Przełknąłem nerwowo ślinę. Oczy mojego oprawcy były przepełnione obłędem. Zawsze wiedziałem, że jest z nim coś nie tak, ale w tamtym momencie uderzyła mnie myśl, że nie doceniłem jego przypadłości. Wyobraziłem sobie skrajne okrucieństwo, jakiego mógł się dopuścić i niekoniecznie chciałbym brać w tym udział. Zanim znów zaczął mielić ozorem, starałem się myśleć racjonalnie. Jak zachować honor, będąc związanym i przestraszonym chuderlakiem? Nawet gdybym stał wolny, uderzenie Faulknera skutkowałoby złamaniem nadgarstka. A potem kolejnych, jakże cennych dla mnie kosteczek. Byłem na jego łasce, ale przez długi czas nie chciałem tego przyjąć do wiadomości. Pojmowanie mojej beznadziejnej sytuacji wywołało u mnie tylko wzrost paniki. Bałem się, co mogło nastąpić w obskurnej piwnicy. Nie chciałem tego, na Boga — za co to wszystko?
— Darren... powiedz nam łaskawie, kto zabił Lise? — Sarkastyczny uśmieszek zaczął skutecznie zajmować miejsce nienaturalnie wykrzywionych ust Faulknera. Nie odrywał ode mnie oczu, nie ruszył się nawet o centymetr. Cholera! Ten mutant nawet nie mrugał!
Nie dam mu takiej satysfakcji — pomyślałem. Faulkner nie usłyszał odpowiedzi. Mój wzrok wylądował na przerośniętym gorylu, stojącym pod ścianą, który niesamowicie przypominał mi Vinniego Jonesa. Nawet nie zauważyłem, kiedy wszedł do środka, a ze względu na jego rozmiary naprawdę mnie ten fakt zaskoczył. Jak mogło mi umknąć wtoczenie do piwnicy — nawiasem mówiąc, dość niskiej — pocisku działa kalibru 800 mm? Wyglądał trochę komicznie w zbyt małej bokserce i z grymasem niezadowolonego dziecka na twarzy, ale stwierdziłem to dopiero z perspektywy czasu. W tamtym momencie nie było mi do śmiechu. Za drzwiami usłyszałem cichą rozmowę męskich basów. Czyżby koledzy?
Faulkner cierpliwie czekał, nie ponawiając swojego pytania. Zamknąłem oczy, pozwalając, by honor zwyciężył nad racjonalnym myśleniem.
— Największy dupek w szkole, Bill Faulkner — Poczułem pięść wgniatającą moje wnętrzności w głąb ciała. Gdyby dało się obejrzeć to w „sloł mołszyn”, zapewne zobaczylibyście zaciśniętą dłoń niemal dosięgającą powierzchni słupa za moimi plecami. Oczywiście poprzez moje zmasakrowane, biedne narządy życiowe i kręgosłup. Jeden taki cios wystarczył, abym dostrzegł wizje kostnicy. Odruchowo chciałem skulić się w kłębek, pomóc żołądkowi wrócić na swoje miejsce, ale liny mi na to nie pozwalały. Nie otworzyłem oczu. Nie wiedziałem, kto uderzył, ale strzelam, że napakowany skurczybyk spod ściany. Skoro nie zauważyłem, kiedy wszedł do środka, mogło mi też umknąć, kiedy się do nas zbliżył. Kolejny cios wylądował zdecydowanie niżej. Zabolał zdecydowanie bardziej. Pęcherz jak i oczy nie wytrzymały napięcia i pozwoliły sobie oddać trochę płynów. Nie wiem, z którego powodu czułem większe zażenowanie.
— Kto zabił Lise? — zapytał ponownie, tym razem donośnie, wyraźnie i akcentując każdą sylabę.
— B-bill Faulkner — wycedziłem przez zęby, szykując się na kolejne uderzenie. Długo nie czekałem.
Wypadła mi szczęka, wypadła mi szczęka, wypadła mi szczęka.
Każdy cios był dla mnie czymś nowym, każdy uraz i każda rana była dla mnie śmiertelna. Takie przynajmniej miałem przekonanie. Ból często paraliżował niektóre części ciała, przez co byłem pewien mojego przyszłego kalectwa. W nadmiarze adrenaliny i pełnienia roli worka treningowego nie nadążałem aktualizować w mózgu listy miejsc, które przeszywał ból. Kiedy poczułem, jak żuchwa niepokojąco daleko odbiegła od miejsca swojego stałego pobytu, straciłem na moment kontakt z rzeczywistością. Było to najgorsze uczucie wieczorku zapoznawczego. (W końcu bardzo dogłębnie zaznajomiłem się z pięścią rosłego kolegi). Gdy wróciłem do świata przytomnych, nie pamiętałem momentu gdy moja ukochana przeżuwaczka wracała na swoje miejsce. Z perspektywy czasu wiem, że wróciła, ale wtedy byłem pewien, że oto powstał stały uszczerbek na moim zszarganym zdrowiu.
Serdeczna rozmowa z Faulknerem, polegająca na tym samym pytaniu i tej samej odpowiedzi, ciągnęła się nie dłużej niż pół godziny. Przez cały czas jego pomocnik starannie dbał o dwie rzeczy:
Widać, że koleś znał się na rzeczy.
— Darren, Darren, Darren. Muszę przyznać, że nie doceniałem twojej skromnej osoby. Zaskakujesz mnie, przyjacielu — Jadowita sympatyczność w głosie Faulknera była niemal namacalna.
— Szpierda-a-aj — wymamrotałem, opluwając się krwią. Jakże krótki wyraz resztek honoru, ale niesamowicie mnie uszczęśliwił. Znaczyło to, że poobijana żuchwa nadal działała, a ja jeszcze miałem siłę robić wszystkie głupie rzeczy, które robiłem od prawie godziny. Czyli rozmawiać z nim. Lepsze to niż ostateczna wizyta w kostnicy albo jeszcze gorzej — w czarnym worku na dnie rzeki.
— Zaczyna mnie jednak już nużyć twoje opieszalstwo. Czy mógłbyś się pośpieszyć i ostatecznie przyjąć do swojego ptasiego rozumu, że… no jakby ci to powiedzieć… nie masz już wyjścia? Że za żadną cholerę nie wygrasz, nie uciekniesz, nie przechytrzysz mnie? Masz dwa wyjścia: zgnijesz jako trup w rynsztoku albo zgnijesz jako cwel w więzieniu. Oszczędźmy sobie już te formalności. Masz pięć sekund i decyduję za ciebie.
W takiej przepełnionej dramaturgią sytuacji powinienem spanikowany myśleć, co powiedzieć i jak to się dla mnie skończy. Zastanawiałem się jednak, skąd ograniczony umysłowo ogr zna takie słowa jak nużyć i opieszalstwo.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt