Kurwa, kurwa… Wkurwiony jestem. Nie potrafię inaczej tego określić. Kurwa się do mnie przyczepiła. Jak rzep.
W mojej kurwie nie ma emocji. Jest zniechęcenie. Jest zniesmaczenie. Coś jeszcze jest, ale nie umiem tego nazwać. Brak mi słów. Nie jestem zawodowym pisarzem. Gdybym był, zaraz bym je znalazł.
Kurwa, powiedziałbym teraz znowu, ale oglądałem film „Słońce i cień”. O Gustawie Holoubku. Chodził po lesie w towarzystwie Tadeusza Konwickiego. Rozmawiali. O różnych rzeczach, tych i tamtych. A wszystkie ciekawe były. „Z kurwą jest tak” – mówili – „że gdy jest jej za dużo, to już nie jest w liczbie pojedynczej, a w mnogiej. I wtedy mnogo ich, tych kurew. I wtedy jest nieartystycznie. Czyli po polsku.” Trochę może zmieniłem tę wypowiedź, ale sens jest właśnie taki.
Nie chciałbym, żeby te parę słów, które teraz piszę – zniesmaczony, jak wcześniej wspomniałem – tak zostało potraktowanych. Jako nieartystycznych. Trochę artyzmu musi być, a artretyzm przyjdzie z wiekiem. Ale na razie nie o nich obu. O czym? Na pewno nie o kurwie.
Ludzie listy piszą, zwykłe, polecone. W wioskach i miastach. Inni piszą komentarze. Do tekstów, które piszą jeszcze inni. Piszący. Nie muszą to być ci, którzy napisali list. Nawet zwykły czy polecony.
Lubię czytać komentarze. Szczególnie te pod moimi opowiadaniami. Nieraz mnie dopieszczają, nieraz dają w dupę. Gra w dupnika nie jest zła, daje do myślenia.
Kto mi dał w dupę? – Inteligent w „Rejsie” myślał, ale nie mógł tego odgadnąć.
Gdy dostanie się w nią komentarzem (w tę dupę), nie ma tego problemu. Komentarz jest podpisany, człowiek od razu wie, kto mu wrogiem, a kto przyjacielem. Nie trzeba zadawać pytań. Tak myślałem. Do czasu. Kiedy napisałem „Nieziemską prozę”.
Nieziemski tekst – myślałem, wrzucając go na portal, gdzie piszą. Ci, co umią. No i się zaczęło, jedna taka pisząca (koleżanka niby!) obeszła się ze mną bez pardonu. Zagrała ze mną w dupnika. „Do dupy, jakaś wprawka to jest, może etiuda, co nie zmienia postaci rzeczy, że to nie jest to, o co w pisaniu chodzi”. Tak powiedziała. Albo coś w tym stylu. Podcięte skrzydła opadły na dywan. Mówię o moich, bo autorka komentarza śmigała nade mną jak synogarlica w wirtualnej chmurze, patrząc jak cierpię. Normalnie takie synogarlice żywią się nasionkami, źdźbłami i podobnymi, a ona żywiła się moim cierpieniem.
Nie dość, że przy pisaniu zmagam się z przeciwnościami (czytaj – przecinkami), to jeszcze to na mnie spadło. Wszystkie plagi tego świata niedługo mnie dopadną. Jak żarłoczne wilki. I rozszarpią. Jak ich zabraknie, pojawią się kruki i wrony. I zrobią to samo. Z tym, że rozdziobią.
Jednym słowem byłem przybity. Młody, zdolny, ale przybity. Jak się takiego przybije, to nieraz jest z nim koniec. Gwoździa nie wyciągnie, krzyż pański z takim, otoczenie się z nim męczy, bo ani się nie uśmiechnie, ani nie zagada, tylko się dręczy. Tym głupim komentarzem.
Tak się czułem. Źle się czułem po prostu, co tu gadać. Przez dwa, góra trzy dni to trwało. I nagle, ni stad, ni zowąd pojawił się ktoś z niedźwiedzią przysługą w łapach. I zdjął mi ciężar komentarza z pleców, czyli wyciągnął gwóźdź. I zostawił we mnie dziurę. A komentarzem (tym do mnie skierowanym) dał w dupę innemu. Może ów zasłużył, może nie, nie wiem, ja napisałem swoje, nie czytałem tego innego.
Powinienem się cieszyć. Może ten komentarz nie był do mnie skierowany, trafił przez przypadek, a teraz poszedł pod właściwy adres? Mógłbym tak myśleć, może nawet pomyślałem. Zrobiło mi się lżej, ale za chwilę uczucie lekkości zniknęło. I jeszcze ta dziura na dodatek… Poczułem się odarty z tego, co było moje. Tak, moje. Komentarz, choć niepochlebny, należał do mnie, a teraz już nie. Dostał go ktoś inny. Tylko czekać, jak stanie się własnością kolejnego, a potem całego świata. Nie zgadzam się na to, kurwa!, choć nie brzmi to artystycznie.
Chcę, żeby to, co dostałem od synogarlicy, było moje. Nieważne, że dało mi w dupę. Moja dupa, mój komentarz. To znaczy komentarz napisany nie przez mnie, ale od momentu skierowania go pod moim adresem już mój. Gdyby był pochlebny, to... pies go lizał. Słodycz w pozłacanym papierku daje chwilę zadowolenia. A po chwili nie ma nic.
Tylko krytyka i idące z nią pod ramię cierpienie autora są impulsem do tworzenia. Bez uderzeń ze strony głupiego losu i komentujących synogarlic, co – jak wspomniałem wcześniej – cierpieniem młodych autorów się karmią, nie ma dobrego pisania. W ogóle go nie ma. Bo weny nie ma. A powinno być. Pisarz bez pisania nie może nim być. Tym pisarzem.
– Oddawaj mi zabrany komentarz, ale już! bo się wkurwię – wołam do tego od niedźwiedzi. Używam teraz tego brzydkiego określenia trochę emocjonalnie, ale to tak dla podkręcenia nastroju, na użytek czytelnika. Niech poczuje, że jestem w stanie wyrwać flaki i serce nikczemnikowi, który dopuścił się kradzieży.
W tajemnicy powiem wam, że tego nie zrobię. Dlaczego? Odblokowałem się. Dawno nic nie pisałem, a robię to znowu. I czuję, że idzie mi zupełnie dobrze. I myślę, że nawet lepiej. Do czasu… Aż ktoś przywali mi komentarzem. Gwóźdź wbije. Albo kij wetknie. Łatwo pójdzie, bo dziura już jest.
Kiedy teraz czytam to, co napisałem, myślę, że tak będzie, bo to kijowy tekst jest.
Ale potem będzie inaczej. Nikt mi gwoździa nie ukradnie!
Niedoczekanie. Tym razem będę jak pies ogrodnika, wkurwię się na niepochlebną recenzję, ale zabrać jej sobie po raz drugi już nie pozwolę. Pozostanę sam na sam z moim cierpieniem. I z weną. Czyli z pisaniem. Kocham je.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt