To będzie opowieść o zupełnie innej osobie. Spotkałam się z nią rok temu. Obiecała mi wtedy, że zaprosi mnie do siebie i pokaże mi swój ogród. Niestety. Lato minęło, a ona... gdzieś mi się chyba znowu zgubiła. Bo coś ostatnio nie widzę jej na FB.
Nie pamiętam już jak wytropiłam ją na tym FB. Chyba była znajomą kogoś, kogo znam i ja. Nie było zdjęcia, ale też niewiele osób tak się nazywa. A ona nosi nazwisko po mężu. Tyle dobrze, bo pamiętam. Choć tak w zasadzie to wtedy, gdy się ze sobą przyjaźniliśmy nie byli jeszcze małżeństwem.
Ona - ładna, inteligentna i młoda. On - starszy od niej chyba o jakieś 21 lat. Facet po rozwodzie. Z dwójką dzieci. Starszym od niej o rok synem. I trochę młodszą córką.
Mój mąż prowadził z nim interesy. Przez czas jakiś. Gdy było dobrze. Gdy dobrze być przestało, to się ze sobą w końcu pokłócili. Niekoniecznie o pieniądze, choć te zapewne były zarzewiem konfliktu. Czy to jednak ważne o co poszło? Problem w tym, że przez te ich niesnaski straciłam z oczu jedyną normalną osobę, jaką znałam. Kogoś, kto przeczytał w swoim życiu więcej niż "Lokomotywę" czy "Latarnika" i z kim mogłam porozmawiać o czymś, co choć trochę mnie interesowało.
Umówiłyśmy się w piątek o 18-tej. Zapominając, że to 8 marca i że pewnie lokal, w którym chciałyśmy ze sobą porozmawiać może być zajęty. Ostatecznie trafiłyśmy więc do niedalekiej kawiarni. Takiej, co to lokalizacja wiąże się z lokalem, cieszącym się wielką świetnością w czasach PRLu. Wyremontowany i odnowiony. W swoim czasie wiódł prym pośród naszych opolskich kawiarni. Dziś jednak to miejsce kojarzy mi się już tylko z dystyngowanymi paniami w wieku więcej niż średnim i towarzyszącymi im eleganckimi panami.
Poznałam ją z daleka. Wyprostowana jak struna. W butach na wysokim obcasie. Długie włosy. Lekki, sprężysty krok. Jak zawsze szykowna. Uśmiechnięta. W zasadzie bez zmian. Cała A.
Nie widziałyśmy się sporo czasu. Nie licząc przelotnego spotkania w ZUS. Jakieś kilka lat temu. Ona w zaawansowanej ciąży. Stała i czekała na swoją kolej chyba do "zasiłków". Ja załatwiając jakieś własne sprawy związane z biurem. Normalka.
Nasz kontakt urwał się gdzieś pod koniec 2001 roku. Choć może niekoniecznie... Może potem były jeszcze te ich zaręczyny. W sumie to... Nie pamiętam.
Wcześniej nasz wspólny urlop w Tunezji. Załatwiony przez dwóch półpijanych facetów, którzy jeszcze w tym czasie uważali, że są dla siebie jak bracia.
Pamięć ma jednak swoje granice i nie kojarzę już wszystkich szczegółów. Tyle minęło lat... Faktem jest iż od 2002 roku w życiu mojego "eks-małżonka" zaczął się nowy czas. Nieprzewidywalny jeszcze wówczas zjazd do samiutkiego piekła.
Krótka hossa. Wraz z nią nowi przyjaciele i kontakty z samej stolicy. A przecież dla takiej prowincji jak my, to jednak "COŚ". A potem? Potem było już bardzo mało zabawnie. Łącznie z takim niekoniecznie miłym dla mnie incydentem, o którym tu i ówdzie - na chwilę - zrobiło się trochę głośno.
To było dawno więc może lepiej udawać, że się tego nie pamięta. Przeszłość to przecież czas zamknięty. Choć bywa, że jej skutki wloką się za człowiekiem niemiłosiernie. O długo, za długo. No, ale cóż. Takie bywa życie, gdy jest się trochę nierozumnym.
Usiadłyśmy w kawiarni. Zamówiły kawę. Ja jakiś torcik. Ona - niestety nietolerująca glutenu - więc nic słodkiego. I... po tym długim niewidzeniu zaczęłam swoją opowieść (bo zaczęłam ja).
Opowiadałam o tych wszystkich swoich zaszłościach. O tym jak to nasze sprawy toczyły się po rozstaniu naszych mężów.
Mówiłam. Mówiłam. Ona słuchała. Aż w końcu... Urwałam. I wtedy to A. zaczęła swoją opowieść.
To było... jak telenowela, którą przez nią zaczęłam kiedyś oglądać. Lusesita. Może ktoś pamięta... Je... bez szczęśliwego zakończenia. Za to z ciągiem dalszym, który wciąż jeszcze nie wie jak będzie wyglądać jutro. Smutna historia o miłości, chorobie. O złych dzieciach z przeszłego związku i byłej żonie, w której po latach uaktywniła się nienawiść do tej ładnej i młodszej.
Słuchałam przerażona. Z rozdartym sercem. Taaaak. Nagle okazuje się, że inni też mają ciekawie. Czyż nie?
Bóg mi świadkiem, że ludzie nie piszą takich scenariuszy. Kto by to oglądał. Minuta po minucie. Cal po calu. Niezałatwione sprawy, które jak trupy zaczynają wylatywać z niedomkniętych szaf.
Różnica między mną, a nią niewielka. A jednak... Ja przez wszystkie lata mojego życia z mężem (co do zasady) wiedziałam, co robię. Sama - choć nie do końca świadomie - brnęłam w gówno, które zaczęło śmierdzieć troszeczkę za późno. Choć niewykluczone, że to ja przez cały czas zatykałam nie tylko nos, ale również swoje uszy i oczy. Ona... Nigdy nie miała nic wspólnego z umowami, sądami i kasą. I nie, że z niej jakieś głupiutkie dziewczę. Bywają na świecie faceci, co to kobiet nie chcą mieszać w prowadzone przez siebie interesy. A potem? Pandemonium jak wszechobecny już dziś koronawirus.
Tym razem to mi opadły ręce. Przez pół następnego dnia nie potrafiłam dojść do siebie. Ona... taka urocza i miła dziewczyna. I tyle problemów, że aż nie sposób za tym wszystkim nadążyć.
Na całe szczęście spotkała kogoś, kto mocno ją w tym wszystkim wspiera. Mówiła o nim w taki ciepły i słodki sposób.
Słysząc jej łamiący się głos. Widząc jak ociera z oka łzę. Myślę sobie:
- Ona naprawdę go kochała. Mimo, że był taki stary i... brzydki.
Po tych wszystkich smutnych opowieściach przyszedł czas na nieco inne wspomnienia.
- A pamiętasz jak żegnaliśmy się przed naszym wyjazdem na urlop. Wy do Francji. My nad Jezioro Bodeńskie. Najpierw kolacja. Potem wódka. 43 kolejki Williams Birne. A na koniec?
- Cappucino. Jak to Z.
To były dobre czasy - westchnęła, dopijając kolejny łyk kawy.
- Tak. To były dobre czasy - stwierdziłam ja, uśmiechając się przy tym do tych wszystkich naszych wspomnień. Tych wspólnych i tych osobnych.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt