Od czasu burzliwych wydarzeń z drugiego roku studiów minęło prawie pięć lat. Skrzętnie ukrywane pożycie intymne Skólskiego i mgr Pachul ulegało rozpadowi. Raz, Skólski pisząc pracę dyplomową, zapragnął, aby zgodziła się na nocną wizytę w jej mieszkaniu.
– Mało ci, że uchroniłam cię przed zgnojeniem? Zrobiliby z ciebie, co tydzień meldującego się pedała i kapusia – wypomniała mu milicyjna psycholog.
Siedzieli za tym samym filarem w Stylowej, gdzie przed paru laty mieli pierwszą randkę.
– Ale ja cię kocham – zapewnił – udowodnię ci to w twoim mieszkaniu.
– A te kurewki w akademiku? Myślisz, że nie wiem? – powiedziała półszeptem, uśmiechając się złośliwie. – Nie pójdziemy dzisiaj do mnie, jestem ostatnio zapracowana, muszę się wyspać.
– Pewnie zdobywasz jakiegoś przystojnego kryminalistę, przydatnego na potrzeby dyktatury proletariatu.
Kachul wyrwała trzymaną pod stolikiem przez studenta rękę.
To było ich ostatnie spotkanie. Jakiś czas przedtem, zanim utracił kontakt ze swoją protektorką, otrzymał z SB pierwsze poważne zadanie. Miał za sobą kilkumiesięczne szkolenie w technikach operacyjnych. Zajęcia były zakonspirowane. Kiedyś zniknął na kilka dni z akademika po otrzymaniu telegramu. „Zmarł wujek Zygmunt. Pogrzeb w Suwałkach. Środa 14.00.”
Szkoleni agenci wywożeni byli, pod pretekstem kursu na prawo jazdy, warszawą z napisem Nauka Jazdy. Doskonalili się w posługiwaniu miniaturowymi aparatami fotograficznymi, w umiejętnościach kamuflażu i werbalnej inwiligacji. Nauczano ich sposobów prowokacji, także samoobrony i strzelania z krótkiej broni. Skólskiego zaskoczyło raz spotkanie na kursie. Zobaczył, często sączącego drinki przy barze w Pałacyku, playboya poetę. Innym razem usiadł w ławce z tajemniczą, widywaną w studenckim klubie, zawsze starannie ubraną, seksowną pięknością. Ta atrakcyjna dziewczyna bywała u pisarza Hłaski i mówiono o niej, że jest dolarową prostytutką z hotelu Monopol.
Jakiś czas po esbeckim kursie doznał szoku. Został zaproszony wraz z trzema koleżankami z roku na party do adiunkta z katedry urbanistyki. Początkowo uznał ten fakt za duże wyróżnienie. Na ćwiczenia z projektowania miejskich aglomeracji solidnie się przygotowywał.
Postawny gospodarz nowoczesnej willi, adiunkt Młodyniec, zawsze kąśliwie dowcipny i dobrze ubrany przystojniak, serwował swojskie wino. Zapewniał, że jest robione według francuskiej receptury cidr’u. Opowiadał pikantne kawały i puszczał jazzowe longplay’e z drogiego, niedostępnego na rynku adapteru Grunding. Podpite koleżanki, coraz głośniej zaśmiewały się z jego dowcipów. Młodyniec poprosił Skólskiego, aby udał się z nim do piwnicy, brakowało już wina. Trzeba było ściągnąć z balonu parę butelek.
– To, za którą się bierzesz? – zapytał go adiunkt, kiedy trzymał wąż łączący przechylony balon z napełnianą butelką.
– A która się panu podoba – odpowiedział pytaniem student.
– „J a r u d e l u b i ę j e b a ć o d t y ł u” – usłyszał głos adiunkta.
Na moment zrobiło się Skólskiemu jasno w oczach. Mało nie wypuścił butelki. Poczuł drżenie w kolanach.
– Zapomniałeś, jaki jest odzew? – jakby od niechcenia, powiedział wykładowca.
– Pan?... – zaniemówił na chwilę zdziwiony Sokólski. Wężyk ze ściekającym winem przełożył do ust, pociągnął parę łyków. – W o l ę r y ż e – wykrztusił.
– Dostaniesz życiową szansę. Przydzielę cię do zespołu przygotowującego się na paryski konkurs. Może pojedziesz nad Sekwanę. Masz się zaprzyjaźnić z Jurkiem Wolańczykiem. Dalsze instrukcje na konsultacji w mojej katedrze. Piątek, godzina piętnasta.
Kulomiotowi udało się zaprzyjaźnić z synem lwowskiego profesora Jurkiem Wolańczykiem, członkiem Klubu Inteligencji Katolickiej. Stał się gościem w profesorskiej willi. Po oswojeniu się z topografią domu, pod nieobecność domowników, dorobionym kluczem dostał się do środka i sfotografował dokumenty z biurka profesora. Dla służby bezpieczeństwa przedstawiały jednak wątpliwą wartość. Większość z nich, stanowiły artykuły drukowane w oficjalnych biuletynach – tego niechętnie tolerowanego przez władze stowarzyszenia.
Pobyt w Paryżu młodego architekta – agenta SB, który znał stolicę Francji z opowieści matki, potwierdził, a nawet przekroczył jego wyobrażenia o tym mieście. Matka Skólskiego w czasie wojennej okupacji prezentowała w paryskich lokalach swoje skąpo okryte wdzięki. Tańcząc dla niemieckich oficerów, miała podnosić morale hitlerowskiej armii. Wysłano ją do stolicy Francji wraz z grupą tancerek na gościnne występy, w ramach programu: Soldatenschau1. Rozmarzona, opowiadała o spacerach na Polach Elizejskich, o smaku pieczonych kasztanów i swojej urodzie, którą eksponowała w tańcu. Skólskiemu, jako dziecku, utkwiły w pamięci zachwyty matki. Opowiadała o zapachach koszy kwiatów, otrzymywanych w garderobie od tajemniczego wielbiciela…, ponoć w stopniu generała SS.
W gronie młodych paryskich architektów, podejmujących wrocławskich laureatów, znalazła się studentka, wnuczka rosyjskiego emigranta – arystokraty. Skólski mając znakomite wyczucie rytmu, wpadł jej w oko, kiedy tańczyli w studenckim klubiku w Quartier Latin. Obserwując jego językową nieporadność, roztoczyła nad nim opiekę. Po rosyjsku opowiadała mu o osobliwościach Paryża. Wyjechał z nią windą na najwyższy taras widokowy wieży Eiffla. Kupiła mu rozpływające się w ustach kasztany – les marron. Prowadziła go za rękę po obszernych trotuarach Pól Elizejskich, wieczorami rozświetlonych jaskrawymi barwami niezliczonych reklam. Doznając na każdym kroku życzliwości, udzielających się pogodnych fluidów ze strony radujących się życiem Paryżan, zapominał, a przypominając sobie, starał się nie pamiętać o roli, w której znalazł się na delegacji.
Powrót do poszarzałej peerelowskiej rzeczywistości Skólskiego przytłoczył. Dyskretnie klucząc, poprzez zakamarki ponurego gmachu sądu, idąc do biura wydziału drugiego SB, czuł narastające nudności.
Paryskie raporty Kulomiota, okazały się dla esbeków mało doniosłe. Podał kilka nazwisk, lecz nie znając francuskiego ani angielskiego, poza toastami: „pour l’amour Polonais – Francais, a ton sante, a votre sante”2, po których wlewał w gardło niemałe ilości win i mocniejszej od wódki anyżówki, uczestnicząc w towarzyskich spotkaniach, prawie nic nie rozumiał. Padały wprawdzie sformułowania: regime sovietiqe, contrrevolution, w czasie swobodnie toczonych dyskusji z francuskimi kolegami przez Wolańczyka. Nasłuchując jednak politycznych polemik, szybko tracił wątek, nie rozumiejąc, o co w nich chodzi.
– Jesteś kurduplu po studiach! I co mamy ci, kurwa, zafundować cycatą korepetytorkę? – Zdenerwował się prowadzący go pułkownik. – Może jak byś jej zrobił lamur franse – minete i wylizał pizdę, to opanujesz język. – Che, che, che, che – zarechotał z własnego dowcipu śledczy, widząc strapioną minę agenta. – Jak na razie, poza naszą psycholog, nie mieliśmy z ciebie Kulomiot pożytku. Może w Wałbrzychu zrobisz coś dla ludowej ojczyzny? Tam zatrudni się Wolańczyk. Ty też złożysz podanie o pracę. Chcę znać każde poruszenie Wolańczyka. Nawet kolor i smród gówna, jakie zostawia w kiblu.
Wolańczyk, jeszcze bardziej skupił na sobie zainteresowanie bezpieki przed rozpoczęciem pracy w Wałbrzychu. Francuscy koledzy, w ramach umowy o współpracy naukowej i kulturalnej między PRL a Francją, zaprosili go na czteromiesięczne stypendium.
Tym razem przejął go agent, którego ceniono jako perłę wywiadu SB. Był umieszczony w wydawnictwie, uważanym przez komunistów za gniazdo żmij, sączących jad nienawiści do kraju budującego ludową ojczyznę – Paryskiej Kulturze. Dla esbeków także raport agenta – dziennikarza Paryskiej Kultury okazał się nijaki. Natchniony możliwościami twórczymi na polu architektury i wierny pacyfistycznemu statutowi KIK, Wolańczyk jakby bał się angażowania w polityczną działalność wywrotową.
– Ten nawiedzony twórca? – zdenerwował się inżynier Baj, gdy Kulomiot poprosił, aby Wolańczykowi pozwolił zaprojektować szkołę i tereny zielone, przylegającego do niej parku. – Będzie najwyżej projektował sracze i ścieki gówna. Niech mu Prymas Wyszyński zleci projektowanie tajnych burdeli przy diecezjach, ale ja i tego chujowi nie podpiszę.
– A ty nie zapominaj o roli Kulomiota i też za dużo nie podskakuj. Pierdol panienki i spokojnie pij wódkę. – Załatwiłbyś mi taką młodą dupeczkę... – Dostaniesz dobre zlecenia i zarobisz poważną kapuchę.
– Niech towarzysz naczelny przyjdzie dzisiaj i zobaczy naszą knajpę – polubownie odezwał się Skólski. – Mamy bankiet z działaczami i bokserami sekcji BKS Handlowca. Pan jeszcze nie widział zrealizowanego projektu, który pan zatwierdził.
– To polej na drugą nogę – spokojniej już odezwał się Baj, wyciągając z dolnej szafki biurka nadpitą półlitrówkę. – Przyjdę, bo ma być sekretarz powiatowy Molenda.
– No gratuluję towarzyszu – okrągły i zaróżowiony na twarzy pierwszy sekretarz powiatu podał Bajowi dłoń pulchną jak obwarzanek. – Zrobiliście ekstra lokal. Widać, socjalistyczni architekci zaczynają zostawiać w tyle budowniczych gnijącego zachodu.
– Politechnika przysłała mi paru zdolnych pistoletów, towarzyszu sekretarzu. Członków kolektywnych zespołów. Są lepsi od kapitalistów… Wygrywają u nich konkursy – powiedział z dumą naczelny architekt Baj.
– Bo widzicie towarzyszu – odezwał się sekretarz, z namysłem, jakby wizjonera. – Chciałbym, abyście poszli za ciosem. Jak nasz atutowy as pięściarski, mistrz ludowej ojczyzny w boksie Edek Załomski. – No może to nie najlepsze porównanie, bo Edzio nie upiększa twarzy przeciwników. – Ha , ha, ha – zaśmiał się sekretarz, w którego ustach błysnęła żółć złotych koronek.
Sekretarz Molęda, prowadzący pod pachę Baja, zatrzymał się koło baru. Głaszcząc, pokrytą bordowo–brązowym skajem, pufę barowego stołka powiedział.
– Wasz twórczy kolektyw powinien upiększyć to miasto. Dostaniecie pełne poparcie komitetu partii.
Pozycja architektów znacząco wzrosła po uroczystej wizycie w wigilię „święta odrodzenia PRL” dwudziestego drugiego lipca 1963 roku w ratuszu miejskim. Inżynier Baj otrzymał kryształowy puchar a jego trzej młodzi architekci dyplomy z inskrypcjami „Za wkład w rozwój Prastarych Ziem Piastowskich okolic Wałbrzycha”. Wszyscy dostali od Molędy koperty z premią: zawierały po pięćdziesiąt dolarowych bonów banku Pekao. Dyrektor Pedetu – były zastępca szefa powiatowego UB – chcąc zaznaczyć swoją obecność, podszedł do Baja i ściskając mu dłoń, powiedział:
– Wy i wasz kolektyw, w imieniu socjalistycznego handlu naszego miasta, otrzymujecie darmowy wstęp na wieczory taneczno – dancingowe oraz najlepszy stolik, który wybierzecie sobie według uznania. Jakby na uwiarygodnienie swych słów, każdemu z architektów wręczył po jednej z zalegających w magazynie pater. Talerze o złoconych brzegach przedstawiały akt pięknej Cyganki. Wizerunek, z powodu skazy produkcyjnej, sprawiał wrażenie, jakby dziewczyna na jednym oku miała bielmo.
– Coś pięknego – skwitował podarunek podpity inżynier Baj, wbijając niczym jastrząb swój mętny wzrok, w trzymaną paterę.
* * *
– No dobrze! Dam temu piździelcowi zlecenia na projekty, ale oficjalnie nic o tym nie wiem. Nie chcę jego podpisów pod projektami i niech zapomni o premiach uznaniowych – powiedział Baj, przyglądając się leżącemu przed nim malunkowi.
– Towarzyszu naczelny... Wolańczyk jest z nas najlepszy – niepewnie pochwalił Skólski kolegę. – Dzięki niemu wygraliśmy w Paryżu konkurs.
Baj gwałtownie poderwał się z krzesła. Rzucił się w pochyleniu nad biurkiem w stronę zaskoczonego, młodego architekta. Rozległ się huk kułakiem uderzonego blatu mebla. Jeden z dwóch kieliszków z wódką wywrócił się, rozlewając zawartość na kolorowe zarysy projektu.
– Coś ty powiedział! On najlepszy? To weź, chuja przyprowadź! Niech złoży rączki jak do paciorka. I mi tu! – pokazał wiszące portrety Gomółki i Chruszczowa. – Na klęczkach odśpiewa hymn Związku Radzieckiego! To może uwierzę! – wrzeszczał na skrzywionego Skólskiego, bo ślina pryskająca z ust Baja śmierdziała ostrą zgnilizną.
– Oj Kulomiot, Kulomiot... – nieco się uspokoił naczelny architekt.
Dyszał w stronę, odsuwającego bokiem głowę, rozmówcy. – Jakby nie to, że mam do ciebie słabość, to bym ci przypomniał o twoich mniej artystycznych obowiązkach wobec ojczyzny. – Te, to już widzę, pierdolisz po całości. Co, już może ty też, kurwa, poczułeś się wielkim twórcą?
1. Rewia dla żołnierzy.
2. Za przyjaźń polsko-francuską, Twoje zdrowie, Za nasze zdrowie.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt