3 stycznia. Jakiś czas temu. Na dworze ziąb. Zima. Taka normalna. Z zaspami, ślizgawką i śniegiem. Gdzieś w środku miasta. Na którymś z przejść dla pieszych. Stoję i czekam. Gdy nagle dzwoni telefon.
- Halo. Dzień dobry pani...
- Dzień dobry - odpowiadam.
- Bo ja dzwonię w sprawie tego mieszkania, które pani wynajmuje.
- Taaaaaak - pytam niepewnie.
- No, bo tak się składa, że ta umowa jest do końca stycznia i... - tu kobieta na chwilę się zawiesza - no, bo tak właściwie to mamy na nie klienta i albo zdecyduje się pani na zakup, bo przysługuje pani umowa pierwokupu, albo musi się pani do końca stycznia wyprowadzić.
Rozmowa skończyła się chyba jeszcze zanim znalazłam się po drugiej stronie ulicy, a ja... czułam się jakby ktoś przypierdolił mi w pysk. Serio...
Zawiesiłam się potem. Na jakieś dwa tygodnie. Jak "Anna" z Krainy Lodu. Albo jak moja córka. Bo ona też czasem tak ma.
Siedzę sobie obok niej. Przy takim maleńkim, kuchennym stole, co to łokciem się człowiek o siebie ociera. Mówię coś do niej. Właściwie pytam ją o coś. I nic. Wzrok zawieszony w jakimś niebycie. Ja liczę... Raz. Dwa. Trzy. I nagle jest. Moje pytanie przewinęło się przez jej kręte zwoje mózgowe i dotarło do właściwego punktu.
- Mamo, ale my się musimy stąd wyprowadzić - powiedziała do mnie któregoś wieczora. Naciskając przy tym czerwony guzik "Error".
Zadziałało. Spięłam dupsko i jakieś dwa tygodnie później przewoziłam graty. Korzystając z pomocy "eks". Dlaczego NIE. W końcu sam się oferował. A ja na tamten moment nie miałam innego pomysłu. Obiecał przy tym, że pozbędzie się znajdujących się w mieszkaniu gratów (czyt. meble codziennego użytku).
Mieszkanie miało dwie podstawowe zalety. Po pierwsze: było. Po drugie: było blisko mojego biura. Wybór był prosty. Bez zbędnego kręcenia noskiem czy główką.
Najpoważniejszym problemem był Rafał. Właściciel. Taki zwykły buc. Na wszystko narzeka. Marudzi. Nie wie. Może...
- To ja do pani oddzwonię - powiedział po oględzinach. I NIC. Ja grzeczna. Czekałam dzień. Dwa. Nie chciałam go nękać. W końcu jednak nie wytrzymałam i złapałam za telefon.
- To daje mi pan to mieszkanie czy nie, bo jak coś, to muszę szukać czegoś innego - powiedziałam.
Mieszkanie było... Tchnęło Rafałkiem i babcią. Stary dywan. Stare zasłony. W przedpokoju boazeria więc ciemno. Stara skrzynka z licznikami. Przedpotopowe wyłączniki i gniazdka. I wielka kanapa z dziurą pośrodku. Taka ze "skóry".
- Tyle, że ja mam swoje meble - powiedziałam widząc te graty.
Jego comiesięczne wizyty po kasę, przyprawiały mnie o zawroty i mdłości. Jakoś jednak dawałam radę. I to przez trzy i pół roku.
Aż przyszedł "ten" dzień. Wyczekany i wymarzony. Przeprowadzka na swoje. Kuchnia niegotowa. Łazienka prawie. Podłogi zrobione. Ściany pomalowane. Zamiast lamp żarówki. Ale to jednak swoje... Nowe. Piękne. Aż chce się żyć.
Lipcowy dzień. Z nieba leje się żar. Ja podekscytowana. Bo to "ten dzień". Przeprowadzka. Środa. Środek tygodnia. Choć fakt... przez te ostatnie lata zdążyłam zasmakować czym przeprowadzki są. Przeprowadzając się co rusz. Bardziej z biurem, niż z domowym zapleczem. Cieszyłam się jednak, bo mieszkanie... to nowe... Tchnęło świeżością. Mojością. Bezpieczeństwem.
Przed blokiem, który właśnie zamierzam opuścić, jakaś koparka. Ryją w ziemi. Szarpią beton. Ja - nie przejmując się tymi robotami - pakuję rzeczy do mojego małego autka.
Niewiele tego. Sporą część kilka dni wcześniej porządkowała moja córką. Wyrzucając co nieco do kosza.
Meble pomaga zebrać mi kolega, który robił mi to moje mieszkanie i sąsiad z góry. Oprócz tego córka. Uwija się z pakowaniem szkła i innych drobiazgów.
Woda z kranu ledwie siurka.
- Na pewno zakręcona - myślę, nie myśląc tak dosadnie. logicznie.
Ja zajęta noszeniem. Układaniem. Przewożeniem. Sprzątaniem.
Przed szesnastą jesteśmy gotowi.
- Teraz jedziemy na obiad - mówię do mojej córki. I nie patrząc na nasz wygląd, skręcamy do miasta.
Parkuję samochód i idziemy do pobliskiej restauracji. Dumne z siebie. Zadowolone. No, bo w końcu odwaliłyśmy kawał dobrej roboty. Ja i ona. Kobiety. Nagle dzwoni moja komórka.
- Rafał? - mówię na głos - a ten co ode mnie może chcieć.
- Halo - pytam w słuchawkę.
- Gdzie pani do cholery jest - słyszę po drugiej stronie.
- Jem obiad - tłumaczę.
- Bo dzwoniła do mnie sąsiadka z dołu. Całe mieszkanie ma zalane.
- Że co?
- No, kurwa... z sufitu jej się leje.
Płacę za obiad i lecę. Na złamanie karku. Na miejscu...
Powódź, podkreślająca krzywizny i prostopadłości przypadające na budownictwo lat sześćdziesiątych. W jednym rogu jakieś 5 cm wody. W przeciwległym może dwa. Nie patrząc na nic łapiemy za stare ręczniki. Wiadro. I zbieramy co się da. Ja na boso. Zgrzana jak kot. Gdy nagle otwierają się drzwi. Wchodzi Rafał. Patrzy i oczom nie wierzy.
- Ale jak to się stało - pyta. Ja z szmatą w ręku. Mam ochotę go udusić. Lub wykręcić mu tę szmatę na łeb. Bo, że niby co? Mam mu teraz tłumaczyć? A jaki to niby ma sens? Lepiej wziąłby się za coś i pomógł... Kretyn.
- Czy ja zawsze muszę mieć wszystko takie porypane - mówię czas jakiś potem - nawet przeprowadzkę wybrałam sobie tak, że trafiło na jakąś naprawę z wodociągów. I pech chciał, że oni wodę zakręcili. Nikogo o niczym nie informując. Bo i po co. Woda się nie lała więc nikt się tym nie przejął. A jak po piętnastej wodę włączyli, to mnie akurat nie było. I woda lała się na umywalkę. Przez dodatkowy wypust, do którego miałam podłączoną pralkę.
Zza drzwi sąsiadki lecą ostre słowa.
- Ale to nie pierwszy raz. Panie Rafale. Przecież to już dawno powinno być zrobione...
We mnie... Pod maską skruchy skrywana satysfakcja. Wprawdzie kosztuje mnie to kilka stów, ale... ubaw po pachy, bo sąsiadce nareszcie udaje się go dorwać.
W końcu zamykam za sobą drzwi.
- Jedziemy - mówię do córki. Nie wiedząc, że... Na nowym mieszkaniu czeka mnie kolejne "małe" nieszczęście. Powodzie bez końca. Ot, taka niepozorna. Jak ta z nabłyszczaczem do zmywarki. Lejącym się z niedomkniętej butelki na świeżo położone na podłogę panele.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt