W pogoni za cieniem 16 - grab2105
Proza » Obyczajowe » W pogoni za cieniem 16
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

..... - No dobra, ale co z twoją miłością? Już zawsze będziesz miała samotne noce?

- One są najgorsze Johan. Żebyś wiedział, jak mi jest brak jego czułych ramion? Och, to jest nie do opisania.

- No właśnie, - odezwała się Ciri, - obie tęsknimy za nim. Eva ma co wspominać, a ja tylko wyobrażam nas oboje splecionych w miłosnym uścisku.

- Oj dziewczyno, - żachnął się Johan, - daj sobie z nim spokój. Rozmawiałem wczoraj z bardzo miłym młodym człowiekiem. Prosił abym porozmawiał z tobą i przekonał do związku z nim. To bardzo porządny i bogaty młodzieniec.

- Nigdy! – Zawołała Ciri. – Przysięgłam sobie wierność Pitowi i raczej umrę, niż zwiążę się z kimś innym.

- Oj, zaraz umrę, - westchnęła Eva, - nie przesadzaj. Nawet nie wiesz, czy on by chciał ciebie?

- To dla mnie nie ważne. On może wszystko, jest wolny i mnie niczego nie obiecywał. Miał się tylko zastanowić.

- To jak myślisz, ile się będzie zastanawiał? Rok, dwa, dziesięć, a ty będziesz cały czas czekała?

- Będę tak długo aż odpowie. Kocham go! – Zawołała i rozpłakała się.

- Powiem ci coś, - Eva matczynym gestem przytuliła ją, - kochamy go obie, ale myślę, że nie zobaczymy go nigdy. On jest człowiekiem z innego niż nasz świata. To nie nas mężczyzna.

- Ja to rozumiem Eva, Jednak nic nie mogę poradzić na moją tęsknotę za nim.

- Posłuchaj Ciri, - Johan chwycił ją za ręce, - Bądź rozsądna i nie zadręczaj się nim. Jesteś młoda i potrzebujesz mężczyzny koło twego boku. Życie takie jak teraz prowadzisz zabija ciebie.

Pomyśl o tym. Proszę, zapomnij o nim, - to już historia.

- To prawda - historia, ale ja obiecałam sobie czekać na niego. Przecież mówił, że da odpowiedź,

- To prawda obiecał, ale przypomnij tamten dzień. Co widzisz?

- Ależ Johan, ja ten dzień mam tysiące razy przed oczyma. Widzę ojca i zaskoczonego Pita.

Ale też słyszę jego słowa o mnie i mojej czci. Tego nie sposób zapomnieć. Rozumiesz mnie teraz?

- Ciri, ja to rozumiem i wiem co czujesz, jednak pomyśl rozsądnie. To już historia, Pit ma swoje życie a ty swoje. Ułóż je rozsądnie i bądź szczęśliwa z innym mężczyzną.

- Ja tego nie potrafię, Inni mężczyźni budzą we mnie wstręt, boję się ich.

- No dobra jak chcesz, jednak zgódź się na przyjazd tego młodego człowieka. Nie przypadnie ci do gustu, nie będzie problemu. Będzie na to przygotowany.

- Znam go?

- Widziałaś na pewno nie jeden raz, ale nie zwróciłaś uwagi. Leczył się tu.

- No nie wiem… pomyślę.

- Nie ma, co myśleć, przecież nie zje ciebie. To naprawdę miły chłopak.

- Powiedz Johan, czemu tak chcesz oddać mnie jakiemuś mężczyźnie? Zawadzam ci?

- Opowiadasz bzdury. Żal mi tak ślicznej dziewczyny. Naprawdę nie chcesz zaznać faktycznej, fizycznej miłości, a nie tylko tej płynącej z wyobrażeń?

- Johan, tak nie można mówić. – Zarumieniła się spuszczając oczy.

- Dlaczego? Można, bo natura nie wybacza nam takiego życia.

- Eva powiedz, co mam robić? – Spojrzała błagalnie na przysłuchującą się kobietę.

- No cóż, Johan ma rację. Na twoim miejscu spotkałabym się. Żadne ryzyko. A przynajmniej wiedziałabym co jest grane.

- Niech będzie, wprawdzie nie przekonaliście mnie, ale przywieź go i zobaczymy. Tak się tego boję.

W tym momencie odezwała się radiostacja. Ewa zgłosiła się i po krótkiej wymianie słów zwracając się do Johana powiedziała z uśmiechem:

- Masz pozdrowienia od Erie. Już są na miejscu a mały Pit ma się dobrze. Spokojnie.

- Wiedziałem, że na tobie można polegać. Dzięki Eva.

- Daj spokój, po to mama kazała mi tu zostać. Wiedziała co robi.

- Niby tak, ale…

- Nie ma żadnego ale. Już prawie pogodziłam się z tym. Prawie…

Nagle odwróciła się i kryjąc napływające do oczu łzy wyszła z pokoju. Zmieszani Johan i Ciri milcząc spojrzeli po sobie. Zapadła krępująca cisza.

Johan, - wyszeptała dziewczyna, - ona bardzo go kocha, prawda?

- Bardzo i nieszczęśliwie. Parszywy los, że też Bogowie na to pozwalają. – Mruknął ze złością.

- Nie mów tak, bo i ciebie Bogowie ukarzą. Tak widać ma być.

- Jak tak ma być, to oni są bez serca i tyle.

- Uspokój się już Johan. Opowiedz mi już lepiej o tym chłopaku.

- A o chłopaku. Popatrz jaki jestem, już wyleciał mi z głowy. Ale nie powiem nic więcej. Za kilka dni sama ocenisz.

- Za kilka dni… - W głosie dziewczyny zabrzmiała nutka zawodu.

- Nie wiem, czy da się wcześniej? To jednak kawałek drogi.

- Jak się postarasz to da się. Najpierw namawiasz a potem zwodzisz. Niedobry jesteś.

- Jak ładnie poprosisz, to może nawet jutro przyjedzie.

- Jutro! Och, ale jak ja wyglądam.

- Wyglądasz ślicznie i na pewno zawrócisz mu w głowie.

- Bogowie, co ja wygaduję. A mój Pit?

- Twój Pit układa swoje życie a ty do cholery ułóż swoje. Masz taką dobrą okazję.

- Jestem taka nieszczęśliwa. Kocham Pita, ale przecież jestem tylko kobietą.

- Tak, jesteś kobietą i idź za kobiecym instynktem. Kochaj i bądź kochana.

- Och Johan, przywieź go jutro i niech się stanie, co ma się stać.

- Rozsądne podejście. Nie wiem tylko, czy ja będę mógł, ale twój ukochany będzie na pewno.

- Johan nie wygłupiaj się. Masz być, bo inaczej nie wpuszczę go do domu.

- No dobra, na uszach stanę i będę. Wszystko dla ciebie dziewczyno.

- Dzięki za wszystko.

Zarumieniona dygnęła i wybiegła z pokoju. Johan z uśmiechem odprowadził ją wzrokiem. Stał chwilę patrząc na zamknięte już drzwi, mrucząc coś pod nosem. Ale w drzwiach pojawiła się Eva z zaczerwienionymi oczami.

- Co się stało? Wybiegła taka roześmiana.

- Zapomina o przeszłości. Obudziła się w niej kobieta. Rozumiesz?

- Szczęściara. Żebym to ja tak mogła zapomnieć.

- Co mogę powiedzieć, że czas leczy rany? To nie do końca tak. Powiem ci coś, tylko się nie śmiej ze mnie. Nie umiem tego uzasadnić, ale wiem na pewno, że będziesz miała swojego Pita koło siebie. Będziecie jeszcze razem. Zobaczysz.

- Dzięki mój drogi Johanie za dobre słowo. To jednak tylko marzenie i nic więcej. Realia są całkiem inne. Coś komuś obiecałam.

- Co obiecałaś? Czy to, że zatrzaśniesz za sobą cały świat, swoją miłość i całe życie? Na pewno nie. Miałaś przejąć jej obowiązki szamanki. Przejęłaś z marszu i bardzo dobrze. Okrzepłaś i pora pomyśleć o sobie. Nie oszukuj się, mamy dwudziesty pierwszy wiek i anachronizmem jest kultywowanie tradycji szamańskich. Zgodzisz się ze mną, że jesteś głównie przedłużeniem roli szpitala. To medycyna a nie czary leczą. O czystym szamanizmie już nie ma mowy. Nie rób za jakąś męczennicą poświęcającą się dla ludu. On i bez tego da sobie radę.

- Oj Johan, myślisz, że ja tego nie wiem? Wiem i co z tego? Poddając się woli matki spaliłam za sobą mosty. Nie ma dokąd wracać, zresztą po co? Pita i tak nie odzyskam. Żyje w swoim świecie.

- Jesteś taka pewna? Wiesz przynajmniej, co się z nim dzieje? Może ma kłopoty i czeka na twoją pomoc? Zastanów się nad tym.

- Niczego nie jestem pewna Johan. Czuję że wpakował się w jakieś niebezpieczne przedsięwzięcie. Byli u nas w Kunes jacyś dziwni ludzie i wypytywali o niego i o mnie. Na kilometr zalatywało od nich tajniakami. Nie powiedzieli o co chodzi, ale mówili o nim w samych pozytywach. Potem miałam takie straszne sny. Brr, na sam wspomnienie ciarki przechodzą.

- Masz telefon do niego?

- Mam jego domowy do Polski.

- To na co czekasz? Dzwoń. Chwila i będziesz mądrzejsza.

- Jak to dzwoń? Zwariowałeś.

- A jak odbierze jakaś inna kobieta, to co jej powiem? Dzień dobry. Mówi kochanka Pita.

- Fakt, głupia sytuacja. Ale chwila, mogę ja zadzwonić i przedstawić się jako kolega z Norwegii. To będzie zresztą prawdą.

- Sama nie wiem. Strasznie mnie to korci, ale mam obawy. A zresztą niczym nie ryzykuję, - dzwoń, tu masz numer.

Pit odetchnął głęboko i wybrał numer. Chwilę czekał a potem zapytał o pana Lorenza. Wpatrzone w niego oczy Evy bacznie rejestrowały jego mimikę. Próbowała wyczytać z twarzy o czym była mowa.

Wreszcie dziękując skończył i opadła mu z twarzy nieprzenikniona maska.

- I co? Opowiadaj. – Szeroko otwarte oczy Evy zawisły na jego wargach.

- Odebrał syn mówiąc, że tato jest na kontrakcie w Południowej Afryce i nie wie kiedy zjawi się w domu. Był bardzo uprzejmy, ale mimo nacisków z mojej strony nic więcej nie powiedział. W tle słyszałem dwa kobiece głosy. Opowiadały coś i śmiały się. Zaryzykowałem i przekazałem pozdrowienia od Evy. Był zaskoczony i pewnie musiał przejść gdzieś dalej, bo kobiece głosy znikły.

Powiedział, że bardzo mile ciebie wspomina i prosił aby ciebie uściskać. To tyle…

- Jedna to dziewczyna Jacka, ale ta druga? – Zastanawiała się.

- Może jej matka. – Zbagatelizował.

- Może i tak. Tego nie wiemy.

- Eva, obudź się. Masz koleżanki w Oslo, dowiedzą się czegoś więcej w jego firmie. To nie powinien być problem.

- Johan wyhamuj. A niby, po co mam to robić? On już ma swoje życie i tam nie ma dla mnie miejsca.

- Oho, odezwała się wieszczka. Już wie i palcem nie ruszy aby sobie pomóc. Powtórzę, - obudź się z letargu w jaki cię wpędzono. Żyj!

ROZDZIAŁ 10

 

 

Już minęło kilka tygodni mojego pobytu w Durbanie. W firmie gram rolę obrzydłego, przypieprzającego się do wszystkiego szefa. I tak ma być. Mają się cieszyć z mojej niespodziewanej nieobecności. Poza tym żyję jak udzielny książę w eleganckim bungalowie, samochód, służba, wygody. Gdyby nie niezbyt zachęcające perspektywy, miałbym całkiem miłe wakacje.

Właśnie te perspektywy nie dawały mi spokoju. Coś tu nie grało. Minęło już trochę czasu, ale zaawizowany w Oslo kontakt nie dał znaku życia. Nie uruchamiałem umówionych kanałów łączności i czekałem ogryzając paznokcie. Pewnego dnia stojąc samochodem na światłach, poczułem lekkie uderzenie tył auta. W lusterku zobaczyłem spoglądającą ze swojego pojazdu przerażoną kobiecą twarz. Mrucząc pod nosem coś o kobietach za kółkiem, podszedłem sprawdzić uszkodzenia. Nie było nic poważnego, takie tam drobne wgniecenia. Ciemnoskóra kobieta z przerażeniem na twarzy usiłowała tłumaczyć się ze stłuczki. Jak z pod ziemi wyrósł rosły policjant, nakazując nam zjechać ze skrzyżowania i zaparkować na poboczu. Po chwili było po wszystkim. Kobieta dostała niewielki mandat i przeprosiwszy mnie za kłopot odjechała w swoją stronę, a ja ruszyłem do pracy. Jakie było moje zdziwienie, kiedy później znalazłem w kieszeni marynarki niewielki, zapisany drobnym pismem skrawek papieru. Z jego treści dla postronnego czytelnika nie wynikało nic ciekawego. Ot najzwyklejsza lista potrzebnych zakupów. Kontakt odezwał się. Pokręciłem z podziwem głową. Dobrzy są. Chociaż ciekawość mnie zżerała wyczekałem do końca pracy, i dopiero po powrocie do domu zająłem się odszyfrowaniem wiadomości.

Odczytana wiadomość była nieco zaskakująca. Wynikało, że za dwa dni mam się zjawić w ekskluzywnym domu schadzek, czytaj – burdelu, dla nadzianych klientów. Podany adres, godzina i tyle. Żadnych dodatkowych informacji. Nieźle - uśmiechnąłem się, jeszcze nigdy nie byłem w takim miejscu, kiedyś trzeba spróbować. Ale tak na serio, to dobry nastrój diabli wzięli. Żarty skończyły się. Po coś tu do cholery przyjechałem.

Śliczny, pogodny wieczór, gustowny pałacyk w zaciszu wysokich, okwieconych krzewów i ja wjeżdżający na dyskretny parking. Po chwili wkraczałem już na schody prowadzące do budynku, kiedy podeszła skąpo odziana hebanowa piękność.

- Dzień dobry. – Usłyszałem doskonały amerykański akcent. – Pan Lorenz?

- Zgadza się. – Odparłem usiłując nie pożreć jej wzrokiem.

- Miło mi poznać naszego gościa. - Uśmiechała się, ale ten jej zimny wzrok…. Proszę za mną.

- Oczywiście. – Odwzajemniłem uśmiech.

Objąwszy mnie czule poprowadziła po schodach w górę. Dla obserwatora z zewnątrz byłem kolejnym klientem tego przybytku. Automatycznie przebierałem nogami, jednocześnie rejestrując to, co się w okół działo. Bałem się czegoś niespodziewanego. Wyobraźnia wyczyniała różne harce. Ten spacer nie trwał długo. Korytarz z kilkoma drzwiami, jedne z nich uchyliły się i zobaczyłem sprawczynię niedawnej stłuczki. Uśmiechała się serdecznie.

- Proszę wejść. – Powiedziała i skinęła zapraszającym gestem.

- Miło mi panią znowu spotkać. – Odpowiedziałem, odwzajemniając uśmiech.

- Przepraszam za uszkodzenie auta. Nie miał pan z tym kłopotów?

- Nie, żadnych. Firma załatwiła wszystko.

Wszedłem do sporego salonu, którego głównym meblem było wielkie łoże. Poza nim dwa wygodne fotele, stylowy stolik i barek, którego drzwi uchylone zachęcająco odsłaniały bogaty zestaw trunków.

- I jak się pan czuje w tej jaskini rozpasanego seksu. – Hebanowa piękność spoglądała kpiąco.

- Ładnie tu, i jakże praktycznie. – Odezwałem się taksując wzrokiem kobietę.

- Praktycznie na pewno, a o gustach nie dyskutujmy.

- No tak, ale nie sądzę aby to, jak myślę wygodne łóżko, było podstawowym celem mojej wizyty.

- Chce pan go wypróbować?

- Może innym razem i okolicznościach.

- No dobrze, wystarczy. Mamy coś z panem do załatwienia. Jessica ubierz coś na siebie. Koniec przedstawienia.

Ciemnoskóra kobieta głosem nawykłym do rozkazywanie wydawała polecenia. Proszę podać mi dłoń, zwróciła się do mnie. Posłusznie wyciągnąłem w jej kierunku. Podniosła ze stolika niewielkie pudełeczko i położyła na nim moją dłoń. Coś w nim zapiszczało i na twarzy kobiety pojawił się wyraz ulgi.

- Wszystko się zgadza panie Lorenz. Musiałam się upewnić.

- To oczywiste. – Mruknąłem. - I teraz, co dalej?

- Dalej będzie za chwilę. Jessica przeszukaj pana.

Niewiarygodnie sprawne ręce dziewczyny błyskawicznie zaglądnęły do każdego zakamarka mojego ubioru. Nie protestowałem, zresztą na nic by się to zdało. Mój telefon już wyłączony leżał na stoliku a ja siedziałem jak myślę, z kretyńskim uśmiechem w wygodnym fotelu.

- To już koniec sprawdzania? – Pozwoliłem sobie na lekką kpinę. – Co, teraz do naga?

- Obejdzie się. Może innym razem, jak to pan powiedział. – Odgryzła się Jessica.

- Proszę nam wybaczyć, ale to są nasze rutynowe działania. Mam na imię Folami i otrzymałam polecenie przekazania panu ważnych informacji. Musi pan je zapamiętać. Nie wolno notować, nagrywać, lub inaczej przechowywać. Czy to jasne?

- Chyba tak, znam tą gadkę. I co teraz?

- Jessica dopilnuj, aby nikt nam nie przeszkadzał.

Dziewczyna odburknęła coś w jakimś niezrozumiałym dialekcie i wyszła. Natomiast ja, pozornie nonszalancki, wewnętrznie wychodziłem z siebie. Oto miało się okazać, w co tak naprawdę wdepnąłem. Ta czarnoskóra kobieta o przenikliwym spojrzeniu, odkryje karty mojej najbliższej przyszłości.

- Panie Lorenz, - usłyszałem delikatny głos Folami, - domyślam się, że dręczy pana pytanie, o co tu do diabła chodzi? Po jaką cholerę cały ten cyrk? Już panu odpowiadam. Na pewno obce jest panu nazwisko Zuri van den Burg. To potomek Niderlandzkich kolonistów i Zuluskiej piękności. To aktualnie jeden z najbardziej u nas poszukiwanych ludzi. Prawdopodobnie jest w posiadaniu niezwykle ważnych dla rządu dokumentów. Nie wiem, co to za dokumenty i szczerze radzę nie dociekać tego. Jak domyśla się pan, na spotkanie z nim chętnie umówiliby się pracownicy szeregu wywiadów. Ale nie, to właśnie pan będzie tym wybrańcem, oczywiście o ile pana zaakceptuje.

- A jak nie? –Wyrwało mi się.

- To będzie pana problem. Ale polubiłam pana i udzielę rady, siłowo nic nie wskórasz. Tu jesteś obcym organizmem, - zginiesz idąc na konfrontację.

Po moim kręgosłupie przebiegły nieprzyjemne mrówki. Te spokojne - ba, nonszalanckie stwierdzenie poparte spokojnym spojrzeniem zaskakująco brązowych oczu, zrobiło swoje.

- Dzięki Folami za radę. Wiedz, że nie lubię siłowych rozstrzygnięć.

- Właśnie dlatego spotkał ciebie taki zaszczyt.

- Zaszczyt? - Nie kpij sobie ze mnie, dobra?

- Pit, - zaczęła mówić po imieniu, - To nie żart, czy kpina. To nobilitacja w świecie wywiadów. Bardzo wielu agentów dałoby się posiekać za taką misję.

- To ich sprawa, ale powiem tak. Wdepnąłem w to gówno i nie mam innego wyjścia, niż w miarę bez pobrudzenia się nim, wyjść cało z tej historii.

- Czego ci życzę. – Uśmiechnęła się wymuszenie. – Ale do rzeczy. Znasz nazwę - Park Krugera?

- Owszem, z telewizji.

- To poznasz go teraz osobiście, i to dość dokładnie.

- Safari? – Coś blado ten żart wypadł.

- Dajmy na to. – Brązowe oczy spojrzały czujnie. – Pomieszkasz tam trochę.

- To tam ukrył się nasz Van den Burg?

- Wszystko na to wskazuje, ale czy naprawdę?

- No to nareszcie mam jasność. Jak pamiętam, na obszarze około dwudziestu tysięcy kilometrów kwadratowych rojących się od dzikiej zwierzyny, mam odnaleźć faceta. Bułeczka z masełkiem. Potem tylko towarzyska pogawędka i do domu. Żaden problem. Prawda?

- Nie bądź taki zgryźliwy i daruj sobie te kilometry kwadratowe. Jak się uda, to może bez większych kłopotów dostarczymy ciebie na miejsce.

- Dostarczymy? – Spojrzałem podejrzliwie.

- No, może nie dosłownie, ale nie będziesz musiał przemierzać tych kilometrów. – Parsknęła śmiechem.

- Uf, myślałem o mnie w jakiejś przesyłce. – Oddałem jej uśmiech.

- Posłuchaj, - spoważniała, - jutro wykupisz standardową wycieczkę do Parku Krugera. Teraz jest sezon, więc na wyjazd poczekasz kilka dni. Potem po prostu ubierz się stosownie, zabierz to, co uważasz za ważne i jedź. W czasie podróży zachowuj się jak normalny klient. W odpowiedniej chwili ktoś się pojawi i powie dwa słowa, - Pit, Durban. Wtedy bez słowa idź za nim i postępuj dokładnie tak, jak będzie kazał. Nie pogadasz z nim, chyba, że na migi. Mówi tylko w języku zulu. Jasne?

- Jasne. A co dalej?

- Zobaczysz.

- Fakt, głupie pytanie. Przepraszam.

- Ja w zasadzie skończyłam. Masz jakieś pytania?

- Tak, jedno. Zobaczymy się jeszcze?

- Nie, i zapomnij o naszym spotkaniu. Byłeś tu tylko dla erotycznych uciech.

- Już zapomniałem, chociaż nie do końca. Jesteś niesamowitą kobietą Folami.

- Hm, dzięki i powodzenia. Pamiętasz, co powiedziałam? Jesteś tu obcym ciałem, działając siłowo – zginiesz!

Po chwili z czule wtuloną i obejmującą mnie Jessicą wędrowałem do zaparkowanego auta. Jeszcze gorący pocałunek na pożegnanie i znikam we wnętrzu mojego samochodu. Ot, klasyka…

Najbliższe dni poświęciłem na ostentacyjne zakupy wyposażenia niezbędnego w czasie kilkunastodniowego pobytu w buszu. To było na pokaz, wewnętrznie męczyła mnie niewiadoma dalszego ciągu akcji. Mogło wydarzyć się wiele rzeczy, o których ani Jacek, ani Pati nie mają bladego pojęcia. Na przykład, będę musiał najnormalniej zniknąć. Przecież zwariują po otrzymaniu takiej wiadomości: „Bardzo nam przykro, ale pana Lorenza pożarł Hipopotam. Miał biedak pecha.” Jak im do cholery przekazać aby nie ufali takim wiadomościom?

Dotychczas moje kontakty z nimi starałem się ograniczać do niezbędnego minimum. Krótkie, lapidarne SMS-y i emaile, to wszystko. Oni też jakby wyczuwali w co się wpakowałem nie byli namolni. Wyjazd do Parku Krugera już jutro, a ja z huraganem myśli w głowie. Co mam zrobić? Przyparty do muru wysłałem taką wiadomość z nowo kupionego telefonu, który po wysłaniu wiadomości zniszczyłem.

„Wiesz Jacek, że tata zawsze wracał do domu, więc wróci i teraz. Na pewno!!!”

Jest kumatym chłopakiem i pokapuje o co biega z taką wiadomością. Z tym przeświadczeniem poszedłem spać. To była moja ostatnia spokojna noc. Nie pomyliłem się wiele, miałem jeszcze dwie doby spędzone w warunkach nie pasujących do miana safari. Asfaltowe drogi, luksusowe apartamenty i nadskakujący przewodnicy. Po prostu czysta komercja. Ale trzeciego dnia rano tuż przed wejściem do klimatyzowanego autokaru usłyszałem za sobą ciche: Pit, Dakar. Obejrzałem się. Za mną stała tak na oko, piętnastoletnia czarnolica piękność. Skinęła wymownie głową i ruszyła w kierunku zabudowań gospodarczych. Bez zastanowienia ruszyłem za nią. Po kilkunastu krokach weszliśmy na małe podwórko na którym stał zabłocony Land Rover. Uchyliły się tylne drzwi i zobaczyłem rękę z gestem zapraszającym do wejścia. Odruchowo wykonałem polecenie. Samochód natychmiast ruszył w kierunku otwartej przez dziewczynę bramy. Nie wyjechaliśmy jednak na asfaltowy trakt, tylko zaraz skręciliśmy w boczną, wyboistą dróżkę, pełną bajor po nocnym deszczu.

Żarty się skończyły. Kierowca i jego sąsiad nie odezwali się jednym słowem. Ich skupione, poważne miny i ukradkowe spojrzenia rzucane w moim kierunku robiły swoje. Czułem się, jak pływak całkowicie skazany na kaprysy silnego nurtu rzeki. Dokonywałem niewiarygodnych wyczynów, aby względnie cało przetrwać brutalne ataki auta podskakującego na pokonywanych wertepach. Pędzili na złamanie karku tak, jakby to był wyścig o ich życie. Po iluś tam kilometrach straciłem poczucie czasu. Przez zabłocone okna migały jakieś prymitywne zabudowania, szerokie rozlewiska i zarysy jakiś dużych zwierząt. Nie zatrzymywali się. Pędzili. Czułem się już całkowicie wyczerpany. Panujący upał, pot zalewający oczy i obolałe mięśnie rąk odmawiające posłuszeństwa. Coraz częściej bardzo boleśnie uderzałem o metalowe elementy samochodu. Zaczynałem mieć dość tej wariackiej jazdy. Ale to był dopiero początek. Dopiero gdy zapadał pierwszy zmierzch, klucząc pomiędzy rozległymi moczarami dojechaliśmy do grupy wielkich, okrągłych chat. To okazało się być celem naszej, dajmy na to, - podróży. Samochód nareszcie zatrzymał się i na trzęsących się nogach stanąłem na wreszcie nie podskakującej ziemi. Natychmiast otoczyła mnie przyglądając się ciekawie, gromadka dzieciaków i kobiet. Uśmiechnąłem się głupawo nie wiedząc, co mam z tym począć?

- Witam pana Lorenza. – Usłyszałem czystą angielszczyznę.

Rozejrzałem się w poszukiwaniu źródła tego głosu. Przed wejściem najbliższej chaty stał biały mężczyzna w mniej więcej moim wieku. Uśmiechał się szeroko chwaląc się wspaniałym uzębieniem. Sprawiał wrażenie jowialnego i sympatycznego faceta.

- Witam i ja. – Jakiś grymas na kształt uśmiechu zagościł mi na gębie.

- Pozwoli pan, że przedstawię się. Nazywam się Pery. - John Pery. Proszę wejść, czeka na pana kąpiel i coś na ząb. Nie zazdroszczę panu takiej jazdy. Potem na spokojnie, przy wieczornej kawie pogadamy. Ta chata to pana tymczasowe lokum. Aha, pańskie bagaże są w drodze i powinny znaleźć się tu rano. Na razie znajdzie pan coś zastępczego.

Nim zdążyłem otworzyć usta zniknął gdzieś, a ja idąc w szpalerze ciekawskich oczu wkroczyłem do rzeczonego lokum. Zaskoczył mnie przyjemny chłodek, który w porównaniu z panującym za zewnątrz skwarem był czymś zaskakującym. W panującym półmroku poruszyła się jakaś postać. To młoda dziewczyna o hebanowej skórze, podawała mi dzbanek z jakimś płynem. Uśmiechała się zapraszająco. Uśmiechnąłem się i ja biorąc naczynie i zanurzając w nim spieczone usta. To coś było chłodne, lekko cierpkie i znakomicie gasiło pragnienie. Nie oderwałem ust zanim nie opróżniłem do dna. Odetchnąłem głęboko oddając jej naczynie. Znowu uśmiechnęła się i gestem kazała iść za sobą. Za trzcinową zasłoną stało wydrążone w jakimś wielkim pniu drzewa, coś na kształt wanny pełnej krystalicznej wody. Znowu gest dziewczyny sugerujący rozebranie się i masaż. Zmieszałem się. O co tu biega? Dom schadzek do cholery, czy co. Ale powtórny gest dziewczyny nie pozostawiał złudzeń. A niech tam, mnie już wszystko jedno, - mruknąłem pod nosem i nagusieńki wlazłem do wody.

Rany, ale to było przyjemne. Chłodna woda, delikatny a chwilami intensywny masaż obolałych mięśni, oraz nacieranie jakimiś smarowidłami dało cudowny efekt. Po jakiejś pół godzinie poczułem się jak nowo narodzony. Nie odstępująca mnie na krok dziewczyna podała mi duży ręcznik sygnalizując tym koniec seansu. Po chwili obleczony w jakieś zwiewne szaty zasiadłem za suto zastawionym stołem. Błyszczące oczy schowanej w cieniu dziewczyny obserwowały mnie uważnie. Teraz z kolei ja gestem zaprosiłem ją do stołu. Reakcją było gwałtowne, przeczące pokręcenie głową i cofnięcie się do tyłu. Uśmiechnąłem się i ponowiłem zapraszający gest. Tym razem w ogóle nie zareagowała. Stała ze spuszczonymi oczami nieruchoma jak posąg. Wzruszyłem ramionami i czując ssanie w żołądku zabrałem się do jedzenia. Byłem naprawdę głodny i podane pieczone kawałki jakiegoś mięsa, jarzyny oraz owoce znikały w zawrotnym tempie. Wreszcie nasyciłem się i odsunąłem się od stołu przeciągając się leniwie. Dziewczyna znikła po to, aby za moment pojawić się z glinianą czarką wypełnioną jakimś płynem. Trzymając ją oburącz podała mi ze skinieniem głowy. Odebrałem ją również oburącz i podniosłem do ust. Poczułem silny zapach fermentacji. Znałem go. To najnormalniejszy bimber. Umoczyłem delikatnie usta, - cholera, ale to mocne. Pociągnąłem mały łyczek i odstawiłem. Żadnego pijaństwa. Hamuj panie Lorenz.

Wstałem i wyszedłem przed chatę rozglądając się dookoła. Dzień pomału dogasał. Dzieciaki i kobiety gdzieś znikły, a na bezchmurnym, barwiącym się na czerwonawo niebie zapalały się kolejne gwiazdy. Panowała niesamowita cisza zakłócana jedynie odgłosem jakiegoś skrzekliwego ptaka. Na otaczających chaty drzewach nie poruszył się żaden listek. Absolutny bezruch. Jednak w tym niewątpliwym pięknie było coś, co jakoś mi jakoś nie pasowało. To zapach. Dziwny, drażniący i budzący jakieś ukryte emocje. Otaczał mnie, i nie mogłem określić kierunku z którego dochodzi. Żadnego dymu, oparu, czy czegoś innego co wskazywało by na jego źródło. Po prostu był.

- Pięknie tu, prawda? – Usłyszałem za sobą znany głos Perego.

- Nie da się ukryć, pięknie. – Odpowiedziałem półgłosem.

- Uwielbiam ten kraj. To dla mnie taki prywatny raj.

- A o ile mogę zapytać, co to za kraj? Przyznam, że już nic nie wiem.

- Panie Lorenz, znajdujemy się na terenie Bostwany.

- Bostwany?

- Nie inaczej. Tu być może spotka się pan z interesującą pana osobą.

- Być może?

- Ta osoba o tym zadecyduje. Jak przypadnie jej pan do gustu to poznacie się panowie.

- To jak widzę schadzka przygotowana. A pan młody bardzo grymaśny? – Zakpiłem

- Proszę nie żartować, to naprawdę poważna sprawa.

- Wiem o tym, - warknąłem, - ale na Boga, nie róbcie z tego przedstawienia.

- Nie musi pan brać w nim udziału. Jedno słowo i wróci pan do Durbanu. To jak?

- Przepraszam. Ale ta dzisiejsza podróż…

- Nie ma sprawy. Musi pan zrozumieć, że musimy tańczyć do granej melodii. Jasne?

- A co to za melodia?

- Różna, to oni decydują.

- Oni?... Kim są ci mityczni oni?

- Nie wiem. Wiem jedynie, że bardzo wiele mogą.

- To prawda, odczułem to własnym przykładzie. Ale co dalej?

- Rozgościć się możliwie jak najwygodniej i czekać. Ile? Nie mam pojęcia. Tu czas inaczej płynie.

- No dobra, niech i tak będzie. Ale mówił pan coś o wieczornej kawie?

- No tak, oczywiście zapraszam do chaty obok. Jesteśmy sąsiadami. – Uśmiechnął się.

- Mam jeszcze pytanie, - zagadałem idąc do chaty obok, - co to za zapach? Jest jakiś dziwny.

- To zapach pewnej rośliny, która właśnie teraz kwitnie. Ma niewielkie działanie narkotyczne, ale po przerobieniu jest silne i tubylcy chętnie nim się raczą.

- No to teraz jestem mimowolnym narkomanem. Roześmiałem się.

- Tak jak wszyscy w tej wiosce. – Pokazał zęby w uśmiechu.

Po chwili siedzieliśmy w wygodnych trzcinowych fotelach mając przed sobą gliniane czarki wypełnione aromatyczną kawą.

- Pan tu długo mieszka? – Zagadnąłem oganiając się od jakiś latających stworzeń.

- O, to już ponad dziesięć lat.

- Cały czas tu w tej chacie?

- No nie. To moja baza, mój dom. Dużo podróżuję.

- A żona, dzieci i rodzina? Nie tęskni pan?

- O tak, chwilami ryczę po nocach. Ale nie żyją. Zostali bestialsko zamordowani tylko dlatego, że mieli białą skórę. Rozumie pan?

- Przepraszam za to pytanie. Nie przypuszczałem…

- Nie ma za co przepraszać. To był wtedy okropny czas dla obu stron, czarnych i białych. Ale było minęło nie ma co rozpamiętywać.

- I od tego czasu tu pan znalazł swój dom?

- Dokładnie. Przyjaciele przewieźli mnie podobnie jak pana i zostałem.

- Teraz zaczynam rozumieć, ci przyjaciele to Afrykanerzy, prawda?

- Tak to można nazwać, chociaż to szersze pojęcie.

- Niech mi pan powie, ten człowiek na którego czekam, to również członek waszego ruchu?

- Oczywiście. Bardzo ważny członek.

- Wie pan, po co tu jestem?

- Wiem.

- I co? Pan to tak spokojnie przyjął.

- Nie ważne jak to przyjąłem. Powiem tylko trzymam kciuki za powadzenie pańskiej misji.

- Zaskoczył mnie pan. Przepraszam, ale nie rozumiem.

- I bardzo dobrze. Pan ma określone zadanie do wykonania, a nie zrozumienie pewnych motywów.

- Mam jednak inne zdanie. Nie lubię być automatem działającym na rozkaz. Lubię znać sens mojego działania. Tylko wtedy zadany cel może być dobrze wykonany.

- Wie pan, nie zawsze posiadanie określonej wiedzy jest kluczem do sukcesu. Czasem trzeba po prostu robić swoje, nie oglądając się na zawiłości polityki.

- Tak mówią w określonych kręgach, ale ja jestem kotem chodzącym swoimi drogami, i nie akceptuję bezmyślnej roboty.

- No tak, teraz rozumiem motywy osób decydujących o pana przyjeździe. Mam nadzieję, że podjęli właściwą decyzję.

- Tego nikt nie wie. Czas wszystko zweryfikuje.

- Dokładnie. Ale może dość już tych rozważań i zajmijmy się dniem dzisiejszym i kolejnymi aż do finału. Poznał już pan taką miłą dziewczynę usługującą panu. To Lerato, córka czołowego tutejszego tropiciela. Myślę, że zdolnościami i sprytem przewyższa ojca.

- O rany, zaskoczył mnie pan. To co ona robi w mojej chacie?

- Proszę się nie dziwić, ale jest przeznaczona dla pana.

- Nie rozumiem, - przeznaczona?

- Dosłownie. Ma służyć panu i chronić tak długo, jak tylko będzie mogła.

- Dalej nie łapię sensu. To przecież wolna osoba a nie niewolnica.

- Myśli pan kategoriami Europejczyka. Tu jest Afryka i ona nie uważa się za niewolnicę. Jest wręcz dumna z tego, że będzie dla pana takim duchem opiekuńczym. Dla pana, który ma tyle dobrego do zrobienia.

- Coście jej do diabła naopowiadali. Jestem normalnym człowiekiem a nie jakimś herosem,

- Proszę się nie denerwować. Powtórzę jeszcze raz. Tu jest Afryka proszę pana. Dodam jeszcze, że byłoby bardzo źle gdyby pan ją odtrącił. Stała by się pośmiewiskiem i wyrzutkiem tej społeczności. Myślę, że zabiłaby się.

- No to jestem załatwiony i nie wiem śmiać się czy płakać.

- Płakać nie ma z czego. Lerato jest miłą i sympatyczną dziewczyną. Doskonale gotuje, co jak myślę zauważył pan. Zbudowana nie powiem, - wspaniale i powiem panu, wielu tutejszych kawalerów robiło do niej słodkie oczy, ale wszyscy obeszli się smakiem. To dumna i harda dziewczyna.

- To co mi pan radzi?

- Brać życie jakie jest. Powiem tak, winien pan jest wdzięczność losowi za taki dar. Proszę zdać się na jego intuicyjne zachowania. To matka natura podpowie, co i jak.

- Fajnie to brzmi, ale wie pan, jesteśmy mężczyznami i z hormonami nie ma żartów, a to kusząca istota. Wolałbym nie wdawać się jakieś romanse.

- Znowu z pana wyłazi zakompleksiony Europejczyk. Powtórzę raz jeszcze, - tu jest Afryka i te sprawy są inaczej traktowane. Jej całodobowy pobyt w pana domu jest czymś całkiem normalnym.

- Co, będziemy dzielili z sobą dom?

- Ależ oczywiście. Ma przecież dbać o pana. Przygotować poranną kąpiel, śniadanko, obiadek i tak dalej. Nie wspomnę o utuleniu do snu. – Parsknął śmiechem. - Fajnie będzie pan miał.

- Dobrze jest panu śmiać się. Cholera, ale jak ja z tego wybrnę?

- Panie Lorenz, bierz pan życie jakie jest, a teraz chodźmy spać. Pan już pewnie pada z nóg.

- Co prawda, to prawda, mało co widzę na oczy. Dobranoc.

Po kilkunastu krokach znalazłem się przed swoją chatą. Uchylam zasłaniającą wejście kotarę i widzę oświetlone lampką oliwną wnętrze. Z powały zwisa na linkach dużych rozmiarów hamak, a na nim rozłożona pościel. Obok miska z wodą i leżący ręcznik. Dziewczyny ani śladu. Odetchnąłem.

Już zasypiając usłyszałem szelest. Jakiś kobiecy cień zamajaczył w wejściu i zniknął za parawanem z trzciny. Co za dziewczyna? - Pomyślałem i zasnąłem na dobre. ...

Ciąg dalszy nastąpi.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 05.08.2020 10:50 · Czytań: 293 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty