Obok wałbrzyskiego Empiku, oazą elegancji stał się lokal na ostatnim piętrze pedetu – Handlowiec. Zapewniał możliwości tańczenia przy rytmach muzyki rockowej, którą z werwą serwowało kilku młodych muzyków. Obszerne pomieszczenie domu towarowego, zbudowanego w latach dwudziestych XX wieku, stało się miejscem odwiedzanym przez lokalnych playboy’ów i umiejące eksponować sexapeal, najładniejsze dziewczyny.
Wysmakowany wystrój nowoczesnego wnętrza przenosił bywalców dancingów – mieszkańców poszarzałego od kopalnianych dymów miasta – w namiastkę świata oglądanego w zachodnich żurnalach, jakie oglądać można było w Empiku. Klubowe z ciemno bordowego skaju fotele, odcienie barw ścian ozdobionych nowoczesną grafiką, wyrafinowanie podświetlony bar z iskrzącymi się butelkami drogich trunków, tworzyły niespotykany w PRLu klimat.
Autorami wystroju wnętrza Handlowca byli młodzi architekci. Zatrudniono ich przy budowie osiedla Piaskowa - Góra, zaprojektowanego w celu rozwiązania problemów mieszkaniowych Wałbrzycha, przeludnionego z powodu napływających do pracy w kopalniach ludzi.
Jeden z trzech modnie ubranych absolwentów Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, należał do zespołu szczycącego się wygraniem konkursów w Paryżu i Brukseli. To on natchnął kolegów, aby z fantazją kreowali projekty dotyczące osiedla z żelbetonowych wielkopłytowych konstrukcji. Lecz te najczęściej lądowały w koszu naczelnego architekta miasta inż. Baja.
Młodsi koledzy byli jego solą w oku. Będący codziennie pod gazem inż. Baj swoje, doświadczenia zdobywał na budowach w Związku Radzieckim.
– Po co ciepła woda w publicznym sraczu!? – ryknął naczelny, nie mogąc zrozumieć czerwonej nitki na projekcie. Może jeszcze podgrzewane sedesy! – Rzucił się kiedyś na ubranego w zachodnie ciuchy, współautora zwycięskiego konkursu w Paryżu, młodego architekta Wolańczyka. – Coś wam to stypendium na zachodzie popierdoliło w głowie.
Młodzi architekci czuli chwilami, że ich wysiłki jedynie drażnią naczelnego. Tym większe było ich zdziwienie, gdy ich swobodne szkice projektu wnętrza Handlowca, byle jak zawinięte w rulon przez najniższego z nich, o chłopięcej urodzie Jacka Skólskiego, zdobyły aprobatę szefa.
– Nie ma sprawy nie do załatwienia. Należy ją tylko oprzeć o bufet – powiedział wionący wódką, po ponad godzinnym przebywaniu w gabinecie Baja, inż. architekt Skólski.
– Już nie raz mówiłem, że jesteś urodzony w czepku – powiedział paryski laureat, patrząc w osłupieniu na kolegę.
– Zatańczyłem fragment Jeziora Łabędziego i szefunio podpisał – usłyszeli wyjaśnienie zakrawające na niedorzeczny żart.
Siła przebicia Jacka Skólskiego, zawsze nienagannie ubranego, który lubił szampańskie zabawy i zasłynął uwodzeniem najładniejszych Wałbrzyszanek, wynikała z nieznanej prawie nikomu z jego otoczenia tajemnicy. – Już od drugiego roku studiów był agentem prowadzonym przez służbę bezpieczeństwa, pod pseudonimem Kulomiot.
Kojarzący się z rosyjskim określeniem karabinu maszynowego pseudonim, nadał mu przesłuchujący go oficer SB, po wybryku jakiego dopuścił się nad ranem styczniowego dnia 1958 roku, przed cmentarzem czerwonoarmistów na wrocławskich Krzykach.
– Czy wiesz, że już skończyłeś swoją karierę przyszłego architekta? – zapytał go wtedy śledczy.
– Pan chyba żartuje. To przecież była zabawa – odpowiedział wystraszony chłopak.
– Zdajesz sobie sprawę gnoju, gdzie się znajdujesz? Jestem oficerem służby bezpieczeństwa. My nie żartujemy.
– Ale ja naprawdę nie wiem o co chodzi – odpowiedział drżącym głosem student. Byłem pijany.
– To ci przypomnę – oznajmił esbek i zaglądnął do leżącego na biurku protokołu. – Po zakrapianej zabawie w Pałacyku, pojechaliście tramwajem na Krzyki w towarzystwie około dziesięciu osób. Śpiewaliście w czasie jazdy po angielsku rokenrola. Udaliście się do suteryny, zamieszkałej przez nieprzychylnego socjalizmowi literata Marka Hłaski1. – Tam, pijąc alkohol, wznosiliście antyradzieckie okrzyki. Po opuszczeniu meliny u Hłaski, przebiegliście ulicę Powstańców Śląskich i rzucaliście śniegowymi kulami w radziecki czołg stojący na cokole przed cmentarzem wyzwolicieli naszego miasta. Wrzeszczeliście: „dawać więcej granatów, trzeba zlikwidować zasrane siły pancerne armii naszych cimiężycieli”! Bezcześciliście pomnik upamiętniający ofiary Czerwonej Armii, oddając na postument mocz… Wystarczy!? – odłożył zapiski przesłuchujący.
– Ja naprawdę nic nie pamiętam – przeraził się student.
– To może jeszcze ci coś przypomnę – groźnie powiedział śledczy, wyjmując ręcznie zapisaną kartkę. – Obóz międzynarodowej przyjaźni młodzieży socjalistycznej. Lato 1955 rok w Poroninie. Zatruliście alkoholem radziecką pionierkę i w góralskiej stodole wykonaliście na niej stosunek.
– Ona sama chciała – drżącymi wargami ledwo wymamrotał Jacek Skólski.
– Taki mały, a taki ogier? Już my was wykastrujemy. Zatańczycie nam jak primabalerina w moskiewskim teatrze Balszoj. – Kapralu! Odprowadźcie go pod osiemnastkę, tam umili mu czas Pikutoszczak, zakończył przesłuchanie esbek.
– Zamykacie mnie do więzienia? – przeraził się student, wytrzeszczając ze strachu oczy. Twarz mu się pomniejszyła i pobladła.
Po czterdziestu ośmiu godzinach, spędzonych w celi z recydywistą, któremu groziła kara śmierci za zabicie młotkiem syna swojej konkubiny, szary na twarzy i roztrzęsiony Skólski, bez wahania podpisał lojalkę.
– Ale mnie pan stąd wypuści? – spojrzał błagalnie znad formularza.
Łkając, rozcierał posiniaczoną szyję. Kryminalista, dusząc go w celi zagroził śmiercią. W odbytnicy czuł pieczenie, utrudniające siedzenie na krześle. Współpracujący ze śledczymi bandyta – w żargonie milicyjnym określany agentem celnym – zmusił go do odbycia dwóch seksualnych stosunków. Dodatkowo przytłaczającym „odkryciem” był fakt, że w trakcie odbywanego na nim gwałtu, doznał erekcji i wytrysku nasienia.
– Wiesz co podpisałeś? – powiedział srogo oficer bezpieki. – Jesteś zarejestrowany jako agent pod kryptonimem Kulomiot. Za tydzień chcę mieć na tym biurku szczegółowy raport o wrogich socjalizmowi postawach wśród twoich znajomych. Kontakt poda ci hasło: „rude lubię jebać od tyłu”. Twój odzew: „wolę ryże”.
Nie wiele brakowało, a drastyczna metoda wcielenia do siatki donosicieli lubiącego podrywać dziewczyny i dobrze tańczącego studenta, spaliłaby na panewce. Rozbity psychicznie Skólski, w przededniu spotkania z umówionym kontaktem, podjął próbę samobójczą. Chciał się powiesić na pasku od spodni. Uratowali go dwaj sokiści, zaalarmowani przez babcię klozetową na dworcu w Świebodzicach. Wścibska kobieta nadzorująca publiczny szalet, przeraziła się, gdy w zbyt długo zajmowanej przez pijanego chłopaka kabinie, usłyszała skowyt i dudnienie kopniaków o drzwi.
Matka studenta, podwójna rozwódka – instruktorka tańca w świebodzickim domu kultury – była w szoku. Wypisała syna, odurzonego silną dawką fenaktilu ze szpitala i wykorzystując życzliwość, będącego kiedyś jej kochankiem, ordynatora oddziału neurologicznego, uzyskała pomoc. Otrzymała dla jedynaka skierowanie do kliniki psychiatrycznej na ulicy Kraszewskiego we Wrocławiu. Badający go rutynowo lekarz i później psycholog, pytali o miłosny zawód, o ilości spożywanego alkoholu w dzieciństwie i inne wydające mu się bzdurami kwestie. Czuł ulgę. Oni o niczym nie mieli pojęcia. Zbywał ich zdawkowym potakiwaniem lub zaprzeczaniem.
Ze stanu ostrej depresji wyprowadziła Skólskiego, współpracująca ze służbą bezpieczeństwa i służbą więzienną, młoda psycholog mgr Pachul. Na spotkanie z niefortunnie zwerbowanym agentem, przyjechała po tygodniu. Przyprowadzony do gabinetu lekarskiego i pozostawiony sam na sam z elegancką, pachnącą dobrymi perfumami, do tego atrakcyjną kobietą, ożywił się. Patrzyła na niego z zainteresowaniem.
– Jesteś zdolnym studentem pół artystycznej uczelni – zaczęła mówić atrakcyjna psycholog w obcisłym kostiumie, podkreślającym jej powabną sylwetkę. – Szczęśliwie masz teraz przerwę międzysemestralną i został ci jeszcze jeden egzamin.
– Co to ma do rzeczy? Kim pani jest? – zapytał, czując nagle w plecach dreszcze. Pełnym zdaniem odezwał się po raz pierwszy od dziesięciu dni.
– Na razie mogę cię odsunąć od zobowiązań w wydziale departamentu drugiego – mgr Pachul zawiesiła głos. – Ale piwa to sobie naważyłeś.
– I co, mam potem kablować na swoich znajomych? – pojednawczo odezwał się Kulomiot.
– Musisz zrozumieć, że mając na uwadze geopolityczne usytuowanie Polski, Związek Radziecki nigdy nie wypuści nas ze strefy swoich wpływów. Mamy jednak, jako taką autonomię. – Jeśli znasz historię, to powinieneś wiedzieć, że sztuka zawsze rozwijała się na zamówienie możnych protektorów lub władz. Czy wyobrażasz sobie, że budowę Bazyliki świętego Piotra w Rzymie powierzono by architektowi – wrogowi kościoła?
– Mnie proszę pani polityka nigdy nie interesowała. Zawsze służyła interesom określonych grup społecznych – odpowiedział Skólski. – Nie odpowiedziała pani na moje pytanie – dodał złowrogo podnosząc oczy.
– Nie musisz na nikogo kablować. Dostaniesz wyrok na kolegium do spraw wykroczeń. – Niech cię nie przeraża kwota grzywny – znam twoją nie najlepszą sytuację materialną.
Jacek Skólski ponownie poczuł w plecach dreszcze. Ścisnęło go w gardle. Z trudem zapanował nad wzbierającym płaczem.
– Chce pani być moim wybawcą? – wykrztusił, pociągając nosem.
– Tak, chcę ci pomóc. Ty też mi pomożesz. Ale najpierw zalicz sesję – powiedziała przyjemnym tembrem altu.
Kulomiot wpił się długim pocałunkiem w wypielęgnowaną dłoń milicyjnej psycholog, zaskoczonej błyskawicznym skutkiem terapii.
– No dobrze przyjdę, ale wykroję dla ciebie tylko pół godziny. Jestem bardzo zajęta – usłyszał Skólski przez telefon, oficjalny ton mgr Pachul. – Oczywiście nasze spotkanie ma charakter służbowy – jakby się upewniła.
– Tak, w pewnym sensie – przytaknął, nieco zbity z tropu student.
To miało być czwarte spotkanie studenta z terapeutką. W trakcie drugiego pogratulowała mu zaliczenia sesji zimowej, podczas trzeciego przypomniała, że ma kartotekę w wydziale wojewódzkim drugiego departamentu.
– Niestety mogę jedynie walczyć o to, aby cię nie zgnoili – rozłożyła ręce. – Na pewno, nie będzie miał z tobą nic wspólnego ten pierwszy śledczy, który cię przesłuchiwał.
Do kawiarni Stylowej szedł Skólski lekkim krokiem. Przed wyjściem z akademika wypił, bez odejmowania od ust, butelkę piwa – wrocławskiego fula. Był ciepły majowy dzień, zapach kwitnących bzów i perspektywa spotkania z powabną magister, napawały go radością. Pod pachą niósł zawinięty w papier prostokąt – oprawioną w ramę, ręcznie przez niego pozłacaną, podmalowaną akwarelami grafikę. Przedstawiała południową fasadę zamku Ksiaż, którą wykonał poprzedniego lata.
– To dla pani, proszę zobaczyć – powiedział odwijając papier, gdy usiedli w najgłębszym kącie kawiarni, za filarem, częściowo zasłaniającym wnętrze lokalu.
– Obraz jest piękny. Ty go malowałeś? – uśmiechnęła się na ogół poważna pracownica Służby Bezpieczeństwa.
– Tak… chciałbym, aby pani była w tym pałacu księżną, a ja nieodłącznym pani paziem. Wreszcie zobaczyłem, że ma pani miły uśmiech.
– Proszę dwa koniaki – zwrócił się student do stojącej nad nimi kelnerki.
– I kawę z ekspresu – dodała magister. – Ale mnie nie wolno przyjąć prezentu, Jacku. Nas może ktoś obserwować – powiedziała, kiedy oddaliła się kelnerka.
– Przyniosę pani do domu. Poda mi pani adres?
– Nie wolno mi z tobą utrzymywać prywatnych kontaktów. Ja jestem tu służbowo.
Magister Pachul, usadowiona twarzą do sali kawiarni, rozglądnęła się nerwowo, szacując wzrokiem siedzących konsumentów.
– Pan na pewno jest pełnoletni? – zapytała kelnerka, wahając się czy postawić przed studentem kieliszek.
– Mam żonę i pięcioro dzieci – odbąknął Skólski .
– To chyba pierwsze zrobił pan w przedszkolu – odgryzła się kelnerka.
– Głupia gęś. – Pani zdrowie – wygłosił student toast i wlał w gardło zawartość kieliszka.
Pachul upiła mały łyczek.
– Przysuń się troszkę bliżej – powiedziała.
Student dotknął delikatnie kolanami jej uda. Poczuł odurzający zapach perfum.
– Moi mocodawcy tolerują spotkania z tobą, bo przekonuję ich, że możesz być wartościowym źródłem. – Na pewno zauważyłeś, że nie traktuję cię instrumentalnie – mówiła prawie szeptem.
– Ja chyba jestem w pani zakochany. Ciągle o pani myślę – zaskoczył Skólski samego siebie, spontanicznie wygłoszonym wyznaniem.
Pod stolikiem ujął jej delikatną i miękką dłoń. Nie cofnęła jej. Nawet poczuł jakby lekko pogłaskała małym palcem wierzch jego dłoni.
– Dla pani wyślę na Syberię wszystkich nieprawomyślnie myślących profesorów. A nie kochających zetesereru studentów, pozamykam w ciężkich więzieniach. Podaj mi tylko swój cholerny adres. Zobaczysz jak będę cię całował.
– Ty przedtem coś piłeś – powiedziała cofając rękę. Wyjęła z torebki srebrny długopis i na papierowej serwetce napisała adres. Nie dała mu jej do ręki. – Przeczytaj i zapamiętaj – powiedziała.
Dyskretnie rozpostarła serwetkę na stoliku, po czym zmięła ją i wsadziła z długopisem do torebki.
– Przyjdź dwadzieścia po dwudziestej pierwszej, dwa krótkie dzwonki. – Muszę już iść. Przynieś ze sobą ten piękny obraz.
* * *
– Jeszcze się z nikim tak nie pieprzyłam – wyznała studentowi magister psycholog nazajutrz rano.
Leżeli nago na tapczanie w jej schludnie urządzonym mieszkaniu. Na stoliku obok łóżka, stała niedopita butelka wódki, dwa kieliszki, resztki jajecznicy w salaterce, niedojedzone kromki z masłem, szklanki i syfon wody sodowej.
– A ja kochałem się z tobą cztery razy i jeszcze jestem podniecony – oznajmił niedoszły samobójca, całując ją delikatnie w usta.
– Muszę iść do pracy – powiedziała, jakby chciała się odsunąć. Lecz przecząc słowom, objęła plecy studenta i zaczęła całować go w szyję.
– Kocham cię ty bolszewicka suko – wymamrotał, wchodząc po raz piąty w mocniej obejmującą i całującą go współpracownicę bezpieki.
– Och, ty gnojku – jęknęła z rozkoszy.
1 Ś.p. Jacek Skólski (zmienione nazwisko) opowiadał autorowi o bywaniu na imprezkach u legendarnego pisarza, mieszkającego na wrocławskich Krzykach. (Możliwe, że data jest nieprecyzyjna).
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt