Decyzja, aby w Wałbrzychu rozpocząć działania operacyjne na skalę międzynarodową zapadła przed kilkoma dniami w Warszawie.
– A to ci dopiero cwana dziwka! – wściekł się, przekonany że jest przystojnym mężczyzną pułkownik pracujący w służbie wywiadu MSW. – I co?! Dalej twierdzicie, że mamy wydawać cenne dewizy na tego palanta?! Że ten Dżolero to nasz wartościowy agent w Nowym Jorku?! – krzyczał na składającego mu meldunek kapitana, który odebrał przed chwilą tajną korespondencję z ambasady PRLu w Waszyngtonie.
Ten zazwyczaj znany ze swej nieprzeniknionej, kamiennej twarzy, dobrze zbudowany mężczyzna poderwał się ze skórzanego fotela stojącego za biurkiem w ze smakiem urządzonym gabinecie, w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Trzasnął pięścią w biurko. Spojrzał na twarz wyprężonego przed nim kapitana, przyciągającego wyprostowane dłonie do szwów dobrze skrojonego garnituru. Jeszcze lepsze ubranie miał na sobie, stojący w groźnym pochyleniu przed nim pułkownik. – Był jednym z dyrektorów departamentu wydziału pierwszego przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Na pierwszy rzut oka było widać, że garnitur dyrektora był wyższej jakości od ubrania kapitana. Także skrojony według wzoru skopiowanego z paryskiego żurnala, uszyty u najlepszego warszawskiego krawca Krupy, przewyższał jakość ubioru podwładnego klasą drogiego materiału.
Srebrząca się gładź jego poprzedniej marynarki z ubrania, jakie nosił pięć lat temu w czerwcu 1959 roku, nowa koszula z paryskiego sklepu Lafayet oraz jedwabny krawat, wywarły niemałe wrażenie na siedzącej przed nim studentce. Najbardziej jednak spodobał się jej drobny detal; była to spinka łącząca ze sobą dwie części jego jedwabnego krawata o delikatnym purpurowym deseniu. Wykonana była ze złota z oprawionym w środku małym rubinem. Nie zdawała sobie sprawy, że klejnot pochodził z morderstwa i grabieży dokonanej przez siedzącego przed nią mężczyznę dwa lata po wojnie.
Zabił i okradł arystokratę, uwikłanego w działalność na rzecz Armii Krajowej. – Teraz widząc spojrzenie atrakcyjnej dziewczyny utkwione w złotej spince, już po raz kolejny utwierdził się w przekonaniu, że to, czego dokonał, aby zdobyć tę ozdobę garderoby, nie tylko sprawiło o jego awansie, lecz również zaintrygowało niejedną młodą kobietę.
Rabunku dokonał w czerwcu 1947 roku, był wówczas dwudziestodwuletnim porucznikiem Informacji Wojskowej. Właśnie ścigali zbiega i niewiele brakowało, aby im się wymknął. Wtedy wyrwał przyczajonemu z nim w nadodrzańskich krzakach żołnierzowi KBW pepeszę. Podbiegł do skraju skarpy, pod którą sunął stalowego koloru nurt Odry, odciągnął zamek automatu. Stał zdyszany w rozkroku, trzymając broń przy biodrze i zaczął seriami strzałów rozszarpywać ciszę wczesnego poranka. Mierzył z automatu metodycznie. Oddalony kilkanaście metrów od brzegu hrabia Rzewuski, płynąc na motocyklowej dętce z zanurzonym, przytroczonym do ramienia plecakiem, wpadł w panikę. Podnosił do góry rękę, chciał zawracać. Lecz porucznik Informacji Wojskowej był bezlitosny. Trzecia z serii, wznoszących fontanny wody wokół pływaka, okazała się celna. Kosztowności wraz ze spinką z rubinem znalazł wszyte w marynarkę wyłowionego i śmiertelnie rannego delikwenta. Za udaną akcję otrzymał upragniony awans.
– Wypuścimy panią na wakacyjne stypendium do USA – zwrócił się do Joasi Paseckiej odzianej w obcisłą garsonkę pożyczoną od dobrze sytuowanej koleżanki ze studiów. – Ale musi pani coś zrobić dla naszej ludowej ojczyzny – zaznaczył dobitnie.
Ten miły wówczas oraz bardzo elegancki mężczyzna trzymał w ręce i jakby się nim wachlował, przedmiot jej marzeń: nowy, oprawioną w granatową okładkę dokument, opatrzony złotym orłem bez korony i napisem Paszport Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
Sam fakt wizyty w Ministerstwie Kultury, mieszczącym się w secesyjnej kamienicy na rogu ulicy Trębackiej i Krakowskiego Przedmieścia, podekscytował studentkę drugiego roku wydziału Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego. Ta atrakcyjna dziewczyna nie była pospolitą studentką. Przed dwoma miesiącami została wybrana vice Miss Juwenalii. Teraz, na widok paszportu, Joasi zabiło mocniej serce.
– Dlaczego miałabym nie zrobić czegoś dla mojego kraju? – wyrzuciła z siebie szczerze. W tym czasie wszystko wydawało się dwudziestodwuletniej studentce układać pomyślnie. Będąc estetką rozmiłowaną w malarstwie, miała słabość do wszystkiego, co piękne. A ten siedzący przed nią wytworny facet, posiadał to, co zdawało się u mężczyzn najważniejsze – twarz mocnego człowieka z poczuciem władzy i nieskazitelną elegancję. Była przekonana, że właśnie w jego silnej dłoni tkwi jej los. Miała irracjonalne, choć trudne do werbalnego sprecyzowania przekonanie, że trzymany przez ważnego pracownika Ministerstwa Kultury dokument jest przepustką do realizacji jej marzeń. – Dzięki niemu będzie mogła wyrwać się za żelazną kurtynę, co było pragnieniem wielu jej znajomych. Mogłaby tam pracować, podróżować po świecie i zwiedzać słynne galerie. Czasem natchniona wiarą w siebie, chciała dokonać czegoś niezwykłego.
– W Nowym Jorku skontaktuje się z panią nasz przedstawiciel – wyrwał Joasię z krótkiego zamyślenia oficer peerelowskiego wywiadu. – Lecz przedtem muszę omówić z panią parę ważnych detali.
W trakcie, trwającej jeszcze godzinę rozmowy, wydający się jej początkowo intrygującym człowiekiem elegant, zrzucił z siebie maskę. Wyznał, kim jest naprawdę i wprawdzie mało precyzyjnie, ale wyjaśnił, jaką rolę miałaby spełnić pod nadzorem agenta działającego pod nadzorem tego bezwzględnego człowieka. Joasia z trudem starała się opanować drżenie rąk.
– To mam być kimś w rodzaju prostytutki? – oburzyła się, gdy dotarło do niej, że jej walory jak uroda, znajomość angielskiego oraz zdolność do nawiązywania towarzyskich kontaktów, mają być wykorzystane instrumentalnie.
– A czy nią nie byłaś, jak poszłaś do łóżka z wykładowcą Bodnarem zadanie egzaminu z filmoznawstwa? – zaskoczył ją, patrzący przenikliwie pułkownik.
Zerknął na nią teraz uwodzicielsko i w swym wyobrażeniu pomyślał o zdejmowaniu z niej obcisłej garsonki i ściąganiu z jej zgrabnych nóg nylonowych pończoch.
– Kto naopowiadał panu takie brednie – oburzyła się Pasecka, nagle pąsowiejąc na twarzy. – Owszem miałam romans, ale to nie miało nic wspólnego z nierządem.
– Musisz jednak pamiętać, że właśnie tu w kraju zostawiasz swoich rodziców i brata, z którym są poważne kłopoty wychowawcze.
– Znowu pan coś insynuuje. Andrzej się bardzo dobrze uczy – odpowiedziała zarumieniona i zaczynająca się pocić studentka.
– Myślisz, że nie wiemy, co zrobił w swojej klasie trzy lata temu?
– Nie mam pojęcia. Co takiego?
– Wystawił twojej rodzinie jednoznaczną opinię, zademonstrował, jaką nienawiść do ideologii marksistowskiej wpajano wam w domu rodzinnym.
– Dalej nie rozumiem, o czym pan mówi. Coś powiedział?
– W jesieni 1956 roku rozbijał o ściany klasy portrety Lenina, Marksa i Engelsa, potem je opluwał. Wystarczy?... – Dlatego tatunio stracił posadę asesora sądowego i teraz nosisz ciuszki pożyczane od koleżanek. A twoja pończoszka powyżej kolanka puściła oczko. Pewnie nosisz też na dupie pocerowane majtki.
Joasia Pasecka, po opuszczeniu Ministerstwa Kultury szła chodnikiem płacząc. Była roztrzęsiona. Jak to sobie uprzednio zaplanowała, kierowała się wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia w stronę odnawianej wówczas Starówki. Chciała napić się kawy i wypić kieliszek winiaku w mieszczącej się na rynku kawiarni Krokodyl. Tak pragnęła uczcić swój sukces, w osiągnięcie, którego ani przez chwilę nie wątpiła.
Nie zwracała uwagi na wymieszane ze łzami krople deszczu spływające po jej policzkach. Zatrzymała się koło Kolumny Zygmunta i spojrzała na wystające zza parkanu z desek kikuty ruin po znanym jej z przedwojennych fotografii Pałacu Królewskim.
Może tu jestem ostatni raz w życiu? – pomyślała i biorąc głęboki oddech, płaczliwie siąknęła nosem. Sięgnęła do torebki po chusteczkę, przy okazji upewniając się, czy w jej wewnętrznej przegródce znajduje się gorzka zdobycz nowy paszport.
Ceniona dzięki mistrzowskim kucharskim umiejętnościom Klotylda Majewska, do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa przystąpiła pół roku przed rozmową, werbującą Joasię Pasecką do podobnej roli w wywiadzie zagranicznym PRL. Także w stosunku do Majewskiej użyto wypróbowanej metody szantażu. Trzydziestoletnia kucharka pracowała nie byle gdzie, bowiem w kuchni milionerskiej posiadłości właściciela firmy Downson & Downson. Zostawiła w Polsce brata i najdroższego sobie dwunastoletniego syna, mieszkającego kątem u swojej prawie niedołężnej matki.
Wywiad Peerelu zainteresował się nią, gdy po raz któryś z rzędu błagała w polskim konsulacie o wydanie paszportu dla swego dziecka. Urzędniczka pracownica bezpieki, chciała zrozpaczoną kobietę jak zwykle odprawić z kwitkiem. Zainteresował ją jednak nagłówek na firmowym papierze odręcznie napisanego zaproszenia dla jej syna. Podniosła leżące przed nią pismo.
– Pani pracuje w firmie Downson & Downson? – zapytała bliską płaczu kucharkę z rezydencji słynnego milionera.
– Już od czterech lat – odpowiedziała kucharka, pociągając nosem.
– Proszę poczekać – powiedziała urzędniczka i z zagadkową miną zniknęła za drzwiami kantorka.
Klotylda Majewska zgodziła się od razu na warunek postawiony, by mogła sprowadzić do USA swego syna. Rozmowę przeprowadzał z nią elegancki zastępca konsula w mającym wyciszone ściany pomieszczeniu. Kucharka była zaniepokojona. Ten ubrany w elegancki garnitur mężczyzna, bacznie się jej przyglądający zza biurka, sprowadził ją tu po schodach przez mroczną piwnicę budynku.
– Dla swego dziecka zrobię wszystko, czego zażądacie – powiedziała od razu, patrząc w oczy oficerowi SB.
* * *
Raporty o życiu milionera, pięćdziesięcioośmioletniego Jimmy’ego Dawnson’a, trafiały nieregularnie na biurko delegowanego do Ministerstwa Kultury pułkownika MSW. Dostarczane były w zaplombowanych workach poczty dyplomatycznej liniami LOT.
Pułkownik, którego srebrząca się marynarka, koszula i krawat z drogocenną spinką, tak zafascynowały Joasię Wasecką, czytał te niezbyt ciekawe opisy życia milionerskiej rodziny z obowiązku. Uważał je za mało wartościowe.
Raz jednak zainteresował go fragment pisanej niezgrabnymi kulfonami relacji: „[...] On nie sypia ze swoją chorowitą żoną. Lubi młode kobitki.”
Ma facet jaja – pomyślał pułkownik, także nie raz wykorzystujący swoje stanowisko w ministerstwie do miłosnych podbojów wśród młodszych urzędniczek niższego szczebla. „Teraz jest u nas w kuchni kłopot, bo pani Downson odprawiła naszą ładnom jak kwiatuszek mulateczke Drzeni. Tom, co pracowała na zmywaku, siekała jarzyny i zamiatała pokoje. Przedtem Pan Downnson jom wykorzystywał na sianie w stajni dla ogierów. Oni nie majom serca. Drzeni wywalili jak jej zaczoł rosnońć brzuch. ”
Pędząca Krakowskim Przedmieściem warszawa o mało nie zderzyła się z wyjeżdżającym ze Świętokrzyskiej, od strony ulicy Tamka, autobusem WPK Karossą.
– Od was czuć alkohol! Zaraz mi tu dmuchniecie w balonik – zwrócił się podniesionym głosem milicjant drogówki do kierowcy warszawy. Ubrany był w białą mundurową bluzę. Samochód należący do MSW, z przeraźliwym piskiem opon, wpadając na chodnik koło kawiarni Nowy Świat, omal staranował dwie idące zakonnice.
– Uważajcie, żebym ja was nie dmuchnął! – krzyknął siedzący obok kierowcy pułkownik, w którego krawacie połyskiwała rubinowa spinka. – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, ty „krawężniku”! – Ryknął na rosłego „lodziarza” – jak przezywano w Warszawie reprezentacyjnych funkcjonariuszy drogówki. Posiadacz wytwornego garnituru machnął przed nosem milicjanta swoją służbową legitymacją. Z satysfakcją zobaczył jak lodziarzowi opadła szczęka.
– Franuś, na co czekasz. Zapierdalaj do dechy, bo generał ma mało czasu – warknął do kierowcy.
Delegowany do Ministerstwa Kultury pułkownik wpadł jak huragan do dużego gabinetu zwierzchnika, w dłoni trzymał pismo do wydziału paszportowego. Gospodarz pomieszczenia o ścianach pokrytych dębową boazerią, zabierał się do wyjścia. Ubrany w generalski mundur, zdejmował z wieszaka opatrzoną srebrnym wężykiem czapkę. Zziajanego przybysza zmierzył zirytowanym spojrzeniem.
– Mówcie krótko, czekają radzieccy towarzysze. Udajemy się zaraz na polowanie do Białowieży.
– Towarzyszu generale, nasz agent Dżolero dostał rozkaz uruchomienia akcji pod kryptonimem Koń Trojański.
– To, kto ma być tym „koniem”. Mówcie jasno. Pewnie znowu potrzebujecie dewizy dla tego dupka Dżolero. Co znowu chce kupić garnitur za pięćset dolców?
– Wprowadzamy zwerbowaną przeze mnie agentkę, którą zarejestrowałem jako „Cichodaja”, do rezydencji Downson & Downson.
– No brawo kolego i co w związku z tym?
– Potrzebna jest wasza zgoda towarzyszu generale. Chcę wydać paszport dla dwunastoletniego gówniarza.
– Nie widzę przeszkód, pokażcie to pismo.
Generał przeczytał dokument, podszedł do biurka i złożył zamaszysty podpis.
– Pieczątkę przybije wam sekretarka.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt