Przed narodzinami pływaliśmy w towocie.
Nie dotykał żaden lęk. Żadna kostka brukowa, otwarte na oścież okno, symetria figur geometrycznych. Unosiliśmy się nieporadnie, nie mając pojęcia o tym, że trwają wojny, że toczy się batalia o penicylinę, że Żydzi muszą się kryć, a Niemcy składają z nich ofiarę bezimiennemu bogu.
Czasu przed nie można określić czasem. Niebyt, jaki oblepiał nas gęstą mazią, stanowił jedyne doświadczenie, a próby powrotu pamięcią do tego stanu kończyły się zawsze wspomnieniem ciemności i wynurzających się z niej zmyślonych historyjek, jakie opowiadano nam na lekcjach historii i w domach, żeby wychować, przestraszyć, zmotywować, ustrzec.
Byliśmy w mroku, a żyjący oczekiwali naszego przyjścia ze światła: spłynięcia na promieniu słońca, zdmuchnięciu pyłku, który wejdzie w podłoże i rozedmie je tak bardzo, że tego nie wytrzyma. Ziemia wypluwała nas potem jak bulwy, których nie zdołała pomieścić.
Ludzie mówili: nie narodził się jeszcze taki, co. Ta myśl wywoływała drżenie powierzchni w miejscu, pod którym spoczywało nasze jestestwo. Zmarszczki robiły się coraz większe, coraz większe koła zataczały fale, bulgotało. Aż balonik wyskakiwał w górę i spływał do żyjących z nieba, mały cud.
Ominęło nas ukończenie powieści, która stała się lekturą szkolną. Słońce i pianie koguta rozwierające powieki. Pogoda. Wojny, śmierć, inne narodziny, odkrycia, katastrofy. Pierwszy krok na Księżycu. Kolejna planeta w układzie. Zgłębienie procesu fotosyntezy. Nagroda Nobla za zasługi dla pokoju na kontynencie, a może i na całym świecie. Holokaust.
Ominęło nas to i przychodziliśmy na świat wypełnieni czystością nieskalaną doświadczeniem ani wiedzą. Rośliśmy, te baloniki pod sercami matek. Opuszczaliśmy ciemność i płakaliśmy na widok światła.
Nieskończoną siłą wypychano nas na ten świat, aż mogliśmy zacząć uczyć się kroków, by kiedyś postawić swój pierwszy na którejś z planet. Opuszczaliśmy powłokę, pod którą trzymało nas przy życiu jedzenie i czytanie bajek dla dzieci każdego wieczoru. Kopniakami dawaliśmy znać o sobie: jestem, czekam na wyjście. Wyjdę i ogarnę świat, w którym się topicie.
Kopulacja wyrywała nas z zaświatów, gdzie pływali nienarodzeni i ci, którzy nie pragnęli narodzenia. Nikt nie pytał nas o zdanie: komórka jajowa, plemnik, życie. A my byliśmy przed czasem, przed momentem, w którym ustala się upływ godzin, minut, sekund. Byliśmy w miejscu, o które nie zahaczyła bitwa pod Cedynią i rewolucja francuska.
Wyszliśmy brudni od krwi i strzępów, czyści od poznania. Zamiast Księżyca pierwszy krzyk. Zamiast literatury pierwsze ssanie piersi. Kładziono nas matkom, które prawie że zapadały w śpiączkę. Byliśmy nieświadomi gestu i uczucia. A te nasze matki przygarniały nas jak najbardziej drogocenne skarby, pozwalały wypijać ich esencję. Oddawały się gotowe do bezwarunkowego poświęcenia. Ogień czy woda – one zawsze za nami.
Wypluła nas smoła na smolisty świat, gdzie czas kręci się szybciej, a zdarzenia są wyrazistsze.
Który z rodziców przypuszczał, że popadniemy w długi, oddamy się nałogom, zaprzepaścimy życiowe szanse? Była tylko główka, maleńkie palce u rąk i stóp i zachwyt nad naszą bezbronną karłowatością. Pielęgniarki wycierające ostatnie oznaki drogi, którą przeszliśmy między mrokiem a światłością.
Pierś mojej matki była tak ponętna, że do dziś nie zdołałem uchronić się przed wysysaniem.
Prawie że północ, ogród domu na przedmieściu, ćwierkanie ptaków, cykanie świerszczy. Przede mną las, do którego zapuściłbym się tylko w poszukiwaniu najgrubszej z gałęzi.
Ciemność, z której wyszedłem, nie przypomina tej, w której jestem.
Rozpoznaję Wielki Wóz, Gwiazdę Polarną, Wenus kroczącą ze wschodu. Chłód ogarnia członki, ale piszę. Piszę i oddaję się ciemności, którą znam lepiej niż jasność. Mienią się do mnie z nieba srebrzysto-złociste punkty. Kropki, którymi należy kończyć zdanie, jeśli za długie. Ile tych zdań zapisano we Wszechświecie – nie zliczyłby nawet astronom.
Poddaję się temperaturze, drzewom, które raczą skłonić swe korony tylko przy powiewie. Są w tym podobne do mnie: delikatny podmuch powietrza, zgięcie gałęzi. Zakleszczam się między domem a lasem. Dym z papierosa pomaga mi wierzyć, że jest we mnie dech – ta siła pozwalająca atomom krążyć bezustannie.
Myślę o matce, która dzwoni z obcego numeru. Chce jeszcze mieć kontakt, rozdrapać stare rany i wylać ropę. Nie daje rozcięciom zabliźnić się.
Jest siostra, której głos dociera do mnie z przeszłości jak echo zdarzeń, o których chciałbym zapomnieć, ale pielęgnuję je po to, aby bolało. Ból jest najlepszym nośnikiem pamięci. Nie znam nic innego jak ból.
Ojciec, którego opuściła druga żona – krąży po głowie, nie daje zapomnieć. Muszę pamiętać o tych, których akt przywołał mnie z ciemności do ciemności świata.
Myśl o tym, że jestem człowiekiem, który jeszcze się nie narodził, pozwala uznawać, że wszystko, co dzieje się z moim lub bez mojego udziału jest właściwe. Wzrost traw bez mojej miłości. Ulewy niebędące skutkiem łez.
Zataczam się w miejscu i myślę, że dobrze byłoby choć raz być grzybem, który należy ściąć i uznać za trujący. Poszycie lasu zyskałoby na tym. Żołądki nienasyconych ucieszyłyby się.
Wypełniam umysły, rozprzestrzeniając w nich swoje korzenie, aż w pewnym momencie mogą tylko rzec: osiągnęłyśmy kres, więcej języka nie zrozumiemy.
A mnie marzy się mówić w ich wszystkich językach, powtarzać gesty, grać mimiką. Zasypiać na ramionach tych, co marzą o szczytach i nie wyobrażają sobie ich beze mnie.
Siedzę. Ptak wyśpiewuje arię o utraconej lub uzyskanej miłości. Ziemia kąsa mi stopy. Jak daleko trzeba posunąć się, by zacząć gryźć ziemię?
Nawiedzają mnie demony przeszłości i wtedy wiem, że nie pozbędę się myśli.
Myśli o tym, że ciemność przed nastaniem czasu była najjaśniejszą ze wszystkich dotychczasowych.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt