            - Rodzice też odpadają, bo coś tam. Nie wiem dokładnie.

            - To… ona ma umrzeć?

            - Tak, o ile nie znajdzie się dawca.

Zapadła cisza. Chwilę jechaliśmy w milczeniu. Nagle zobaczyłem twarz szamana i usłyszałem jego głos: Ty musieć uratować komuś życie. Polska. Jakaś kobieta, białe włosy. - Czyżby o to chodziło? No dobra, ale jak? Odpowiedź pojawiła się sama. Szpik kostny. Muszę się dać przebadać.

            - Kasiu, - odezwałem się spokojnie, - uratuję ją. Zobaczysz.

            - Zwariowałeś. Jak? Opowiadasz jakieś bzdury.

- Czy to bzdury zobaczymy. Ale jesteśmy już na miejscu. Zapraszam do mojego królestwa.

Spędziliśmy tam chyba z godzinę. Przedstawiłem swoją wizję, którą ona oczywiście wyśmiała mówiąc, że to staroświecki punkt widzenia. Jak powiedziała, to nie może być graciarnia. W sumie stanęło na tym, że rozejrzy się po sklepach i przedstawi konkretne propozycje. Specjalnie nie protestowałem. Odstawiając ją z powrotem pod dom zebrałem się na odwagę i zapytałem.

            - Kasiu, nie wiem jak to mam powiedzieć. Jak zapewnie wiesz, mam sobie dobrać współpracowników.

            - I chcesz mnie w to wciągnąć. – Wpadła mi w słowo.

            - Byłoby miło. – Mruknąłem.

            - Wiesz, zastanawiałam się nad tym wiedząc, że zapytasz o to. Doszłam jednak do wniosku, że to byłoby niedobre rozwiązanie. Niedobre i dla ciebie i dla mnie.

            - Ale cóż byłoby w tym złego?

            - Pomyśl logicznie z zrozumiesz. To nie takie skomplikowane. Wiedz jednak, że masz we mnie oddanego przyjaciela. Przyjaciela, który zawsze będzie służył dobrą radą i pomocą.

            - Dzięki, ale nie jestem specjalnie zaskoczony odmową. Dawałem mniej niż dziesięć procent szans że się zgodzisz. Myślę, że masz rację. Powinienem sam pokazać co potrafię. Ale przynajmniej powiedz, co to za protegowana szefa na moją sekretarkę?

            - Nie znam jej osobiście, ale z tego co opowiadają to fachowiec wysokich lotów. Ma ponad czterdziestkę i jest żoną polaka od dwu lat. Nieźle też mówi po polsku. Myślę, że to dobra kandydatura.

            - A ponadto szef będzie miał swojego człowieka w kluczowym miejscu.

            - Na pewno tak. Specjalnie nie dziwię się. Myślę, że ty na jego miejscu też postąpiłbyś podobnie.

            - Jasne. Trzeba wiedzieć co się dzieje inwestując niemałe pieniądze.

            - No właśnie.

Podjechałem pod jej dom i pożegnaliśmy się dziwnie. Mając już otwarte drzwi nachyliła się do mnie, wtuliwszy się na jakieś dwie sekundy. Chciałem ją przytrzymać ale wyrwała się i bez słowa wysiadła.

 

Nazajutrz była sobota i miałem spotkać się z Karoliną. Od samego rana byłem jakiś niespokojny. Mówiąc szczerze bałem się tego spotkania. Zdawałem sobie sprawę, że mimo tych wszystkich ostatnich wydarzeń, nie jest dla mnie osobą nic nie znaczącą. Kiedyś posiane ziarnko uczucia nie umarło. Bałem się, że znowu zacznie kiełkować i ponownie obudzę się z ręką w nocniku. Ale to wszystko jest nie ważne. Najważniejsze żeby żyła. Uspokojony wewnętrznie pojechałem na umówione spotkanie. Dojeżdżając zobaczyłem ją. Szła w moim kierunku w jakimś fantazyjnym turbanie na głowie a zobaczywszy mnie pomachała ręką. Przystanąłem  i wskoczyła do środka i usłyszałem lekko zdyszane:  

            - Cześć Janku. Nareszcie cię widzę.

            - Cześć. Nie da się ukryć, minęło już trochę czasu. – Uśmiechnąłem się, uważnie taksując wzrokiem pasażerkę.

            - Kiedy wróciłeś?

            - Kilka dni temu. Oswajam się z rzeczywistością.

            - I jak tam było? Opowiadaj.

            - Nie ma co opowiadać. Powiedz lepiej jakie masz propozycje. Gdzie jedziemy?

            - Hmm, jak mogę prosić to żaden lokal. Nie chcę straszyć ludzi. Wymyśl coś.

            - Nic specjalnego nie przychodzi mi na myśl. Może do mojego mieszkania. I nie bój się. Nie mam nic zdrożnego na myśli.

            - Czemu nie. Nigdy tam nie byłam.

            - Tylko nie przestrasz się bałaganu. Jak to u kawalera.

            - Daj spokój. Widziałam niejedno. Może jakoś przeżyję.

            - Miejmy nadzieję. - Roześmiałem się nieco sztucznie.

Za chwilkę byliśmy na miejscu. Nieco spięty otwieram drzwi i wpuszczam ją przodem.

            - No faktycznie, nie masz czym się pochwalić. Bałagan solidny.

            - Zamknij oczy na trzy minutki i już będzie inaczej.

            - Czekaj, te trzy minutki popracujemy razem to i efekt będzie lepszy.

Trzy minutki zmieniły się na dobre pół godziny, ale efekt był szokujący. Zaskoczony wodziłem oczyma po mieszkaniu. To moje mieszkanko? Niemożliwe. W międzyczasie wyskoczyłem do sklepiku obok, kupiłem jakieś ciasteczka i coś jeszcze do pochrupania. Zaparzyłem dwie kawy i zasiedliśmy przy stoliku przysuniętym do wersalki.

            - No nie popisałem się. Zaprosiłem ciebie do robienia porządków. Oj Nieładnie.

            - Żaden problem. To była dla mnie swojego rodzaju przyjemność.

            - Ładna przyjemność, babranie się w czyjś brudach.

            - Nieważne. Lepiej opowiedz, co u ciebie?

            - U mnie jak widzisz wszystko gra. Ty lepiej opowiadaj o sobie. Zresztą i tak wiem już sporo. Cieszyłbym się gdybyś opowiedziała sama wszystko. Proszę Karolinko.

            - Co to opowiadać. – Skuliła się jak ranne zwierzątko. – Że moje dni w zasadzie są policzone. Daj spokój. Popatrz na mnie!

Zdarła z głowy ów fantazyjny turban. Zaniemówiłem. Z jej ślicznych długich blond włosów pozostały gdzie niegdzie niewielkie kosmyki. To w połączeniu z widoczną  teraz bladością i podsiniaczonymi oczami zrobiło na mnie szokujące wrażenie.

Cieszę się, - kontynuowała, - bo los był na tyle łaskawy i pozwolił nim umrę zobaczyć ciebie.

            - Aha, zaraz umrę. – Bagatelizowałem z duszą na ramieniu. – Nie tak szybko moja droga. Na to jeszcze trochę poczekasz.

            - Opowiadasz bajeczki dla naiwniaków. Wiem o tym doskonale i nie potrzebuję lipnej nadziei.

            - Taka jesteś pewna? Tylko dlatego, bo jakiś jeden czy drugi pan w białym kitlu tak orzekł. Wiem o co chodzi Karolinko. Brak dawcy szpiku kostnego. Prawda?

            - Dokładnie tak.

            - Powiem tylko tyle, taki dawca siedzi właśnie obok ciebie. Co ty na to?

            - Nie gniewaj się, ale pieprzysz głupoty. Bez żadnych badań i wie. Dobre sobie.

            - Nie wierzysz? Poczekaj, zgłoszę się do twojej kliniki i przekonasz się czy rzeczywiście pieprzę głupoty.

            - Wiem, chcesz mnie pocieszyć, dać nadzieję. Dziękuję. Ale już jestem z tym pogodzona i nie potrzebuję ułudy. Naprawdę.

            - Nie chcę ciebie oszukiwać czy dawać fałszywą nadzieję. Umów mnie z kimś z twojej kliniki niech zrobią badania. Tylko tyle. Proszę.

            - Nie rozumiem skąd ta twoja pewność. I to bez żadnych badań.

            - Nie pytaj. Obiecuję, że jak wyzdrowiejesz, w co zresztą nie wątpię, opowiem wszystko.

            - Zaskakujesz mnie. No dobra, pogadam z profesorem i zobaczymy.

            - Zrób to ja najszybciej.

            - Najwcześniej we wtorek. Tak jestem z nim umówiona.

            - To super. W poniedziałek podam nowy numer telefonu do mnie. Zmieniam pracę. To znaczy firma ta sama tylko wstyd się przyznać, ale zostałem dyrektorem oddziału.

            - No wiesz,  gość z ciebie. – Jej twarz na moment rozpromienił uśmiech. – Super.

            - Tylko mam tremę jak diabli. Puścili mnie od razu na głęboką wodę. Boję się klapy.

            - Spokojnie. Dasz radę śpiewająco. Naprawdę jesteś gość.

            - Dzięki, ale opowiedz  co z doktoratem? To chyba już końcówka.

            - W zasadzie tak. Pozostało już niewiele. Dokończyć badania i wygładzić moje wypociny. Myślę, w jesieni będę mogła przystąpić do obrony. Cholera, - parsknęła ze złością, - snuję plany obrony a do tego czasu będę najprawdopodobniej martwa. Ale muszę to robić, inaczej zwariowałabym od myślenia. Tak jest lepiej i dla mnie i dla mojego otoczenia.

            - Aha, zaraz martwa. Chciałabyś, ale to nie tak szybko moja droga. Na razie rób to co robisz i już nie zamartwiaj się. Zobaczysz, słonko jeszcze zaświeci.

            - Kochany jesteś, że tak mnie pocieszasz. Wiem jednak swoje.

            - Wiedz  co  chcesz, tylko nie zapomnij umówić mnie z profesorem.

            - No już dobrze, - umówię. Przecież obiecałam. Tylko powiedz mi jeszcze jedno. – Spojrzała na mnie badawczo. – Dlaczego to wszystko robisz? Przecież między nami w zasadzie wszystko skończone.

            - Dlaczego? Karolinko to długa historia i ma związek z moją pewnością na twoje wyzdrowienie. Obiecuję, opowiem ze szczegółami jak wykaraskasz się z tego. Nie będziesz długo czekała.

            - Rany, ale jesteś tajemniczy. Niesamowite, ale twoja pewność siebie zaczyna udzielać się i mnie.

            - No to super. A co do nas? Cóż, cierń uwiera, ale nie wiemy co zaplanowała pewna pani.

            - Jaka znowu pani? Mówisz samymi zagadkami.

            - Dobra, już odszczekuję. Przyjdzie czas, - zrozumiesz.

            - Dajesz popalić. Ale tak pół żartem pół serio, to tylko dla poznania tej tajemnicy jestem gotowa wyzdrowieć. – Uśmiechnęła się do mnie, ale jakoś inaczej, tak radośnie. Co za ulga.

Nie rozmawialiśmy długo. Poczuła się najlepiej i poprosiła o odwiezienie do domu. Nie było sprawy, odwiozłem a żegnając się przypomniałem o rozmowie z profesorem. Wchodziła do domu niezbyt pewnym krokiem. Serce mi zamarło. Nerrivik nie zawiedź, - mimowolnie wyszeptałem.

 

W poniedziałek rano z godnie z poleceniem szefa zgłosiłem się w sekretariacie. Już na mnie czekano i poproszono do gabinetu. Stremowany jak diabli, ale grając nieco zblazowanego światowca wkroczyłem przed oblicze naczelnego. W gabinecie zastałem kilka nieznanych mi osób w tym bardzo elegancką panią w średnim wieku, jak domyślałem się, - protegowaną szefa.

            - Witam pana. – Odezwał się jowialnie naczelny ściskając mi dłoń. – Uporządkował pan swoje prywatne sprawy?

            - Tak panie dyrektorze. Jestem do dyspozycji.

            - To bardzo dobrze. Teraz nie będzie pan miał za wiele czasu.

            - Panowie. – Zwrócił się do towarzyszących mu osób. – Przedstawiam pana Grabowskiego, dyrektora zakładu nr 2. Panie dyrektorze, - zwrócił się do mnie. - to są przedstawiciele rady nadzorczej firmy. - Skłoniliśmy się sobie nawzajem.

            - Dyrektorze – głos zabrał siwy starszy pan – myślę, że ma pan jakiś plan działania nowego zakładu. Proszę nam go przedstawić.

W ułamku sekundy krew odpłynęła gdzieś w nieznane. Cholera jaki plan? Myślałem gorączkowo.

            - Tak oczywiście. Mam przygotowany plan. – Ze zdumieniem słuchałem swojego lekko nonszalanckiego tonu. – W większości powstał on w czasie pobytu u Boeinga. Poznane tam systemy zarządzania i sterowania produkcją wydają mi się sensowne i po niewielkich modyfikacjach będą tutaj zastosowane. Rozpisanie tego na poszczególne stanowiska musi trochę potrwać. To chyba zrozumiałe, prawda? Nieelegancko zakończyłem pytaniem.

            - Ależ tak, oczywiście, - skwapliwie potwierdził ów starszy pan. Na kiedy możemy spodziewać się szczegółowego raportu na ten temat.

            - Myślę, że chcąc aby on był w miarę pełny, nie wcześniej jak za miesiąc.

            - Zdąży pan? - Drążył dalej.

            - Myślę, że tak. Przynajmniej w zakresie umożliwiającym zorientowanie się w jakim kierunku zmierza to przedsięwzięcie. – Dalej zachwycałam się swoim lekkim tonem.

            - Trzymam pana za słowo. – Zakończył z uśmiechem.

            - No to czas na miłą formalność. Pat, podaj nominację. – Zwrócił się do stojącej dotychczas nieco z boku eleganckiej pani.

Starszy pan dotychczas mnie przepytujący wziął od Pat pokaźnych rozmiarów kartkę i spojrzał z pod krzaczastych brwi na stojącego przed nim  nieboraka, czyli mnie.

            - Rada Nadzorcza Firmy, - rozpoczął uroczyście, - postanowiła mianować pana na Dyrektora nowego Oddziału. Mamy nadzieję na owocną współpracę. Gratuluję nominacji.

Półprzytomny z przeżytych wrażeń przyjmowałem gratulacje, uściski dłoni i poklepywania po plecach. Odpowiadałem coś z mniejszym lub większym sensem, żartowałem, a tak naprawdę to nic nie pamiętam. Na koniec imprezy jak goście sobie poszli, dyrektor naczelny przedstawił mnie owej pani.

            - Panie dyrektorze, to jest pani Pati Jonson. Będzie pana sekretarką.

            - Miło panią poznać. Słyszałem wiele dobrego o pani. – uścisnęliśmy sobie dłonie.

            - Proszę mówić mi Pat. Tak będzie wygodnie. A o panu też sporo słyszałam. – Uśmiechnęła się patrząc prosto w oczy

- No to jak wszystkim formalnościom stało się zadość, to jesteście wolni. - Naczelny był już rozluźniony. - Pat już przygotowała pana gabinet. Powodzenia.

Uścisk ręki i wyszliśmy oboje na korytarz.

- Jak pan nie ma nic przeciwko to pojedziemy do zakładu. Pojadę pierwsza, zgoda?

Szliśmy korytarzem i zerknąłem na nią. Po uśmiechu nie było śladu. Twarz była czujna i wyczekująca.

- Oczywiście. Proszę pilotować. Zabrzmiało to sucho. Nie tak chciałem, skrzywiłem się.

Za jakieś pół godziny byliśmy na miejscu. Wjechaliśmy do podziemnego parkingu. Pati pokazała moje miejsce do parkowania. Wyszliśmy na zewnątrz. Nigdy nie byłem w tych okolicach. Zaskoczony przyglądałem się nowo wybudowanemu budynkowi ze szkła i betonu.

- Śliczny budynek. – wyrwało mi się.

- Faktycznie ładny, ale i funkcjonalny. – Podchwyciła temat.

- Możemy zacząć od zwiedzenia budynku?

- Nie ma sprawy. Ale jeszcze nie wszystko gotowe. – odpowiedziała z wahaniem.

- Jasna sprawa. Mimo to chodźmy.

Wędrówka trwała chyba ponad godzinę. Pati była kompetentnym przewodnikiem. Była doskonale we wszystkim zorientowana. Natomiast ja wściubiałem nos do każdej dziury. Musiałem wszystko widzieć, dotknąć. Nie liczyłem, ile wykonałem uścisków dłoni. Dużo, bardzo dużo. Poznawałem budynek i ludzi z którymi los mnie związał. Pat nie przesadzała mówiąc o funkcjonalności budynku, natomiast ja widziałem wkoło młodych, głodnych nowej techniki ludzi. Byłem przekonany o moich dobrych  relacjach z nimi. Idąc już do mojego gabinetu poczułem się wreszcie na luzie. Byłem u siebie.

Weszliśmy do sekretariatu. Zza biurka zerwała się młodziutka dziewczyna.

            - Natalko, to jest Dyrektor  Grabowski.

            - Dzień dobry. – Dygnęła jak pensjonarka.

            - Natalka jest tutaj na stażu, - wyjaśniła Pat, - kończy studia na administracji.

            - Miło cię poznać. Podałem jej dłoń, którą skwapliwie uścisnęła.

            - Czego się pan napije? Kawa, herbata… coś zimnego. – Pat patrzyła wyczekująco.

            - Jak można to kawę. – Uśmiechnąłem się do obu pań.

            - Już się robi. – Natalka zabrała się do stojącego obok ekspresu.

            - Zapraszam do gabinetu. – Pat otworzyła drzwi puszczając mnie przodem.

            - Gratuluję gustu. - Powiedziałem rozejrzawszy się. – Bardzo funkcjonalne rozwiązanie.

            - To nasz wspólny pomysł z Natalką. Miło słyszeć, że się podoba. Ale ja już zmykam, pan na pewno chce odpocząć.

            - Widzisz Pat, mam prośbę. – Zamilkłem na chwilkę. - Zamów sobie coś do picia i zostań. Chciałem z tobą tak pół prywatnie pogadać. Zgodzisz się?

            - Pan jest tu szefem a ja sekretarką. Po co prosić? – Obruszyła się.

            - To nie tak. Nie zależy mi na tytułach czy stanowiskach. Zapytam inaczej. Czy możemy porozmawiać jak dwoje zwykłych ludzi?

            - Zaskoczył mnie pan. No dobrze, hm, jak dwoje zwykłych ludzi. Ciekawe. – Mruknęła  spoglądając na mnie badawczo.

            - Na początek, - spojrzałem jej prosto w oczy, - proszę mówić mi po imieniu.

            - To absolutnie niemożliwe. – odparła zdecydowanie,

            - Dlaczego? Nie rozumiem.

            - Jak pan to sobie wyobraża. Sekretarka zwraca się do dyrektora per ty… Śmieszne.

            -. Głupio się czuję mówiąc do ciebie po imieniu a ty do mnie za przeproszeniem gówniarza, mówisz per pan. Musimy to jakoś zmienić.

            - Wiek tu nie ma znaczenia. Obowiązują pewne sztywne zasady i tyle. Ale jak ci to pomoże, to prywatnie mogę mówić po imieniu, natomiast w obecności innych będzie, - Panie dyrektorze.

            - Dzięki. Doszliśmy do kompromisu. Następna sprawa. Łażąc dzisiaj z tobą po zakładzie zorientowałem się, że masz wszystko w małym paluszku. Nie uważam się za wszechwiedzącego i będzie mi potrzebna twoja pomoc. Taka normalna, ludzka a nie oficjalna sekretarki. Pomożesz?

            - Znowu mnie zaskoczyłeś, ale nie do końca. Słyszałam, że jesteś równy gość, ale jesteś moim pierwszym szefem, który w ten sposób rozmawia. Nie jesteś zadufanym dupkiem. Czy pomogę? Ależ oczywiście. Dlaczego by nie? Dla takiego szefa nie ma rzeczy niemożliwych. – Uśmiechnęła się lekko, tak kącikami ust.

            - Miło słyszeć. Teraz kolejna sprawa, prywatna. Bardzo możliwe, że kilka dni  będę nieobecny. Wyjaśnię o co chodzi, ale proszę o dyskrecję. Moja znajoma jest chora na białaczkę i wygląda na to, że będę dawcą szpiku kostnego. Nie mam pojęcia jak to przebiega i wolę się asekurować. To może nastąpić w ciągu najbliższych dni. Nie skomplikuje to jakoś działania firmy? Wiesz, pierwsze dni i już go nie ma.

            - Cholera, przykra wiadomość. Współczuję. To twoja dziewczyna?

- Nie do końca, ale to nie ważne. Istotne aby wyszła z tego.

- Fakt. Teraz co do nieobecności. Jak będziesz wiedział co i jak damy znać do naczelnego. Nie będzie kłopotów. To porządny facet.

- Uf, uspokoiłaś mnie. Jesteś nieoceniona. Uśmiejesz się, ale pomyślałem, że ktoś albo coś nade mną czuwa i zesłał właśnie ciebie.

- Nie przesadzaj, chociaż los czasem różnie układa nam życie. Masz jeszcze coś, bo mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.

- W zasadzie tylko jedno. Jutro na godzinę dziesiątą poproś wszystkich kierowników i mistrzów do salki konferencyjnej. Chciałem przedstawić się i określić zasady współpracy.

- Załatwione. Może przygotować jakieś materiały?

- Myślałem o tym, ale chcę aby to było takie na poły towarzyskie spotkanie. Spotkania robocze zostawiam na potem.

- Dziwny z ciebie dyrektor. - Pokręciła głową. To wszystko?

- Tak i jeszcze raz dzięki Pati.

- Do widzenia panie dyrektorze. – Powiedziała stojąc w już otwartych drzwiach gabinetu.

ciąg dalszy nastąpi...

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 20.03.2020 09:21 · Czytań: 352 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty