Odkąd sięgam pamięcią, nie zamieniliśmy słowa. Mieszkał z żoną, drobną kobieciną, w mieszkaniu naprzeciwko, czteropiętrowy blok bez windy, ostatnie piętro, dalej tylko dach i niebo. Typowy mruk, zerkający spode łba. Na moje „dzień dobry” nigdy nie odpowiedział. Niektórzy bywają niewylewni, i nie ma siły, która by ich zmieniła – myślałam, nie rezygnując z rytualnego powitania.
To było dzień po tym, kiedy jego żonie, spotkanej rano na klatce schodowej, podarowałam maseczkę, jedną z uszytych przez córkę koleżanki. Nadrukowane na niej czerwone usta rozciągnięte w uśmiechu mówiły: głowa do góry! Może powinnam na tym poprzestać, nie wiem, co sprawiło, że wspomniałam o zmęczeniu po nocnym dyżurze w szpitalu.
– To pani jest lekarką? – zapytała, cofając się o dwa kroki.
– Nie, pielęgniarką – odpowiedziałam.
– A… – stwierdziła, i zniknęła za drzwiami.
Właśnie wróciłam z dyżuru. Świtało. Drzwi wejściowe do mieszkania polane farbą – dominowała żółć, zielonej tyle co nic, pewnie zostały mu resztki, parę kropel znaczyło drogę, skąd przyszedł. Sąsiad, tak zazwyczaj zamknięty w sobie, nagle się otworzył i puścił farbę. Won stont, zarazo, do szpitala – koślawy napis oznajmiał jednoznacznie, gdzie i kim jestem, i wskazywał, gdzie powinnam się udać.
Nawet się nie popłakałam. Byłam cholernie wykończona i głodna. Ostrożnie, by się nie pobrudzić, otworzyłam drzwi do mieszkania, a potem, nie rozbierając się, puszkę. Jedzenie musi poczekać – stwierdziłam. Wyszłam z mieszkania, zadzwoniłam do sąsiadów. Otworzył po drugim dzwonku, z maseczką na twarzy założoną do góry nogami. Kąciki czerwonych ust opuszczone, złe oczy.
– No, co? – warknął. Dobrze, że nie odpowiadał na moje codzienne „dzień dobry”, mógłby już dawno zarazić mnie wścieklizną.
– A nic, tylko…
– To wypierdalaj! – ryknął.
Nie oponowałam. Wypierdoliłam całą puszkę czerwonej, antykorozyjnej farby przeznaczonej na pomalowanie zardzewiałej balustrady balkonowej – świetnie kryje i wiąże, nie trzeba specjalnie przygotowywać podłoża, doradził mi przy zakupie sprzedawca w Castoramie – prosto na jego łeb. I poszłam, nie zostawiając po drodze ni kropli farby, by nie zdradzić, gdzie.
„Moje” lustro w H&M było tam, gdzie zwykle. Wiedziałam, że nie będzie powrotu. Nie wahałam się. Weszłam do krainy czarów, zostawiając za sobą to całe gówno.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt