W pogoni za cieniem 12 - grab2105
Proza » Obyczajowe » W pogoni za cieniem 12
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

…. Ale co było robić skulony, chłostany potokami wody i mruczący niecenzuralne wyrazy, maszerowałem za Johanem. Ze zdziwieniem obserwowałem uśmiechnięte i zadowolone twarze obojga kuzynostwa. No tak, dla nich to chleb powszedni – pomyślałem. Normalka.

Po około stu metrach znalazłem się koło Land Rovera mającego już lata świetności za sobą. Pokazujący zęby w uśmiechu Johan, otwiera drzwiczki i przekrzykując wycie wiatru woła.

- Nie łam się, za kilka godzin będzie ładna pogoda. Siadaj z tyłu, a Eva pojedzie z przodu. Wiesz, musimy się nagadać!

- Za kilka godzin? – Od krzyczałem wątpiąco.

- Zobaczysz! - Krzyknął pokazując w uśmiechu naprawdę zdrowe uzębienie.

- Trzymam za słowo. – Wrzasnąłem wsiadając, i rewanżując się czymś na kształt uśmiechu.

Po chwili nasze bagaże i my w środku, - więc Johan odpala auto i jedziemy.

- Przed nami trochę ponad godzinę jazdy. – Uśmiechnięta Eva odwraca się do mnie. – Jedziemy do osady Kunes. Tam jest mój dom.

- Mam trochę tremy. – Robię nieszczególną minę.

- Daj spokój Pit. To bardzo mili ludzie, zobaczysz.

- Spokojnie, - Johan zachichotał. – My nie jadamy takich jak ty.

- To kamień z serca. – Parsknąłem śmiechem.

Z przodu dobiegał język norweski, więc rozwaliłem się z tyłu usiłując zobaczyć coś, co jest za oknami. Jechaliśmy krętą, wąską, asfaltową drogą i nie było wiele widać. Po lewej stronie, majacząca się, wzburzona powierzchnia morza, a po prawej, poszarpane skaliste wzniesienia i spływające po nich strugi wody. Ponury i przygnębiający widok.

Po pewnym czasie morze gdzieś znikło, a skaliste wzniesienia zmieniły się w lekko pofalowaną równinę. Niebo dotychczas zasnute ciemnymi, nisko płynącymi chmurami przejaśniało, a deszcz w zasadzie przestawał padać. Spoglądałem z podziwem na Johana. Skąd wiedział?

Przejechaliśmy jeszcze trochę i naraz dostrzegłem przed nami tablicę z napisem KUNES. Zwolniliśmy. Po prawej stronie dwa domy, a po lewej w oddali kilka porozrzucanych zabudowań.

- Jesteśmy na miejscu! – Szczęśliwa buzia Evy odwróciła się do mnie.

- Cieszę się. – Odwzajemniłem uśmiech, choć naprawdę nie było mi do śmiechu.

Zjechaliśmy z szosy na gruntową, pełną kałuż, krętą drogę. Johan z wielką wprawą jadąc slalomem omijał co większe rozlewiska. Wreszcie podjeżdżamy pod jedno z zabudowań i auto wreszcie zatrzymuje się na obszernym podwórzu.

W drzwiach wykonanego z bali domu pojawia się kobieca postać. Z samochodu jak z procy wylatuje Eva i wiesza się na szyi witającej kobiety.

- Nie dziw się, to mama Evy i bardzo się kochają. – Informuje Johan pomagając przy bagażach.

- To widać. Pozazdrościć czegoś takiego.

- Masz rację. Jak chcesz, przyjadę jutro i pokażę nasze okolice.

- Będę zobowiązany. To dla mnie jedyna taka okazja.

- To Pit, po śniadaniu spotykamy się, a teraz spadam. Cześć.

Pomachał ręką, wsiadł do samochodu i zniknął za bramą. Minęło kilka bardzo długich sekund, gdy stojąc z bagażami nie bardzo wiedziałem, co mam z sobą zrobić? Czekałem cierpliwie, podziwiając wzruszające powitanie matki i córki. Niezapomniany widok. Wreszcie oderwały się od siebie i spojrzały na mnie. Zrobiłem pierwsze kroki w ich kierunku. Podchodzę bliżej i ze zdumieniem widzę stojącą w drzwiach kopię Evy. Wprawdzie nie ten wiek, ale wszystko inne jak sklonowane. Włosy, oczy, figura i ów niepowtarzalny uśmiech. Identyczne. Następuje prezentacja.

- Pit, to jest moja mama. Ma na imię Ida.

- A to jest Pit. Mój Pit.

Wyciągam rękę w powitaniu, ale trafiłam w próżnię. Wyciągnięte obie dłonie kobiety już przebiegały po mnie, jak dłonie lekarza badającego pacjenta. Od głowy poprzez, policzki, usta, szyję i tułów. Dotyk był delikatny, lecz każde muśnięcie jej palców powodowało leciutkie ukłucie, jakby impulsu elektrycznego. Przenikliwy magnetyczny wzrok wwiercał mi się do środka czaszki i buszował tam bez żadnej krępacji. Trwało to nie dłużej jak kilka sekund, a potem twarz kobiety rozjaśniła się i wpadłem w jej nadspodziewanie silne objęcia.

- Moja córka mieć dużo szczęścia. – Powiedziała łamanym angielskim. – Ty być dobry człowiek, ale ty być też nieszczęśliwy.

- Ale już jestem szczęśliwy. To Eva dała mi radość życia. – Próbuję polemizować.

- Ty myśleć tylko dziś. A ja myśleć inaczej, jutro – kiedyś. Rozumieć mnie?

- Zmartwiła mnie pani. Myślałem…

- Źle myśleć tylko dziś. – Przerwała zniecierpliwiona. – Ale nie martwić się. Ty być bardzo szczęśliwy, ale kiedyś. Eh, dziś, dziś... Zamruczała po nosem spoglądając na mnie z pod oka. Ale ja gadać i gadać a wy być głodni. Ja przepraszać i zaraz podać jedzenie. Teraz Eva pokazać pokój i będziecie jeść.

Odwróciła się i zagadała do Evy po norwesku, ta coś odpowiedziała kiwając głową i weszliśmy do sąsiedniego pokoju. Zaraz po wejściu przytuliła się do mnie mówiąc przepraszającym tonem.

- Pit, nie gniewaj się na mamę za to przedstawienie. To nie objaw obłędu, ona naprawdę jest bardzo mądrą kobietą posiadającą dawno zapomnianą wiedzę. Nie można tego lekceważyć.

- To nie tak, nie uważam tego za coś nienormalnego. Ona ma w sobie coś, co budzi mój niepokój. Powiedz, jak to mam rozumieć, że teraz jestem nieszczęśliwy, a będę nim kiedyś tam?

- Nie wiem. Przestraszyłam się tych słów. Przecież jesteśmy szczęśliwi, prawda?

- Zależy, co rozumiemy pod mianem szczęścia. Twoja mama inaczej chyba to rozumie.

- Może, ale przecież kochała i była kochaną, więc wie, co to jest szczęście?

- Posłuchaj Eva, żyjmy chwilą i nie przejmujmy się jutrem. Inaczej zwariujemy.

- Masz rację, tego co przeżyjemy, nic i nikt nam nie zabierze. A teraz przygotujmy się. Mama błyśnie kulinarnie. Sam się przekonasz.

Źle spałem tej nocy. Mój zegar biologiczny nie akceptował słonecznego dnia o północy. Jakoś przewierciłem się do rana. Ranka w uznanym przeze mnie znaczeniu nie było, ale około siódmej zwlokłem się z łóżka. Eva smacznie spała, a ja cichutko wymknąłem się na zewnątrz.

Po wczorajszym ponurym dniu nie został ślad, no, może poza kałużami na drodze. Otoczył mnie specyficzny zapach. Natychmiast skojarzyłem słowa Evy, - tak pachnie tundra.

Zapach to jedno, ale teraz w blasku nisko świecącego słońca, cała przestrzeń po horyzont była pokryta kolorowym kobiercem kwiatów. Stałem w uchylonej bramie sycąc swoje zmysły docierającymi do mnie doznaniami. Było wręcz nierealnie pięknie.

- Ty przykryć się, jest zimno. – Dobiegł mnie głos zza pleców.

Odwracam się i widzę uśmiechniętą mamę Evy z jakimś nakryciem w ręku. Oddaję uśmiech.

- Dziękuję. Pani jest taka miła.

- Ja nie być pani. Mów mi Ida. – Matczynym gestem okrywa mnie jakąś narzutą.

- Jak tu pięknie. Nie mogę się napatrzyć. – Rozglądam się rozmarzonym wzrokiem po okolicy.

- Tak, tu być pięknie, ale i czasem niepięknie. Czasem być źle.

- Zimą, prawda? – Staram się błysnąć inteligencją.

- Nie. Zimą też być pięknie. Inaczej ale pięknie. Ludzie czasem być źli.

- Jak to ludzie. – Pokiwałem głową. – Sama tu mieszkasz?

- Tak, sama. – Uśmiech znikł z jej twarzy. – To być dom rodziców. Wrócić tu, jak bogowie zabrać moich do siebie. Potem jednej zimy rodzice też odejść do bogów. Zostać sama jak palec.

- Przepraszam i współczuję. – Odruchowo uścisnąłem jej dłoń.

- Teraz już być dobrze. Kiedyś nie. – Spojrzała na mnie szklącym się wzrokiem.

- Nie miałaś lekko. Życie przygniotło do ziemi, ale jak widzę, - podniosłaś się z tego.

- Ja nie mieć lekko i ty też nie mieć lepiej. Tak być zapisane. – Pokiwała głową.

- Eva dużo opowiadała o mnie?

- Tak, opowiadać i pisać. Eva być mała dziewczynka mamusi. To dobrze.

- Bardzo kocham twoją córkę.

- Ona też kochać ciebie i być jak wariatka. A ty zapomnieć, co ja mówić wczoraj. To być zły sen. Zapomnieć.

- Już zapomniałem. Ale miałaś rację mówiąc, dziś nie jest ważne. Jutro, kiedyś jest ważne.

- Tak, i nigdy nie zapominać o tym. Nigdy! Pamiętaj Pit. A teraz iść do domu. Ida przygotować jedzenie.

Potupała małymi kroczkami do domu, a ja idąc za nią, zastanawiałem się nad sensem jej ostatnich słów. Zdawałem sprawę, że to nie takie tam babskie gadanie. Ida wiedziała co mówi. Tego byłem pewien na sto procent.

Kończyliśmy śniadanie jak przed dom podjechał samochód Johana, a po chwili i on sam pojawił się w kuchni.

- Gotowy? – Zapytał uśmiechając się szeroko.

- Jeszcze chwilkę. Tylko dokończę śniadanie.

- Nie ma sprawy. Eva, - zwrócił się do kuzynki, - Nie pogniewasz się, jak porwę Pita na dłużej. Pokazałbym moje renifery, połowili łososie i spędzili noc pod namiotem. W samochodzie mam wszystko. Oddam ci go w całości. Obiecuję.

- Jak tylko Pit będzie chciał. – Spojrzała na mnie pytająco.

- Pit chce. – Wyrecytowałem i roześmiałem się. To spełnienie moich chłopięcych marzeń. Dzięki Johan.

- Zaraz Pitowi spakuję co trzeba. Poczekaj chwilkę Johan.

- Jasne, ale daj mu Eva, coś ciepłego do spania. Noce zimne.

- Nie da się ukryć. Chwila.

Po kilku minutach byliśmy już w drodze. Tylne siedzenie załadowane było jak sądzę sprzętem biwakowym. Moja torba lotnicza nijak nie pasująca do reszty, wylądowała na wierzchu piramidy bagażu.

- Dużo masz reniferów. – Zagadnąłem jak ruszyliśmy.

- Dokładnie nie wiem. Ostatnio było ponad dwa tysiące.

- O, aż tyle?

- No wiesz, z czegoś trzeba żyć.

- Powiedz, jak dopilnować taką ilość?

- Nie jest tak źle. Mam kilku pasterzy, wielkich miłośników reniferów. To oni doglądają i wędrują z nimi.

- Wiesz gdzie oni aktualnie są?

- Jasne, Popatrz…

Wyciąga urządzenie podobne do nawigacji samochodowej, coś po przyciskał i na ekranie ukazały się dwa rzędy cyfr.

- Widzisz, - kontynuował, - to jest dokładne położenie stada. Na pojeździe pasterza jest zamontowany transponder i przez system GPS odbieram jego sygnał na tym aparacie. Zamiast współrzędnych cyfrowych, mogę przełączyć widok na mapę i wiem wszystko.

- Sprytne. No fajnie, ale jeszcze kilka lat temu nie było takich urządzeń, jak wtedy znajdowałeś stado?

- No cóż, szukałem. Znałem trasę przemarszu, średnią prędkość stada i zgadywałem, albo i nie. Czasami różnie bywało.

- To jakie plany na dziś Johan?

- Jazda terenowa. Dosłownie. Tam gdzie idzie stado dróg nie ma. Jeździłeś kiedyś po bezdrożach?

- Nie, nigdy.

- A chciałbyś spróbować?

- Jasne. Tylko, czy dam radę?

- Spokojnie, będę koło ciebie.

Przejechaliśmy jakieś dziesięć kilometrów i nagle bez ostrzeżenia zjechał z drogi na pokryte krzakami i kamieniami pagórkowate, szczere pole. Przejechał jeszcze kawałeczek i zatrzymał się. 

- Pit, teraz twoja kolej za kierownicą. Kierując musisz oprócz omijania przeszkód pilnować tej wskazówki na desce rozdzielczej. Musi ona wskazywać na czerwony trójkącik. To nasze stado. Kapujesz?

- Jasne, to jak w nawigacji.

- Dokładnie, ale bez mapy. Tylko kierunek na transponder.

Pierwsze minuty były lekkim szokiem. Miałem kłopoty z koordynacją ruchów i opanowaniem mocy silnika. Jednak z pokonaniem każdej przeszkody nabierałem pewności siebie, i zaczynałem odczuwać z jazdy niesamowitą przyjemność. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Zachowywałem się jak automat wpatrzony w ciągle zmieniający się teren i tańczącą wskazówkę. Po pewnym czasie całkowicie straciłem poczucie czasu.

Ze swoistego letargu wyrwał mnie głos Johana.

- Gratulacje Pit, mknąłeś jak błyskawica i już dojeżdżamy.

- Co, już? Tak szybko? – Autentycznie zdziwiłem się.

- Pit, harowałeś pełnych pięć godzin. Żarty się ciebie trzymają.

- Niemożliwe, dla mnie trwało jedno mgnienie.

- Teraz zwolnij, lada moment powinniśmy zobaczyć stado.

Faktycznie, na horyzoncie coś zaczęło falować i po chwili mogłem rozróżnić pojedyncze sztuki zwierząt. Pierwsze pojedyncze sztuki zmieniły się gąszcz poroży sięgający bez mała horyzontu. Robiło to wrażenie. Całe to rogate towarzystwo zajęte było objadaniem wszystkiego, co dało się zjeść. Staliśmy kilka minut obserwując niezwykły widok.

- Wiesz Pit, mimo że w tej branży robię kilka ładnych lat, taki widok zawsze mnie fascynuje. To takie dzikie, surowe piękno.

I jak myślę - niezła kasa - dodałem w myśli, ale głośno powiedziałem.

- Podzielam twoje zdanie. Mógłbym tak stać i podziwiać bez końca.

- No ładnie, ale jestem już porządnie głodny. Ty chyba też?

- Fakt, zjadłbym coś.

- Jedziemy do ich obozowiska. Tam nas nakarmią. Trzymaj dokładnie kierunek a wjedziesz im do garnka. – Roześmiał się zadowolony z dowcipu.

Miał rację. Po kilku minutach powolnej jazdy zobaczyłem kilka rozstawionych namiotów i unoszący się dym. Dźwięk nadjeżdżającego samochodu wywabił z namiotów kilku ludzi płci obojga.

Z fasonem podjechałem i zatrzymałem się tuż koło nich. Johan wyskoczył i zaczął ściskać się i poklepywać z pasterzami. Wysiadłem i ja, ale z panującego radosnego gwaru nic nie zrozumiałem. Musiał to być jakiś lokalny dialekt, gdyż w niczym nie przypominał norweskiego.

Zrobiłem krok i aż przysiadłem z bólu. Moje mięśnie zastrajkowały. Kilka godzin napięcia do granic możliwości dało znać o sobie. Johan zauważył moje kalekie poruszanie się i poklepał po plecach.

- Nie martw się Pit. To normalne. Oni mają na to znakomity środek. Sprawdzony. Nim przygotują pieczeń, będziesz jak młody bóg.

Nastąpiła teraz krótka wymiana zdań okraszona śmiechem i przypatrywaniem się mnie. Jakiś facet coś zawołał i z namiotu wyszła młoda dziewczyna. Znowu kilka słów, wybuch śmiechu i dziewczyna skinęła na mnie pokazując na namiot. Zbaraniałem. Spoglądam głupio na Johana nie wiedząc, co jest grane?

- Pit, spokojnie. To nie to, co myślisz. Niestety. – Parsknął śmiechem. – To będzie tylko masaż. Ale jaki…. Zobaczysz.

Stałem niezdecydowany, gdy dziewczyna podeszła do mnie i bez słowa wzięła za rękę prowadząc do namiotu. Nie mając innego wyjścia, połamaniec z miną skazańca posłusznie powlókł się za przewodniczką.

Po wejściu do namiotu gestami kazała zdjąć całe ubranie. W czasie mojego mordowania się i odzieżą. dziewczyna rozłożyła na ziemi kilka derek a na wierzchu jakąś skórę. Zobaczywszy że jestem tylko w gatkach, pokazała na ułożony stos. Mam się położyć. Stękając rozłożyłem się na brzuchu. Nic z tego, złapała za bark i bezceremonialnie obróciła na wznak.

Poczułem unoszący się wonny dym i delikatnie zakręciło mi się w głowie. Dziewczyna nachyliła się, i nasze spojrzenia spotkały się. Wpadłem do wielkiej, czarnej, przepastnej dziury jej źrenic. Nie mogłem uwolnić się od tego magnetycznego wzroku. Jak przez sen czułem dotyk jej rąk wędrujących po moim ciele. Każde dotknięcie wywoływało znany już z dotyku Idy, jakby impuls elektryczny. Wręcz namacalnie znikało zmęczenie i stres. Czułem się odprężony, swobodny i szczęśliwy.

W pewnym momencie błogi nastrój zniknął. Mój wzrok jakimś cudem wyrwał się z więzienia jej oczu, i oparł się na odsłoniętej podczas masażu piersi. Nie nosiła stanika, więc widok zapierał dech w piersiach. Z przerażeniem i zażenowaniem czuję jak moja męskość gwałtownie budzi się do życia.

Narastający ucisk w gatkach został natychmiast zauważony przez dziewczynę. Coś na kształt uśmiechu przemknęło po jej buzi, i jednym ruchem ramienia zlikwidowała powód tego ucisku. Śliczna, trzeba powiedzieć, dziewczęca pierś znikła z mojego pola widzenia.

Nie znikł jednak nieco figlarny uśmiech klęczącej koło mnie dziewczyny. Jej dłonie niezmiennie wędrowały po moim coraz mniej zbolałym ciele. Jednak taki dotyk miał teraz całkiem inny wydźwięk. Zastanawiałem się co robić? Uciec… No nie, nie będę robił przedstawienia.

Ale dziewczyna w jednej chwili rozwiązała mój problem. Jednym delikatnym uderzeniem w sterczącego członka pozbawiła go życia. Tak, jak szybko obudził się, tak jeszcze szybciej odleciał. To było niesamowite odczucie, padł jakby go kula trafiła. Co za metody?…

Minęło kilka godzin i najedzeni, a ja dodatkowo w pełni sił, żegnaliśmy się z gospodarzami. Dziewczyny od masażu nie widziałem od wyjścia z namiotu. Dopiero wsiadając do samochodu dostrzegłem w uchylonej zasłonie namiotu czarne, wpatrzone we mnie oczy. To było jak błysk piorunu, nagłe i oślepiające. Nie wiem jak to opisać. Jakaś niewidzialny impuls przebiegł pomiędzy nami. W nagle powiększonych źrenicach dziewczyny zajaśniało słońce. Śniadą twarz rozjaśnił uśmiech, a wargi poruszały się mówiąc coś, czego i tak bym nie zrozumiał. Jeszcze chwila i zasłona namiotu opadła. Zjawisko znikło.

- Hamuj Pit. – Johan pokręcił głową. - Ta dziewczyna, to nowa żona naszego gospodarza. Dał za nią chyba z dziesięć reniferów, nie mówiąc o skórach.

- Kupił ją tak, jak jakąś rzecz? – Wytrzeszczyłem oczy.

- Tu inny świat. Nie ma się co dziwić. To zwyczajowa transakcja.

- A co na to prawo?

- Prawo…. A czyje jeśli łaska? Plemienne, Fińskie, czy Norweskie?

- Poddaję się. To mnie przerasta.

- Mnie też przerastało, aż przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Nie zmienisz Pit wielowiekowych tradycji, bo tak ci się podoba. Oni to uważają za coś całkiem normalnego.

Żadna ze stron, nazwijmy to transakcji, nie czuje się źle. Dziewczyna jest dumna z uzyskanej ceny, a facet zadowolony, bo kupił dobry towar. Będzie miał mu kto grzać łoże w długą, wielomiesięczną noc polarną.

- To wszystko prawda, ale mamy dwudziesty pierwszy wiek, i w tak zwanym cywilizowanym państwie kwitnie handel ludźmi. Niepojęte. Eh, mam dość tego miejsca. Johan, wynośmy się stąd. Gdzie mam teraz jechać?

- Co byś powiedział na pstrąga z rusztu?

- Wprawdzie jestem obżarty, ale ślinka cieknie na samą myśl.

- To czekaj, ustawię nawigację i jedziemy. Do czterech godzin będziemy na miejscu. Rozbijemy obóz i zabawimy się w rybaków. Zadowolony?

- Jeszcze jak. Ale jedźmy już. – Zerknąłem ukradkiem na zamknięty namiot.

- To ruszaj, ale uważaj, będzie naprawdę trudno. Dotychczasowa jazda to przedszkole. Zaczną się dość duże wzniesienia i nierówności. Bardzo łatwo o dachowanie i duże kłopoty.

- Cholera, postraszyłeś mnie. Może ty siadaj za kierownicą?

- Nie. Szło ci całkiem nieźle. Gdyby co, jestem obok. Ruszaj.

Miał rację i co do trudności w prowadzeniu, jak i czasu przejazdu. Przyszło mi się zmierzyć z czymś, co dotychczas widywałem podczas popisów autokrosowców. Było wszystko. Strome podjazdy, przeprawy przez wezbrane strumienie, grzęzawiska i temu podobne atrakcje.

Ale w końcu nagroda. Po wyjechaniu na kolejne wniesienie moim oczom ukazał się obrazek jak z widokówki.

Na dole ukazała się kotlina stworzona przez dwa porośnięte arktyczną roślinnością wzgórza. Po kamienistym podłożu wije się lśniąca w promieniach słońca spieniona rzeka. Na granicy roślinności i kamieni rozpościera się dywan bajecznie kolorowych kwiatów. Całość zamyka nierealnie błękitne niebo z zawieszonym nad horyzontem słońcem.

- No to jesteśmy prawie na miejscu. – Johan przeciągnął się leniwie.

- Ale tu pięknie. Jak tu trafiłeś?

- To moje ukochane miejsce. A jak trafiłem? To długa historia i może kiedyś ją opowiem.

- To, co teraz?

- Nie gniewaj się, ale zamieńmy się miejscami. Czeka nas karkołomny zjazd. Zobaczysz!

Nie wiem jakim cudem zjechaliśmy w jednym kawałku. Johan błysnął cyrkowym wręcz kunsztem.

Popisy na autorodeo, to pikuś w porównaniu z tym, co tu przeżyłem.

Odetchnąłem dopiero jak dojechaliśmy na pokryty sporymi kamieniami brzeg spienionej wody. 

- Johan, a jak się stąd wydostaniemy? – Zapytałem patrząc na wzgórze z którego zjechaliśmy.

- Nie będzie problemu. Jest inna łatwiejsza droga. Ale najpierw rozbijmy obozowisko.

Gdzieś po godzinie uwijania się mamy postawione dwa niewielkie namioty, otoczone wałem z suchych gałęzi. To dla ostrzeżenia o zbliżeniu się nocą jakiegoś zwierzaka, wyjaśnił Johan. Przy płonącym już ognisku spory zapas drewna. Pora więc na danie główne, - pstrąga, który jeszcze spokojnie pływa w rzece.

Klasycznych wędek i zanęt oczywiście nie było, ale był omnibus Johan. Nawinięta na płaskim drewienku żyłka zakończona ciężarkiem i haczykiem robiła za spinning. Zanęta znalazła się po pogrzebaniu w ziemi. Dostawszy jeden z takich przyrządów do łowienia ryb ruszyłem nad rzekę.

Nigdy w życiu nie łowiłem ryb więc chwilę stałem i obserwowałem jak się to robi. Wydawało się dziecinnie proste. Ale to tylko się tak wydawało. Uparłem się jak muł, za cholerę nie chciałem być gorszy. Opłaciło się, i po kolejnym spieprzonym rzucie coś zaczęło szarpać żyłkę.

- Johan, Coś chyba mam! – Wrzasnąłem podekscytowany.

- Poluzuj i nie szarp. Pomaleńku podciągaj. Musisz ją zmęczyć.

- To jakieś duże bydlę, szarpie jak diabli.

- Możliwe, tu bywają naprawdę wielkie sztuki.

- U mnie już też bierze. Pit nie strać jej czasem. Pamiętaj, tylko spokojnie.

Łatwo mówić - spokojnie. Żyłka wżyna się w dłonie, które zaczynają krwawić, a ta cholera w wodzie ani myśli osłabnąć. Wściekłem się. Ja ci pokażę stawiać opór - nadaję biednej rybie.

Kątem oka widzę, że Johan też ostro walczy ze swoją zdobyczą. Nie wiem, ile to trwało? Popuszczałem i podciągałem aż spostrzegłem, że mam ją tuż, tuż.

- Johan! - Krzyczę. – Jak ją wyjąć z wody? Już mam niedaleko.

- Podciągnij jak najbliżej a potem właź do wody i wyciągaj. Uważaj jest bardzo śliska.

Jeszcze chwila i mam ją prawie u mych stóp stojących na kamieniach. Ale ogromna. Uderzenie adrenaliny i skaczę do wody jednocześnie ciągnąc za żyłkę. Łapię ją z całych sił, i jak kochankę przyciskam do piersi. Kilka kroków i jestem na brzegu z wierzgającą rybą.

- Ale złapałeś kolosa Pit. Gratulacje. I już jej nie ściskaj. Jest twoja.

Po następnej godzinie już przebrani w suche ciuchy, siedzimy przy ognisku i delektujemy się zapachem piekącego się pstrąga. Ciepło z ogniska działa rozleniwiająco i dopiero teraz czuję trudy całego dnia. Marzy mi się gorąca kąpiel i wygodne łóżeczko. Eh.

Patrzę na zamyślonego Johana i korci mnie aby popytać go o historię tego miejsca. Uprzedził mnie jednak i zmienionym głosem rozpoczął opowieść.

- Opowiem ci pewną historię, której nikomu nie mówiłem. Będziesz jedynym i bardzo proszę, ostatnim człowiekiem który będzie ją znał.

Było to ładnych parę lat temu i mając ich zaledwie kilkaset sztuk, dopiero zaczynałem moją przygodę z reniferami. Dużo przebywałem wśród hodowców, pasterzy i wszystkich tych, od których mogłem się czegoś nauczyć. Bywając tu i tam poznawałem różnych ludzi z czego często nawiązywała się przyjaźń, taką jak widziałeś dzisiaj.

Wtedy też miałem przyjaciela, hodowcę, który miał córkę, - Kari. To była cudowna istota i co tu dużo gadać zakochałem się jak szczeniak. Łaziłem koło niej jak niedźwiedź koło ula z miodem. Na początku byłem dla niej powietrzem. Nie istniałem po prostu. Ignorowała mnie totalnie.

Jednak w trakcie kolejnego pobytu nie zastawszy ojca, mogliśmy sam na sam spokojnie pogadać.

Co się okazało? Została obiecana dla kogoś w zamian za jakieś honorowe sprawy taty. Byłoby wszystko normalnie jak to u nich, ale zjawiłem się w ich domu. Tak, jak ona wpadła mi w oko, tak i ja nie pozostałem jej obojętny. Zakochała się. Ale twarde zwyczaje panujące w tej społeczności, nie pozwalały nawet myśleć o zmianie postanowień ojca.

Zamknęła się przede mną jak ślimak w skorupce. Liczyła tygodnie dzielące od przekazania jej nowemu mężczyźnie. Pójdzie do niego i zniknę z jej życia, jako obiekt niespełnionej miłości.

Lecz los zrządził inaczej, i doszło do powiedzenia sobie prawdy o swoich uczuciach.

Pit, tego nie jestem w stanie opisać, co wtedy czułem. Kochałem i byłem nie mniej kochany przez kobietę mego życia. Ogarnęło nas szaleństwo. Rzuciliśmy się na siebie jak wariaci i syciliśmy się sobą nawzajem bez końca. W końcu przyszło opamiętanie i strach. Co dalej?

Ojciec może zjawić się w każdej chwili, i nie trudno wyobrazić jego reakcji na zastaną sytuację. Wtedy przyszła mi do głowy zwariowana myśl. Ucieknijmy razem tam, gdzie nikt nas nie znajdzie i będziemy zawsze razem. Zgodziła się bez wahania. Napisała na jakimś skrawku kilka słów wyjaśnień i przeprosin, potem zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i wsiadła do mojego auta.

Znałem już to miejsce, to był mój prywatny raj. Po kilku godzinach przywiozłem moją ukochaną tu na tą rzekę. Zbudowaliśmy całkiem fajne schronienie. Resztki jego pokażę ci później. Było późne lato więc z jedzeniem nie było kłopotu. Żyliśmy tak szczęśliwi, zakochani i zafascynowani swoimi ciałami. Chwilami wydawało mi się, że znalazłem się w raju. Ale jak wiesz, życie jak walec, toczy się niszcząc po drodze to, co akurat uważa za właściwe. Nastała jesień i pewnego ranka obudziłem się sam. Mojej Kari nie było. Przeszukałem okolicę, bez rezultatu. Sprawdzam dokładnie obozowisko, i znajduję wyskrobane na korze kilka słów. „ Wybacz, wracam do ojca. Może mnie nie zabije. Kocham, Kari.”

Mówię ci Pit, myślałem, że świat zwalił mi się na głowę. Wyciągnąłem strzelbę i przystawiłem do ust. Zastrzelą się i nie będę się więcej męczył. Wtedy nie uwierzysz, zobaczyłem koło siebie Kari. Uśmiechała się, kręcąc przy tym przecząco głową. Jo, tak mnie nazywała, co chcesz zrobić? Bogowie nigdy ci tego nie wybaczą. Nasza miłość była krótka, bo tak było zapisane. Będziesz zawsze przy mnie, a ja przy tobie. Chwilę potem Kari rozpłynęła się jak mgła a ja, niedoszły samobójca, odłożyłem broń i przysiągłem jej dozgonną wierność.

Muszę ci powiedzieć - przysięgi nie złamałem. Nie związałem się z żadną kobietą. Wiodę samotniczy tryb życia i powiem ci, nie narzekam. Cały czas czuję koło siebie obecność mojej Kari, a jak jest mi źle, to wyżalam się przed nią. Nie uwierzysz, ale pomaga.

- Nie szukałeś jej potem, aby odzyskać?

- Nie było sensu. Jej odejście było jak postawienie kropki na końcu zdania. Koniec.

- A może dowiadywałeś się o jej losach?

- Owszem. Ojciec dopiął swego i wyjechała ze swoim facetem do Finlandii. Wiesz, tak sobie myślę, że być może gdzieś w Finlandii, żyje moje dziecko. Owoc naszej zwariowanej miłości. 

- Nie wykluczone Johan. Może faktycznie jesteś tatą?

Zapadła cisza i tylko trzask palącego się drewna dobiegał uszu zamyślonych mężczyzn.

- Rany, Pstrąg! – Wrzasnął nagle Johan i podskoczył do ogniska.

Po chwili naprawdę smakowity aromat rozszedł się w powietrzu. Dwaj głodomorzy dorwali się do smakowitego dania. Ryby były duże, więc napychaliśmy swoje brzuchy bez żadnych ograniczeń. Na koniec wrzątkiem z kociołka zaparzyliśmy w kubkach aromatyczną herbatę i oddaliśmy się zasłużonej sjeście. To było magiczna chwila. Buchające płomienie ogniska, dym snujący się nisko nad wodą a w oddali kobierzec z kwiatów na tle zielonych pagórków. Pośród tego dwóch facetów rozciągniętych leniwie na reniferowych skórach, oświetlonych słonkiem wiszącym na horyzontem.. Czego chcieć więcej? Westchnąłem i spojrzałem na zegarek.

- Już prawie północ. To był za niezapomniany dzień. Nie do wiary.

- Fakt, czas ucieka Pit, zakopiemy reszki ryby, aby nie kusić jakiegoś bydlaka. Wykopię dołek a ty pozbieraj wszystko.

- Robi się. Naprawdę jest się czego bać?

- Jest. Są tu różne drapieżniki i lepiej ich nie prowokować.

- Popatrz, a wygląda tak sielsko.

- To tylko pozory Pit. Tu trwa walka o przeżycie. Bezlitosna dla słabych.

- A my nimi jesteśmy, prawda?

- Nie do końca. Mam to.

Wyciąga z samochodu strzelbę, załadowuje ją i chowa w namiocie

- To na wszelki wypadek. Usłyszę trzask chrustu w ogrodzeniu i będę gotów na wizytę.

- No to mogę iść spać. Nic mnie nie zje.

- Idź, ja też już położę się. Zmęczony jestem. Dobranoc.

Po chwili już leżę w namiocie opatulony grubą derką. Jestem zmęczony, bardzo senny i nie czuję wrzynających się przez skórę renifera kamieni. Jak przez mgłę widzę uchylony namiot, i pełne słońca, czarne oczy wpatrzone we mnie. Zasypiam.

- Pit, pobudka. – Słyszę Johana, a jednocześnie czuję woń świeżo parzonej kawy.

- Co to, kawę dają? – Wystawiam głowę z namiotu.

- Zawsze rozpoczynam dzień od kubka kawy. Ty chyba też?

- Jasne. Jedna chwila, tylko skoczę do łazienki. - Chichocząc biegnę z ręcznikiem do rzeki.

Po chwili siedzimy przy ognisku delektując się kawą, a na ogniu piecze się nowa porcja ryby. Oj, znowu będzie wyżerka.

- I jakie plany na dzisiaj.

Spoglądam na wymizerowaną twarz Johana. Chyba nie spał cała noc. Te cholerne wspomnienia. Biedaczysko.

- No cóż, pora wracać. Nie masz za wiele czasu.

- To prawda, jestem uwiązany pracą. Zazdroszczę ci tej wolności, którą masz. Nie masz szefów, nakazów i takich tam głupich rzeczy.

- Wiesz, z tą wolnością to różnie bywa. To nie do końca tak. Ale obiecałem ci pokazać nasze stare obozowisko. Nie śmiej się ze mnie, ale to jest takie moje sanktuarium. Przyjeżdżam tu, aby zatrzymać się, i duchowo przenieść się do tamtych szczęśliwych chwil. Chodź, to nie daleko. Przeszliśmy jakieś sześćset metrów, i na granicy lasu dostrzegłem resztki zabudowania. Walące się ściany zbudowane z gałęzi ze śladami po utykanym mchu. Na wpół zawalony dach, a podłoga wyłożona płaskimi rzecznymi kamieniami.

Zerkam na Johana. Jest jak w transie, nie istnieję dla niego. Zmierza do stojącej opodal karłowatej sosny i staje pod nią. Zerkam mu przez ramię. Na korze wpół zatarte litery, których znaczenia nie jestem w stanie zrozumieć. Domyślam się, co to jest? To ów pożegnalny liścik. Ostrożnie wycofuję się i odchodzę kawałek dalej. Zostawiam Johana sam na sam z Kari. To czas na ich czułe spotkanie. Po kilkunastu minutach podchodzi do mnie. Ma błyszczące, wilgotne oczy i niezbyt przytomną minę.

- Chodź już. Będziemy się pakowali. Czas jechać. – Rzuca oschle.

Ruszyłem za nim bez słowa. Domyślałem się co czuje, przecież nie tak dawno ja byłem w podobnym stanie. Cholerne życie. W milczeniu zwijaliśmy obozowisko, i dopiero jak w samochodzie znalazł się ostatni pakunek podszedł do mnie i klepnął po ramieniu.

- Wybacz rozkleiłem się. To jest silniejsze ode mnie. Kocham ją nadal.

- Nie wygłupiaj się z tym wybaczaniem. Doskonale wiem co czujesz. Tylko Johan, nie myślisz, że wpędzasz się w paranoję. Przecież to zamknięty rozdział. Co chcesz osiągnąć?

- Pit, gdyby nie ona, - byłbym już dawno trupem. Ona dała mi nowe życie, a ja je oddałem mojej Kari. To tylko tyle. Rozumiesz mnie?

- Rozumiem Johan, przyjmując taki punkt widzenia, - masz rację. Wybacz, ale nie podzielam takiego punktu widzenia. Jesteś mężczyzną, z którym niejedna dziewczyna wskoczyłaby do łóżka. A ty co, nie masz ochoty na bycie z kobietą, na upojny seks? Przeszło ci? Nie wierzę.

- Masz rację, jestem tylko mężczyzną, mam określone potrzeby, i po prostu chce mi się pieprzyć. Ale Pit przysięgałem wierność. Co mam zrobić?

- Johan zadam brutalne pytanie. Kari dochowuje wierności, czy też pieprzy się do upadłego?

- No, pieprzy się. Ma chłopa to wiesz…..

- To w czym rzecz? Nie rozumiem. Wierność w jedną stronę. To normalne?

- No nie wiem. Zabiłeś mi klina.

- Bądź do cholery chłopem a nie rozhisteryzowaną babą. Była miłość, ale minęła. W życiu wszystko mija, miłość też. A życie pustki nie znosi. Johan, posłuchaj mnie. Znajdź jakąś fajną dziewczynę i kochajcie się do upadłego. Poznasz nareszcie, co to znaczy szczęście.

- Strasznie namotałeś, ale trudno nie przyznać racji. Nie wiem jak to ująć, ale spojrzałem na świat innym okiem. Dzięki Pit za tych kilka słów prawdy.

- To teraz kuj żelazo póki gorące. Głowę daję, że masz już jakąś na oku. Startuj i bierz ją w objęcia.

- Mieć to mam nawet, nie daleko stąd.

- Johan, na co czekasz? Jedziemy tam. Pokażesz ją, pogadamy, a potem do niej wrócisz. To jak, jedziemy?

- Ty jesteś jakiś diabeł, czy coś w tym rodzaju. Kusisz biednego człowieka. Pojedziemy, ale pod jednym warunkiem. Pit, oglądniesz ją, i za mnie podejmiesz decyzję.

- Za ciebie? Zwariowałeś. Co, ja będę z nią żył?

- Nie zwariowałem. Wiem co mówię. Masz coś, co tutejsi nazywają darem bogów. Po prostu wiesz i tyle.

- Dar bogów… Hm, no dobra niech i tak będzie. Zawsze to coś nowego.

- Nie żartuj z tego. To coś ważnego Pit. Naprawdę.

- Nigdy z takich spraw nie żartuję. Zgoda Johan. Jeśli taka twoja wola, to tak będzie. Ale wtedy masz stać się normalnym chłopem, i wybijesz sobie z głowy jakieś tam wspominki. Zgoda?

- Zgoda. Tak będzie. – Zaskoczył mnie uroczysty ton jego głosu.

Po około dwóch godzinach jazdy bezdrożami, dojechaliśmy nad brzeg urokliwego jeziora. Położone w naturalnej niecce utworzonej z otaczających go wzgórz porośniętych zielonym kobiercem roślinności. Na brzegu stały dwa rozłożyste drewniane zabudowania, a w wodzie moczyło się kilka łodzi. Ostrożnie jadąc pomiędzy niemałymi głazami podjechałem do jednej z nich. W drzwiach pojawił się niemłody już mężczyzna. Spojrzał na nas i jego pomarszczoną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Johan wyskoczył z samochodu i wpadli sobie w ramiona.

Wysiadłem i ja rozprostowując kości, oraz rozglądając się ciekawie dookoła. W sąsiednim domu jakiś ruch i uchylają się ostrożnie drzwi. W progu pojawiła się kobieca postać przypatrując się witającym się mężczyznom. Po kilku sekundach nerwowo przesłania dłonią usta, i znika zamykając drzwi za sobą.

- Pit, chodź do nas. – Uśmiechnięty Johan macha do mnie ręką.

- To jest Are, ojciec Erie. – Przedstawia mnie staremu.

Wprawdzie, nie wiem, kto jest ta Erie, ale ściskam podaną dłoń słuchając płynący z jego ust potok niezrozumiałych dla mnie słów.

- Are wita ciebie serdecznie i zaprasza do środka. Kobiety zaraz podadzą coś do jedzenia. Tłumaczy Johan.

- Podziękuj mu i powiedz, że jest mi bardzo miło. – Mówię uśmiechając się do starego.

Coś tam jeszcze pogadali po swojemu, poklepali się po plecach i weszliśmy do domu.

Zaskoczony rozglądam się podziwiając niesamowicie oryginalny i barwny wystrój. Na kolorowych pomalowanych w romboidalne kształty ścianach, porozwieszane wyrzeźbione w kości figurki. Wyglądało to, jak mała galeria rzeźbiarza.Zasiedliśmy przy dużym stole, na wystruganych i rzeźbionych z pieńków siedziskach. Siedziałem jak na przysłowiowym tureckim kazaniu. Koło mnie toczyła się wartka rozmowa przetykana wybuchami śmiechu, a ja mogłem tylko głupawo uśmiechać się. Po chwili pojawiły się kobiety niosące parujące miski. Wchodziły kolejno. Prowadziła najstarsza, tak na oko pięćdziesięcioletnia, a za nią dwie dwudziestoparoletnie dziewczyny. Jedna z nich zaskoczyła mnie kolorem swych oczu. Były szmaragdowo-zielone. Niespotykane w tych okolicach. Poustawiały to, co przyniosły i jedna po drugiej wychodziły. Ta z zielonymi oczami przed zamknięciem drzwi wymieniła z Johanem przeciągłe spojrzenie. Byłem już w domu. To była ta tajemnicza Erie, - wybranka Johana.

- Pit, - Johan nachylił się do mnie. - to co widzisz na stole, to tutejszy przysmak. Zupa rybna. Smakołyk. Nie krępuj się bierz michę i zajadaj. Smacznego. A tak przy okazji, wiesz która to Erie?

- Masz dobry gust. W tych zielonych oczach każdy by się utopił. Jest śliczna i będzie z was dobrana para.

- Kto ci to powiedział? – Wytrzeszczył oczy.

- Sam mówiłeś coś o Darze Bogów. – Całą siłą woli zachowywałem powagę.

- A tak. Zapomniałem. I co myślisz? – Wpatrywał się we mnie z napięciem.

- Johan, to twoje przeznaczenie. – Wytrzymałem jego wnikliwe spojrzenie.

- Przeznaczenie… – Wyraźnie rozluźnił się. – I co teraz?

- Bądź do diabła chłopem Johan. Co teraz? Eh, mam za ciebie pogadać ze starym?

- Fakt, gadam głupoty. Teraz jedz i niczym się nie przejmuj.

Stałem się naraz świadkiem tutejszej ceremonii oświadczyn, czy jak kto woli, handlu żywym towarem.

Dotychczasowe przyjacielskie pogwarki zakończyły się w momencie jak Johan powiedział coś, w czym zawarte było słowo Erie. Stary momentalnie zjeżył się, a uśmiech zastąpił grymasem obrazy. Spokojnie jedząc smakowitą zupę, obserwowałem z ciekawością toczący się proces wymiany córki na jakieś dobra doczesne. Mimika obu panów mogła wprawić w zachwyt. Oddawała wszystko. Podejrzewałem, że wszystko to, co widzę, to odwieczny rytuał wyprawiania córki z domu. Krótko to nie trwało. Zjadłem już swoją porcję zupy i rozglądałem się za jakąś dolewką. Jak z pod ziemi wyrosła starsza pani niosąc nową miską. Skinąłem głową w podziękowaniu i zabrałem się do jedzenia mając jednak otwarte oczy. Kilkakrotnie widziałem delikatny ruch drzwi, a w powstałej szparce zielone oczy dziewczyny. Ważą się jej losy. – Pomyślałem.

Kończyłem drugą miskę zupy jak klimat prowadzonej rozmowy wyraźnie złagodniał. Stary nawet przywołał na twarz coś na kształt uśmiechu. Johan z zaczerwienioną emocjami twarzą zerknął na mnie i zmrużył jedno oko. Jest dobrze. Jeszcze trochę pogawędek i stary wyciąga przed siebie obie dłonie. a Johan przyklepuje je swoimi. Potem zmiana, i stary przyklepuje dłonie Johana, a na koniec padają sobie w objęcia klepiąc się z całych sił po plecach. Targ dobity. Dziewczyna sprzedana. Spoglądam w kierunku drzwi. Szparka jest teraz większa i widzę uśmiechniętą buzię dziewczyny, i błyszczące radością turkusowe oczy.

Stary coś zawołał i zrobił się ruch. Znikły miski z zupą a pojawiła się cudownie pachnąca pieczeń, butelka jakiegoś napoju i malutkie kościane kieliszki. Będziemy oblewać udaną transakcję. – Pomyślałem. Strasznie żałowałem, że absolutnie nic nie zrozumiałem z tego, co obaj panowie uroczystym głosami powiedzieli. Musiało to być wzruszające, bo w oczach kobiet zalśniły nieskrywane łzy. Na koniec stary polał do kieliszków, które na jego komendę zostały opróżnione. Ostre to było. Uf…

Zapanował sympatyczny rozgardiasz. Serdecznie uśmiechnięte twarze, ale ku mojemu zaskoczeniu Erie była trzymana na dystans od Johana. Widziałem ich wiele mówiące spojrzenia, ale na nic więcej nie sobie pozwolić. Matka jak kwoka pilnowała swojego kurczaczka, który wyrywał się z pod jej opiekuńczych skrzydełek. Po pewnym czasie szokująca niespodzianka. Stary podszedł do mnie i coś zagadał. Patrzę pytająco na Johana i widzę jego zaskoczoną minę. Coś mu odpowiedział, ale stary z nutką złości coś dalej gadał.

- Pit, masz życiową ofertę. Jak masz ochotę to możesz kupić jego drugą córkę. Mówi, że ma dzisiaj dobry dzień i nie weźmie drogo. – Przetłumaczył tłumiąc śmiech.

Zaskoczony spoglądam na starego, i jakoś odruchowo dokładniej przyglądam się siostrze Erie. Wprawdzie to nie jakaś cud piękność, ale zgrabna, dobrze zbudowana i może się podobać.

Bystry ojciec na pewno spostrzegł moje taksujące spojrzenie, bo coś powiedział. W odpowiedzi podeszła zmieszana dziewczyna, z przyklejonym uśmiechem i strachem w czarnych oczach. Dygnęła, potem powiedziała drżącym głosem kilkanaście słów i cofnęła się do matki. Spoglądam na Johana.

- Mam na imię Ciri. – Tłumaczy. – Skończyłam już dwadzieścia pięć lat. Umiem prowadzić dom i opiekować się mężczyzną. Jestem czysta i dbam o czystość. Nie miałam jeszcze mężczyzny więc jestem dziewicą. Będę dobrą kobietą dla ciebie.

Myślałem, że to mi się wszystko śni, zaraz obudzę się i odetchnę z ulgą. Ale świdrujący wzrok starego nie pozostawiał żadnej nadziei. Czekał na mój ruch. Cholera, co mam robić?

- Jestem zaszczycony, że zaoferował mi pan tak piękną dziewczynę. – Zaczynam. – Jest naprawdę śliczna i byłaby dobrą moją kobietą i matką moich dzieci. Przerywam na moment, bo widzę niebezpieczną wesołość w jego oczach. Robię poważną minę i kontynuuję.

- Myślę, że co do ceny jakoś się dogadamy. To nie jest istotne. Rozumie pan, że takiej decyzji nie podejmuje się tak od razu. To poważny krok, i muszę mieć trochę czasu do zastanowienia.

Teraz przetłumacz to jakoś, i uwolnij mnie od tego…

Johan mówił długo, dużo dłużej niż ja. Znowu żałowałem mojego nic nie rozumienia. Szkoda, bo musiało być ciekawie, gdyż obserwując starego i Ciri widziałem grę emocji na ich twarzach.

Dziewczyna już bez strachu w oczach zerkała na mnie, a stary z zadowoloną miną przyglądał się córce.

Jak tylko skończyło się tłumaczenie mojego wystąpienia, stary utkwiwszy we mnie badawczy wzrok, coś zagadał w pytającym tonie. Johan natychmiast to przetłumaczył.

- Jak długo chcesz myśleć?

- Nawet Bogowie tego nie wiedzą. Chciałem bliżej poznać Ciri, może i pokochać.

Po przetłumaczeniu zobaczyłem zaskoczenie w oczach starego. Ale tylko na moment, bo przebiegły uśmiech zagościł na jego twarzy. Johan tłumaczył:

- Bogowie może i nie wiedzą, ale jak ty myślisz? Chcesz ją najpierw sprawdzić w łóżku?

Wytrzeszczyłem oczy. Sprawa zaczynała wymykać się z pod kontroli. Trzeba uciąć temat i to już.

- Zawiodłem się. – Udałem oburzenie. – Nie uważam Ciri za prostytutkę. Szkoda, że ojciec tak lekko dałby córkę do łóżka obcemu mężczyźnie.

Johan zrobił wielkie oczy, ale przetłumaczył. Starego zatkało. Chwilę patrzył na mnie dzikim wzrokiem, ale uspokoił się i już łagodnym tonem wypowiedział kilka słów.

- Aleś mu nagadał, - Johan pokręcił głową. – Przeprasza ciebie za złe słowa które padły. Masz jego wielki szacunek i będzie cierpliwie czekał na twoją odpowiedź.

- On też ma mój szacunek, za wychowanie dwóch wspaniałych córek. A moja odpowiedź będzie za niedługo. Ciri to wspaniała dziewczyna. Skłoniłem się lekko.

Twarz starego rozpogodziła się i chwycił mnie w ramiona. Miał siłę niedźwiedzia. Moje z wysiłkiem robione uściski, były dla niego niczym dotknięciem łodygi kwiatu.

Niebawem nadszedł czas pożegnania z którego utkwił mi w pamięci moment pożegnania z Ciri. To nie była ta wystraszona, sztuczna i wytresowana dziewczyna. To było ufne stworzenie, dla którego być może byłem jakimś księciem z bajki. Nie wiem. Przytuliła się do mnie, pogłaskała po twarzy i szeptała coś gorącym tonem. Mogłem tylko domyślać się treści. Czułem się parszywie, jak ostatni łobuz. Oszukiwałem ją całkowicie świadomie i bezczelnie. Zgrywałem się na zaangażowaną osobę i robiłem jej nadzieję… Ale, czy miałem inne wyjście?

Jeszcze ostatnie tęskne spojrzenie czarnych oczu Ciri i uruchomiłem silnik samochodu.

Kilka minut jechaliśmy w milczeniu. Każdy z nas był zatopiony w swoich myślach. Zerkając na Johana widziałem uśmiech błąkający się po jego twarzy. To było coś niespodziewanego.

- I jak postanowione Johan. Kiedy ją zabierasz do siebie?

- Jeszcze dzisiaj. Tylko odwiozę ciebie. Erie w tym czasie spakuje swoje rzeczy i pożegna się z rodziną.

- Szybki jesteś. A mogę zapytać, ile cię to kosztowało?

- Eh, przepłaciłem. Stary to cwaniak. Wyczuł mnie i wykorzystał bez litości. Wyobrażasz, dwadzieścia reniferów, które sam sobie wybierze. Masakra.

- Ale może Erie ci to wszystko wynagrodzi?

- No cóż, mam taką nadzieję. To dobra dziewczyna.

- Zapatrzona w ciebie jak jakiś skarb.

- No wiesz, znamy się już trochę i lubimy się.

- A powiedz mi, skąd u niej taki kolor oczu? Wiesz coś o tym?

- Tak. W jej żyłach jest domieszka krwi Duńskiej. Jej babcia wyszła za Duńczyka.

- Mogę tylko jej tobie pozazdrościć. Jest super.

- No, ta twoja Ciri też niczego sobie. Na koniec tak tuliła się do ciebie.

- Daj spokój, czuję się ja oszust.

- Ależ Pit, stary wrobił cię w głupią sytuację. Moim zdaniem rozegrałeś to bardzo dobrze. Nie było innego wyjścia, aby sensownie zakończyć tą w sumie śmieszną sytuację.

- Żal mi tylko dziewczyny. Dałem jej nadzieję.

- Nie martw się. Za kilkanaście dni pojadę i załatwię tak, że wszystko będzie dobrze. A ją stary przehandluje za innego faceta. Takie tu życie Pit. Nie zmienisz tego.

Dalszy ciąg nastąpi.....

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 08.06.2020 14:43 · Czytań: 315 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty