W pogoni za cieniem 10 - grab2105
Proza » Obyczajowe » W pogoni za cieniem 10
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Po paru minutach weszła Weronika. Spojrzała na mnie ze strachem w oczach i załatwiwszy sprawę, po prostu uciekła. Musiałem naprawdę nieciekawie wyglądać.

Cała drogę do domu zastanawiałem się nad pytaniem, co z Jackiem? Dopiero rozpoczął studia i nie ma szans na wyjazd ze mną. Da sobie radę bez taty? Pytania pozostawały bez odpowiedzi, a ja już dojeżdżałem pod dom.

Młodzież siedziała w kuchni i coś zajadała. Jacek spojrzał i odruchowo uśmiechnął się, ale natychmiast spoważniał.

- Stało się coś? Opowiadaj.

- Na razie nic. Ale może się stać.

- O czym pan mówi? – Zaniepokoiła się Krysia.

- Mam problem. Słuchajcie…

Opowiedziałem cały przebieg rozmowy z zarządem firmy i moje z tym związane wątpliwości.

Nie przerywali, widziałem ich skupione miny, i co wydało mi się dziwne, jakąś radość w oczach.

- To w czym twój problem tato? Nie rozumiem. - Jacek patrzył z politowaniem na ojca.

- Mój jedyny problem to wy, moi drodzy. Jak mogę was zostawić samych?

- Całkiem normalnie. Tato, obudź się. Masz już dorosłego syna i dorosłą synową. Nie obrażaj nas do cholery. Przypomnij sobie. Tuż po śmierci mamy dawałem sobie radę sam. Pilnowałem aby dom był domem. Ty nie zawsze miałeś na to czas i ochotę. A teraz, i jeszcze z Krychą…. Tato.

- No właśnie, nie jesteśmy dzieciakami, którym trzeba tyłki podcierać.

W głosie Krysi brzmiało autentyczne oburzenie i spoglądała wojowniczo w moim kierunku.

- Litości. - Wydusiłem z siebie. – Ale się dostało staremu.

- Pan znowu swoje. – Warknęła Krysia. – Staruszek się znalazł. Eh, brak mi słów.

- Domyślam się, ze ten wyjazd, to dla ciebie ważna rzecz. - Jacek tłumaczył mi jak dziecku. -Jedź spokojnie i nie martw się. Domu nie spalimy i nie zniszczymy a o ogród zadbamy. Myślę, że będziesz wpadał do nas, od czasu do czasu. Z Norwegii to taki większy rzut kamieniem.

- Myślę, że i wy odwiedzicie star.. – urwałem widząc błysk złości w oczach dziewczyny.

- Jasne, że odwiedzimy. A powiedz, pojedziesz sam, czy z Weroniką?

- Oczywiście, że sam. Weronika to taki epizod. To skomplikowana znajomość i tyle.

- Dlaczego skomplikowana? – Zainteresowało się dziewczę.

- Oj Krysiu, długo by opowiadać. To nieszczęśliwa kobieta, która traci męża, a nie odzyskuje wolności. Ciągle uważa się za żonę i to wierną żonę. Rozumiesz?

- Nie bardzo. Jak to możliwe?

- Nie umiem na to odpowiedzieć. To pytanie do psychologa, psychiatry, nie wiem.

- Można jej jakoś pomóc?

- Myślę, że tylko czas, dużo czasu i cierpliwości drugiej strony daje jakąś szansę. Jeśli masz na myśli mnie, to przyznam brakuje mi jej, to znaczy cierpliwości. Widzisz, tak wyszło, że jestem mężczyzną i rozumiesz…

- Rozumiem. – Zobaczyłem znany już, ów krótki błysk w jej oku.

Przegadaliśmy jeszcze sporo czasu nim poszliśmy spać. Ustalenia były normalne. Będzie tak jak do tej pory. Co miesięczne uzupełnienie stanu Jackowego konta, powiększonego o koszt utrzymania domu. Gdyby co, daje znać, a ja odpowiednio reaguję uzupełniając braki. Znałem oboje i nie miałem obaw co do gospodarności. Umieją liczyć pieniądze.

Źle spałem tej nocy. Prześladowały mnie jakieś koszmary, zwidy i wstałem z bólem głowy. Poranna kawa postawił mnie na nogi i nie czekając na guzdrzącą się młodzież, pojechałem do firmy.

Było jeszcze wcześnie więc wlokłem się nim zajechałem pod firmę. Parking był prawie pusty i zdziwiony zobaczyłem fordzika Weroniki. Co, też ma kłopoty ze spaniem? – Pomyślałem.

Przywitałem się z zaskoczonym ochroniarzem i poszedłem do siebie, włączając w pustej recepcji ekspres do kawy. Byłem jakiś podminowany i nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Łaziłem do gabinecie jak zwierzę zamknięte w klatce.

Po chwili otwierają się drzwi i widzę Weronikę z filiżanką kawy w dłoni. Łapię jej czujne spojrzenie i słyszę cichy głos.

- Przyniosłam panu kawę.

- Dzięki. A czemu to pani nie śpi? Jeszcze tak wcześnie.

- Coś nie mogłam. Wolałam wstać.

- Stało się coś?

- W zasadzie nic takiego, ale dowiedziałam się, że pan wyjeżdża i tak jakoś… A jeszcze ta pana wczorajsza mina i zachowanie. Eh, lepiej nie mówić.

- No tak. To już postanowione, od nowego roku mnie tu nie będzie. Wysyłają mnie do Norwegii. Nasze drogi na jakiś czas rozejdą się.

- Pan to tak lekko mówi, - na jakiś czas rozejdą się. – a dla mnie to takie fajne nie jest. Wiem, że tracę kolejna osobę, która dla mnie coś znaczyła. Tym razem to moja wina. Pan szukał kobiety. a spotkał jakiegoś dziwoląga. Pragnął pan kobiecej bliskości i czułości, a ja nie mogłam tego dać.

- Ależ nikt nie mówi o jakimś końcu. Ten czas może być lekiem na nasz problem.

- Miły pan jest, ale to nie jest prawdą. Spotka pan inną kobietę, która da wszystko to, o czym marzy każdy mężczyzna i co? Zapomni pan o jakiej tam Weronice. To jest prawda.

- Widzi pani wszystko w czarnych kolorach. Proszę pomyśleć optymistycznie.

- Optymistycznie, hm, dobry żart panie Piotrze. Uciekam już. Nie chciałabym, aby ktoś nas tu nakrył o tak wczesnej porze. Ale byłoby gadania. Powodzenia życzę.

- Chwila pani Weroniko. Jeżeli chodzi o wczoraj, to chwilkę wcześniej nim pani weszła, wspomniałem moją nieżyjącą Sabinkę. Trafił mnie szlag i żal, że nie możemy pojechać razem.

Tylko tyle.

Zatrzymała się na moment, spojrzała niewidzącym wzrokiem mówiąc.

- Tylko tyle…. Aha. - I cicho zamknęła drzwi.

Minęło ze dwie godziny i postanowiłem dać znak życia i dogadać do końca wstrzelony mi temat.

Telefon do asystentki i natychmiastowa odpowiedź. Czekają na pana.

Wchodzę, i widzę wpatrzone we mnie pytające spojrzenia. Po wstępnych grzecznościach pada rzeczowe pytanie.

- Jaki to wynik przemyśleń panie Lorenz?

- Myślę, że panów zadowoli. - Odpowiadam z namaszczeniem. – Ustawiłem sprawy domowe, a syn łaskawie wyraził zgodę, więc jestem do dyspozycji. – Lekko skłoniłem głowę.

- No to witamy w Norwegii.

Trochę zaskoczony widzę ulgę i szerokie uśmiechy na twarzach siedzących naprzeciwko gości.

Podnosi się facet nazywany prezesem, znowu poprawia okulary i zaczyna.

- To może teraz ustalmy sprawy techniczne. Na pana czeka dwupokojowe, kompletnie wyposażone mieszkanie. Firma kupiła takich kilka mieszkań dla swojej kadry kierowniczej. Całkowity koszt wynikający z jego użytkowania ponosi firma. Pana to nie interesuje.

Teraz płaca. Jak mówiłem nie mamy węża w kieszeni. Proponujemy panu osiemdziesiąt tysięcy koron norweskich płatnych na miejscu, plus trzydzieści tysięcy płatnych na pana konto a banku amerykańskim. Zadowolony?

Poczułem stróżkę potu spływającą po kręgosłupie. Rany… Tyle forsy. Opanowałem się jednak i miną jakiegoś nababa, skinąłem niedbale głową.

- Nie mam zastrzeżeń dodałem. Oferują mi państwo uczciwe warunki. Dziękuję.

- Teraz dalej, - kontynuuje.- Samochód terenowy Jeep, również czeka na pana. Proszę się nie dziwić, tam surowy klimat i dotarcie do klienta nie zawsze jest proste. Przekona się pan.

Następnie kadra. Idąc za waszym przykładem, pan sam ich wybierze. Mamy tam sporo zgłoszeń i będzie z czego wybierać.

I jeszcze jedno, jest bardzo mało czasu. Pierwszego klienta mamy już na początku lutego. Wcześniej oczywiście wstępne uzgodnienia i temu podobne rzeczy. Łatwo nie będzie.

Jak pan myśli, uda się?

- Jak nie będzie jakiegoś trzęsienia ziemi, czy innego kataklizmu, nie powinno być problemu.

Mówiąc o kataklizmie, mam na myśli zachowania klienta. Jak będzie wymyślał jakieś nierealne rzeczy, to wiedzą państwo… będzie problem. Nie znam procesu negocjacji i wstępnych ustaleń. Czasem handlowiec chcąc załapać prowizję, obiecuje różne ciekawe, aczkolwiek nierealne rzeczy.

Rozumieją państwo, o czym mówię?

- A jak to u was jest robione? - Bardzo prosto. W finalnych rozmowach zawsze bierze udział ktoś od nas. Fachowiec.

- Panie Lorenz, w przeciągu kilku dni otrzyma pan kompletną dokumentację negocjacyjną. Oceni ją pan, i podejmie decyzję, co do jej realności. Zgoda?

- Zgoda. To rozsądne. Będzie czas na ewentualne przeciwdziałanie.

- To jesteśmy umówieni. Jeszcze co do spraw formalnych. Jutro pan dostanie do podpisu dwuletni kontrakt na pracę w naszym, norweskim oddziale. Zawarte tam też będą podane dzisiaj warunki płacy i pracy. Powodzenia.

- Dziękuję. Postaram się nie zawieść państwa zaufania. – Odpowiedziałem szarmancko.

Potem nie wiadomo skąd pojawiła się butelka szampana i kieliszki. Huk strzelającego korka i pieniący się płyn przy akompaniamencie gratulacji. spłynął go naszych gardeł. Zrobiło się sympatycznie.

Nie wiem kiedy zrobiło się tak mało czasu do odjazdu. Jeszcze trochę ponad tydzień i znajdę się w innym kraju. Kończę przekazywanie obowiązków mojemu następcy i zaczynam żegnać się z przyjaciółmi. W sumie jak dla mnie, to przygnębiające zajęcie. Z Weroniką w zasadzie nie widzę się. Unika mnie wyraźnie. Domyślam się powodów i dlatego nawet jestem zadowolony z takiej sytuacji. Co mógłbym jej powiedzieć? Że co?... Eh, parszywe to nasze życie.

Natomiast w domu pełen luz. Moja młodzież zajęta początkiem zimowej sesji, mało mnie zauważa. Mijamy się w biegu, jakieś zdawkowe słówka i tyle. Mój wyjazd obchodzi ich tyle co nic.

Niby to fajnie, ale w środku coś gryzie. Facet, twój czas przemija. Stajesz się już tylko tłem. Zdaję sprawę z normalności takich zachowań, i tylko uśmiecham się smutno.

Nowy rok powitałem sam i nie czułem się z tym dobrze. Te cholerne wspomnienia. Jacek z Krysią poszli na jakiś bal studencki, a ja poszwendałem się po domu i poszedłem spać.

Muszę się wyspać, bo nazajutrz Nowy Rok i mam samolot do Oslo. Wcześnie rano pobudka i szykowanie się do wyjazdu. Spakowany w zasadzie już od kilku dni, dzwonię po taryfę, - kurs na lotnisko. Jeszcze tylko kilka słów na kartce do dzieci i pa. Nie zobaczymy się przed wyjazdem. Trochę zabolało.

ROZDZIAŁ 5

Po południu wylądowałem na zasypanym śniegiem lotnisku Oslo Gardermoen. Po wyjściu za bramki

rozglądam się w poszukiwaniu mającego czekać na mnie człowieka. Dojrzałem wysokiego gostka trzymającego kartonik z moim nazwiskiem. Dobra, nie zginę.

Po kilku chwilach jechaliśmy autostradą do Oslo. To jakieś czterdzieści kilometrów zakomunikował mój przewodnik. Przedstawił się jako Olaf Viken i że pracujemy w tej samej firmie. Nie był gadułą, raczej bardzo oszczędny w słowach.

Kilkanaście minut wjeżdżamy do miasta, a tu tak jak u nas. Moje ukochane korki. Poczułem się jak w domu. Kolejnych kilkanaście minut i zatrzymujemy się przed nowoczesnym apartamentowcem.

Potem, to już bardzo szybko. Podziemny garaż, tu stoi moje auto. Recepcja, klucz od mieszkania. Winda, czwarte piętro, to tu mam mieszkać. Jutro o ósmej rano przyjedzie po mnie. Koniec pogawędek. Znika. Uff, ale ekspresik.

Władowałem się z bagażami do mieszkania i rozglądam się. No, ładnie, – Myślę sobie, - ale mieszkanko, tak można sobie pomieszkać. Kilka dobrych minut poświęciłem na wycieczkę po moim nowym lokum. Nie było się do czego przyczepić. Ktoś, kto to urządzał, znał się na swoim fachu.

Nawet w lodówce była najpotrzebniejsza żywność i napoje. Odetchnąłem z ulgą, tu na pewno nie dadzą mi zginąć.

Rozpakowałem się z grubsza, i porządnie zgłodniały miałem już poszukać jakiegoś lokaliku, kiedy zadzwonił telefon. Spoglądam, - Jacek na linii.

- Cześć tato. – Jesteś już na miejscu? - Słyszę skruszony ton głosu.

- Jasne, i już w swoim mieszkanku. Jak udała się wam imprezka?

- Było super i przepraszamy za nasze zachowanie. Wiem, zawaliliśmy nie odprowadzając ciebie. Wybacz, ale kompletnie straciliśmy poczucie czasu. Jak rozum wrócił, było już za późno.

- Daj spokój z tymi przeprosinami. Miałem pecha i tyle. Kto to widział w taki czas wykombinować wyjazd? Najważniejsze, że imprezka była na medal.

- To nie tak. Przeczytaliśmy po przyjściu twój liścik i prawie poryczeliśmy się. Nie czuliśmy się fajnie. A najwięcej to Krycha nadawała na siebie. Przykro było słuchać.

- Nie wygłupiajcie się. Czuję się zażenowany słuchając takich rzeczy. Przecież nic takiego się nie stało.

- Mamy trochę inne zdanie. Ale dobra, było i minęło. Powiedz jak tam jest?

- Po pierwsze, to zima jak się patrzy. Mieszkanie mam komfortowe, samochód w podziemnym garażu, no i jestem głodny jak diabli. Zaraz idę rozejrzeć się za jakimś czymś. gdzie dają jeść. To tyle na gorąco.

- To smacznego tato. Nie zatrzymuję już głodomora. I jeszcze jedno. Nie martw się proszę. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Cześć.

- Cześć. – Odpowiedziałem i zrobiło się jakoś miękko na sercu. Kochany chłopak.

Kilka kolejnych dni przeżyłem, można powiedzieć, w pełnym galopie. Pomijając już rozmowy z adeptami na serwisantów, to pozostałe sprawy spędzały mi sen z powiek. Wszystko było, jak to się u nas mówi, w krzakach.

Jednak pomału zaczynał się tworzyć zespół ludzi, którym jak zauważyłem, zaczynało zależeć na tym, co będą robić. Z grupy dwunastu ludzi zatrzymałem czterech młodzieńców, którzy wiedzą i widoczną pasją działania, przekonali mnie do siebie.

Sprawdzoną metodą rozpoczął się trening na symulatorze. Fascynatom poznawanego systemu mało było normalnego czasu, wyprosili zostawanie po pracy. Tylko się cieszyć.

Wszystko nabierało tempa. Pierwsze uruchomienie już za płotem, a tu już są awizowane następne. Dział koordynacji otrzymywał nową porcję pracy.

Minęło już prawie dwa tygodnie w Oslo, a ja w zasadzie poznałem tylko drogę z mieszkania do biurowca, gdzie na ósmym piętrze mieściła się nasza firma. W pracy zawsze było coś do zrobienia i do mieszkania trafiałem raczej późno i zmęczony.

Obiad zjadałem w sympatycznym lokaliku znajdującym się na parterze tego samego budynku. Prowadził go wesoły azjata, mający bezpośredni tryb życia i bycia. Z każdym był po imieniu. Sobie kazał mówić Kim. Już moja pierwsza wizyta u niego, zakończyła się przepytaniem, kim jestem i skąd mnie wiatry przyniosły? A na koniec przyjacielskim poklepaniem po plecach. 

Mimo, że mam jakiś uraz do azjatyckiej kuchni, tutaj tego nie czułem. To był naprawdę dobry kucharz i psycholog. Zawsze trafiał w gust i aktualny apetyt klienta. Mnie nigdy nie zaoferował azjatyckich smakołyków. Skąd o tym wiedział? Nie mam pojęcia. Natomiast, kilka razy zaskoczył propozycją schabowego z zasmażaną kapuchą. Pychotka u jego wydaniu.

Pomału odnajdywałem się w nowy otoczeniu, ale też zaczynałem boleśnie odczuwać samotność. Kontakty osobiste kończyły się po wyjściu z biura. Widziałem, że u nich prywatność jest czymś nadrzędnym. Dostanie się za ten zamknięty krąg jest wręcz niemożliwe.

Najgorsze były weekendy. Karnawał, rozbawieni ludzie i ja, snuj, wałęsający się pomiędzy nimi.

Miewałem wtedy różne myśli. Naprawdę… Lepiej zapomnieć.

Pomału i z tym zaczynałem się godzić. Traktować jak coś normalnego, na co widać jestem skazany.

Jednak ktoś, gdzieś poprzestawiał klocki i pewnej pory obiadowej zauważyłem zerkające w moim kierunku czarne jak węgiel oczy. Właścicielką ich była, tak na oko trzydziestoletnia brunetka, zajadająca swój obiadek kilka stolików dalej.

Wprawdzie dyskretnie, ale zerkałem i ja. Przez kilka kolejnych obiadków nie dostrzegłem jakiegokolwiek zerkania. Już sobie dałem spokój, gdy wchodząc na obiadek widzę właścicielką czarnych oczu w rozmowie z Kimem. Spostrzega mnie i pokazuje wzrokiem Kimowi. Uśmiech na jego twarzy i coś gestykulując opowiada.

Udaję, że nic nie widzę i celowo siadam tyłem do sali zanurzając nos w gazecie. Kończę podane jedzenie i wstaję. Rzut oka po sali, - zniknęła. Niech tam.

Kilka dni nie było mnie w Oslo - byłem w Tromso na konsultacjach. Wracam zadowolony, wszystko jest po mojej myśli. Mogą chłopaki jechać na chrzest bojowy. Ich pierwsze wdrożenie.

Nazajutrz, jadąc na obiad, wsiadam jakiś zamyślony do windy nie patrząc na stojących tam ludzi.

Wina rusza, podnoszę wzrok i zamieram. Przede mną widzę węgielkowe oczy a w nich, jakiś pełgający płomyk uśmiechu. Mija strasznie długich kilka sekund, nim wydobędzie się z moich ust banalne.

- Dzień dobry. Pani też na obiad?

Widzę, unoszące się w uśmiechu kąciki ust, prześlizgujący się po mnie wzrok i słyszę wesołe.

- Tak. Widzę, że zgłodnieliśmy oboje.

- Dokładnie, a tym bardziej, że Kim smacznie gotuje.

- Oj tak. To wyjątkowy człowiek. Nie tylko kucharz.

- Ma pani rację. Przekonałem się o tym.

Zjechaliśmy już na parter zabawiając się wzajemnie pogawędką. Mój wzrok nie próżnował.

Nie była to może uderzająca piękność, ale jej nietuzinkowy typ urody, działał na wyobraźnię.

Śniada cera, lekko wystające kości policzkowe, i czarne jak smoła włosy rozrzucone swobodnie wzdłuż ciała, budziły ciekawość.

- I co? Spodobałam się panu? – Spogląda na mnie z uśmiechem.

- Zauważyła pani? - Uśmiechnąłem się i ja. – Oczywiście, a to chyba całkiem normalne.

- Normalne?

- Jest pani nietuzinkową i fascynującą kobietą. Każdy mężczyzna podzieli moje zdanie.

- Aha, bo uwierzę. Ale miło słuchać.

- Jesteśmy w zasadzie na miejscu. Zjemy razem, czy woli pani inaczej? - Strzeliłem.

- No, nie wiem? – Zawahała się. – Zwykle jadam sama, podobnie jak pan. Może jednak złamiemy te zasady i spróbujemy razem. – Znowu w węgielkach zaiskrzyły płomyki śmiechu.

- Spróbujmy. Może nie będzie tak bardzo źle, i kiedyś to powtórzymy.

- Może. – W węgielkach zamigotało coś innego i zgasło. 

Usiedliśmy. Kim przyjął zamówienie i zniknął, a przy stoliku na moment zapadła cisza.

- Wypada abym się przedstawił. – Zaczynam.

Unoszę się lekko, wyciągam dłoń w jej kierunku i recytuję.

- Nazywam się Piotr Lorenz i jestem z Polski.

Widzę wyciągniętą dłoń i wpatrzone we mnie dziwnie smutne oczy. Dociera do mnie ciche:

- Jestem pół Laponką, pół Norweżką. Nazywam się Frida Ekker.

Nasze dłonie spotykają się. Czuję miękką i delikatną dłoń i nadspodziewany mocny uścisk.

Oddaję uścisk przytrzymując nieco dłużej jej dłoń. Drgnęła lekko i jakby niechętnie wysunęła ją z uścisku.

- No to część oficjalną mamy poza sobą. Cieszę się.

- Mogę do pana mówić Pit.

- Jasne. Jak tylko chcesz. A jak ja mam mówić do ciebie?

- Nie lubię imienia Frida. Źle mi się ono kojarzy. Mów Eva. To moje lapońskie imię.

- Nie mam problemu. To bardzo ładne imię – Eva.

- Opowiedz coś o sobie Pit.

- Chętnie, ale daj spokój, nie tu. Spotkajmy się gdzieś i wtedy na spokojnie pogadamy.

- Możemy się spotkać, czemu nie, ale teraz powiedz tylko jedno. Dlaczego jesteś taki smutny i samotny?

- Odpowiem tak. Jedno wynika z drugiego. W niewielkim odstępie czasu pochowałem dwie kochane osoby. To tylko tyle.

- Dzięki za szczerość.

Zamilkła i nie zdradzała ochoty na pogawędkę do końca posiłku. Dopiero jak wstaliśmy od stołu spojrzała pytająco mówiąc.

- To co, spotkamy się?

- Przecież wiesz. Czemu pytasz? Powiedz tylko, gdzie? Ja tu nie znam lokali.

- Dobra. Przyjadę po ciebie o dziewiętnastej. Czekaj na mnie.

- Wiesz gdzie mieszkam?

- Tak się jakoś złożyło Pit. To do zobaczenia.

Przez następnych kilka dni widywaliśmy tylko przelotnie, to w windzie, albo przy obiedzie. Nasze pierwsze spotkanie było trochę dziwne. Takie tam ogólnikowe opowiastki i żadne z nas nie zdecydowało się na otwarcie. W sumie było drętwo i dość szybko znalazłem się w mieszkaniu.

Potem na kilka dni poleciałem do Tromso. Wynikły tam jakieś kłopoty z instalacją sytemu, i chłopaki nie kombinując za wiele, dali znać mnie. Zażegnawszy kłopoty wróciłem, i zaraz pierwszego dnia wpadam na nią, wychodzącą z obiadu.

- Cześć Pit. Już po problemach? Jak tam Tromso? Dawno tam nie byłam. – Buzia się jej nie zamykała.

- Cześć Eva. Miło cię widzieć. A w Tromso, daj spokój, to nie dla mnie klimat. Brr.

- Wiesz Pit, stęskniłam się za tobą. Spotkajmy się gdzieś. – Węgielki oczu podejrzanie lśniły.

- Ciekawe, bo ja też. Brakowało mi tych czarnych oczu. A spotkać się? Eva, wiesz, że zawsze. Skiń małym paluszkiem a przybiegnę.

- Lepiej nie biegaj, bo jeszcze coś złego sobie zrobisz. Czekaj na mnie jak ostatnio.

- Rozkaz. – Parsknąłem śmiechem.

- To rozumiem. – Zachichotała. – A teraz idź już, bo jeszcze padniesz z głodu.

Odwróciła się na pięcie i znikła w korytarzu, a ja faktycznie głodny pomaszerowałem do stolika.

Porządnie sypało śniegiem a ja cierpliwie spacerowałem przed budynkiem.

Minęło już ponad kwadrans o jej nie było i zaczynałem mieć tego dość. Pomyślałem, jeszcze pięć minut i znikam.

Ale minęło pięć i jeszcze drugie pięć minut, gdy już porządnie zmarznięty wróciłem do mieszkania.

Na pewno musiało coś się stać. - Kombinowałem. – Niemożliwe, aby tak ze mnie zadrwiła.

Zaniepokoiłem się nie na żarty. jak przez kolejne dwa dni nie zobaczyłem moich czarnych oczu.

Nie wiedziałam gdzie pracuje. Budynek ma szesnaście pięter, a firm bez liku. Ale chwila, Przecież jest Kim. A on naprawdę wszystko wie. Wiedział. Uśmiechając się porozumiewawczo, podał namiar na biuro w którym pracowała. Na odchodne dodał, pani Eva to śliczna kobieta, - zazdroszczę.

Cholera nic mu nie umknie. Wszystko musi widzieć. – Pomyślałem z podziwem.

Mając numer telefonu byłem gość. Dzwonię i pytam o panią Ekker. Jakiś damski głos komunikuje, że bardzo jej przykro, ale pani Ekker miała wypadek i leży w szpitalu.

Zdrętwiałem. Do jasnej cholery, co jest ze mną? Naprawdę jestem jakiś przeklęty! Jeszcze ona… Zbieram się jednak w sobie, i proszę o adres szpitala. Migała się trochę, bo niby, kim jestem dla niej? Zmiękła jak powiedziałem, że zamierzamy się pobrać.

Nie czekając końca pracy, jadę z duszą na ramieniu do podanego szpitala. Bałem się myśleć, co tam zastanę? Nie było tak tragicznie jak to sobie wymyślałem.

Co prawda, znowu musiałem naopowiadać bajeczek o naszej wielkiej zażyłości, i planowanym ślubie. Ważne, że pomogło. Uprzejmy lekarz udzielił szczegółowych informacji. Spokojnie. W zasadzie to nic jej nie ma. Takie tam ogólne potłuczenia, a podejrzenie wstrząsu mózgu zostało wykluczone. Mogę iść do niej.

Z jakimś kwiatkiem w ręku, który czujnie kupiłem po drodze, wchodzę do wskazanej sali.

Rozglądam się i na jednym z trzech łóżek widzę Evę. Ma zamknięte oczy, chyba śpi. – Pomyślałem.

Podchodzę i staję u wezgłowia przyglądając się dziewczynie. Wyczuła pewnie czyjąś obecność, bo leniwie uchyla powieki. Nagle wyraz twarzy zmienia się. Oczy szeroko otwarte, a z ust wydobywa się szept.

- Pit, to ty? Skąd tu się znalazłeś?

- Nie chciałaś do mnie przyjechać, to przyjechałem ja. Ale nastraszyłaś mnie.

- Jak się dowiedziałeś o mnie? Dzięki Pit za pamięć.

- Nie było tak trudno, ale to nie ważne. Rozmawiałem z lekarzem, nie jest tak źle z tobą.

- Rozmawiałeś, i wszystko ci powiedział? Niemożliwe.

- Dlaczego miałby nie powiedzieć dla narzeczonego? Przepraszam Eva, ale puściłem wodze fantazji i trochę naopowiadałem o naszej miłości. Kupili bajeczkę. Nie mogłem inaczej. Musiałem widzieć się z tobą.

- Wy w Polsce zawsze tak kombinujecie?

- Zdarza się nam czasem pofantazjować. Taka cecha narodowa.

- Pit, nawet nie wiesz jaką wielką radość sprawiłeś. Tak bardzo miło mnie zaskoczyłeś, że nie wiem, co mam powiedzieć. A tak przy okazji. długo wtedy czekałeś?

- Nie ważne. Domyślałem się czegoś w tym rodzaju. A potem trochę spanikowałem.

- Ale już dobrze Pit. Myślę, że nasze następne spotkanie dojdzie do skutku.

- Tak myślę. Powiem ci coś w tajemnicy. Zaczyna mi ciebie brakować. Śmieszne, prawda?

- Śmieszne? Dla mnie to wcale nie śmieszne. Czuję to samo i nie wiem, co z tym zrobić?

- Widzę, że mamy podobne problemy. I dobrze. Coś się dzieje, co jak na razie sprawia nam przyjemność.

- Masz rację. Trzymajmy się tego. Pit, posłuchaj. Jutro najprawdopodobniej wypiszą mnie ze szpitala. Gdyby ci się chciało i miałbyś czas, odwiózłbyś mnie do domu? Byłoby miło.

- Ależ oczywiście. Nie widzę problemu. Dam ci mój numer telefonu, i jak będziesz gotowa zadzwonisz, a ja wsiadam do auta i melduję się po ciebie. Pasuje?

- I jeszcze jedno. - Spuściła wzrok. – Nie obiecuj sobie za wiele. Podwieziesz tylko pod dom.

Nic więcej. Rozumiesz?

- Niepotrzebnie to powiedziałaś. Uraziłaś mnie. Nie jestem z tego typu ludzi. Pamiętaj.

- Przepraszam Pit, ale chciałam jasno postawić sprawę. Różnie to bywa.

- Nie ma problemu. Dzwoń Eva i niczym się nie przejmuj.

- Dobra, zadzwonię, i jeszcze raz dziękuję za wszystko.

Pogadaliśmy jeszcze trochę potem widząc, że oczka jej się zamykają, pożegnałem się.

Minęło znowu kilka dni. Mam coraz więcej zajęć. Szykują się następne kontrakty i za błogosławieństwem szefostwa, zmodyfikowałem system kontaktów z klientami. Zamiast ja jeździć po Norwegii, zapraszałem zainteresowanych do nas. Przygotowałem prezentację i wizualizację systemu, którą następnie przy małym poczęstunku, i w sympatycznej atmosferze przedstawiałem.

Efekty wydają się zachęcające, a handlowcy zacierają ręce.

Eva znikła z mojego pola widzenia. Po odwiezieniu jej ze szpitala, tak jak sobie życzyła pożegnaliśmy się przy samochodzie. Była wzruszona, a jej czarne oczy podejrzanie zawilgotniały. Nie wiedzieć czemu, moje też. Od tego czasu cisza. Staram się nie być natrętny, a ona też widać nie ma ochoty, albo nie może. Poczekamy, zobaczymy. Spokojnie. Na razie obiadki zajadam w samotności, wypatrując z utęsknieniem czarnych oczu.

Z domu mam systematyczne raporty Jacka. Zimowa, i ich pierwsza sesja zaliczona bez problemów.

Studenci całą gębą. Ostatnio napomykał coś o kursie prawie jazdy. Przyklasnąłem. Już kiedyś do tego namawiałem, ale nie chciał.

Jak powiedział, - wystarczy jak widziałem twój samochód i ciebie po wypadku. Teraz widać zapomina i nabrał ochoty, albo Krysia wierci dziurę w brzuchu. Zobaczymy jak będzie.

Już miałem przełamać się i zadzwonić do Evy, kiedy wieczorkiem dzwoni portier, komunikując:

- Pani Ekker chce wejść. - Serce stanęło kołkiem. Co jest? – Proszę wpuścić. Rzucam flegmatycznie.

Z zaskoczenia nawet nie próbowałem jakoś ogarnąć ewidentnego bałaganu. Niech tam…

Po chwili pukanie do drzwi. Biorę głęboki oddech i naciskam klamkę. W progu widzę Evę, stojącą z mieszanką zażenowania i wstydu na twarzy. Milczy. W węgielkowych oczach widzę rozjaśniający się płomyk radości. Mija kilka cholernie długich sekund wpatrywania się w siebie, i… budzę się z letargu.

- Jak miła niespodzianka. Nie stój w drzwiach. Wejdź.

- Niespodzianka, to prawda, ale czy miła?

- Masz jakieś wątpliwości? Eva. Nie wygłupiaj się. Przede wszystkim nie rozglądaj się za bardzo. Porządku nie zobaczysz. Trochę mi wstyd.

- Czy to aż tak ważne? Pit, to ja powinnam przeprosić za to najście, ale już nie mogłam bez ciebie. Musiałam natychmiast zobaczyć mojego Pita. Wzięłam taksówkę i jestem. Bardzo jesteś zły?

- Okropnie. Zaraz bardzo zły wilk, zje na surowo biedną Evę. Ham Ham. – Wyszczerzyłem zęby.

- Wilku, nie jedz biednej dziewczynki. Jest taka chuda i niesmaczna. – zachichotała. – Popatrz, co przyniosłam dla zgłodniałego wilka.

- No nie wiem. Wilk musi się zastanowić. Ty dziewczynko, też jesteś bardzo kusząca. – Spoglądałem na nią łakomym wzrokiem.

Roześmieliśmy się oboje. Stres zaskoczenia zniknął. Po chwili gruba kurtka chowająca ją przed moim wzrokiem znikła. Znikła też i Eva w czeluściach kuchni, niosąc tam jakiś pokaźnych rozmiarów pakunek. Próba wejścia skończyła się na pisku i generalnym zakazie podglądania.

Półprzytomny z wrażeń siadłem grzecznie, i zająłem się rozmyślaniem nad skomplikowanym charakterem kobiet.

Tymczasem z kuchni dobiegało pośpiewywanie i coraz smakowitsze aromaty. W dołku zaczęło ssać.

Szum mikrofalówki doniósł, że już nie długo do końca moich katuszy. Faktycznie, po chwili pojawia się półmisek z parującym mięsiwem, i talerz z pieczywem niesione przez zarumienioną Evę.

- Spróbuj naszego smakołyku. Mam nadzieję, że będzie smakowało. – Słyszę stremowany głos dziewczyny.

- Zapach wspaniały. Co to takiego? A takiego chleba to jeszcze nie widziałem.

Wodziłem wzrokiem po jadle i Evie. To znaczy, bardziej po niej niż po jedzeniu. W twarzowym, obcisłym ubraniu wydawała się taka śliczna i seksowna. Trudno było oczy oderwać.

- To Piter, pieczeń z karibu. A chleb upieczony specjalnie dla ciebie przez moją mamę. Widzisz, mam parę dni zwolnienia lekarskiego i pojechałam do rodziny. To daleko na północy. Pamiętasz, mówiłam, że jestem półkrwi Laponką. Właśnie tam mięso z karibu jest przysmakiem.

- Chwila, powiedziałaś, że ten chleb upieczono specjalnie dla mnie. To twoja mama wie o mnie?

- Ależ oczywiście. Musiałam jej wszystko opowiedzieć.

- Musiałaś?

- Tak. Mama dla mnie wiele znaczy. Jest bardzo mądra i nigdy nie zawiodłam się na jej zdaniu.

- I to, że jesteś teraz tu, to też dzięki jej zdaniu?

- Dokładnie. Nie kazała bronić się przed tobą. Powiedziała, że z ciebie dobry człowiek.

- Przepraszam, ale nic, a nic nie rozumiem. Przecież kompletnie mnie nie zna, nie widziała i nie rozmawiała. To jak mogła tak powiedzieć?

- Nie musiała. Jest bardzo mądrą kobietą i po prostu wie. To jej tajemnica. Ale już jedz.

Zimne karibu jest bez smaku.

Nie czekałem na powtórne zaproszenie. Dorwałem się do pokaźnych kawałków pieczonego mięsa.

Pierwsze kęsy były ostrożne i badające smak. Jednak potem po prostu żarłem. Delikatne, doskonale doprawione i pachnące kompletnie inaczej, niż inne znane mi mięsa. To zapach tundry, - usłyszałem od Evy. Tundra ma wspaniały zapach. – Rozmarzyła się.

- Widzę, że rozsmakowałeś się w Karibu. Teraz spróbuj chleba. – Czarne oczy lśniły radością.

Sięgałem po nóż aby odkroić kawałek, ale powstrzymała mnie.

- Piter, to się odłamuje. Przykładanie noża do niego jest zabronione.

- Ale dlaczego?

- Bo on żyje. Nożem się zabija. Rozumiesz?

- Dobra, mogę odłamać. Tylko proszę, oświeć mnie potem. Nie znam tych obrzędów.

To było coś dziwnego. Nie było łatwo odłamać. Musiałem użyć naprawdę sporej siły, aby kawałek wielkości jednego kęsa znalazł się w moim ręku. Widzę śmiejące się oczy siedzącej naprzeciwko dziewczyny i wkładam go do ust. Niespotykany smak i aromat. To nie znane mi pieczywo, i na pewno nie upieczone ze zwykłej mąki. Mieszanka goryczki, słodyczy i trochę klejący się, - smaczny. Urywam następny kawałek, i kolejny. Potem sięgam po kęs mięsa i nareszcie mam dość. Jestem absolutnie pełny. Uff.

- Jesteś naprawdę dobrym człowiekiem Pit. – Słyszę przejęty głos dziewczyny. - Chleb polubił ciebie. Mama miała rację.

- Jak to, chleb polubił? Nie rozumiem. Chleb to chleb, i nie ma tu nic do lubienia.

- Zwykły tak, ale ten, to żywy chleb i został upieczony tylko dla ciebie.

- Eva, wyjaśnij proszę jak dziecku. O co tu właściwie chodzi?

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 21.04.2020 11:44 · Czytań: 278 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty