Ten charakterystyczny dźwięk szkła, obijającego się przypadkiem o metalową sprzączkę paska. Przykrywała go długim swetrem, pod rękawem szala, kurtką. Dźwięk szkła przesuwanego pomiędzy garnkami najgłębszej szafki kuchennej. Pomiędzy mąką a makiem czekającymi na święta. Głuchy dźwięk szkła chowanego w worku pełnym ziemniaków pod zlewem albo w koszu z brudną bielizną, pomiędzy koronkami a brudem. Niczym dzwony bijące na alarm, czerwonym nosem, wypiekami na twarzy, popękanymi żyłkami w oczach, do dzisiaj we mnie. Ale nie jestem zła. Nie wiem jaka jestem przez to.
Szkło, które zmieniało się w przykre zwierciadło, obnażało bezzębną twarz młodej kobiety. Jej trzęsące się ręce ledwo trzymały butelkę, a co dopiero życie. Myślałam, że ją znam. Ono znało ją lepiej.
Tamtej nocy widziałam ją pierwszy raz nago, na czworakach snującą się z pokoju do pokoju. "Zgubiłam moje zęby"- wymamrotała, zanim zaległa na podłodze na dłużej. Przykryłam jej ciało kocem, ją samą zabrałam w sercu ze sobą. Tych zębów szukałam później do rana w panice, a gdy nad ranem znalazłam je w pralce, udawałyśmy, że nic się nie stało. Bo dla niej, nic się nie stało.
Te zęby ciągnęły się u nas latami, dokładnie do momentu, gdy pękły, a metalowa zakrętka żołądkowej okazała się bardziej uparta i silniejsza niż jej szczęka. Szyjka butelki uległa natomiast dopiero po uderzeniu o parapet. Drobinki szkła drapały w gardło, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdy widziałam jej grymas i wzdryganie głowy po każdym łyku. Z pękniętych warg płynęła zapitka, językiem zlizywana z kącików. "Na zdrowie"- mówiła do siebie. Odpowiadałam jej w duchu, nie słyszała.
To szkło nie było magiczne, nie spełniało niczego, mimo że obiecywało trzeźwość. Zaklinało potwora, którego nauczyłam się wykorzystywać. Opadające mięśnie znieczulonej twarzy, zwiotczały uśmiech. To nie była ona, nie mogła być. Chyba jeszcze pamiętałam ją inną. Albo tak bardzo chciałam pamiętać.
Szkło podnoszone w toaście przepuszczało światło, łamało jego strumienie fal, a potem szumiały one w głowie kacem, większym niż ocean. Potrafiło również przeciąć nadgarstek, gdy trzęsące się ręce opuściły butelkę na kafle podłogi. Zalać krwią ręczniki i pościel, których nie dało się doprać. Za to znieczulało wystarczająco, aby się rana sama goiła. Przynajmniej ta jedna.
Zatrzaskiwało drzwi do domu, zostawiając mnie bez klucza na progu ciemnej nocy. I na gazie wodę zostawiało, do zapomnienia, wyparowania, do ognia, który zostawił czarne ślady na suficie. Zamalowałam je tamtego lata, wchodząc na stół i krzesło. Innych śladów do dziś odplamić nie umiem. Odkryłam przy tym składowisko szkła na górnych półkach. Nie pamiętam ile wtedy kosztowało szkło w skupie, ale pamiętam pierwsze zarobione pieniądze i tyle mieszanych uczuć w czarnych workach na śmieci, w których chowałam butelki.
Szkło było wszędzie, rosło plagą w naszym barku, w szafie poupychane pomiędzy ubraniami, w kanapie, której otwierania dźwięk również zwiastował spragnienie. Któregoś dnia wylałam zawartość szkła do zlewu, podmieniając czystą wódkę, czystą wodą. A potem nasłuchiwałam, jak drobniaki z portfela lądowały na stole, przeliczanie, wyliczanie, otwieranie drzwi, kroki pośpieszne i wielki powrót po chwili. Cholerne zwycięstwo! Zamknięta w kilblu ze swoją zdobyczą, po ciemku, tak głośno przełykała, jakby specjalnie tryumfem się chciała pochwalić. Wyszła po chwili z tego kibla i znów udawałyśmy, że nic się nie stało. Bo dla mnie nic się nie stało.
Nigdy wcześniej nie pisałam o alkoholu. O dnie butelki, w którym przeglądała się regularnie moja mama. Nie było tematu ani rozmowy o tym, grałyśmy tylko swoje role w teatrze tych szkiełek dzwoniących. Nie wiem kto pociągał za sznurki, ale straconymi marionetkami byłyśmy wtedy. Dziś nadal mało wiem, ale odczuwam po stokroć tamtą stratę.
To musiał być ból, którego nie mogła wyprawić w podróż życia, odgonić ręką jak muchę wredną. Musiało być coś, wymówka, usprawiedliwienie, łagodzące okoliczności. Może to była beznadziejność, która zabrała jej wszystko, samotność, na którą się sama skazała. Strach, przed światami, w których nigdy wygodnie jak w domu. Sidła. Musiało być coś.
Kto by przecież tak samemu, z własnej woli, no kto?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt