Potwór
We wsi Bziochowo mieszkał chłop Jontek. Majątek jego stanowiła mizerna chałupina, stodoła i niewielkie poletko. Nie wiadomo skąd gruchnęła wieść, że chłop ów trzyma w stodole potwora. Ponoć miał to być wielki jak trzy niedźwiedzie królik, o zębach ogromnych niczym szpadle, złowieszczo wystających z krwiożerczej paszczy.
Nikt oczywiście nie dawał wiary tym pogłoskom, ale ciekawych nie brakowało. Kiedy kolejny szlachetka załomotał w rozpadające się drzwi chaty, Jontek, cały w ukłonach do ziemi, wyszedł na błotniste podwórze.
– Szlachetny panie! – Gospodarz z nosem przy podłożu jął wyjaśniać sprawę. – Tak skromne progi nie są godne powitać waszmości, toteż usiądźmy może na ławie, a ja wszystko wyjaśnię, jak pragnę zdrowia.
Imć Bolko z Kolkowa herbu Krótki Frędzel nie zamierzał przebywać w towarzystwie chama dłużej niż potrzeba, stąd przystał na propozycję dysputy na świeżym powietrzu.
– Gadajcie! – poprosił grzecznie zgodnie z dworską etykietą. – Słyszałem ja, że trzymacie tu jakieś straszne indywiduum, ba! potwora jakiegoś, powiadają nawet niektórzy.
– A niech to zły szeląg! – zaklął szpetnie nieokrzesany chłop. – Nie utrzymasz w tajemnicy nic w tej wiosce. Jak pierdniesz, to jeszcze nie ucichnie, a już na drugim końcu machają ręcoma, żeby smród odgonić.
– Nie filozuj chamie, bom czasu nie zwykł marnować, odpowiadaj. Masz tu co ciekawego do zobaczenie, czy nie?
– O, szlachetny panie, przyznaję, mam ja ci takie cuś wielkiego jak bazyliszek jaki, a jak król wygląda… – urwał i zaczerwienił się, pochylając głowę i spoglądając na czubki własnych chodaków, z których wystawały tu i ówdzie palce, niewidzące wody od ostatniego święta Kupały. – Ja nie o miłościwie nam panującym królu Bolesławie Zgodnym, tylko o zwyczajnym króliku, rzecz jasna.
– Do rzeczy, do rzeczy! – Przybysz niecierpliwić się zaczął.
– Otóż, kłamał nie będę, chowam taką bestię, aby nie pożarła człeka jakiego, spokojnie po tym padole chodzącego…
– Pokaż mi ją, a uwolnię świat od poczwary! – Bolko zerwał się, wyciągając miecz z pochwy.
– Szlachetny pan, jak sam widzi, biednym ja jak mysz kościelna, na pewno zrozumie, że cosik mi się należy za pokazanie potwora.
– Masz tu dukata i prowadź!
– Był tu niedawno rycerz Mieszko z Jelitowa i całą sakiewkę ofiarował, a przecie wszyscy wiedzą, że gdzież im do takiego rodu jak imć Bolko. No, nie wypada wynża w kieszeni trzymać, nie wypada.
Szlachcic zacisnął usta, ale zdławił komentarz w gardzieli i po chwili przed chodakami gospodarza plasnął worek dźwięczących monet.
– Masz i rozgłaszaj, że Bolko z Kolkowa grosza nie skąpi.
– Ale, panie… – wtrącił nieśmiało Jontek. – Miecz i inne przedmioty, którymi można by skaleczyć, ogłuszyć lub po prostu przypier… niczyć, uprzejmie proszę zostawić, o, tutaj. – Wskazał na uprzątnięty fragment obejścia.
– A jakże mam pokonać potwora, skoro broni mieć nie będę?
– Pan zabijesz potwora, sławę zdobywając wielką, a co ja z tego będę miał? Rycerz Mieszko…
– Rozumiem! – Imć szlachcic herbu Krótki Frędzel, bynajmniej nie był w ciemię bity. – To ile żądasz za zgładzenie poczwary?
– Nie mam wielkich wymagań…
– Ile?
– Skromny żywot człowieka poczciwego mi wystarczy, ale..
– Na dadźboga! Ile?!...
– Żeby mi tylko strawy na zimę starczyło i na nowe chodaki…
– Czyli ile?! – Bolko nerwowo począł przebierać stopami, aż wyżłobił dwa dołki w błocie.
– Niech no pomyślę, chytry nie jestem…
– G-A-D-A-J I-L-E?!
– Worek złota będzie wystarczający. – Jontek ze spokojnym uśmiechem uniósł głowę i wyszczerzył wszystkie trzy zęby do gościa.
Bolko miał już wrzasnąć, ale przypomniał sobie, że według tego, co ludzie gadają, Mieszko z Jelitowa wybrał się pokonać potwora i ponoć już nie wrócił. Gdy zaś on zgładzi bestię, jego sława obiegnie cały świat. Zacisnął tylko zęby i rzekł:
– Nie mam przy sobie tyle, jutro przywiozę.
– No to w takim razie dziś tylko oglądamy, a jutro walczymy, tak?
– Chamie, daję słowo szlachcica, że jutro dostarczę złoto!
– A jak waść ze stodoły już nie wyjdziesz, to ja stratny będę, ha? To się nie kalkuluje, ja o interesa dbać muszę, na kreskę nie daję.
– A może tego potwora wcale nie ma, co?
Chłop uniósł sakiewkę.
– Za oglądanie już zapłacone, chodźmy, pokażę szlachetnemu panu, że to nie babskie gadanie. A jeśli zełgałem, to imć Bolko odjedzie ze złotem i jeszcze mi skórę wygarbuje, hę?
– Ale bez broni?...
W Kolkowie głupich nie sieją, toteż bogacz po rozważeniu plusów dodatnich i plusów ujemnych umówił się jednak na jutro. Z samego rana ponownie stawił się przed chałupą, w której wiatr hulał między szparami desek.
Kiedy tylko Jontek zamknął za nimi wrota stodoły, coś wielkiego doskoczyło z ciemnego rogu budynku.
Bolko, który w niejednym boju już brał udział, zdębiał i poczuł, jak wczorajsza kolacja i dzisiejsze śniadanie w przeciwnych kierunkach błyskawicznie szukają ujścia.
Przed nim stanął ogromny królik. Same słuchy miał długie niczym wzrost rycerza, a wielkie białe zęby ostre niczym miecze. Otworzył paszczę, wywalając długi czerwony jęzor i skoczył w kierunku intruza.
Bolko uniósł miecz oburącz nad głowę, biorąc zamach i…
Walka skończyła się szybko, a jeszcze szybciej, nie wiadomo jak i skąd, rozeszła się wieść, że szlachetny dziedzic z Kolkowa pożarty został przez potwora i ani kosteczka po nim się nie ostała.
Od tej pory coraz więcej odważnych i śmiałych postaci zaczęło przybywać do skromnej zagrody. Jontek musiał rozplanowywać te pielgrzymki i jął prowadzić zapisy. Zasady były jasne, jeden śmiałek na dzień, chłop miał zbyt słabe serce, żeby patrzeć na kilka śmierci dziennie. Kolejność również ulegała ciągłym zmianom, w zależności od dodatkowych dźwięczących lub świecących zachęt, jako dodatek do taryfy stałej.
Dziś wrota stodoły zamknęły się za sir Bartolomeo Medici z Florencji, który od wielu dni tłukł się z dalekiej krainy, aby sławę pogromcy bestii zdobyć.
I on też poczuł syndrom miękkich kolan, które rozjeżdżać się zaczęły, gdy tylko poczwara parę susów zaprezentowała. Dobył wprawdzie szpady, ale w tym momencie padł cios. Gruchnęło i bezwładne ciało florentczyka jak długie legło u króliczych stóp.
Jontek odstawił maczugę, otarł kapotą spocone czoło i zbliżył się do wielgachnego ssaka. Posmyrał go delikatnie pod brodą, na co ten radośnie jął ocierać się o swego pana. Chłop pogłaskał królika czule i skierował się do ukrytego w rogu kosza. Zdjął pokrywę i chwycił za ucha, z trudem dźwigając ciężar.
– Jeszcze parę worków złota… – wystękał – i zwijamy interes, kupuję zamek i tam będziemy sobie bezpiecznie żyli. Nikt już cię atakował nie będzie. A mi się powoli ziemia na barachło kończy.
Stanął przed poruszającym szybko nosem w górę i dół królikiem; charakterystyczny ten gest właściwy dla tej rodziny ssaków zawsze poprawiał mu humor.
– A swoją drogą, te bogacze to straszne głupki – rzekł, stawiając wielki kosz pełen marchewek przed pupilem – widział kto kiedy królika, który je mięso, myśleć trza, myśleć.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt