W pogoni za cieniem 15 - grab2105
Proza » Obyczajowe » W pogoni za cieniem 15
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

.... Uścisnęliśmy sobie dłonie a wychodząc odwrócił się i z uśmiechem pomachał ręką.

Wracałem do domu w zasadzie uspokojony. Mam trochę czasu dla siebie i Pati. Na myśl o niej, automatycznie uśmiechnąłem się. Jeszcze trochę a wezmę ją w ramiona. Och… przeszedł mnie dreszcz rozkoszy.

Po przyjeździe okazało się, że młodzieży jeszcze nie ma więc zabrałem się do pitraszenia. Zajęty w kuchni nawet nie zauważyłem kiedy podjechali pod dom. Do rzeczywistości doprowadził mnie głos od drzwi.

- Cześć tato. Widzę, porządnie zgłodniałeś. Ty w kuchni….

- Nawet nie, ale chciałem przypomnieć dawne dzieje, a przy okazji zrobić coś pożytecznego.

- Jacek opowiadał jakie to smakowitości pan gotował. Jeszcze mlaskał na wspomnienie.

- E tam. To przesada. Jego mama to była gospodyni, a jak gotowała…

- Daj spokój tato. Znowu zaczynasz? Było minęło i tyle.

- Masz rację, minęło. Rany, a my sierotkami już tyle czasu.

- Tato, przestań do cholery. Nie jesteśmy już sierotkami. Popatrz, to mój cały świat, - Ala. Jest mi wszystkim, mamą, tatą i całą resztą. Nie jestem sierotką. Może i ty wreszcie znajdziesz swój cały świat. Jakąś kobietę, która pokaże ci szczęśliwą stronę życia. Tato, życie ma też swoją jasną twarz i czasem obdarza nas cudownym uśmiechem. Naprawdę.

- Oto Alu, cały mój syn, opiekuńczy i troskliwy. Co bym bez niego robił? Nie wiem.

- Wiem o tym, i dlatego tak bardzo go kocham. Podobnie jak pana. A Jacek ma rację. Trudno jest samemu iść przez życie.

- No dobra, napadliście na mnie, to za karę coś wam powiem. Jacek, pamiętasz tę laskę z którą kiedyś pogawędziłeś.

- No jasne. Chwila, chcesz powiedzieć, że…

- Tak, to właśnie chcę powiedzieć. Tylko nie wiem, czy wam się to spodoba?

- Gadaj wreszcie jak człowiek tato. Kiedy ją przywieziesz?

- Nie będę jej przywoził. Sama przyjedzie. Chociaż, to nie tak. Przyjedzie z dziesięcioletnią córką – Magdą. Zaskoczeni?

- No nareszcie. Jestem z ciebie dumny tato. Przestałeś migać się, i w końcu jesteś chłopem.

- Jacek opowiadał o niej. Leciała na pana, że hej. Kiedy mają przyjechać? Trzeba jakoś dom przygotować się na ich przyjazd.

- Cholera, wzruszyłem się. Jesteście tacy… No dobra. Chce jak najprędzej, ale wiadomo, jak powiedziałaś, trzeba przygotować się.

- A ty co, nie chcesz jak najprędzej? – Zarechotał Jacek.

- Jacek! – Głos Ali trzasnął jak wystrzał.

- No już dobrze, nic nie mówiłem. Myślę, że pokój gościnny będzie w sam raz dla Magdy.

- Też tak myślałem. Trzeba tylko jakieś szkolne mebelki. Rozejrzę się jutro za tym.

- Jak pan chce to pojadę z panem. Może coś pomogę? Tak się fajnie składa, że mam jutro do południa wolne.

- To byłoby najlepsze. Kobiety są w tym znacznie lepsze niż my.

-To koło dziesiątej będzie najlepiej. Wie pan, nie wiem czemu, ale jakoś strasznie się cieszę na ich przyjazd. Będę miała przyjaciółkę.

- Też tak myślę, zaprzyjaźnicie się z sobą na pewno. Pati jest bardzo równą dziewczyną. Los ją nieźle potarmosił i teraz umie docenić czyjąś dobrą twarz. To umowa stoi. Jutro jedziemy na zakupy.

Po obiedzie mając dość dzisiejszych wrażeń zdrzemnąłem się, a właściwie zasnąłem. Jak otworzyłem oczy była już ósma wieczór. Było mi ciepło i przytulnie. Nie miałem ochoty wyłazić spod grubego koca, którym owinąłem się jak naleśnik. Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Pati.

Czekałem kilka dzwonków nim zdyszana odebrała połączenie.

- Och, jestem już. Ledwo zdążyłam dobiec. I co słychać? Opowiadaj.

- Czekamy na ciebie. Przyjeżdżaj jak chcesz.

- Powiedz, jak młodzi przyjęli taką nowinę?

- Wiesz, powiem szczerze, bałem się ich reakcji, ale zaskoczyli mnie. W sumie wzruszyłem się ich zachowaniem. Są niesamowici. Jutro przygotujemy pokój dla Magdusi, i jak przyjedzie będzie miała swój własny kąt. Myślę, że poczuje się dobrze.

- Na pewno. Jestem tego pewna. A co u mnie? Jesteśmy już prawie spakowane. Jutro jeszcze muszę załatwić w szkole przeniesienie Magdy i w zasadzie możemy jechać.

- Właśnie, jeśli chodzi o szkołę, to jest blisko koło nas, raptem kilka minut na nogach. Mogę tam jutro podskoczyć i dowiedzieć się co i jak. Ona chyba chodzi już do czwartej klasy, prawda?

- O nie, to już duża panna. Do piątej poszła od września. Dobrze się uczy. Jest taka kochana.

- Nie ma oporów przed wyjazdem w nieznane? Tam ma koleżanki, kolegów i cały swój świat. A tu…

- Zasadniczych oporów nie ma, chociaż będzie brakowało jej najlepszej przyjaciółki Basi.

Trochę nad tym boleje, ale nie robi tragedii. Jest natomiast strasznie ciekawa ciebie. Tyle jej o tobie naopowiadałam, że teraz aż się boję konfrontacji jej wyobrażeń z rzeczywistością.

- Zastanowię się, może jej żywcem nie zjem. A tak na poważnie, to postaram się być bardzo miły dla małej osóbki. Minie parę dni, oswoi się z nowym miejscem i będzie dobrze. W szkole też znajdzie jakąś bratnią duszę.

- Piotrze, ja to wszystko wiem. Znam ciebie i wiem, że nic złego nas nie spotka. Jedziemy pełne ufności i niecierpliwości. Obie chcemy już być u ciebie.

- Wiesz, jakoś mi nie pasuje zwrot – u ciebie. Nie uważasz, że lepiej brzmi, - u nas.

- Piotruś, dotknąłeś mojej bardzo czułej nuty. Daj spokój. Nie zapeszaj, dobrze?

- No dobra, nic nie powiedziałem i odpukałem w niemalowane. Może być?

- Jejku, jak ja ciebie kocham Piotrusiu. Strzeż się mnie.

- Pati, muszę coś ci jeszcze uświadomić. Nie nacieszymy się sobą zbyt długo. Za około dwa miesiące, ale może i wcześniej, wyjadę na calutki rok. Zostaniesz sama z obcymi sobie ludźmi. Masz tego świadomość?

- Mała poprawka mój drogi. To nie będą obcy mi ludzie. To twój syn i jego dziewczyna.

To przecież w zasadzie rodzina. Fakt, brak ciebie odczuję boleśnie, ale i teraz nie jest lepiej. Więc jaka to różnica. Chociaż jest, i to wielka. Jednak kiedyś wrócisz i wtedy będziemy już razem. Mam rację?

- Nie może być inaczej. I nie martw się, na pewno znajdziesz u nas przyjaznych tobie ludzi. Ala już się cieszy z waszego przyjazdu. Mówiła, że będzie miała w tobie przyjaciółkę. Kapujesz?

- Fajnie, bo ja też o tym samym marzę. Tak czy owak, będzie dobrze. Jestem tego pewna.

- No to super, ale jak się teraz umówimy?

- Piotruś, jak nic nie wyskoczy, jutro na noc pojedziemy i pojutrze rano meldujemy się w twoim domu. Przed wyjazdem dam znać. Myślę gdzieś tak koło północy odpalić auto.

- Nie wiem, czy jazda nocą to najlepszy pomysł?

- Spokojnie. Lubię nocną jazdę. Nie martw się.

- To już nic nie mówię, tylko trzymam kciuki za dobrą drogę.

- Dzięki. A teraz muszę już kończyć, Magdusia ma jakieś problemy z pakowaniem.

- Uściskaj ją proszę ode mnie i powiedz, - Piotruś bardzo cię kocha.

- Ale się ucieszy. A tak na marginesie, czy Piotruś kocha również jej mamusię?

- Ale z ciebie przebiegła diablica. Kocha i to bardzo, bardzo.

- To jej mamusia też prze bardzo kocha Piotrusia. Śpij smacznie kochanie. Ściskam cię mocno.

- Też śpij i poczuj mnie koło ciebie. Będę tam w myślach.

- Och. Już nie mogę. Dobranoc.

ROZDZIAŁ 9

Siedząc wygodnie słyszałem łagodny szum lecącego samolotu. Leciałem do Oslo na przedostatni etap mojego zadania. Nie powiem abym czuł się wspaniale. Pomijając moją niepewną przyszłość w Durbanie, to bardzo przeżyłem moje rozstanie z Pati. To co usłyszałem przy pożegnaniu wstrząsnęło mną. „Będziesz tatusiem kochanie” Wypowiedziała to z zażenowaniem i jakimś dziewczyńskim zawstydzeniem. W oczach widziałem łzy, ale i jakiś szalony błysk szczęścia. Ta scena odtwarzana bez końca w pamięci wywołała nieuchronne wspomnienia.

To był naprawdę cudowny okres mojego życia. Pati okazała się ciepłą i czułą istotą, roztaczającą wokół siebie atmosferę spokoju domowego. Z młodymi po kilku chwilach była w jak najlepszych stosunkach. Zostali po prostu serdecznymi przyjaciółmi.

Najdziwniejsze było jednak to, że wręcz z dnia na dzień stała się niekwestionowaną gospodynią w tym domu. To stało się tak naturalne jak to, że wstaje dzień, czy zapada zmierzch. Widziałem z jaką ulgą młodzi przekazali pałeczkę gospodarzenia w jej ręce. Moje obawy, co do ich wspólnego współżycia zmalały praktycznie do zera. A teraz jeszcze ciąża i poród. Mnie nie będzie, ale na pewno znajdzie opiekę z ich strony. Przynajmniej tak to w siebie wmawiałem.

Samolot podchodził już do lądowania. Za chwilę w lotniskowym holu spotkam się z kimś z mojej firmy, a potem zobaczymy. Na ostatnim spotkaniu z moim opiekunem, uzgodniliśmy sposoby kontaktowania się standardowego oraz, oby nigdy nie był potrzebny, - awaryjnego.

Gdyby co, będą starali się mnie ewakuować. Odpukać do diabła.

Na tym ich rola zakończona - facet w drodze. Co dalej? Dowiem się w Oslo. To mój problem.

W hollu natykam się na byłego mojego zastępcę. Zawiezie mnie do, jak się okazuje, czekającego na mnie byłego mojego mieszkania. Super, - znajome kąty.

Rozmowa nie kleiła się jakoś. Wydał mi się jakiś spięty i jakby bojący się mnie. Boi się, że go wygryzę? Parsknąłem w duchu śmiechem. Skończyło się na ogólnikowych grzecznościach i tyle.

Po zagospodarowaniu się, wyszedłem na krótki spacerek. Była ładna wczesna wiosenna pogoda. Na skwerach zakwitły pierwsze kwiaty a słonko całkiem nieźle przygrzewało.

- Dzień dobry panie Lorenz. – Usłyszałem znajomy damski głos za sobą.

- Witam. – Uśmiechnąłem się. – Widzę, że zatęskniła pani za mną.

- Nie da się ukryć. Sympatyczny z pana facet. Gniewa się pan na mnie?

- Ależ skąd? Wykonywała pani swoją robotę. Nawiasem rzecz biorąc - przekonywająco.

- A pan mnie zaskoczył. Podziwiałam pana.

- To już przestała mnie pani podziwiać? – Spojrzałem czule.

- No bez przesady, - uśmiechnęła się, - ileż to można podziwiać. Nudno.

- Szkoda, tak miło być narcyzem.

- To prawda, ale może gdzieś wejdziemy posiedzieć. Nogi mnie bolą.

- O, takie śliczne nogi nie powinny boleć. Tu nie daleko jest fajny bar. Chodźmy.

- Jest pan niemożliwy. – Roześmiała się. – Chyba żadna kobieta panu nie oprze się?

- Owszem, jest taka jedna.

- Naprawdę? Nie wierzę.

- A jednak. Uprzedzę pytanie i odpowiem, to pani mnie się oprze. Mam rację?

- Dobry pan jest. Ciekawa jestem, skąd ta wiedza?

- Odpowiem półżartem – półserio. Mam w sobie coś, co nazywają darem bogów. Po prostu wiem i tyle.

- Nie rozumiem. To żart?

- Nie. To całkiem poważnie powiedział mi kiedyś pewien Lapończyk.

- Czy to znajomy pana dziewczyny - Evy?

- Kuzyn. To nawet i ją wzięliście pod lupę? - pokręciłem głową.

- Takie zasady. To chyba zrozumiałe.

- Bardzo przeżył pan jej odejście?

- I tak i nie. Mówiąc szczerze byłem wściekły na cały świat.

- Wie pan co u niej?

- Nie wiele, bo prosiła, aby dał jej spokój.

- Mam świeże wiadomości. Opowiedzieć?

- Bo ja wiem. Proszę, ale krótko.

- Nie ma nic długiego. Już zasłynęła jak dobra szamanka, lub jak kto woli uzdrowicielka.

Zjeżdża do niej masę ludzi. Jest z nią jakaś dziewczyna, którą traktuje jak córkę. Fajnie im się żyje.

- To miło słyszeć. Ale jak myślę, zjawiła się pani nie tylko z tęsknoty za mną. Zamieniam się w słuch.

Siedzieliśmy już w barze przy stojącym na uboczu stoliku. Spojrzała na mnie jakimś dziwnym spojrzeniem, którego znaczenia nie mogłem wyczuć. Nabrała powietrza i usłyszałem ton głosu, jaki zapamiętałem ze spotkania w samochodzie.

- Naszedł czas wyjazdu. Mam za zadanie wprowadzić pana w szczegóły misji. Proszę nie robić takiej poważnej miny, to przecież randka. Za dwa dni wsiądzie pan do samolotu i proszę mi wierzyć, nie będzie pan miał wiele okazji do śmiechu. Czeka pana ważne i trudne zadanie. Mówiąc krótko, ma pan odnaleźć, namówić, a jak się nie uda, na siłę wywieść pewnego faceta z RPA. Ale też bez przesady, Durban do bardzo fajne miejsce na ziemi. Można tam świetnie się zabawić. Jakie tam laski… Proszę skorzystać również z uroków tego miasta. To dla podreperowania psychiki.

- Miło to pani przedstawiła. – Obdarzyłem ją powłóczystym spojrzeniem. – Ale, nic z tego nie rozumiem. A jak się zgodzi to co, legalnie, w świetle jupiterów? A jak nie, to mam go uśpić, czy dać porządnie w łeb?

- Tak czy owak, legalnie go nie wypuszczą. Trzeba będzie coś zaimprowizować na miejscu. Natomiast, wie pan doskonale, że zmusić można, nie tylko brutalną siłą. Dajemy pan całkowicie wolną rękę. Liczy się tylko efekt końcowy. Koszty i metody nie grają żadnej roli.

- Kim jest ten nieszczęśnik, który wpadnie w moje łapy? – Pogłaskałem ją po dłoni.

- Dowie się pan w odpowiedniej chwili. – Drgnęła pod moim dotykiem.

- Mogę liczyć na jakąś pomoc, czy …

- Ograniczoną i to bardzo. Nikt nie może wiedzieć o naszym udziale. Nikt!

- Teraz rozumiem pani zwrot o okazjach do śmiechu. Powiem krótko, misja kamikadze. To śmieszne, facet zielony jak wiosenny listek, ma wykonać takie zadanie. Kto wpadł na taki idiotyczny pomysł? Chciałbym go poznać.

- Myli się pan i to całkowicie. Tylko taki, jak pan to nazwał, - zielony facet, ma największe szanse. Nikt nie wpadnie na taki idiotyczny pomysł. Taki nijaki urzędnik, - agentem? No nie.

Kapuje pan? I przepraszam za tego nijakiego urzędnika.

- Coraz mniej mi się to podoba. Powiem szczerze, najchętniej podziękowałbym za taką wycieczkę do pięknego Durbanu.

- Ale pan tego nie zrobi. Prawda? – Uśmiechała się do mnie zalotnie.

- Pomyśli pani o mnie – idiota, ale nie zrezygnuję z takiej szansy efektownego zejścia z tego świata. To taka ekscytująca perspektywa. Nie mam racji?

- Przyznam, jestem w kropce. Naprawdę nie wiem, kiedy pan jest poważny, a kiedy zgrywa się.

- Teraz jestem śmiertelnie poważny. Nie jestem aż takim naiwniakiem na jakiego wyglądam. Mam świadomość moich szans, a raczej ich braku. Ale, karty na stole i teraz wszystko zależy od przebiegu licytacji.

- Naprawdę pan zwariował. Jechać z takim nastawieniem to naprawdę głupota.

- Nie da się ukryć, od samego początku byłem dupkiem do kwadratu. Myśli pani, że jadąc z myślą o czekającym tam mnie słodkim życiu, moje szanse uległyby zmianie? Naprawdę?

- Jest pan jak piskorz, śliski i wymykający się utartym poglądom. Teraz doceniam naszych analityków typujących pana na tą misję. Powiem tak, jestem całkowicie przekonana o pana sukcesie.

Mówię prawdę, to nie jest taka czcza gadka dla pocieszenia skazańca. – Utkwiła we mnie błyszczące i wilgotne oczy.

- Jest pani taka śliczna. – Odparłem trzymając ją za rękę. - To są słowa poza naszą grą. Szkoda, że nasze drogi już nigdy nie spotkają się, i już nie poznam smaku pani ust. Dzięki za tamte słowa. Wierzę pani. Dostałem potężnego kopa optymizmu. Dam radę.

- Posłuchaj Pit, pozwolę tak do ciebie mówić, skupmy się jednak nad zadaniem. Zostało bardzo mało czasu. Pójdziemy teraz jak para idąca do łóżka, objęci i przytuleni do twojego mieszkania. Grajmy dalej jak najlepiej. Tam przekażę prawie wszystkie materiały mogące pomóc w zadaniu. A tak w ogóle, mów mi Mag.

- Masz rację Mag. Nie pora na jakieś tanie sentymenty. Ale jednak, było miło widzieć ciebie.

- Mnie też nie mniej Pit. Chodźmy już.

Minęło kilkadziesiąt godzin i znowu siedziałem w samolocie. Przede mną jakieś siedemnaście godzin lotu, z dwoma przesiadkami w Zurychu i Johannesburgu. Miałem za sobą prawie dwa dni wytężonego szkolenia.

Mag, lub jak kto woli Magdalena, okazała się perfekcjonistką w tym, co ma wykonać. Nie mogąc mieć z sobą żadnych „papierków” musiałem wszystko wykuć na blachę. Było tego trochę. Zapamiętanie tego kosztowało sporo wypitej kawy i niedospanej nocy, ale udało się. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Chaotyczne na początku informacje stopniowo układały się w logiczną całość. Dopiero teraz zacząłem rozumieć sens mojej zwariowanej misji. Lecz mimo woli, gdzieś w podświadomości naśmiewałem się z siebie, pieprzonego agenta z bożej łaski.

Rozparty w fotelu klasy biznes, (A co? Ma się tego hojnego pracodawcę.) miałem za sąsiada sympatycznego szwajcara wracającego do domu z jakiegoś wyjazdu biznesowego. Gaduła nieprzeciętny. Nim wylądowaliśmy w Zurychu poznałem jego rodzinę, kochankę i inne szczegóły życia prywatnego. Próbował również mnie skłonić do zwierzeń, ale zbyłem go ogólnikami.

Żegnając się przed wyjściem z samolotu położył na stoliku złożoną gazetę. Oświeciło mnie. To był taki sam biznesmen jakim i ja byłem.

Gazetę oczywiście niedbale wsunąłem do kieszeni i ruszyłem do wyjścia. Czekając na samolot do Johannesburga spacerowałem zastanawiając się nad zawartością przesyłki siedzącej teraz wygodnie w mojej kieszeni. Mając jeszcze trochę czasu wstąpiłem do baru napić się kawy.

Czekając na zamówioną kawę, rozłożyłem gazetę przeglądając niespiesznie kolejne strony. Nie było w niej nic niezwykłego. Dojechawszy do końca zwątpiłem. Pewnie moje przewrażliwienie wycięło mi niezły numer. Widzę dookoła samych agentów.

Ale coś mi podpowiadało, - tu nie ma przypadków, - szukaj.

Popijając kawę szczegółowo przeglądałem kolejne artykuły. Wreszcie jest. Na dole czwartej strony nieduża notka o napadzie na jakąś posesję Durbanie. Czytam podany adres i zrobiło mi się zimno.

Tam miałem zarezerwowany bungalow. Niech to, ładnie się zaczyna. Przypadek… wątpię.

Pod czaszką mi się zagotowało, co robić? Nie zastanawiając się długo, podchodzę do stanowiska obsługi i proszę o rezerwację hotelu w Durbanie. Po chwili z wydrukiem rezerwacji na moje nazwisko wznowiłem mój spacer. Została jeszcze godzina. Kompletnie wymordowany wysiadłem z taksówki, przed położonym nad brzegiem zatoki, Blue Waters Hotel. Była czarta rano i stanąłem oko w oko z Durbanem. Potem było szybka, boy hotelowy, bagaż, recepcja i wygodne łóżko. Spałem jak kamień do południa. Niechętnie wygramoliłem się z wielkiego, małżeńskiego łoża i poszedłem do okna. Cóż to był za widok. Porośnięte palmami wybrzeże błękitnego oceanu, szeroka plaża i tłumy kręcących się ludzi. Błysnęła w głowie idiotyczna myśl. Miło byłoby pobyczyć się z jakiś tydzień w tym raju, i spokojnie wrócić do domu. Czekaj kretynie, zobaczysz jaki to raj. - Przywołałem siebie do rzeczywistości. - Bierz się do roboty.

Nie było innego wyjścia więc wziąłem się i to ostro. Szybki prysznic i przebranie się w stosowne do pogody za oknem ubranie. Potem nie mając ochoty na paradowanie się po hotelu zamówiłem śniadanie do pokoju.

W międzyczasie odpaliłem komputer i wysłałem dwa e maile. Jeden do mojego opiekuna a drugi do Pati. Oba z serdecznymi pozdrowieniami, z jedną różnicą. W pozdrowieniach dla Jaśkowiaka oprócz oczywistej informacji, że dotarłem na miejsce, zawarłem umówiony sygnał o problemach.

Co napisałem Pati? A cóż może pisać stęskniony facet do swojej ukochanej… To takie oczywiste.

Uporawszy się z tym, wykonałem telefon do mojej firmy. Trzeba było powiadomić o moim przybyciu. Odebrał jakiś stremowany facet.

- O, jest pan. Niepokoiliśmy się o pana. – Słychać było ulgę w głosie nieznajomego.

- Tak jestem. Znalazłem w gazecie notatkę z zajściu, więc nie ryzykowałem i ulokowałem się w hotelu.

- To bardzo dobrze. Baliśmy się, że coś panu się stało. Gdzie pan mieszka?

- W Blue Waters Hotel. Nawet dość znośny hotel.

- Tak, to porządny hotel. Zaraz po pana przyjadę i ureguluję wszystkie płatności.

- A macie dla mnie jakiś inne lokum? – Mój głos nie brzmiał uprzejmie.

- Jeszcze nie, ale szukamy.

- Szukacie dalej, ale ja tu zostaję do momentu zaakceptowania przeze mnie nowego miejsca.

- No dobrze, ale…

- Żadne ale. – Warknąłem - Mam nadzieję, że poinformowano pana o moich wymaganiach?

- Tak oczywiście. Jeszcze dzisiaj dzwonili ze Stanów.

- To mamy całkowitą jasność. Proszę przyjechać i zawieść mnie do firmy. Na miejscu ustalimy szczegóły naszej współpracy.

- Tak jest. Za chwilkę będę u pana.

- Za chwilkę to może nie, bo właśnie jem śniadanie. Powiedzmy za godzinkę.

- Nie ma problemu. Będę za godzinę.

W duchu śmiać mi się chciało z mojego występu, ale postanowiłem grać właśnie takiego wrednego i gburowatego typa. Nikt nie będzie chętny do zadawania się ze mną. A o to przecież chodziło.

Był ponury wczesnowiosenny dzień. Porywisty wiatr przeganiał po niebie zwały ciemnych chmur, z których co chwilę padał dokuczliwy deszcz. Topniejący śnieg odsłaniał gdzieniegdzie łysiny błotnistej tundry. Ledwo widoczną, wyboistą drogą jechał zabłocony Land Rover, za kierownicą którego siedział Johan. Na tylnym siedzeniu podskakującego na dziurach auta, skulona Erie trzymała w ramionach zawiniątko z dzieckiem.

- Bogowie, nie pozwólcie mu umrzeć. – Dobiegł go płaczliwy głos z tyłu.

- Daj spokój bogom kobieto. – Burknął. - Będzie co ma być. Za jakieś pół godziny będziemy u Evy. Ona coś poradzi na tą gorączkę.

- Nasz mały Pit jest taki rozpalony. Jo, strasznie się boję.

- Panikujesz. Eva na pewno uzdrowi naszego synka. Przekonasz się za chwilę.

- No tak, Eva już tylu ludziom pomogła, ale ja się jej coś boję. Ma takie spojrzenie, że aż ciarki przechodzą.

- Daj spokój, nie ma się czego bać. Jej wzrok po prostu bada człowieka. Popatrzy i już wie, co komu dolega. To ważny dar.

- Jo, powiedz mi, dlaczego ona taka uczona, z wielkiego miasta, a wróciła tutaj?

- Właśnie dlatego. Aby pomagać takim jak my.

- Nie rozumiem jednego, tyle lat nie miała tego daru i co, nagle otrzymała?

- Ja też tego nie rozumiem. Jej matka posiadała tajemną wiedzę i jak myślę w jakiś sposób przekazała jej. Ale to są tylko moje domysły.

- Ale Jo, przecież była zakochana w swoim mężczyźnie, więc jak mogła go tak nagle opuścić?

- Widać mogła, chociaż o ile wiem, bardzo to przeżyła. Tak myślę, że dalej go bardzo kocha.

- Tak, jak Ciri. Zwariowała na jego punkcie.

- Tak, … obie teraz żyją przeszłością. To nie tak, jak my.

- Och Jo, jestem taka zakochana w tobie. Jak to dobrze, że Pit wtedy przekonał ciebie do przyjazdu do mojego domu.

- Ja też jestem mu bardzo wdzięczny. Dał mi ciebie, - moje szczęście.

- Co się teraz z nim dzieje? Mam nadzieję, że też jest szczęśliwy.

- Nie wiem nic konkretnego. Eva coś ostatnio panikowała. Miała jakieś przeczucia o poważnych kłopotach Pita. Boi się o niego.

- To naprawdę nadal go kocha.

- Też tak myślę. Biedna kobieta z której bogowie najnormalniej zakpili.

- Nie mów tak. Nie wolno tak o bogach myśleć. Oni wiedzą co robią.

- No dobra, niech tak będzie, ale jest mi jej żal. To była taka dobrana para.

- Ale Jo, jak myślisz, czy Ciri i Pit to byłaby zła para? Ciri to dobra dziewczyna, nauczyła się jego języka i tak o nim marzy.

- Oj, marzycielko… Nie wydaje mi się to możliwe. Pit to człowiek z innego, nie pasującego do jej wyobrażeń świata. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Ale masz rację, to też mogła być fajna para.

- Oj Jo, przed chwilą poczułam w brzuszku jak poruszył się twój drugi syn. To na pewno będzie chłopak. Jestem tego pewna. - W głosie Erie zabrzmiała nieskrywana radość.

- A niby skąd to wiesz? Mruknął pod nosem.

- Wiem i już.

- Popatrz, za chwilkę będziemy w Kunes. Jeszcze troszkę i nasz synek znajdzie pomoc.

Po kilku minutach zajechali na podwórze i za moment znaleźli się w środku. Eva mruknąwszy jakieś słowa powitania sięgnęła po zawiniątko z dzieckiem. Kilka chwil uważnie przyglądała się, potem delikatnie obmacała drżące ciałko i z posępną miną, podniosła głowę.

- Erie, - Głos Evy zabrzmiał ostro. - Pit musi natychmiast znaleźć się w szpitalu. Zapalenie płuc. Zaraz przyleci śmigłowiec sanitarny i polecicie nim oboje.

Nie czekając na reakcję rodziców, wywołała przez radiostację stację pogotowia i w kilku słowach opisała sytuację. Dopiero teraz, po zakończeniu rozmowy jej twarz złagodniała, i matczynym gestem objęła przerażoną Erie.

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Mały wyzdrowieje i jeszcze da wam w kość.

- Ale ja się tak boję. Jak ja dam sobie radę gdzieś tak daleko?

- Spokojnie, tam się wami zaopiekują dobrzy ludzie. Johan też do was przyjedzie i razem wrócicie do domu.

- Jo, przyjedziesz? – Spojrzała błagalnie.

- Też pytanie, jak bym mógł zostawić moje kochanie. – Johan pogłaskał żonę po głowie.

- Ja jeszcze nigdy nie latałam takim żelaznym ptakiem. Eva, a on nie spadnie?

- Oj głuptasku, nie spadnie, i na pewno szczęśliwie was dowiezie.

- Ale mój synek będzie żył, - prawda?

- Oczywiście, musi jednak znaleźć się w szpitalu. Inaczej może być nieszczęście.

- To lećmy już. Nie chcę aby umarł. – Zerwała się na równe nogi.

- Chwileczkę moja droga. Dopiero za kilka minut śmigłowiec wyląduje, - o tam przed domem, i wtedy polecicie. A teraz dam małemu Pitowi coś na obniżenie gorączki.

Nie upłynęło kilkanaście minut, jak Erie w towarzystwie ratownika wsiadła z dzieckiem do helikoptera i odleciała. Johan niespokojnie przechadzał się po pokoju zerkając w kierunku gdzie odleciała jego ukochana.

- Daj spokój Johan, - odezwała się Eva, - Za kilka dni odbierzesz ją ze szpitala. Nie martw się.

- Łatwo ci mówić, ale to nasze pierwsze rozstanie.

- Rozumiem to bardzo dobrze. Znam smak rozstań.

- No tak, wygłupiłem się. Tak przy okazji, Eva powiedz tak szczerze, dlaczego skończyłaś z Pitem? Przecież kochałaś go.

- I nadal kocham, ale obiecałam coś mamie i musiałam to spełnić.

- Nie rozumiem, poświęciłaś własną miłość dla czegoś tam. To jakieś chore.

- Mylisz się mój drogi. To nie jest pogardliwe, - jakieś tam. To dużo więcej. To służenie ludziom.

- Ale można służyć, żyjąc z kochaną osobą.

- Otóż nie. Ten dar który mi przekazała matka może działać u osoby żyjącej w celibacie. Nie wiem czemu tak jest, ale muszę się z tym pogodzić.

- Okropne. Ale widzę, że łączysz misję mamy z nowoczesnością. Ten wezwany helikopter…

- Jedno nie jest w sprzeczności z drugim. Dogadaliśmy się ze szpitalem i najnormalniej współpracujemy. Dostaję literaturę medyczną, leki i pomagamy ludziom.

- To nie mogą uruchomić tu normalnej placówki?

- Pewno, że mogą, ale niewiele tutejszych ludzi chciałoby się tam leczyć. Rozumiesz ich mentalność. Do szamanki pójdą, ale do lekarza niekoniecznie. Takie życie. Oni to rozumieją i tak wspólnie działamy.

Ciąg dalszy nastąpi......

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 14.07.2020 10:41 · Czytań: 360 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty