W pogoni za cieniem 9 - grab2105
Proza » Obyczajowe » W pogoni za cieniem 9
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Moja tęsknota była wystawiona na długą próbę. Nie dawała najmniejszego znaku życia i pokazała się dopiero po trzech dniach. To była pamiętna chwila.

Siedziałem za biurkiem zapatrzony w jakieś papiery i całkowicie wyłączony z otoczenia. Nagle poczułem czyjąś obecność i zapach perfum. Rozkojarzony podnoszę głowę i słyszę jej perlisty śmiech i wesoły głosik.

- Boże, jaką pan ma cudowną minę. Jakby pan ducha zobaczył.

- Bo pani jak duch. To pojawia się, albo ginie na długie trzy dni. Zwariować można.

- Taka już jestem. Ze mną nic nie wiadomo.

- A jak z Marzenką, lepiej już?

- Tak, już w przedszkolu. To jakiś wirus, czy inna zaraza. Nieważne.

- To, co teraz pani Weroniko? Caffe Rio czeka.

- Ja też. – Spojrzała na mnie tak, że zmieszałem się.

- To kiedy mogę po panią przyjechać?

- Pani ma samochód i sama trafi.

- No tak, zapomniałem. Jest w dodatku samowystarczalna.

- No właśnie.

- Widzę, że mam być mężczyzną i podjąć decyzję. Dobra. To więc dzisiaj, godzina dziewiętnasta, Caffe Rio. Wykonać!

- Rozkaz. – Parsknęła serdecznym śmiechem.

Zawtórowałem jej niekontrolowanym śmiechem. Jednocześnie mój wzrok rejestrował zupełnie coś innego niż zwykle. Stała przede mną całkiem inna kobieta.

Znikło jakieś bezbarwne, nijakie ubranie zasłaniające całą sylwetkę. Pojawiło się teraz coś innego, wesołego i odsłaniającego nadspodziewanie śliczną kobietę. Wodziłem po niej zachwyconym spojrzeniem. Zauważyła to. Teraz to ona zmieszała się i zarumieniła.

- Musi pan tak mnie rozbierać? – Zapytała gardłowo.

- Nie mogę się powstrzymać. Dopiero teraz zobaczyłem prawdziwą Weronikę. Śliczną jak sen.

- Aha, bo uwierzę? Umie pan uwodzić kobiety. To widać.

- No i dostało mi się. Uwodziciel. Ale pochlebia mi to. Dzięki.

- Dobra, nie będziemy się licytować. To prawda, dziś, od dawna, od mojej tragedii, ośmieliłam się tak ubrać. Proszę sobie za wiele nie wyobrażać, ale to dla pana. Widzę, że uzyskałam właściwy efekt. Dowartościował mnie pan.

- I co ja mam powiedzieć? Chciałbym tak dużo, a mogę tylko tyle. Dzięki za to, że pojawiła się pani w moim życiu.

Zmilkliśmy oboje. Nasz wzrok błądził wszędzie. ale starannie unikał spojrzenia na siebie nawzajem.

Pierwsza opanowała się Weronika.

- Fajnie się gada, ale jesteśmy tu, a nie w Caffe RIO. Uciekam już. Odwróciła się na pięcie i nie patrząc na mnie, znikła za drzwiami.

Nie pojawiła się już dzisiaj, ani nie dała znaku życia. Zostałem nawet troszkę dłużej, łudząc się na spotkanie, ale nic z tego. Nie mogła, albo nie miała ochoty. Trudno. Telefonicznie zamówiłem stolik i pojechałem do domu.

Dobrze przed dziewiętnastą byłem na czatach. Zostawiwszy auto na parkingu z udaną obojętnością spacerowałem, oglądając okoliczne eleganckie wille. Zakątek dla krezusów, - pomyślałem.

- Ładnie tu, prawda? – Usłyszałem znienacka głos za sobą.

- Pani to faktycznie jak duch, - zaśmiałem się, - porusza się tak bezszelestnie.

- Przepraszam, ale chwilkę stałam, obserwowałam pana i…

- No właśnie, i co?

- Nic specjalnego, a co się pan spodziewał? – Brązowe oczy jaśniały. – Facet jak facet.

- Dobre i to. Zawsze to nie baba, prawda? – Oddałem uśmiech.

- To co z tą kawą? Nie rozmyślił się pan? – Nie spuszczała ze mnie wzroku.

- Jak pani na to liczyła, to muszę rozczarować. Zamówiłem nawet stolik. Taki jestem.

- Specjalnie nie jestem rozczarowana, ale skoro pan zadał sobie tyle trudu, to może jednak wejdę.

- No cóż, skoro stało się zadość skomplikowanej etykiecie, zapraszam do środka.

Hamując wybuch śmiechu, skłoniłem się dworsko i przepuściłem przodem. Weronika, podtrzymując wynikłą konwencję, z miną księżnej weszła do lokalu.

Po chwili siedzieliśmy przy wskazanym stoliku, a kelner w ukłonach podawał nam Menu.

- Z pana naprawdę taki zgrywus? – Rzuciła z nad analizowanej karty dań.

- Tak naprawdę, to zaskoczyłem sam siebie. Nie wiem, co mi się stało?

- To tak jak ja. Już nie pamiętam, kiedy zachowywałam się tak po sztubacku?

- Oj, pachnie mi tu jakimiś czarami. – Zachichotałem. – Czyżby ten duch siedzący koło mnie, był dodatkowo straszną czarownicą?

- Jak pan to odkrył? A tak bardzo starałam się to ukryć. Pochodzę z rodziny najstraszniejszych bajkowych czarownic. Zaraz zamienię pana w śliczną żabkę.

- Ale fajnie, potem przyjdzie królewna Weronika, - pocałuje, i będę ślicznym księciem.

- Zaraz ślicznym, ależ wymagania. Wystarczy, że księciem. To i tak dużo.

- Ale w bajce było inaczej. – Protestowałem z poważną miną.

- To jakaś inna bajka.

Nie wytrzymała i zaniosła się zaraźliwym śmiechem. Musieliśmy dla postronnych obserwatorów przedstawiać ciekawy widok. Oto dwoje, tak na oko poważnych ludzi, nie może opanować ogarniętej nimi wesołości. Po prostu rechocze.

Taki wisielczy, zwariowany humor towarzyszył nam do momentu dania przez Weronikę sygnału pożegnania. Córka czeka.

Wstając do stolika odruchowo dotknąłem jej dłoni. Zadrżała, i szybko ją cofnęła.. Pod moją czaszką zamigotała czerwona lampka. Hamuj facet. Żadnych poufałości. To nie ten czas.

Znikła gdzieś wisielcza wesołość, i pożegnanie wypadło raczej oficjalnie. Każde z nas pojechało w swoją stronę.

Przez kilka następnych dni nie było mowy a Caffe RIO. Powróciły zwyczajne służbowe spotkania, smutne stroje i tylko czasem zaiskrzył jakiś żart. Zbliżała się weekend, prognozy zapowiadały ładną pogodę, więc nie zastanawiając się długo zagajam ją.

- Mogę o coś zapytać?

- Pytać zawsze wolno. Co pan znowu wykombinował?

- To żadna kombinacja. Zapraszam na jesienny wypad za miasto. W trójkę, to znaczy pani, ja i Marzenka. Prognoza dobra, a spacer po lesie nam wszystkim dobrze nam zrobi. Córka miała by frajdę, - tyle kolorowych liści.

- Dobry jest pan z marketingu. – Uśmiechnęła się. – Faktycznie, złe by to nie było. Powiedzmy, że mam pan moją zgodę, to co dalej?

- A co ma być? Pakujemy się wszyscy do auta i jedziemy. Tyle.

- To znaczy, każdy do swojego i jedziemy. Ma pan jakiś upatrzone miejsce.

- Rany, nie musi mi pani ciągle udowadniać swojej samowystarczalności. Wiem o tym. Przecież wygodniej będzie moim autem. Proszę.

- To nie o to chodzi. Mieszkam wśród znanych mi ludzi. Gdyby tak zobaczyli mnie wsiadającą do pana samochodu, to wie pan, co by gadali? Ledwo męża pochowała, a już ją cipa swędzi i gania za chłopami. Bardzo miłe, Prawda? – Była wściekła.

- No tak, w pewnym sensie jest pani więźniem, żyjącym pod presją otoczenia. Nie myślała pani o przerwaniu tego kręgu niemożności?

- Ależ, nie jeden raz, ale mój problem jest głębszy. To ja sama i moja psychika. Pamięta pan, jak dotknął mojej dłoni? Uciekłam z nią. Nadal psychicznie jestem mężatką i kochającą żoną. Żaden inny mężczyzna od jego śmierci nie dotknął mnie. Pan był pierwszy i przeraziłam się. Bo było to cudowne uczucie, ale i dające poczucie winy. Zdradziłam go. Rozumie pan teraz?

- Bardzo musiała go pani kochać. Mogę mu tylko zazdrościć.

- Nawet nie o to chodzi. Różnie między nami bywało, lepiej i gorzej. Normalnie, jak w małżeństwie. Tylko wychowano mnie tradycyjnie. Przysięgałam wierność, to jej dochowuję.

- Tylko, że…

- Wiem, on już nie żyje i przysięga mnie już nie dotyczy. Ale proszę pogadać o tym z moją psychiką. Życzę powodzenia.

- Chętnie, ale najpierw dogadajmy się co do wyjazdu. Ma pani ochotę na taki wypad?

- Też pytanie. Ależ oczywiście. To się mała ucieszy. – Brązowe oczy znowu zajaśniały.

- Mam taką propozycję. Umówmy się pod firmą. Tu zostawi pani samochód, a my w trójkę pojedziemy dalej. To jak, zgoda?

- Ale z pana kombinator. – Pokręciła głową. - Zgoda panie Piotrze. Mam coś przygotować?

- Najwyżej coś dla Marzenki, my zjemy i napijemy się gdzieś, gdzie się nam spodoba.

- Brzmi to tak tajemniczo, że aż pociągająco. To kiedy ta wyprawa w nieznane?

- Proponuję w najbliższą niedzielę, czyli pojutrze o dziewiątej rano. Powinniśmy wrócić przed zmrokiem.

- Nie do wiary, ale już nie mogę się doczekać. – Spojrzała na zegarek. – Rany, znowu będą koleżanki dogadywały. Zasiedziałam się u pana.

- Ale to pani chyba nie obchodzi?

- Tego by brakowało. Niech sobie gadają, tyle ich. Ale idę już. Jeszcze jedno na odchodne.

Jak mnie tak mocno przyciśnie, to mogę zadzwonić do pana? Są momenty, że chce mi się wyć.

- Nie tylko wtedy. Zresztą, co ja będę gadał. Pani wie najlepiej i bez tego.

- Tego to akurat, nie jestem taka pewna.

Stanęła na moment w otwartych drzwiach i spojrzała na mnie. Zamarłem. Lśniące jak diamenty oczy przewiercały mnie, czułem się jak na stole operacyjnym. Zaglądała systematycznie w każdy zakamarek mojej osoby. Potem uśmiechnęła się, i cicho zamknęła drzwi.

Podjeżdżałem pod dom, kiedy zobaczyłem stojącą taksówkę i moją młodzież wnoszącą coś do domu.

Pierwsza myśl, Jacek złamał się i Krysia dopięła swego. Nie myliłem się. Rozpromieniona, cmoknęła mnie na powitanie w policzek mówiąc.

- Dzięki za zgodę. Nareszcie będzie normalnie.

- Witaj w domu dziewczyno. Cała przyjemność po mojej stronie. - Odrzekłem przypatrując się jej.

- Naprawdę? – Spojrzała na mnie, a w jej spojrzeniu było coś, co kazało mi natychmiast pożałować nieprzemyślanej zgody na jej przybycie. Ale stało się.

- Oczywiście. – Zagadałem. - Wasze szczęście jest i moim. Przyjemnie jest widzieć was szczęśliwymi.

Plotłem takie tam komunały, aby tylko zyskać na czasie i zniechęcić ją do dalszych wyznań.

- Ma pan rację. Przepraszam, ale muszę pomóc Jackowi. – Odparła patrząc w kierunku domu.

Ulotniła się, a ja już nie miałem żadnych złudzeń, co do motywu jej działania. To ja byłem na jej celowniku. Jacek był tylko narzędziem do osiągnięcia celu. Co mam teraz zrobić? Czy, i przede wszystkim, jak mu to powiedzieć? Przecież jest w niej zakochany. Niech to jasna cholera. Sytuacja jak w tragifarsie, - Ojciec uwodzi ukochaną syna. Dziewczyna owszem, warta grzechu, ale tyko tyle. A po za tym, jak mógłbym synowi wykręcić taki numer. No nie!.

Do diabła, muszę znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Muszę pogadać z Weroniką. Może coś doradzi?

Jakoś uspokojony tą myślą, poszedłem do domu. Minęło trochę czasu jak zjawił się Jacek z nieszczególną miną.

- Krycha pluska się, a ja chciałem pogadać. – Zagaja od drzwi.

- Stało się coś?

- Widzisz, co się dzieje. Masz nas na głowie.

- Co za problem. Dom stosunkowo duży to pomieścimy się.

- Ja nie o tym chciałem. Powiedz, co może być grane? Była zła jak osa i myślałem, że ma mnie już w dupie. Wystarczyło jednak, że coś tam powiedziałem o naszym wspólnym życiu, a nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Nagle stałem się jej kochanym chłopakiem. To jakieś szaleństwo. Powiedz, u kobiet to norma?

- W zasadzie tak. Są nieprzewidywalne i humorzaste. Taki ich urok i takie je kochamy. A, co do ciebie? Postaw się na jej miejscu. Oto jesteś blisko realizacji swoich marzeń i nagle, - nic z tego. Widzisz, że to, co było sensem twojego życia - trafia szlag. Skowronkiem nie jesteś.

A potem, błysk słońca. To z czym już się pożegnałeś, staje na powrót realne. Masz to w zasięgu ręki, to co? Szał radości, - zgoda? Mnie takie zachowanie nie dziwi.

- W zasadzie masz rację, ale jakoś nie do końca jestem o tym przekonany. Coś mi tu nie pasuje. Nie umiem tego nazwać, ale na mój rozum ktoś, kto naprawdę kocha, tak nie zagrywa.

- Posłuchaj, co chcę powiedzieć. To, że zamieszkacie razem w zasadzie nic nie znaczy. Taka próba techniczna. Czas spędzony razem zweryfikuje twoje i jej uczucie. Codzienność Jacku bywa dołująca, - zobaczysz, Przekonacie się, czy wasz związek ma naprawdę sens? A na razie bez gwałtownych kroków. Spokojnie czekaj.

- Dzięki tato. Fajnie, że jesteś i chce ci się pogadać z czasem zagubionym synem.

- Od tego są ojcowie. Kiedyś i ty będziesz miał okazję pogadać ze swoim zagubionym dzieckiem. Oby ci starczyło cierpliwości.

- A teraz powiedz, co z Weroniką? Coś cicho o niej ostatnio.

- Wiesz Jacku, to skomplikowana znajomość. Dziewczyna jest po traumatycznych przejściach i ma z tym kłopoty. Muszę mieć wiele cierpliwości i wyczucia, aby nie zraziła się do mnie. Przyznam, że bardzo mnie zainteresowała. Pod maską doświadczonej życiem kobiety, jest bardzo sympatyczna i ciepła osoba.

W niedzielę zabieram obie panie na wypad za miasto. Myślę, że powinno im się spodobać i będą chociaż troszkę szczęśliwe.

- Chętnie bym ją poznał. Czuję, że miała by we mnie swojego zagorzałego fana. Zaproś ją do nas. Przygotujemy z Krychą coś fajnego i poznamy się.

- Nie miałbym nic przeciw temu, ale to jeszcze nie teraz. Musi dojrzeć do tego. Przekonać się o mojej przyjaźni. Podkreślam - przyjaźni, a nie widzieć napalonego faceta ciągnącego ją do łóżka.

Kapujesz, o co w tym wszystkim biega?

- Jasne. Ale, że tak ci się chce bawić w takie podchody? Nie wierzę, abyś nie chciał mieć kobiety w łóżku.

- Co by nie. Na pewno byłoby miło. Tylko cholera, zawróciła mi w głowie. Chcę właśnie jej.

- To co innego. Mój tata znowu zakochany. Nie wiesz jak się cieszę.

- No, może nie zakochany, ale zauroczony. Tak to może nazwę.

- Nie ważne, ale serduszko bije mocniej. Trzymam kciuki za was oboje.

Potem długo razem coś kombinowali w kuchni, do której miałem kategoryczny zakaz wstępu. Nie ma sprawy - wytrzymam, chociaż skręcało mnie, aby podglądnąć.

W końcu moja cierpliwość została wynagrodzona i wniesiono kolację. Smakowitości. To miało być wkupne do ich nowego domu.

Nie spieszyliśmy się. Delektowałem się każdym kęsem, i wprawdzie bardzo dyskretnie, ale i uważnie obserwowałem młodzież.

Wyglądali na naprawdę szczęśliwych i zakochanych. Jednak ukradkowe, bardzo krótkie spojrzenia Krysi w moim kierunku nie dawały złudzeń. - Dziewczyna ma ochotę na starszego pana.

Szlag by to trafił. Tylko jeszcze tego brak mi do pełni szczęścia…

Nazajutrz młodzi zajęci urządzaniem się i nauką, nie byli natrętami. Miałem spokój i wreszcie zająłem się już trochę zapuszczonym ogrodem. Bezpośredni kontakt z przyrodą, od którego rozbolał kręgosłup, miał zbawienny wpływ na moją psychikę.

Wczorajsze dylematy wydały mi się marginalne, i nie warte większej uwagi. Przecież ja nic nie muszę. A co mnie obchodzi jakaś smarkula i jej wzdychanie? Olać i tyle. Postękując, powlokłem się odpocząć na tarasie. Z lubością rozwaliłem się na leżaku, zamknąłem oczy i … usnąłem.

Nazajutrz niedziela i z nutką niepewności czekam na parkingu przed firmą na moje panie. Jaka będzie Weronika? Spięta i obca, czy też jak w kawiarni, wesoła i swobodna. Zobaczymy…

 Po chwili podjeżdża fordzik i za szybą widzę uśmiechniętą buzię. Ulżyło mi. Dobry początek.

- Długo pan czeka? Jakoś nie mogłyśmy się zebrać.

Patrzę na nią z zachwytem, Jest naprawdę śliczna. Nie jest ubrana wyzywająco, ale tak, aby pokazać co nie co ze swego uroku.

- Ależ nie, też jakoś rano grzebałem się. Ale to nie ważne. Jesteśmy razem.

- A kogo tu ja widzę? – Nachylam się do otwartych tylnych drzwi. – Jaka śliczna dziewczynka.

- Jestem Marzenka. – Mówi rezolutnie. – A ty jesteś Piotruś. Prawda?

- Zgadza się. Mogę być twoim kolegą.

- Tak, ale jak ja będą twoją koleżanką.

- To już jesteś moją najlepszą koleżanką. I wiesz co? Mam dla ciebie mały prezencik. Poczekaj, zaraz go przyniosę.

Podniosłem się i widzę wzruszoną Weronikę ze szklącymi się oczyma. Zrobiłem do niej oko i zaglądnąłem do bagażnika. Miałem tam kupioną przytulankę. Takiego dużego, sympatycznego kotka. Stremowany biorę go i idę do dziewczynki.

Mała już oswobodzona z krepujących ją pasów, stoi koło mamy. Wyciągam rękę z kotem.

- Proszę Marzenko. Może on też zostanie twoim przyjacielem?

Reakcja była cudowna. Najpierw błysk oka i wyciągniecie rączek. Moment, i schowała je za siebie patrząc pytająco na matkę. Zezwalające skinienie głowy i..

- Mamuś, jaki on śliczny!

Krzyk i gwałtowne wtulenie się w kota. Mija chwilka i zza kota spoglądają na mnie poważne, brązowe oczy mamy. Po sekundzie lub dwóch, słyszę.

- Mama mówiła, że jesteś fajny, ale nie myślałam, że aż tak. To będzie moja najmilsza przytulanka. Wiesz, jak ją nazwę? Piotruś. Tak jak ty.

Widzę wyciągnięte do mnie rączki, więc nachylam się, a Marzenka natychmiast zawisa mi na szyi. Podnoszę ją i tulę bardzo mocno. Tych kilku sekund spędzonych w uścisku dziecka, na długo pozostaną w mojej pamięci.

- Bardzo ci dziękuję. – Słyszę wzruszony szept dziewczynki.

- Cieszę się bardzo z twojej radości. Jesteś taka cudowna. – Odpowiadam niemniej wzruszony.

- Marzenko, wypuść nareszcie pana. Jeszcze udusisz. – Weronika usiłowała zapanować nad sytuacją.

- Wcale nie, bo ja go bardzo lubię. – Odpowiedziała obrażonym tonem, zwalniając ucisk.

Minęło parę minut, fotelik małej zamontowany do mojego auta, jakieś pakuneczki przełożone do bagażnika, wsiedliśmy i gotowe. Jedziemy.

Jechaliśmy prawie godzinę żartując i przekomarzając się. Pogoda była wspaniała, a nasz nastrój dopasował się do niej idealnie. Wreszcie zjechaliśmy z drogi na wąską leśną dróżkę.

Po przejechaniu jakiegoś pół kilometra wyjechaliśmy z leśnej gęstwiny nad brzeg porośnięto trzciną i sitowiem wielkiego stawu.

- Boże, jak tu pięknie. – Zawołała Weronika.

Z otwartymi ustami chłonęła widok. Faktycznie, widok jaki nam zaprezentowano był przedni.

W tafli stojącej w bezruchu wody, jak w zwierciadle odbijały się drzewa wystrojone w różnokolorowe liście. Jasno pomarańczowa kula słońca przeglądając się w wodzie, zabarwiała ją na bajkowe odcienie. Pływające, nieliczne ptactwo wodne marszczyło spokojną powierzchnię wody, prezentując widzom coraz to inne warianty kalejdoskopowych widoków.

Dopełnieniem wszystkiego, była zawieszona nad naszymi głowami, czasza wyjątkowo błękitnego nieba. Bajka…

- Mamuś, - siusiu. – Fizjologia dość brutalnie przerwała nasze doznania artystyczne. Cóż, życie.

- Chwilka córeczko. Już odepnę ciebie. – Mama wróciła na ziemię.

Po chwili Marzenka pobiegła w kierunku lasu, szukać mamie najpiękniejszych liści, a my usiedliśmy na pniu zwalonego drzewa. Prawie pod nogami mieliśmy wielkie, pływające liście nenufarów wygrzewających się w promieniach jesiennego słonka.

- Nie wiem jak mam to ująć, - zaczęło cicho. - ale już tak dawno nie czułam się taka szczęśliwa. Pana niesamowity kontakt z Marzenką, beztroska podróż, no i to miejsce zapierające dech w piersiach. Naprawdę brak mi słów.

- Bo tu nie trzeba słów pani Weroniko. Myślę, że żadne słowa nie oddadzą tego, co czujemy.

Dla mnie samotnika, przeżycia dzisiejszego poranka są czymś niesamowitym. Ma pani wspaniałą córeczkę. Zakochałem się w niej.

- A ona w panu. Wie pan, to jest ciekawe, bo ona jest raczej zamkniętym w sobie dzieckiem. Nie łatwo ją przekonać do siebie. A pan… Kilka słów i już.

- No cóż, mogę tylko się cieszyć.

- Proszę powiedzieć, dużo zmieniło się od czasu jak pan tu bywał?

- Pomijając rozrost roślin, to w zasadzie nic. Taki sam nastój melancholii.

- Jak pan odnalazł to miejsce? Nie było chyba łatwo.

- Tak wyszło. Mój ojciec miał tu kolegę z lat młodości. Był to leśniczym. Jeździliśmy tu czasami na weekendy, i tak pozostało. Leśniczówka jest tu, niedaleko, ale on już chyba nie żyje. To już tyle lat. Wpadł bym tam i …

- Poczułby się pan młodszy. - Dokończyła z uśmiechem.

- Może nie, ale szczęśliwszy. To był mój bardzo fajny okres życia. Potem to bywało różnie.

- No tak, życie pana nie rozpieszczało.

- A wie pani, co przyszło mi na myśl. Zaglądnijmy tam. Taka mała podróż w czasie. Co pani na to?

- Bardzo chętnie. Tylko mała wróci. Proszę popatrzeć, jaka zajęta.

- Nie ma pośpiechu. Niech się nacieszy to żywe sreberko.

- Lubi pan dzieci?

- Zaskoczę panią, ale nigdy nie przepadałem za małymi dziećmi. Dopiero Marzenka… - zamilkłem zastanawiając się co mam powiedzieć.

- Proszę nic nie mówić. Widziałam was rano i myślałam, że śnię. To było takie naturalne zachowanie dwojga skumplowanych dzieciaków. Wzruszyłam się.

- Ma pani rację. Tak i ja to odczułem. Ale rozmawiamy o małej, a pani? Bardzo zawiedziona?

- Żarty się pana trzymają. Na pewno robię błąd, ale powiem wprost. Wbrew mnie, włazi pan coraz bardziej w moje życie. Rozpycha się tam bezceremonialnie, usuwając ślady innych. Najgorsze jest to, że moje odczucia są coraz bardziej przyjemne i podniecające.

- Najgorsze? Zaskoczyła mnie pani.

- Uściślę. Najgorsze dla mojej psychiki. Widzi pan, jestem kobietą, a pan mężczyzną i nasze uwarunkowania biologiczne są takie, nie inne. Pragniemy siebie nawzajem całkiem normalnie. Chcemy zaspokoić swój popęd. Myśli pan, że moje noce są takie ugłaskane? Nie! Czasem są nie do opisania. Mówiąc brutalnie, - chce mi się chłopa. Ale wtedy do głosu dochodzi moje drugie ja. Krótka reprymenda i napięcie opada, ale frustracja rośnie. Oto cała ja, widziana od tej drugiej, intymnej strony.

- Zaskoczyła mnie pani. Nie wiem czym zasłużyłem na takie zaufanie. Mogę tylko obiecać, że dochowam mojej kiedyś danej obietnicy. Jestem pani przyjacielem.

- Przyjacielem, - tak, to wiem od dawna. No dobra, niech pan myśli co chce, ale dla mnie to już za mało. Rozumie pan. Moje nocne fantazje, to pan w tysiącu odmianach i pozycjach. Pożądam pana, a jednocześnie czuję paniczny strach przed jakimkolwiek łączącym nas związkiem. Szaleństwo.

Przyglądała mi się z dotychczas nie widzianą zachłannością. Pragnęła mnie tu i teraz.

Zaskoczony, nie zastanawiając się długo wypaliłem:

- Proszę się nie dziwić, ale teraz najchętniej bez zbędnych ceregieli dosiadł bym panią. Tu, na tym pniu, nie zważając na protesty zerżnąłbym jak ostatnią dziwką. Eh… A potem niech się świat zawali.

- Myśli pan, że broniłabym się? – Spojrzała drwiąco. - Na pewno nie. Ba, błagałabym o więcej. Jestem taka spragniona męskiej brutalności…

Chwilę przyglądała mi się z ciekawością badacza oglądającego jakiś okaz, a potem cicho dodała:

- Ale panie Piotrze, to tylko marzenia i nasza fantazja. Nie wiem, może kiedyś dopnie pan swego i zerżnie moją cipkę tak, jak panu i mnie się marzy. Na razie cieszmy się tym, co nas łączy, - przyjaźnią.

- Czyli co, nadal żyjemy w świecie ułudy i nadziei na spełnienie naszych pragnień?

- Dokładnie. Proszę tylko nie zmieniać się. Oboje potrzebujemy czasu.

Nagle nachyliła się i poczułem gorące i wilgotne usta przywarte do moich. Sekunda, nie więcej, i odskoczyła gwałtownie wołając córkę.

Nie poszliśmy do starej leśniczówki. Mnie jakoś przeszła ochota, a jej widać też. Ta dość emocjonalna rozmowa zmieniła nasz nastój. Znikła beztroska wymiana żartów. Byliśmy inni, zamyśleni i jakby nieobecni duchem. Spoglądaliśmy na siebie ukradkiem, baz uśmiechu, jakby wstydząc się tych spojrzeń.

Późnym popołudniem byliśmy ponownie koło jej auta, i po naprawdę suchym pożegnaniu pojechaliśmy do swoich domów.

Następne dni nie odbiegały od normy. Powróciły owe smutne stroje a nasze spotkania były krótkie i czysto służbowe. Żadne z nas nawet nie próbowało cokolwiek z tym zrobić.

Mówiąc szczerze, zaczynałam mieć serdecznie dość lizania cukierka przez papierek. Budził się we mnie samiec pragnący kobiety, jej ciała i pieszczot. Śmieszne, ale zacząłem inaczej patrzeć na Krysię. Jak na kobietę. Musiała to zauważyć, bo natychmiast spostrzegłem jej reakcję.

Te podomki, niepodpinane w ten sposób, aby pokazać moim oczom konkretne fragmenty ciała. A to pierś wysunięta przypadkiem zza stanika, a to rozchylone uda ukazujące kolor majteczek. O ile oczywiście były na miejscu. Spanikowałem. Rany, jeszcze chwila, a na bank uwiedzie starego.

Ale koło życia było na miejscu i jeszcze raz dokonało obrotu, zatrzymując się w najmniej oczekiwanym miejscu.

Gdzieś po miesiącu od naszej jesiennej wycieczki, mam telefon z sekretariatu szefa. Jestem proszony na pilną rozmowę. Robiąc po drodze rachunek sumienia, awizuję się u asystentki. Mam czekać.

Nie ma sprawy, nigdzie mi się nie spieszy. Po kilku minutach skinięcie głowy ślicznej, długonogiej brunetki. Mogę wejść. Uchylam drzwi i zaskoczony widzę szefa, i kilku nie znanych mi facetów.

Przyglądają mi się z zainteresowaniem.

- Witam panie Lorenz. Padło z ust Szefa. Pozwoli pan że przedstawię. To są panowie z rady nadzorczej naszej firmy. Mają dla pana propozycję.

- Miło mi poznać. - Dukam zaskoczony.

- Proszę siadać, trochę to potrwa. – Szef pełnił honory gospodarza.

- Panie Lorenz, - odezwał się jeden z nich, - Słyszę, że pana angielski jest prawie doskonały.

- To lekka przesada. – Kryguję się.

- Ma pan rodzinę?

- Tak, syna studenta.

- A żona?

- Nie żyje od kilku lat.

- Ma pan jakąś kobietę?

- Nie.

Odpowiadam prawie automatycznie, a w głowie mam tylko jedno. Po kiego ta spowiedź. W co tu grają do cholery.

- Aha. No dobrze. Chciałby pan zmienić pracę?

- Jak na razie, to nie. To dobra firma.

- Mówi pan - dobra firma, - i po raz pierwszy uśmiechnął się. – to miło słyszeć.

- Boi się pan mrozów?

- Mrozów? – Wytrzeszczam oczy. – Nie, ale zależy jak dużych. – Dodaję asekuracyjnie.

- Nie takich bardzo, nie mówimy o Syberii.

- Nie ma sprawy.

- To może teraz pan, - prezesie. – Mówi półgłosem do sąsiada.

Podnosi się starszy mężczyzna, spogląda znad krzaczastych brwi, poprawia okulary i zaczyna mówić z jakimś dziwnym akcentem.

Mało co go rozumiem. Bardziej domyślam się z półsłówek, które zrozumiałem, niż z właściwej wypowiedzi. Zaczynam trochę panikować, ale widzę uspakajające spojrzenie szefa. Stres mija.

Już wiem, o co im chodzi? Uruchamiają w Norwegii nowy oddział i proponują mi, stworzenie działu wdrożeń na wzór, jaki udało mi się stworzyć w Polsce.

Sprawy techniczne takie jak, finanse i mieszkanie w Norwegii, do dogadania. Jak powiedział uśmiechając się, - nie mają węża w kieszeni. Zależy im na sprawnie działających wdrożeniach.

Na koniec retoryczne pytanie. Co ja na to?

Nie wiedziałem. Naprawdę nie wiedziałem. Burza myśli. - Dom, Jacek z Krysią, przyjaciele. – Tak rzucić i wyjechać?

- Na jak długo byłby ten kontrakt? – Wysiliłem się na rzeczowość.

- Rok lub dwa lata. Osobiście wolałbym na dwa lata.

- Kiedy miałbym rozpocząć?

- Od pierwszego stycznia. Z nowym rokiem panie Lorenz.

- To niewiele czasu pozostało. Kiedy mam dać odpowiedź?

- Najchętniej dzisiaj i pozytywną, ale znam życie. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby było to możliwe jutro.

- Zgoda. Jutro ją przedstawię.

- Konkretny z pana człowiek. – Podsumował trzeci z nich.

Wymiana krótkich grzeczności i pożegnaliśmy się. Wróciłem do gabinetu i stanąłem przed oknem.

Stałem właściwie bezmyślnie. Miałem pustkę w głowie i nie mogłem wykrzesać chociaż jednej sensownej myśli. Może poza jedną. Jaka szkoda, że nie mam już Sabinki. Ale byłoby bosko…

Zaszkliły mi się oczy. Do kurwy nędzy, - zakląłem, - Dlaczego mi ją odebrano i komu przeszkadzała nasza miłość? Ze złości kopnąłem fotel, że aż się przewrócił. Oprzytomniałem.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 03.04.2020 09:31 · Czytań: 305 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty