W pogoni za cieniem 14 - grab2105
Proza » Obyczajowe » W pogoni za cieniem 14
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

... Cicho zamykały się drzwi z moim gościem, a ja patrząc za wychodzącym pragnąłem jednego, - obudzić się. No tak, zaraz otworzę oczy i to wszystko okaże się tylko snem. Prawda złym, ale tylko snem. Uszczypnąłem się, - zabolało. Cholera, to jednaj dzieje się naprawdę.

Uśmiechnąłem się mimowolnie. Agent Jej Królewskiej Mości 007 dla ubogich. Niech to szlag, wrobili mnie w to gówno bez mydła.

W głowie szalał huragan mniej lub bardziej idiotycznych myśli. Nie mogłem skupić się i zacząć myśleć logicznie. Wydarzenia ostatnich kilkunastu minut przerosły mnie.

Potrzebowałem czasu na przetrawienie i oswojenie się z nową sytuacją. Nosiło mnie, więc nie zastanawiając się ubrałem się i poszedłem na spacer. Nie wiem, gdzie byłem, ani co robiłem. Po pewnym czasie stwierdzam, że wchodzę do mojego budynku i jest mi bardzo zimno. Szybko do mieszkania, gorący prysznic, łóżko i zbawienny sen

Obudziłem się wczesnym rankiem już w całkiem innym nastroju. Świat nie wydawał się już tak nieprzyjazny. Poczułem zastrzyk adrenaliny i szczeniacką chęć przeżycia nowej przygody. Kilka ostatnich dni w Oslo przeżyłem ja w transie. Do południa końcowe przekazywanie bieżących spraw, i często wzruszające pożegnania z współpracownikami. Natomiast wieczory Sturia zarezerwowała na wyłączny swój użytek. Jak powiedziała, musi nasycić się mną na zapas. Niesamowita dziewczyna. Zrobiła straszną awanturę, gdy chciałem jej dać niewielki prezent na pożegnanie. Nie jestem kurwą!!! - Krzyczała. Czemu mnie obrażasz? A w końcu się rozpłakała. W efekcie pocieszałem ją długo i namiętnie. Eh, będzie mi jej naprawdę brak. Cudowna kochanka…

W końcu jestem na lotnisku, ostatni raz rzucam okiem na zaśnieżoną Norwegię i wsiadam do samolotu. Poczułem coś na kształt wzruszenia. Jakby nie patrzeć, przeżyłem tu wiele szczęśliwych chwil. Zostawiam tu kilka osób, którym jak myślę, nie będę kimś obcym i obojętnym.

ROZDZIAŁ 8

Polska przywitała mnie typową pluchą i siąpiącym deszczykiem. Na lotnisku już z daleka dojrzałem ich oboje. Roześmiani Jacek i Ala machali rękoma jak zwariowani, a ja obładowany jak dromader mogłem tylko wykrzywiać twarz w uśmiechu.

Obściskany i wycałowany znalazłem się w końcu w samochodzie jadącym do domu. Mimo radosnego nastroju dopadły mnie złe myśli. Niech to szlag, przecież za niedługo znowu wyjadę, i być może na zawsze… Co ty pieprzysz? - Przywołałem zaraz siebie do porządku. Myśl pozytywnie. To będzie fajna przygoda i tyle. Wnukom będziesz opowiadał o Afryce. Uśmiechnąłem się widząc tych dwoje zakochanych przede mną, i wyobrażając ich dzieci a moje wnuki. Jejku, jak dobrze byłoby tego doczekać….

Minęło kilka spokojnych dni. Jacek z Alą spokojnie przyjęli wiadomość o moim wyjeździe do Afryki. E tam, rok przeleci, - powiedzieli, - a my tu świetnie damy radę. A tak to nikt i nic ode mnie nie chciał. Żadnych pilnych spraw na zapalenie płuc. Nuda… Czekałem tylko na ruch moich nowych szefów.

Na zewnątrz byłem oazą spokoju, ale moje wnętrze dygotało z niecierpliwości. Nie lubiłem takich sytuacji zawieszenia w próżni. Niech się w końcu zacznie coś dziać. No i zaczęło się dziać i to w dość dużym tempie. Najpierw jakiś zastrzeżony numer poprosił o spotkanie w barze SFINKS dzisiaj o piątej po południu. Hm, łaskawie wyraziłem zgodę. Byłem tam grubo przed terminem. Usiadłem grzecznie w kąciku z gazetą w ręku i dyskretnie przyglądam się gościom. Nic ciekawego, normalka.

- Dzień dobry. Pan Lorenz? – Niespodziewanie słyszę kobiecy głos.

- Zgadza się. – Odpowiadam machinalnie.

Podnoszą głowę i widzę ubraną młodzieżowo, tak na oko trzydziestoletnią kobietę. Uśmiecha się.

- Mogę się na chwilkę przysiąść?

- Ależ proszę bardzo. Będzie mi bardzo miło.

- Odnalazł się już pan w domu?

- W zasadzie tak. Chociaż nie do końca.

- To poniekąd zrozumiałe. Po dwu latach nieobecności…

- Ma pani rację, tym bardziej, że czuję się tam jak gość. Syn z przyszłą synową stworzyli swój dom, a nie mój. Rozumie pani?

- Oczywiście, ale trzeba powiedzieć, - stanowią śliczną parę.

- To fakt, ale jak myślę, nie spotkaliśmy się tylko towarzysko.

- Ma pan rację, ale odrobina normalności jest miła.

- I jak tu się z panią nie zgodzić. Na zewnątrz mamy przedstawiać uwodzącą się parę?

- Można to tak nazwać. Kolega miał rację, jest pan sympatycznym facetem.

- Nie wiem komu dziękować koledze, czy pani?

- Chyba jemu. - Roześmiała się zaraźliwie.

- Ja jednak mam inne zdanie. Pani jest bardzo miłą i śliczną kobietą i to pani dziękuję.

- Oho, pojechał pan po bandzie. Ale dzięki. Pogłaskał pan moją próżność.

- Wszystko dla szanownej pani. – Uścisnąłem kobiecą dłoń leżącą no stoliku.

- Jeszcze trochę a naprawdę zaczniemy się podrywać. – Zachichotała.

- Mówiąc szczerze, nie miałbym nic przeciw temu.

- Realia są całkiem inne. Rozumiemy się? – Zabrzmiało to straszliwie sucho.

- Nie może być inaczej. Rozumiemy. – Mój ton głosu dopasował się idealnie.

- No dobra, proszę uśmiechnąć się do mnie i uważnie posłuchać. W czytanej przez pana gazecie znajdzie pan kartkę z adresem, którą potem proszę zniszczyć. Jest to adres pewnego Domu Wypoczynkowego. Zjawi się pan tam z osobistymi rzeczami za dwa dni. Turnus, że tak to nazwę, trwa siedem dni. Powiem tylko, że nie jedzie pan leniuchować. Czy to jasne?

- Całkowicie. – Uśmiechnąłem się najczulej jak tylko mogłem.

- Jest pan niemożliwy. – Znowu zachichotała. – Zaraz muszę iść. Proszę tu jeszcze chwilkę posiedzieć.

- Zobaczymy się jeszcze?

- Czy ja wiem? Może…

- Ja mam taką nadzieję.

- Zobaczymy. Idę już.

Poniosła się z uśmiechem. Poszedłem w jej ślady i ściskając dłoń odruchowo pocałowałem w policzek. Na ułamek chwili zdrętwiała, ale nie wypadła z roli. Musnęła mój policzek paluszkiem i wyszła.

Usiadłem z ulgą taksując wzrokiem oddalającą się kobietę. Było na co popatrzeć.

Dopiłem kawę, rozejrzałem się dookoła i skinąłem na kelnera. Wstając od stolika niedbałym ruchem zabrałem leżącą na nim gazetę i wyszedłem z lokalu.

Tych kilkadziesiąt kroków dzielących mnie od parkingu było dla mnie męczarnią. Rozbujana wyobraźnia robiła swoje, - dookoła tabuny agentów. Śmiech na sali…

Jednak wyhamowałem ciekawość i dopiero w domu zajrzałem do gazety. Tak, jak było powiedziane, była to malutka karteczka z wypisanym na drukarce adresem. Kierunek Mazury. Cholera jasna, kiedy to włożyła? Muszę na przyszłość być bardziej uważny. - Przykazałem sobie.

Nazajutrz mam telefon z Oslo. W Polskim Oddziale firmy czeka na mnie samochód. Jestem na urlopie, więc nadal mi takowy przysługuje. Fajnie, - pomyślałem, - dbają o moją wygodę. Właściwe sznureczki pociągane przez odpowiednich ludzi robią cuda. Opowiedziawszy w domu jakąś bajeczkę o zafundowanym przez firmę wypoczynku, ruszyłem na Mazury. Jadąc nie czułem się komfortowo. Było widać gołym okiem, że zapatrzeni w siebie i swoje sprawy mnie najczęściej nie zauważali. Byłem takim dość dalekim tłem. Zresztą, co się dziwić? Jestem takim rzadkim gościem we własnym domu. To musi być mój ostatni taki wyjazd. Koniec z tym, bo wyobcuję się całkowicie. – Postanowiłem. Ale przez głowę przebiegł impuls, - facet, musisz najpierw wrócić! Niech to szlag… i docisnąłem pedał gazu.

Po kilku godzinach jazdy znalazłem się w niewielkiej miejscowości położonej nad skutym lodem jeziorze. Była ładna, mroźna pogoda i tafla zamarzniętego jeziora skrzyła się tysiącami migotliwych refleksów. Nawigacja podprowadziła mnie na skraj sosnowego lasu otulonego czapami śniegu. Tu w wąskim przesmyku pomiędzy jeziorem i lasem znajdował się kompleks kilku, jedno piętrowych pawilonów połączonych z sobą przewiązkami. Wejścia na teren za wysokim ogrodzeniem, strzegł jak myślę, pozornie znudzony ochroniarz.

No tak, - pomyślałem, - za chwilę przekroczę Rubikon i już nic nie będzie takie same. Westchnąłem ciężko i podszedłem do spoglądającego na mnie bykiem faceta… To był szalony tydzień. Od wyczerpującej zaprawy porannej o szóstej rano, do późnej nocy nie było wytchnienia. Nie było zmiłuj. Wszystkie punkty szkolenia musiały być zaliczone, - dosłownie. Wkręcony w trybiki Ośrodka straciłem poczucie czasu. Nie wiedzieć kiedy mój czas dobiegł końca, i poinformowany o tym siedziałem w samochodzie jadąc do domu. W zasadzie dopiero teraz tak naprawdę doszło do mnie, w co zostałem wrobiony. To naprawdę nie była niewinna chłopięca przygoda. Tu można bez problemów dostać bilet w jedną stronę.

Byłem jednak dużym chłopcem i tego typu drobiazgi za bardzo mnie nie ruszały. Nęciła mnie przygoda znana z lepszych lub gorszych filmów sensacyjnych. Teraz to ja wystąpię w roli głównej. A co? Takie to idiotyczne myśli pieprzyły mi się w głowie.

Myślę, że były one jakąś formą samoobrony przed wpadnięciem w jakąś psychozę. Jednym słowem grałem kretyna, któremu morze tylko do kostek. Dano mi kilka dni spokoju, po czym zadzwonił telefon. Odezwał się znany mi damski głos.

- Witam panie Lorenz. Odpoczął pan już?

- Nie było specjalnie po czym. – Odparłem lekceważąco.

- To dobrze. Możemy się spotkać tam gdzie ostatnio?

- Spotkać tak, ale nie tam. Powiedzmy, za godzinę w Zamkowej.

- Co się stało? – Usłyszałem zaniepokojony głos.

- Nic takiego, to takie moje widzimisię.

- Nie ma sprawy. To za godzinę w Zamkowej.

- Do zobaczenia.

Błyskawicznie zebrałem się i wskoczyłem do auta. Po kilku minutach wchodziłem już do lokalu.

Było pustawo. Kilka stolików zajmowały, tak na oko, emeryckie pary siedzące przy małych filiżankach kawy. Usiadłem w kąciku i czekałem przeglądając dzisiejszą gazetę. Z głośników sączyła się delikatna muzyka. Pełen relaks. Minęło jakieś pół godziny i nic. Spokojny senny lokalik, idealny na poranną kawę z serniczkiem. Kończyłem czytać ostatnią kolumnę gazety jak zobaczyłem wchodzącą dziewczynę. Uniosłem się przystrajając twarz w uszczęśliwioną minę.

- Jak miło znowu panią widzieć. – Nachyliłem się całując ją w policzek.

- Mnie również. – Buzia uśmiechnięta, ale oczy… one były zimne i czujne.

- Napije się pani czegoś? – Szarmancko usadawiałem ją za stolikiem.

- Tego co pan. – Niedbale rozejrzała się po lokalu.

- Co pan wyczynia? – Zapytała ze słodkim uśmiechem.

- Ustalam własne reguły gry. – Poczęstowałem ją uwodzicielskim spojrzeniem.

- Własne? Nie rozumiem.

- Widzi pani, proszę przekazać szefom, że podejmę się zadania tylko wtedy, jak to ja będę decydował o wszystkim. Wy jesteście profesjonalistami, więc wasze metody i schematy działania są powszechnie znane. Teraz rozumie pani?

- Nie ufa pan nam?

- Rozszerzę sformułowanie, – nikomu nie wierzę.

- Jasne. Co teraz?

- Nie wiem. Czekam na konkretne ustalenia techniczne. To wasz ruch.

- Podoba mi się pan. – Spojrzała na mnie uśmiechniętymi oczyma.

- A pani mnie. – Odwzajemniłem czułe spojrzenie.

- Miał pan kiedyś coś wspólnego z aktorstwem?

- Nigdy. Jestem informatykiem.

- To akurat wiem, ale doskonale pan gra. Jeszcze chwila a złapię się na te czułości.

- Taka była kiedyś umowa. Staram się. Ale tak na poważnie, jest pani śliczną kobietą.

- Jejku, tyle razy to słyszałam i zawsze jest mi miło. Dzięki. Ale chwila, mam telefon.

Sięgnęła do trzymanej na kolanach torebki. Słuchała i od czasu do czasu potakiwała. Nie miałem złudzeń, ktoś, gdzieś pilnie słuchał naszej rozmowy i teraz szły instrukcje. Nie trwało to długo.

- Jak pan się na pewno domyślił, miałam wiadomość od szefostwa.

- I cóż ciekawego mi pani powie?

Znowu utkwiłem mój uwodzicielski wzrok w jej ślicznej buzi. Wyraźnie zmieszała się, ale po chwilce już opanowana, chłodno spojrzała na mnie.

- Jest zgoda na pana warunki.

- O, niemożliwe. Zaskoczyła mnie pani.

- Czyżby? – Spojrzała kpiąco. – Doskonale wiedział pan o tym. Twardy z pana zawodnik.

- No, bez przesady z tą twardością. Słabizna taka.

- Dobra, dobra, nie licytujmy się. Do rzeczy. Za kilka dni znowu do pana zadzwonię i będę się starała umówić z panem. Teraz proszę uważnie słuchać. Wyznaczy pan miejsce spotkania dla mnie i jeszcze trzech osób. Wie pan o co chodzi, więc nie muszę wymądrzać się.

- Nie widzę problemu, tylko nie wiem, czy pani to kupi?

- A o co chodzi?

- Grajmy dalej swoją rolę zakochanych.

- I czułe sam na sam, gdzieś na uboczu? – Dokończyła ze śmiechem. – Doskonała przykrywka.

- Oczywiście, z mojej strony nic pani nie grozi. To tylko gra. – Uspokojona?

- Całkowicie. Więc cóż, pora pożegnać się. Miło się gawędziło.

Pomału wstała od stolika. Podniosłem się i ja. Spojrzeliśmy na siebie jak dwoje zakochanych szczeniaków. Naraz zaskoczony poczułem wilgotne wargi na ustach. Odruchowo przywarłem do nich, już uchylonych i chętnych. Trwało to sekundę, może dwie - nie więcej.

Nim moje ręce uniosły się była już koło drzwi. Kolejna sekunda i znikła za nimi nie oglądając się za siebie. To tylko gra?...

Minęło kilka dni w trakcie których, kontynuowałem pochłanianie wiedzy na temat Republiki Południowej Afryki. Pomału wchodziłem w panujące tam klimaty. W miarę przyswajania wiadomości o nich, coraz mniej uśmiechał mi się pobyt w ogóle, a tym bardziej mój specyficzny pobyt. Ale mleko już się wylało, więc pozostało jedynie racjonalne myślenie, i co ważne, takie też działanie. Nie mogłem dać się zwariować. W domu byłem kochanym tatą z tym, że okazyjnie. Młodzi zajęci sobą, tak naprawdę traktowali mnie jak swoistą rzecz, którą się ceni, ale tylko materialnie. Po raz któryś przyrzekałem sobie o skończeniu wszelkich wyjazdów i wreszcie zadomowieniu się w rodzinie. Nie mogłem żyć taki wyobcowany. Tylko jedno, drobnostka, - muszę najpierw cało wrócić…

Pewnego dnia zadzwonił zastrzeżony numer i słyszę znany dobrze damski głos.

- Dzień dobry panie Lorenz. Wszystko w porządku?

- Witam panią. – Zabrzmiało to sucho. – Tak, w jak najlepszym.

- To bardzo dobrze. Mam nadzieję na nasze spotkanie. Stęskniłam się.

- Ja też. Nie wiem, co pani na to? Spotkajmy się inaczej, gdzieś sam, na sam. Będzie tak romantycznie.

- Brzmi to tak podniecająco. Kiedy?

- Dzisiaj raczej nie mogę, ale powiedzmy jutro o czternastej. Będzie pani miała czas?

- Dla pana zawsze. Tylko drobnostka, gdzie?

- Ale ze mnie, nie powiem co. Wie pani gdzie jest Zajazd Myśliwski?

- Oczywiście.

- To fajnie. Umowa stoi. Jutro czternasta Zajazd Myśliwski. Mam tylko prośbę. Gdyby mnie do tej pory nie było, proszę przedzwonić. Mogło mi coś wypaść.

- Nie ma sprawy. Samo życie. Będę czekała cała w tęsknocie.

- Ja również marzę o pani. Do zobaczenia.

Koniec połączenia i nareszcie mogłem dać upust wesołości. Ta komedia, którą oboje jak sądzę, gramy doskonale, podobała mi się. Ma być właśnie tak. Obserwator z zewnątrz miał widzieć tylko to. Ale, gdzieś w zakamarkach błąkało się natrętne pytanie, czy to tylko gra??? Odetchnąłem i zabukowałem pokoje na jutrzejszą noc, w tym jeden dwuosobowy. Jak gramy to do końca. Przecież to randka, no nie?– Postanowiłem. A zresztą, na miejscu się okaże, co i jak?

Nazajutrz nie powiem, trochę podminowany, zamówiłem taksówkę i kazałem się zawieść na miejsce. Wykombinowałem tak, aby znaleźć się na miejscu tuż prze umówiona godziną. Lokal znałem dobrze. Bywałem tam od czasu do czasu jeżdżąc do klientów. Dojeżdżając poprosiłem kierowcę aby wolno przejechał obok wjazdu na teren. Chciałem rozejrzeć się przed wejściem. Z jadącego pomału samochodu nie widziałem zbyt wiele, ale stojące koło wjazdu dwa auta z pracującymi silnikami zaniepokoiły mnie. Mężczyźni siedzący w nich nie wyglądali na turystów.

Minęliśmy wjazd do zajazdu i po dojechaniu do zabudowań stojących obok poprosiłem o zatrzymanie i wysiadłem. Pogoda nie była łaskawa. Było wprawdzie pogodnie, ale wiał kąśliwy, mroźny wiaterek. Zrobiłem kilka kroków i usłyszałem jakiś szum dochodzący gdzieś z góry. Zadarłem głowę szukając źródła dźwięku. Kilka sekund wpatrywania się i mało nie usiadłem. Nad Zajazdem na niewielkiej wysokości wisiał Dron. A niech to szlag trafi. – Zakląłem na głos.- W co się do diabła wpakowałem? Tylko tego mi brak. Na wszelki wypadek zrobiłem przepisowe w tył zwrot, byle dalej od Zajazdu. Po kilkunastu krokach zawibrował w kieszeni telefon.

Numer zastrzeżony i znajomy głos.

- Witam pana. Ja tu usycham z tęsknoty a pana nie ma. Niedobry. – Miała głos rozkapryszonej dziewczynki.

- Strasznie mi przykro, ale tak się jakoś głupio porobiło. Jak pani chce coś ciekawego zobaczyć, to proszę ostrożnie wyglądnąć z budynku. Lata tam śliczny koliberek. Tylko proszę go nie przestraszyć. A przy okazji, to koło bramy marzną dwa smutne żółwiki. Biedacy. Może by ich ogrzać.

- Ciekawie pan opowiada. Chętnie oglądną te dziwy. O tej porze roku. Ho - ho. Zadzwonię.

Schowany za przydrożne drzewo obserwowałem wejście do Karczmy. Najpierw nic się nie działo a potem w drzwiach pokazała się kobieca sylwetka. Zapaliła papierosa i niedbale wypuściła kilka dymków. Rozejrzała się przelotnie, wzdrygnęła się z zimna i wyrzuciwszy niedopalonego papierosa wróciła z powrotem. Zapadło spokojne popołudnie. Po chwili ponownie zawibrował telefon.

- Faktycznie ciekawostka przyrodnicza. Ma pan dobre oko. A żółwiki faktycznie biedne. Zaraz ktoś nimi się zaopiekuje.

- To będzie naprawdę humanitarne.

- To prawda, ale myślałam o nas i … - zawiesiła głos.

- Ja też myślałem i miałem zamówiony specjalny pokój. Jestem niepocieszony.

- Ja też. Ale myślę, że jeszcze damy sobie upust namiętności. Prawda?

- Marzę o tym i o pani w moich objęciach.

- Marzenia czasem się spełniają. Podkreślam, - czasem.

- Jasna sprawa. Muszę już kończyć. Jak panią już zeżre tęsknota, to proszę przedzwonić.

- Tego proszę być pewien. Przedzwonię.

Zrobiło mi się bardzo zimno. Nie byłem przygotowany na takie wystawanie się na mróz. Zadzwoniłem po taksówkę. Trzęsący się jak galareta czekałem chyba z piętnaście minut. Wreszcie zjawił się mój środek lokomocji, i chwilkę po nim dwa policyjne radiowozy. Już ruszając zobaczyłem kątem oka, jak stojące samochody na widok policji gwałtownie ruszyły. Radiowozy z włączonymi już syrenami wszczęły pościg. Cała ta kawalkada z wielkim hałasem przetoczyła się wyprzedzając nasz pojazd. Opadłem bez sił na tylną kanapę. Nie dla mnie taka zabawa. Ale to był tylko niewinny wstęp do prawdziwej, czekającej mnie zabawy. Jeszcze tego wieczoru odezwał się zastrzeżony numer. Usłyszałem ciepły kobiecy głos.

- Właśnie zżarła mnie tęsknota. Nie wytrzymam. Muszę pana widzieć.

- Telepatia jak pragnę zdrowia. Właśnie myślałem o pani. Będę za pół godziny w podziemnym parkingu Sfery. Pasuje?

- Jest pan cudowny. Znajdę pana.

- Życzę powodzenia. - Zachichotałem.

Nie było mi jednak do śmiechu. Coś się wydarzyło, co zmusiło ich do takiego pośpiechu. Wychodząc z domu, na zdziwione spojrzenie Jacka zareagowałem jakimś burknięciem. Nacisnąłem czapkę na głowę i znikłem za drzwiami. Parking o tej porze był jak zwykle załadowany. Zabawiwszy się w sępa szczęśliwie zaparkowałem i uśmiechając się pod nosem czekałem na, … właśnie, na co, lub kogo? Zobaczymy. Nie czekałem specjalnie długo. Niespodziewanie słyszę szczęk otwieranych obu tylnych drzwi. Obracam się i widzę znajomą buzię dziewczyny i faceta z kwadratową szczęką. Nie pytając o zgodę pakują się do środka.

- Proszę ruszać. – W głosie dziewczyny nie ma ani grama ciepła.

- Nie ma sprawy. - Odparłem uruchamiając silnik. A dokąd to?

- Pojeździmy trochę po mieście. – Warknęła nieprzyjemnie.

- Wycieczka? Uśmiechnąłem się do lusterka zerkając na nią.

- Można to tak nazwać.

Ostrożnie wydobyłem się z czeluści zatłoczonego parkingu i wyjechałem na ulice. Jak to bywa na początku weekendu ulice były zatłoczone. Spoglądając ukradkiem do lusterka jechałem przed siebie.

- Proszę pojechać gdzieś, gdzie nie ma dużego ruchu.

- Robi się. Mnie też ten ruch denerwuje. – Znowu obdarzyłem ją uśmiechem.

- Niech się pan nie zgrywa. Nie ma potrzeby. – Szczeknęła sucho.

- O, szkoda. To było takie sympatyczne. – Uśmiech nie schodził mi z twarzy.

- Niech pan przestanie, to nie pora na żarty. - Syknęła.

- Nie żartuję i proszę przejść do rzeczy. Wpieprza mnie ta sytuacja. Wyciągacie mnie po nocy z domu i jeszcze mam wysłuchiwać głupie docinki. – Ostro to zabrzmiało.

Oglądnęła się do tyłu jakby sprawdzając, kto za nami jedzie i zagadała po angielsku. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że ma czysto nowojorski akcent.

- Chciałam panu przedstawić pana Roobena, agenta specjalnego CIA.

- Miło mi. – Mruknąłem i skinąłem głową.

- Panie Lorenz, - to nie był sympatyczny głos, – sprawy się bardzo skomplikowały.

- To widać. – Wpadłem mu w słowo. – Ale to wasz problem, a nie mój.

- Nie do końca tak. Pan też jest w tym umoczony. Ale, nie licytujmy się. Jest coś poważniejszego. Naszemu człowiekowi zaczyna brakować czasu.

- Mówi pan o Durbanie?

- Tak. Musimy przyspieszyć pana wyjazd.

- Co na to nasze służby?

- No cóż, widział pan dzisiaj. – Mają żabę u siebie.

- Co to ma do rzeczy? Ale chyba zaczynam rozumieć. Mam wyjechać w tajemnicy przed nimi. Prawda? A pani wcale nie jest pracownikiem polskich służb. Ten akcent wszystko mi wyjaśnił.

- Jest pan inteligentnym facetem. – Odezwała się. – I co pan na to?

- Moja odpowiedź może być tylko jedna. - Nie. – Powiedziałem to ze złością.

- Widzę, że inteligencja nie idzie w parze z rozsądkiem. – Zaśmiał się typek z tyłu.

- To pańskie zdanie. Coś jeszcze? – Burknąłem odpychająco.

- Tak. – Nachylił się do mnie. – Co pan powie na dodatkową premię powiedzmy sto tysięcy dolarów płatnych do kieszeni.

- Niech mnie pan nie rozśmiesza. Trafił pan pod zły adres.

- A jaka kwota pana zadowoli?

- Wybaczcie, ale zadowoli mnie jak sobie znikniecie z mojego auta. Gdzie mam was wysadzić?

- To jest pana ostatnie słowo? - W kobiecym głosie zabrzmiała pogróżka.

- Tak. Definitywnie.

- Wiesz człowieku, co robisz? – Wysyczał mi do ucha siedzący za mną facet.

- Wiem i do cholery spadajcie mi z auta, bo zaraz szlag mnie trafi! – Wrzasnąłem.

- Jak pan chce. Proszę się zatrzymać. Wysiadamy.

Zatrzymałem się i oboje wysiedli bez słowa pożegnania. Poczułem ulgę i chwilę potem zaskoczył mnie błysk uśmiechu w oczach wysiadającej kobiety. Co jest? – przemknęło mi przez mózgownicę. Do stojącej na poboczu pary, prawie natychmiast podjechał widziany od kilku minut w lusterku samochód. Oba samochody ruszyły w swoją stronę. To, że byłem skrajnie skołowany, było za słabo powiedziane. Nic mi tu nie pasowało. CIA miałoby się zajmować jakimś tam, pierdolonym Lorenzem - to idiotyzm. Ale do kurwy nędzy, przecież mam pośrednio dla nich pracować. A jak to wszystko, to jedna wielka ściema, a wrabiają mnie w jakiś większy przekręt? No dobra, ale, co mam z tym zrobić? Niech to szlag… W parszywym nastroju nie jedząc kolacji poszedłem spać.

Nazajutrz obudziłem się niewyspany i z bólem głowy. Byłem sam. Młodzież za pewnie wybyła na uczelnię. Łaziłem po domu jak grudniowa mucha. Zrobiłem kawę i jakieś kanapki, które zjadłem raczej z obowiązku. Nie przestawałem myśleć o wczorajszej scenie. Jednak im dłużej rozmyślałem, tym wydawała się bardziej idiotyczna. Kupy się to po prostu nie trzymało. Poczułem się strasznie samotny, nie mający żadnej bratniej duszy. Nie mam nikogo, z kim mógłbym podzielić się swoimi kłopotami. Znowu poczułem wściekłość do losu, który bezlitośnie zabrał mi moją kochaną Sebcię. Ale chwila. Jej już nikt mi nie odda, ale przecież jest ktoś, komu nie jestem chyba obojętnym, - Pati. Zamajaczyły mi zapłakane oczy spoglądające na mnie przez zamieć śnieżną. Zapragnąłem przynajmniej usłyszeć jej głos. Już nie zastanawiałem się.

Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer. Zgłosiła się po pierwszym dzwonku. Usłyszałem drżący ze wzruszenia głos.

- Piotruś, to ty? Chyba wyśniłam ciebie.

- Tak, to ja. Powiem szczerze, stęskniłem się za tobą.

- Ale chyba nie tak, jak ja. Boże, jestem taka szczęśliwa słysząc twój głos.

- Powiedz co u ciebie?

- Nic się nie zmieniło Piotrusiu. Poświęciłam się całkowicie mojej kochanej córeczce.

- Nie próbujesz ułożyć sobie życia od nowa. Jesteś śliczną kobietą.

- Nie powiem, abym o tym nie myślała. Tylko nie wiem, czy mój wyśniony mężczyzna mnie zechce.

- No wiesz? Jak możesz tak powiedzieć. Zdradź tajemnicę, kto jest tym szczęśliwcem?

- Piotrze, nie zgrywaj się. Wiesz doskonale o kim mówię. Naprawdę czekam na ciebie i czekać nie przestanę. Jestem idiotką licząc na jakiś cud, ale nic na to nie poradzę.

- Nie wiem, co mam powiedzieć? Znasz mnie i wiesz, że zawsze byłem tobą zafascynowany.

Mam za sobą nie najlepsze doświadczenia, a przede mną również mało ciekawe. Po co ci taki przechodzony, nieciekawy materiał?

- Myślę Piotrusiu, że takie dwa, jak to nazwałeś, przechodzone materiały potrafią się doskonale odnaleźć i być szczęśliwymi.

- Oj Pati, gdybyś wiedziała jaki czuję się samotny i nikomu niepotrzebny. Chwilami naprawdę mam dość życia. A ty mi to mówisz o jakimś szczęściu.

- Wybacz, ale nie rozumiem. Narzekasz na samotność a jednocześnie olewasz kogoś, kto naprawdę cię kocha. To jakieś chore, nie uważasz?

- Może i masz rację, - chore, tylko boję się powtórki z rozrywki. Znowu dostanę cukierek, który mi potem bezlitośnie odbiorą. Na jaką cholerę mi taka rozrywka?

- To co, pozostało strzelić sobie w łeb. Tak rozumujesz?

- Tego nie powiedziałem.

- To do cholery przestań mazać się i bądź chłopem. Nie zawsze wiatr wieje w oczy. Czasem jest łagodny i sprzyjający.

- Zakładasz więc łagodne podmuchy wiatru popychające nas ku wspólnemu życiu?

- Ładnie to powiedziałeś, ale tak właśnie myślę. Mało tego, święcie w to wierzę.

- Mówią, wiara czyni cuda, więc powiem tak. Wiele bym dał za realność takich marzeń.

- Piotrze. Posłuchaj mnie uważnie. Niczym nie zaryzykujesz, jak zgodzisz się na taki oto układ.

Jestem gotowa przyjechać do ciebie w każdej chwili i bez żadnych zobowiązań z twojej strony. Jest tylko jeden warunek. Przyjadę z Magdusią. Bez niej - zapomni o mnie. Będziesz mógł w każdej chwili kopnąć mnie w dupę i wygonić. Nie będziesz chciał pieprzyć się ze mną, trudno, wytrzymałam tyle, to wytrzymam dłużej. Finansowo jestem niezależna, więc i z tej strony nic ci nie grozi. Więc jak?

- Jesteś niesamowita. Powiedziałbym krótko, - przyjeżdżaj, lecz jak powiedziałem na wstępie są trudności. Skomplikowało się tak, że mogę za niedługo wyjechać na rok do Południowej Afryki. Mogę tylko powiedzieć, to nie jest wyjazd turystyczny. Więc rozumiesz, nie chcę dawać być może nierealnych obietnic.

- Piotrze, odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. Pragniesz być ze mną?

- Moje odpowiedź jest krótka. Chcę.

- Więc, w czym problem?

- Mogę zawieść i nie wrócić. Kapujesz?

- Ty zawsze tak czarno widzisz przyszłość?

- Nie, ale…

- Do kurwy nędzy, żadnych ale. Ma być dobrze i będzie. Nie ma innej opcji. Jasne.

- Jasne. Poddaję się przemocy i zaczynam wierzyć, że tak będzie.

- No, nareszcie doszło, uff. To jak twoja decyzja?

- Przyjeżdżaj. Jeszcze dzisiaj pogadam z młodzieżą i zorganizujemy pokoik dla małej. Wieczorem, być może późnym, zadzwonię i powiem mojej Pati, - dobranoc. Wtedy dogadamy się co do szczegółów. Co ty na to?

- Szczęśliwa. Ale to mało powiedziane. Eh, co bym dała, aby mieć cię w tej chwili przy sobie. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem w tobie zakochana?

- Znowu odebrało mi mowę. Głupio mi to słuchać.

- Musisz się do tego przyzwyczaić. Będziesz to słyszał codziennie.

- Pati, jesteś cudowną kobietą. Pragnę ciebie.

- Już niedługo, a będziesz mnie miał. A teraz idę szykować nas do wyjazdu. Jejku, jak bardzo się cieszę. Pojadę do mojego Piotrusia. Czekam na telefon. Pa.

- Pa. – Powiedziałem do głuchego już telefonu.

Odetchnąłem ciężko, jak po jakiejś ciężkiej robocie i rozpocząłem wędrówkę po pokoju.

Zaskoczyłem sam siebie godząc się na jej namowy, i teraz przyszła pora na chłodną analizę. Argumentacja Pati brzmiała rozsądnie. Nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy spróbowali być razem.

Oboje jesteśmy doświadczeni przez życie i przy naszej dobrej woli, może się udać. Cholera, oby tylko jakiś wściekły diabełek nie namieszał. Teraz tylko muszę jakoś dogadać się z młodymi. Jacka byłem pewien, ale jego dziewczyny Ali nie do końca. Pojawi się inna kobieta z dziesięcioletnią dziewczynką, - Magdusią. Czy się polubią i dogadają? Martwiłem się. Tym bardziej, że mnie nie będzie i Pati zostanie sama z dwojgiem obcych sobie ludzi. Jak się nie dogadają, ucieknie i wszystko diabli wezmą. Moje rozmyślania przerwała wibracja komórki. Spoglądam - anonim. Oprzytomniałem. Rozmowa z Pati przeniosła mnie do innego świata, gdzie nie było czekających mnie problemów. Teraz demony wróciły.

- Słucham. – Warknąłem.

- Dzień dobry. – Usłyszałem męski głos. – Możemy chwilę porozmawiać?

- Nie wiem. Zależy z kim. – Mój głos brzmiał odpychająco.

- Nazywam się Jaśkowiak. Jestem pracownikiem ministerstwa spraw wewnętrznych.

- Widzę, że nie mam wyjścia. Słucham pana.

- Polecono mi skontaktować się z panem i poprosić o spotkanie. Jak mnie poinformowano, to pan wyznaczy miejsce i termin.

- Dobrze. Załatwmy to od razu. Może być za dwie godziny w Maleńkiej na Starym Mieście?

- Oczywiście. Spotkamy się tylko w cztery oczy. Nie zabiorę panu wiele czasu.

- Jak myślę, wie pan jak wyglądam, więc z rozpoznaniem nie będzie kłopotu.

- Ależ oczywiście. Więc do zobaczenia panie Lorenz.

- Do widzenia. – Mruknąłem.

Byłem zaskoczony. Spodziewałem się kogoś innego niż tego faceta. Co z nią, wyłączona z gry? Nie ważne. To nie moje zmartwienie. Ja tylko maleńki trybik popychany przez wielki mechanizm. Na spokojnie, ogarnąłem się w międzyczasie coś przegryzając i pojechałem.

Chcąc poobserwować otoczenie, byłem jak zwykle sporo przed czasem. Zająwszy stolik w widokiem na wejście, zamówiłem kawę z sernikiem na ciepło. Rozsiadłem się wygodnie i zabrałem się do czytania kupionej wcześniej gazety. Panowała senna atmosfera. Tylko parę stolików było zajętych przez jakieś zakochane parki. Kończyłem smaczny zresztą sernik jak w drzwiach dostrzegłem wchodzącego mężczyznę. Miał na oko trochę po trzydziestce i budową przypominał mi tego gostka z Oslo. Mięśniak, uwielbiający katować swoje ciało. Rozejrzał się i zobaczywszy mnie ruszył z przyjacielskim uśmiechem w moim kierunku. Uniosłem się i uśmiechając się serdecznie wyciągnąłem w powitaniu dłoń.

- Miło pana poznać panie Lorenz. – Jego uścisk miażdżył mi dłoń.

- Mnie również panie Jaśkowiak. – Poklepałem go po ramieniu.

Usiedliśmy i chwilę mierzyliśmy się wzrokiem mając gęby wykręcone w uśmiechu.

- Jest pan dokładnie taki, jak było w pana charakterystyce. Ale ja nie o tym chciałem.

- O, staję się sławny, - zakpiłem, - jeszcze trochę a ktoś napisze moją biografię.

- Proszę nie żartować. To wbrew pozorom bardzo ważne.

- Wiem. Ale trzeba jakoś rozluźnić atmosferę.

- Tak też myślałem. Wrócę jednak do rzeczy. Polecono mi przeprosić pana za ostatnie przedstawienie jakim był pan uczestnikiem.

- Przedstawienie? Nie rozumiem.

- No wie pan, niedoszłe spotkanie w zajeździe i miła pogawędka w pana samochodzie.

- A tak. To było niezłe. I jak, test zaliczony?

- Domyślił się pan. To dla mnie teraz oczywiste. Jestem winien panu kilku wyjaśnień. Otóż będąc w Oslo, stał się pan obiektem zainteresowania CIA. To u nich działanie rutynowe. Każdy człowiek może być kiedyś użyteczny. Sprawdziło się. Wyszedł ten numer z Durbanem i padło na pana. Gdyby nie to, że oni są tam spaleni, to staraliby się pana zwerbować. A tak, wyszło jak wyszło. Zwerbowaliśmy pana my. Zjawiło się u nas dwoje ich agentów łącznikowych i zajęło się panem. To przedstawienie to ich inicjatywa. Trzeba przyznać dość karkołomna, ale co ważne, udana. Wypadł pan na celująco. Nie chcieli uwierzyć, że jest pan amatorem. Moje gratulacje.

- Tej miłej pani chyba już nie zobaczę?

- Raczej nie. Oboje są już w drodze do Stanów.

- Szkoda, zgrabna dziewczyna.

- Pan też wpadł jej w oko. Prosiła aby pan nie gniewał się za jej zachowanie.

- Hm, dała popalić, to prawda.

- Taka była jej rola. Ale do rzeczy. Od dziś będę pana oficjalnym kontaktem. Proszę to moja legitymacja.

Dyskretnie wręczył mi mały kartonik podobny do oglądanego w Oslo. Zerknąłem i oddałem mówiąc.

- Tego mi było brak w kontaktach z tą sympatyczną panią. Ale miło się z nią gadało.

- Nie da się ukryć. Mieliśmy wszyscy niezły ubaw. Świetnie pan grał. Ale kontynuujmy.

Nie wolno panu z nikim innym rozmawiać o zadaniu, czy wykonywać polecenia od innych osób, chociaż sugerowaliby, że mają takie prawo. Podkreślam, tylko ja jestem pana szefem. Czy to jasne?

- Oczywiście.

- To dobrze. Kryptonim pana zadania to Durban. Jak widzi pan kupili pomysł z Oslo. W razie pilnej potrzeby skontaktuje się pan z dostarczonym później numerem telefonu i poda pan ten kryptonim. Po weryfikacji zostanie pan przełączony do mnie. Czy to też jasne?

- Jasne.

- Jedźmy dalej. Przed panem jeszcze prawie dwa miesiące laby. Może pan uporządkować swoje życie prywatne. Rok pan będzie poza domem. Aha, jeszcze jedno. Za dwa tygodnie zgłosi się pan z paszportem w Konsulacie RPA. Otrzyma pan bezterminową wizę pobytową. Rarytas…

Wymagane szczepienia przeszedł pan o ile wiem podczas szkolenia, Prawda?

- Oczywiście. Kłuli niemiłosiernie, - Uśmiechnąłem się.

- Oj, tak. Znam to doskonale. Nie cierpiałem tego.

- No fajnie. I co dalej?

- Nie wiem. Jesteśmy jakby tu powiedzieć, podwykonawcami. Dostaniemy sygnał to poleci pan do Oslo a potem kierunek Durban.

- A jeszcze potem?

- Też nie wiem. Powiedzą panu w Oslo. Takich rzeczy nie opowiada się przy kawie.

- Im mniej wiesz tym…

- Dłużej żyjesz. – Dokończył ze śmiechem. I jeszcze jedno, polecono przekazać, że wszystkie bliskie panu osoby będą otoczone dyskretną opieką. Tym proszę się nie martwić.

- Miło słyszeć.

- Ja bym miał wszystko do pana. Ma pan jakieś pytania?

- Może jedno, ale myślę ważne. Jak mogę teraz skontaktować się z panem? Załóżmy jakąś awaryjną sytuację.

- No tak. Ma pan rację. Zrobimy tak, proszę wziąć to coś na kształt pilota do samochodu. Odsunie pan tę klapkę i naciśnie przycisk. Tyle. Zadzwonię.

- Proste i mam nadzieję działające.

- Nie ma obaw. To działa od kilku lat.

- Tak z ciekawości, jaki to ma zasięg.

- Taki jak sieci komórkowe. Duży.

- To ja miałbym wszystko do pana. Jest pan wyjątkowo miłym i rzeczowym szefem.

- Proszę mi się tu nie podlizywać. – Parsknął śmiechem. Spadam już. Naprawdę miło się z panem gawędziło. Mam nadzieję na równie miłe zakończenie pańskiego zadania.

- Ja natomiast liczę na wyjście cało z tego czegoś, co mnie czeka.

- Pesymista się odezwał. Nie ma innej opcji. Panu cholera wszystko się udaje. Spokojnie. Cześć!

Ciąg dalszy nastąpi...

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 26.06.2020 09:08 · Czytań: 246 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:71
Najnowszy:wrodinam