Kolejne opowiadanie z tomu "Czerwona gondola".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.
Najwyższa pora wybrać kierunek studiów. Wydaje mi się, że najbliżej architektury znajduje się budownictwo, a dziwnym zbiegiem okoliczności Artur wybiera się na ten wydział - chociaż jedną przyjazną duszę będę miał w obcym mieście. Niewielu naszych kolegów myśli o dalszej nauce.
Niedługo po urodzinach przyszło zawiadomienie z Politechniki Wrocławskiej: zostałem dopuszczony do wstępnego egzaminu na Wydziale Budownictwa Lądowego. Egzamin miał się odbyć drugiego lipca - na przygotowanie się pozostał cały miesiąc. Bez względu na jego wynik zaplanowaliśmy z Arturem, niezależne od zamierzeń rodziców, samodzielne wakacje.
Zamiast punktów za pochodzenie trzeba było znaleźć jakieś poparcie. Akademia Medyczna to nie Politechnika, ale prof. Krass wszędzie miał znajomości i pamiętając o lwowsko-rodzinnych powiązaniach obiecał rodzicom, że je wykorzysta.
Byłem dosyć pewny wyniku, choć pojęcia nie miałem, na jakie studia idę. Egzamin pisemny przeszedł bezproblemowo, podobnie przebiegał ustny dopóki nie pojawiła się mgr Smutkowska. Rozlało się morze pytań; wzburzone fale pozwalały utrzymać się na powierzchni tylko początkowym słowom odpowiedzi. W podobnym sztormie znalazła się jeszcze jedna kandydatka na studia. Wyłożyłem się, a raczej zatopiony zostałem, przez fale radiowe; pokręciłem długości i zakresy, a przy precyzowaniu częstotliwości stacji nadawczych spod wody wychodziły tylko bąbelki.
Na korytarzu z niecierpliwością oczekiwaliśmy na rezultat.
Do gabinetu wezwano nas we dwójkę - stanęliśmy przed obliczem mgr Smutkowskiej i wtedy okazało się, że ona jest naszą protektorką; niedwuznacznie dała do zrozumienia, że z pobłażaniem popatrzy na egzamin wstępny, ale za to w czasie studiów specjalnie się nami zaopiekuje.
Cholera! - Tak lubiłem fizykę i właśnie to musiało mi się przydarzyć. Ale niech tam..., dostałem się na studia, Artur też, zatem można wyruszać w Polskę!
"Szarotka" - ostatni cud polskiego przemysłu radiofonicznego, z nowoczesną elektroniką nie miała nic wspólnego, ale maksymalnie zminiaturyzowany odbiornik zasilany mógł być bateriami, co stanowiło o jego sensacyjności. W prezencie maturalno-urodzinowym dostałem właśnie "Szarotkę" - spacerując z nią ulicami wzbudzałem powszechne zainteresowanie.
Rok wcześniej Andrzej, dawny kumpel dziecięcych zabaw, zdał maturę i wraz z kolegą przyjechał autostopem nas odwiedzić. Teraz my postanowiliśmy złożyć rewizytę. Planując z Arturem, w oparciu o wyniesione z harcerstwa doświadczenie w biwakowaniu, wielką, autostopową rajzę, podniecaliśmy się przyszłą niezależnością. Któż nie marzy o wolności, a jaką świeżością pachnie to uczucie, gdy się ma osiemnaście lat! A więc worek na plecy i przed siebie!
Za Wrocławiem zastał nas wieczór i nic nie zapowiadało pojawienia się na opustoszałej szosie jakiegoś pojazdu. Na spanie było za wcześnie, nogom nie chciało się dalej posuwać, a rosa nie zachęcała do odpoczywania w rowie.
Przydrożne drzewa utworzyły aleję-tunel; z chłopięcym animuszem wdrapaliśmy się na konar starej lipy - rozłożyste gałęzie romantycznie nas bujały. Zapadła noc. Nagle cos zakłóciło ciszę - nie było to jednak auto; powolny stukot upewniał nas o zbliżającej się szkapie.
- A może spróbować by tak „wozostopu”.
W oddali majaczyła, podświetlona lampą naftowa, śpiąca sylwetka woźnicy. Obudzić kogoś muzyką, to chyba najłagodniejszy sposób - podkręciłem potencjometr „Szarotki”. Gdy chłop się ocknął, Artur zahuczał basem:
- Dobry człowieku..., może byś nas zabrał?
Gwałtowny świst bata i przeraźliwy krzyk wieśniaka poderwały do galopu chabetę. Rechocząc zeszliśmy z drzewa - przydrożną kopą siana, do późna w nocy, wstrząsały salwy śmiechu.
Do Szczecina dotarliśmy w nienajlepszej formie; jedynie dwa razy przydarzyło się nam jechać osobowym autem - zazwyczaj zatrzymywały się ciężarówki. Niezapomniany pozostał „Star”, który na tyle zwolnił, abyśmy mogli wskoczyć na jego pakę i dopiero wtedy okazało się, że wylądowaliśmy dosłownie w gównie: ciężarówka wracała z rzeźni po dowiezieniu tam transportu świń.
W pierwszej kolejności Andrzej zaproponował kąpiel. Wszystkie rzeczy udało się doprowadzić do stanu używalności. Wyjątek stanowiły pionierki - wyrzuciłem je, choć może po roku wywietrzałyby.
Nie tylko spotkanie ze starym kumplem Andrzejem wyznaczyło kierunek autostopowej marszruty; również przebywająca w Szczecinie Irenka miała na to wpływ. I to jaki wpływ!
Przygotowywała się do eskulapowego zawodu, a nasze spotkania w małym stopniu pomagały jej w nauce, choć dużo wspólnego miały z anatomią.
Zaciszne miejsce nad jeziorem, kochana dziewczyna, słońce, wolność, dojrzałość... Chrupiąca bułka, a do tego pomidor.
I nie wiem jak to się stało, że właśnie wtedy, przy tak jednoznacznym zainteresowaniu, pochłaniającym w pełni moje zmysły i energię, narodziła się inna życiowa pasja.
Andrzej posiadał wspaniały aparat fotograficzny, nowość w dziedzinie lustrzanek małoobrazkowych – Praktinę. Nie tylko cykał zdjęcia, ale sam wywoływał filmy i robił powiększenia. Pomagałem mu w tym nie przypuszczając, że czerwone światło ciemni wywoła niegasnącą namiętność.
Zakosztowałem dodatkowo jeszcze innego rodzaju przyjemności. Matka Andrzeja rozpuszczała swojego jedynaka w typowy sposób. Nie umiała, w czasie naszego pobytu, przestać okazywać nadmiernej troskliwości i serdeczności, więc wszystkie urocze gesty jej zachowania docierały również do nas. Smak, podawanych wieczorem pierniczków w czekoladzie, smakołyków jakich nie jadałem nawet w czasie świąt, czuję do dzisiejszego dnia.
Szalony czas, wypełniony samymi przyjemnościami, potwornie szybko mijał. Nadszedł dzień rozstania. Musiałem zdążyć na zaplanowane spotkanie z rodzicami w Sopocie. Pożegnanie z Irenką nie miało filmowego dramatyzmu, a czemu szczęście szczecińskie nie chciało nam więcej towarzyszyć pozostanie tajemnicą.
Na szlaku autostopowym Andrzej ze swoim kumplem Jurkiem i ja z Arturem stanowiliśmy silną grupę - bez problemu i szybko znaleźliśmy się w Trójmieście.
Pani Remiszewska mieszkała w zacisznym domku niedaleko Opery Leśnej. U niej, tradycyjnie w czasie urlopu, rodzice wynajmowali pokoje. Najsympatyczniejszy był okrągły balkon, spędzaliśmy na nim większość czasu - mankament stanowiły tylko osy, które pod wysokim sufitem zrobiły gniazdo. Żaden kij nie mógł ich przepędzić, zadomowiły się na dobre w szczelinie między deskami. Wpadłem na pomysł zaklejenia otworu gipsem - ulepiłem kulki i nimi rozpocząłem atakować nieprzyjaciela.
Wszyscy z podniesionymi głowami oglądali moje poczynania, niemniej precyzyjnie trafić nie było łatwo. Nagle usłyszałem krzyk ojca! Jedna z kulek przeleciała nad celem i spadając zakleiła oko rodzicowi. Nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji - wszyscy ryknęli śmiechem. Po dziesięciu minutach, z zaczerwienionym okiem ojciec powrócił z łazienki - w zasadzie miał pretensje nie tyle do mnie, co do reszty rodziny, za niepoważne zachowywanie się, a szczęśliwe osy mogły towarzyszyć nam dalej przy posiłkach.
Trudno aby pełnoletniości nie uczcić alkoholem.
Wino patykiem pisane, czyli popularny „jabcok”, jako boski napój niesiemy do Opery Leśnej. Cztery butelki, czyli po jednej na łebka! Korki posłusznie ustępują po fachowym uderzeniu w denko i rozpoczyna się uczta Bachusa.
Nie tak dawno, na osiemnaste urodziny, ojciec z zażenowaniem poczęstował mnie lampką wina wznosząc toast za zdrowie dojrzałego syna. Teraz szlachetny płyn, bezpośrednio z butelki, spływa do gardła. Jak bardzo jesteśmy wolni, z jakim fantastycznym dźwiękiem rozbijają się flaszki, jak lekko unoszą nas nogi. Brykają gwiazdy w walczyku szalonym, ziemią fale Bałtyku kołyszą, a koc, którym przykrywa mnie mama, ma czułość filmu drobnoziarnistego.
Koniec lata. Odrzucam propozycje rodziców wspólnego powrotu do domu „Warszawą”. Andrzej z kumplem już odjechali. Wyruszam z Arturem w drogę powrotną - animusz pierwszych autostopowych dni przybladł. Na spokojnych ulicach Kłodzka dopada mnie po raz pierwszy samotność. Na ramieniu pozostał skórzany worek, muszę odstawić go w kąt - czeka na mnie nieznane miasto.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wyrrostek · dnia 15.01.2009 11:12 · Czytań: 748 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: