Dobrze, że wyrwałem się z tego zapyziałego miasteczka. Dawno tam nie zaglądałem, bo i nie było po co. Dom został sprzedany, rodzice nie żyją, pochowani są na miejscowym cmentarzu. Płacę regularnie za opiekę nad ich grobami, na Święto Zmarłych zawsze palą się znicze, leżą wieńce. Proboszcz wysyła mi później zdjęcia potwierdzające, że wszystko wykonał zgodnie z umową. Trochę to kosztuje, ale trzeba się pokazać.
Mówią, że zrobiłem karierę. Cóż, moja gęba przewija się przez programy śniadaniowe, gdzie z miną eksperta wymądrzam się na każdy temat. No, i ścianki. Trzeba tam być, jakoś zarabiać, łapię więc wszystko co się tylko da. Reklamy, ogony w serialach i teatrach, chałtury. Ostatnio byłem nawet pingwinem w przedszkolu.
W głębi serca jestem sentymentalnym facetem. Kiedy przekroczyłem sławetną smugę cienia, postanowiłem odwiedzić rodzinne strony. Poprzekładałem spotkania, mówiąc, że wyjeżdżam do Paryża na zdjęcia próbne do znanej wytwórni filmowej. Pojechałem na Centralny. W starych dżinsach, szarej bluzie i bejsbolówce, starałem się wtopić w tłum podróżnych. Nikt mnie nie rozpoznał, nie nagabywał o autograf czy zdjęcie. Pociąg Intercity zawiózł mnie do Poznania, stamtąd osobowym do Zielonej Góry, a potem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do celu wyprawy.
Wysiadłem. Stacja wyglądała żałośnie. Rozpadające się, brudne mury nie przypominały dawnego dworca. Poczekalnia, w której zbieraliśmy się z kolegami czekając na pociąg do Żar, była zabita deskami, w oknach bez szyb szczerzyły się kraty. Pod skleconym byle jak daszkiem z zardzewiałej blachy, siedział jakiś typek, obok leżał rower.
Wyszedłem na poszukiwanie przeszłości. Chciałem odwiedzić dawne miejsca, ogrzać się w ich cieple. Odszukałem ścieżkę prowadzącą nad rzekę. Teraz był to chodnik, może ścieżka rowerowa, biegnąca jak dawniej, opłotkami. Doszedłem do miejsca, które było wciąż żywe w mej pamięci. To tutaj uciekaliśmy na wagary. Kładliśmy się na zboczu starego koryta rzeczki i paląc papierosy, patrzyliśmy, czy nie zbliża się ktoś, kto mógłby nas zadenuncjować przed rodzicami lub, co gorsza, przed kierownikiem szkoły. Przeszedłem się wzdłuż rzeki. Postarzała się. Łowiliśmy tu raki, wyciągając je rękoma spomiędzy faszyn. Po ugotowaniu były czerwone, a ich mięso delikatne. Doszedłem do "wodospadu". Były to przerzucone w poprzek dwie belki, próg, z którego spadała woda, tworząc jedyne, nieco głębsze miejsce, gdzie mogliśmy nurkować. Poza tym całe koryto przechodziliśmy wzdłuż, nie mocząc kąpielówek.
Wróciłem do miejsca połowu raków. Dziki wówczas teren, zmienił się. Teraz są tu ławeczki, stoliki, obmurowany krąg na ognisko. Spodobała mi się ta metamorfoza. Znużony podróżą i spacerem, usiadłem, zamknąłem oczy, zamyśliłem się. Słońce było już nisko, drzewa rzucały długie cienie, było przyjemnie, ciepło. Chyba się zdrzemnąłem, bo kiedy poczułem szarpanie za ramię, nie wiedziałem gdzie jestem.
- Gościu, nie śpij, bo cię okradną. - Naprzeciwko mnie siedziało dwóch facetów, ten spod daszku na stacji i drugi, wyższy. Przed nimi stała butelka po winie porzeczkowym.
- Siedzimy tu sobie już pół godziny i tak mówimy, że może by się pan z nami napił? - zagadał ten wyższy. - Tylko wyczerpały nam się fundusze, wspomoże pan potrzebujących?
Nie wyglądali na ostatnich lumpów, uznałem jednak, że odmowa będzie ryzykowna. Podałem dziesięć złotych.
- Zaraz będzie nowa flaszeczka - zawołał. - Stachu, masz tu dychę i zasuwaj.
Stachu wsiadł na rozklekotany rower i oddalił się w nieznanym kierunku.
- Zdzichu jestem - powiedział, podając mi rękę.
- Robert - przedstawiłem się. Zdzichu przyglądał mi się w milczeniu.
- A ja cię skądś znam - powiedział w końcu. - Pracowałeś kiedyś u Franka na stolarni? Nie, tamten był wyższy. A u Bogdana, co samochody z Niemiec klepał? Czekaj, wiem! Chodziłem do podstawówki z takim jednym, podobnym do ciebie. To przecież ty, Robercik. Nie chciałeś z nami w nogę grać, ale z polaka byłeś najlepszy, wypracowania nam pisałeś, o w mordę, ja nie mogę! - Zdzichu wyraźnie wpadł w euforię, kiedy odkrył we mnie kolegę ze szkoły.
Wrócił Stachu z nową butelką.
- Stasiu, patrz, kto przyjechał! To Robercik, poznajesz?
Faktycznie, byli to moi szkolni koledzy. Najwięksi rozrabiacy, powtarzający szóstą klasę, ale trzymający się, jak widać, dalej razem. Stachu wyciągnął zza pazuchy kubeczki plastikowe i otworzył butelkę.
- Za stare czasy - zawołał Zdzichu - do dna.
Wypiliśmy.
- Opowiadaj, co u ciebie, Robert. Przyjechałeś na groby staruszków, co? Dbasz o nie, widać, że często przyjeżdżasz. Tam obok i moi leżą, tylko skromniejsze pomniki im zamówiłem. I znicze też się zawsze palą. Że też cię wcześniej nie spotkałem.
Zdzichu zdał mi relację z kilkudziesięciu ostatnich lat. Kulawy Romek wpadł pod pociąg, Bronek ożenił się z rozwódką, Jasia zamknęli za rozbój i tym podobne rewelacje. Ponieważ opowieść była długa, Stachu jeszcze dwa razy jechał do sklepu, za trzecim poszedł piechotą, trzymając się jednak mocno roweru dla równowagi i już nie wrócił. Pewnie padł po drodze.
Było już prawie ciemno, kiedy przypomniało mi się, że muszę wracać. Za pół godziny będzie ostatni pociąg ze Zgorzelca do Zielonej Góry. Podniosłem się z ławki, ale natychmiast usiadłem. Nie byłem w stanie zrobić kroku.
- Macie tu jakieś taksówki? - zapytałem głupio, bo przecież byliśmy nad rzeką, obok nie było żadnej szosy. Ale Zdzisław milczał. Spał. Starałem się go obudzić, potrzebny był mi szybki transport. Nie doszedłbym nawet trzeźwy, a co dopiero po kilku winach. W końcu zrezygnowałem.
- Zdzisiu, gdzie tu się można przespać?
Zdzisław ocknął się, spojrzał mętnym wzrokiem i powiedział: - U mnie, Robercik.
Kiedy szliśmy do niego, Zdzichu zajrzał jeszcze do Stacha. Wprowadził rower za płot, zniknął na moment w środku, by po chwili potwierdzić, że Stasiu śpi jak niemowlę. Dotarliśmy wreszcie do jego domu. W progu niewielkiego, ładnego domu przywitała nas elegancko ubrana kobieta.
- Pozwól, Basiu, że ci przedstawię mojego kolegę ze szkolnej ławy - powiedział, siląc się na powagę. Basia podała mi dłoń, którą uścisnąłem, patrząc jej w oczy. To była ta sama Baśka, która podobała się wszystkim chłopakom z pociągu. Wsiadała gdzieś po drodze, uczyła się chyba w Technikum Samochodowym, jako jedyna dziewczyna w klasie.
- Wiecie co, chłopcy, zrobię kolację, a potem pójdziemy spać. Pogadamy jutro, ok? Była jajecznica na boczku, chleb, herbata. Położyli mnie w pokoju gościnnym. Zanim zasnąłem, słyszałem zza ściany ich ściszone głosy i śmiech Basi.
Rano przeżyłem szok. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale nie tak wyobrażałem sobie mieszkanie Zdzisława. Nie było duże, wszystkiego, jak mówił, osiemdziesiąt pięć metrów kwadratowych, jednak to, co zobaczyłem, kompletnie mnie zaskoczyło. Wnętrze w stylu skandynawskim, na ścianach reprodukcje, obrazy, grafiki, niezliczona ilość książek, płyt, dobry system audio. Kuchnia - marzenie. Sprzęt, o jakim ja, w mojej podnajmowanej kawalerce na Bródnie, mogłem tylko pomarzyć. W gabinecie Zdzisława komputery najnowszej generacji. Kończyliśmy obchód jego włości, kiedy Basia zawołała nas na śniadanie.
Nie kryłem zaskoczenia i oni to widzieli. Okazało się, że prowadzą firmę reklamową.
- Siedzimy tu sobie jak u Pana Boga za piecem - opowiadała Basia. - Mamy renomę, zamówień w bród, czego nam więcej trzeba? Jeździmy do Poznania, Wrocławia, do teatru lub filharmonii. W Zielonej Górze też dzieją się ciekawe rzeczy. A ty? jak sobie radzisz? Jesteś aktorem w Warszawie, tak? Dużo grasz? Widujemy cię czasem w reklamach. W którym teatrze jesteś? - Basia zarzuciła mnie pytaniami, na które nie miałem dobrej odpowiedzi. Milczałem chwilę, a potem opowiedziałem, na czym polega moja "praca". Nie byli zdziwieni, tego się chyba spodziewali. Zaproponowali, abym został do obiadu. Po południu jadą do Zielonej Góry, to mnie podwiozą, stamtąd łatwiej dojadę do Warszawy. Przez cały czas męczyła mnie jedna rzecz, zastanawiałem, czy wypada o to zapytać.
- Zdzisław, wyjaśnij mi coś. Ty, Stachu i wczorajsze tanie wino. Jak, dlaczego? To mi się nie zgadza z tym, co widzę dzisiaj, jak żyjecie.
- Widzisz, Stasiu jest mi bliski jak brat. I on potrzebuje czasem prostych rozrywek, jak każdy. Raz na jakiś czas, organizujemy sobie takie wieczory porzeczkowe. To nam dobrze robi. Staś pomaga nam w firmie, zajmuje się przesyłkami. Ale jeździ też z nami do teatru. I w scrabble jest całkiem niezły. Mamy stałą paczkę, spotykamy się w niedziele na kilka partyjek. Po obiedzie przyjdzie zresztą na kawę nasza przyjaciółka Teresa. Może ją pamiętasz? Były z Basią jak papużki nierozłączki. Mieszka niedaleko nas.
Tak, pamiętałem ją. Była cichą, nierzucającą się w oczy dziewczyną subtelnej urody.
Po śniadaniu Basia i Zdzisław pokazali swoje projekty, filmy z podróży, opowiedzieli o kolejnych planach urlopowych. Dyskretnie nie pytali o moje. Zjedliśmy obiad i przeszliśmy do salonu. Przyszła Teresa, przyniosła ciasto, butelkę dobrego wina. Przywitała się z gospodarzami, potem ze mną. Powitanie było bardzo ciepłe, serdeczne, jakbyśmy byli bliskimi przyjaciółmi, a nie starymi znajomymi ze szkolnych lat. Ze skromnej uczennicy, przeistoczyła się w elegancką, pewną siebie kobietę. Wypowiadała trafne opinie o najnowszych książkach, filmach. Rozmowa przy stole sprawiała mi ogromną przyjemność. W Warszawie, nikt z kręgu moich znajomych, nie czytał Doroty Masłowskiej, czy Szczepana Twardocha. Kiedy niedawno zapytałem, przed nagraniem reklamy, czy ma ktoś w domu "Morfinę", popatrzyli na mnie jak na ćpuna. Teresa z błyszczącymi oczyma opowiadała, że nie może się doczekać ekranizacji "Króla". Podobnie zresztą jak ja. Pracowała w miejscowym Domu Kultury, w którym dzieją się ciekawe rzeczy. Jest kilka kół zainteresowań dla dzieci i młodzieży, a teraz zawiązał się Uniwersytet Trzeciego Wieku i jest pomysł na teatr, czy kabaret, tylko brakuje instruktora.
- Może ty? - rzuciła. - Przecież znasz się na tym. Mamy scenę, nagłośnienie, światła. Jest też mieszkanie służbowe dla prowadzącego. Co ty na to?
Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Nie po to tu jechałem. Gospodarze przysłuchiwali się życzliwie naszej rozmowie.
- To może być twój Paryż, Robert - wtrąciła z uśmiechem Basia.
Nic nie odpowiedziałem, bo co było mówić? Nałożyłem sobie kolejną porcję szarlotki. Nie jadłem takiej od dzieciństwa, co powiedziałem głośno i widziałem, że sprawiłem tym Teresie przyjemność.
- To jak, jedziesz z nami do Zielonej, Robert? Bo jesteśmy umówieni i musimy za chwilę wyjeżdżać? - zapytała Basia.
Nie odpowiedziałem od razu, przez głowę przelatywały mi błyskawicznie różne wizje i plany. Scena, teatr, pingwin w przedszkolu, reklama proszku, Paryż, odwołać proboszcza, zwolnić kawalerkę, szarlotka, Teresa, mieszkanie...
- Teresa, a to mieszkanie, to od zaraz? - zapytałem.
- Tak, chcesz obejrzeć? Mam klucze.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt