Znacznie dotkliwszym wstrząsem od rozmowy z pułkownikiem wywiadu w Warszawie była dla Joasi Paseckiej rozmowa, jaką odbył z nią Witold Pietruszkiewicz. Była w nim zakochana po uszy. Tego, jak wtedy sądziła, uroczego dwudziestoośmioletniego mężczyznę, uchodzącego za duszę towarzystwa w polonijnym środowisku w Nowym Jorku, poznała na jednym z party, na które została zaproszona przez koleżankę. Właśnie koleżanka wspominała o jego obecności na imprezie, na którą się wybierały.
– Jest podobny do Clark’a Gable – wymieniła nazwisko filmowego amanta, który dla Joasi był wcieleniem ideału męskości.
Różne opinie wygłaszano na temat zawsze eleganckiego Pietruszkiewicza. Znany był z wyjątkowo zaciekłej nienawiści do komunizmu. Kiedyś w czasie burzliwej i zakrapianej alkoholem dyskusji światopoglądowej, nie potrafiąc przekonać brodatego grubasa o swoich racjach, dał się ponieść temperamentowi. Potężnym ciosem w szczękę pozbawił przytomności oponenta, broniącego idei zawartych w Kapitale Marksa.
– Czy mogę cię girl porwać na dance floor? – usłyszała niski głos mężczyzny. Akuratnie sączyła z koleżanką drinka w tłumie gości zaludniających salon dużego apartamentu.
– Idź to on – dotarł do jej ucha szept koleżanki.
Kruczowłosy elegant w białej smokingowej marynarce wcale nie przypominał Waseckiej wymarzonego filmowego gwiazdora. Poprzez spadający mu zawadiacko na prawe oko loczek, przetłuszczony od nadmiaru brylantyny, wydał się jej raczej podobny do bożyszcza młodzieży James’a Dean’a. Prawie połowę jego twarzy zasłaniały srebrne lusterka przeciwsłonecznych okularów. Spomiędzy szkieł wystawał mały, brązowy od opalenizny i złamany jak u boksera nos, jego szerokie usta, na równie brązowej i umięśnionej szczęce miały widoczną bliznę. Joasia się zawahała, była zaniepokojona fizjonomią tego przewyższającego innych wzrostem mężczyzny. Tańczył jednak świetnie. Kołysząc się w jego silnych ramionach w rytmie bluesa Sommer time, czuła powoli napływające do niej fale erotycznego błogostanu. Chciała zawiesić się mu na szyi, przytulić całym ciałem do jego twardego torsu. Tak – co zauważyła kątem oka – tańczyło kilka innych par na zatłoczonym na parkiecie. Ale ku jej rozczarowaniu partner odsunął się. Wypatrywał kogoś przy drzwiach wejściowych.
– Zaraz do ciebie wrócę – przeprosił ją.
Podszedł do murzyna ze szramą na twarzy i oddalił się w jego towarzystwie.
Kiedy zmierzała do stojącej po drugiej stronie salonu koleżanki, poczuła, na przedramieniu uścisk zimnej dłoni.
– Uważaj na niego to mętny typ – usłyszała zaniepokojony młodzieńczy głos.
Zwrócił się do niej znajomy student polskiego pochodzenia, spotykany na seminariach w New York University. Ów chłopiec był w stosunku do niej nadgorliwie uczynny, wyraźnie zabiegał o jej względy.
– Ten człowiek ma podobno kontakty z mafią – powiedział szczuplutki, piegowaty młodzieniec, któremu okulary dodawały wyglądu książkowego mola.
W ostatnich dniach poprzedzających party Joasia postanowiła wracać do Polski. Jej niespełna czteromiesięczne stypendium, w ramach którego uczęszczała na zajęcia do dziewiętnastowiecznego budynku uniwersytetu, mieszczącego się na Washington Square East, miało się ku końcowi. Jak dotąd nie skontaktował się z nią nikt, kogo podejrzewałaby o reprezentowanie peerelowskiego wywiadu i nie bardzo to rozumiejąc, czuła ulgę. Chciała nie przekroczyć terminu, wyznaczonego ważnością wizy. Bała się też, aby nie przysporzyć kłopotów bratu i rodzicom.
– Nie będę mógł bez ciebie żyć – wyznał jej Pietruszkiewicz, kiedy przyniosła mu do łóżka śniadanie w dniu swego odlotu.
Od dwóch tygodni Joasia mieszkała w eleganckim apartamencie, zajmującego się tajemniczymi interesami Pietruszkiewicza. Miłość wyznał jej na tarasie widokowym, pod szczytem Impire State Building. Zaskoczył ją chwilę przedtem, wyjmując tekturowe pudełko z przewieszonej na ramieniu ortalionowej torby. Zawierało dwa podłużne kieliszki. Po przetarciu ich świeżą chusteczką, zaproponował napicie się szampana.
– To żadna lipna podróba: „Original French Champagne” – przeczytał napis na wyjętej następnie butelce. – Wypijmy za nas, a przynajmniej, jeśli nie podzielasz mego uczucia, to wypij ze mną za to, co ja do ciebie czuję. Każda chwila z tobą napawa mnie radością. Chyba czekałem na ciebie przez całe życie.
Stan, w jakim znalazła się studentka z wrocławskiego uniwersytetu po pierwszym kieliszku trudno oddać słowami. Było dokładnie odwrotnie – to Joasia z biciem serca czekała na telefony od niego w minionym okresie. Z zawrotną szybkością woził ją nowym krążownikiem szos Ramblerem z otwieranym elektrycznie dachem. Parę razy mknęła autostradami przez to niesamowite miasto. Jadąc przez mosty nad zatoką Hudsona, spoglądała na pływające statki, które z oddali wyglądały niczym zabaweczki. Zafundował jej wycieczkę spacerowym stateczkiem po Zatoce Hudsona, uwieńczoną wizytą na szczycie Statuy Wolności. Trzymając go za jego ciepłą mięsistą dłoń, wspięła się krętymi stalowymi schodami na wierzchołek gigantycznej kobiecej rzeźby. Wprawdzie z okien umieszczonych w koronie na głowie monumentu nie widziała nic poza wodą, ale nagrodą za męczącą wspinaczkę była JEGO bliskość. Znacznie ciekawszy zapierający oddech widok zatoki i panoramę wspaniałych drapaczy-chmur Manhatanu podziwiała, spacerując przytulona do jego ramienia z punktu obserwacyjnego na piedestale znanego monumentu.
Po wyznaniu Pietruszkiewicza na szczycie najwyższego wtedy na świecie Empire State Building, targana wiatrem, który strącił roztrzaskujący się o posadzkę jeden z pustych kieliszków stojących na kamiennej balustradzie, wpiła się w jego usta namiętnym pocałunkiem. Wieczorem tego dnia, trzymając w ręce neseser ze swoim skromnym dobytkiem, przekroczyła próg jego apartamentu. Tej pamiętnej nocy doświadczyła z nim w łóżku tak silnych erotycznych rozkoszy, jakich nie doznała jeszcze nigdy.
– Wcale nie musisz wracać do Polski – zaskoczył Joasię, w dniu jej odlotu. Siedział oparty o poduszki ich wspólnego łoża. Dziewczynę tknęło dziwne uczucie. Nerwowo zachwiała się trzymana przez nią taca.
– Bierz, kurwa, tą tacę – stęknął, bo mieszająca mu w kubku kawę ze śmietanką i cukrem, vice Miss wrocławskich Juwenalii przechyliła nagle przyniesione mu śniadanie. Nieco gorącego napoju wylało się na jego umięśniony i obrośnięty czarnym zarostem brzuch, spływając na genitalia.
– Och przepraszam. Zaraz cię wytrę. Wystraszyłam się o los moich najbliższych. Przecież są w szponach komunistycznych tyranów.
– Ałła, ale boli! – krzyknął i podrywając się z łoża wywrócił kawę, wysypał posmarowane orzechowym masłem tosty i jajecznicę na pościel.
Wystraszona Wasecka patrzyła na nagiego kochanka, stojącego do niej tyłem i nerwowo wycierającego podkoszulką penisa,. Ten atletycznie uformowany mężczyzna z naprężonymi mięśniami pośladków, skojarzył się Joasi z rzeźbą Satyra. Po raz pierwszy w jej towarzystwie użył wulgarnego słowa.
– Nic się nie stanie twojej rodzince. Ale to zależy od tego, czy zaakceptujesz nasz plan – zagadkowo odezwał się, dalej posykując z bólu.
– Pracujesz dla CIA? – zapytała.
– Za dużo chciałabyś wiedzieć – bąknął kochanek, posypujący talkiem grubego penisa.
Wtedy, do nagle zaczynającej trząść się Joasi, dotarła ponura prawda. To on jest tym komunistycznym agentem! Uwierzyłam w jego miłość, a on mnie oszukał! Wcale mnie nie kocha!
– Zawieziesz mnie na lotnisko? – zapytała głosem, którego matowe brzmienie jej samej wydało się głosem nieznanej osoby. – Za trzy godziny mam odlot.
– O czymś chyba zapomniałaś. Przecież podpisałaś w Warszawie deklarację współpracy – zamruczał basem. – Ale, kurwa, szczypie – syknął, naciągając obcisłe majtki. – Załatwiłem ci pracę w kuchni u wielkiego milionera… Twoje zadanie dla ojczyzny jest proste. Masz go uwieźć.
Cios otwartą dłonią wymierzony przez Pasecką w twarz agenta komunistycznego (pseudonim) Dżolero, na parę sekund go ogłuszył.
– Ty wstrętny sutenerze! – krzyknęła płaczliwie Joasia.
Pietruszkiewicz potrząsnął głową i spojrzał dziko na dziewczynę.
– Ja?! Syn proletariatu, pracujący w elitarnym wywiadzie naszej ludowej ojczyzny? Sutener?
Doskoczył do patrzącej na niego obłąkanym wzrokiem studentki i wymierzył jej w twarz cios sierpowy.
– A masz ty głupia dziwko!
Padająca na dywan, nieprzytomna Joasia uderzyła głową w nogę łoża. Zalękniony nagłym dramatyzmem sytuacji Pietruszkiewicz pochylił się nad studentką.
– Chyba ci się nic nie stało – przemówił do dziewczyny, leżącej bez znaku życia.
Zerwał z łóżka oblaną kawą i popapraną jajecznicą kołdrę. Wpychając pościel pod jej głowę, zauważył na dłoni krew. Kiedy z jej ust wydobyły się pierwsze jęknięcia, odetchnął z ulgą. Po chwili, klęcząc przy wydającej regularne postękiwania ofierze swojej pięści, obmywając z krwi jej ranę na głowie, poczuł przypływ erotycznego podniecenia. Podobne jej jęknięcia słyszał pół godziny wcześniej. Lecz były efektem przeżywanej rozkoszy pod kołdrą, spełniającą teraz dla niej rolę podgłówka.
Klotylda Majewska była szczęśliwa. Po długim oczekiwaniu na paszport jedynaka ziściło się jej pragnienie. Wreszcie ujrzała swego osiem lat niewidzianego syna. Rozpromienioną matkę z dwunastoletnim chłopcem przywiozła z lotniska w Nowym Jorku, lśniąca, niedawno zakupiona limuzyna Rolls Royce-Silver Cloud. Samochód o bezszelestnie pracującym silniku zaszurał oponami, zatrzymując się pod domem dla służby. Ten stary budynek, pokryty prawie w całości gęstym bluszczem, o tej porze dnia był zacieniony liśćmi ogromnych dębów. Mieścił się z tyłu rezydencji właściciela firmy Downson & Downson, zbudowanej na podobieństwo Białego Domu.
Rolls Royc’a, używanego do niecodziennych okazji, użyczył Klotyldzie Mr Downson wraz z kierowcą w granatowym uniformie ze złotymi guzikami i czapce z lśniącym daszkiem. Klotylda, a także inni członkowie służby domyślali się, że owego gestu milioner dokonał, aby zrobić wrażenie na młodszej od siebie o trzydzieścipięć lat studentce. Pan Downson, od pewnego czasu coraz częściej, pojawiał się w kuchni i nie trudno było zauważyć, że to ładna dziewczyna z Polski działała na niego jak magnes.
– Did you enjoy your drive in my car?1– zwrócił się do patrzącego na niego z wystraszoną miną chłopca, ze śladem po sińcu pod okiem oraz opadającą mu na oczy grzywką blond włosów.
– Pan Downson się zapytał, czy podobała ci się jazda jego samochodem? – przetłumaczyła Klotylda. – Powiedz. Yes sir Downson – szepnęła do syna.
– Eche – pokiwał chłopiec głową. – Jest, mister Donson – poprawił się szybko.
Demonstracja wielkoduszności, zaprezentowana przez milionera, zrobiła na Joasi wrażenie. Kobiecą intuicją wyczuwała, że ów gest popełnił przez wzgląd na nią.
Tydzień wcześniej, gdy odkurzała salon, wdał się z nią w dyskusję na temat obrazu włoskiego mistrza Amatti. Olejne malowidło dekorowało jedną z wnęk salonu, będącego jednocześnie galerią malarstwa. Przy okazji pochwaliła się studiami na wydziale historii sztuki uniwersytetu wrocławskiego. Nieprzyjemnie dotknęło ją zapytanie Mr. Downson’a:
– Czy Wrocław to wieś pod Moskwą? – W rewanżu odcięła się stwierdzeniem, iż to płótno Amatti’ego, oprawione w drogą złoconą ramę, uważane dotąd przez niego za oryginał, jest jej zdaniem niezbyt udaną kopią.
– Are you sure? – zdziwił się. – How would you explain your opinion2 – powiedział nieco podirytowany.
Joasia pokazała mu postać na drugim planie ze sceny przedstawiającej roznegliżowane kobiety, przygotowujące się do kąpieli nad brzegiem stawu.
– Look at her face, please3 – zwróciła się do osłupiałego właściciela galerii, trzymającego na ramieniu skórzaną, podłużną torbę z kijami do gry w golfa.
Wyjaśniła, że osiemnastowieczny mistrz pędzla, jakim był Amatti, w żadnym wypadku nie dopuściłby się niedbalstwa, aby tak zdeformować twarz kobiety, namalowanej w gronie niewiast mających uchodzić za piękne. – You could give this picture checked by experts from National Galery, but I am almost quite positive, that I’m right 4.
– I’ll do it tomorow5 – zdenerwował się milioner.
Pan Downson dotrzymał słowa. Następnego dnia wszedł do kuchni i zażądał, aby Joasia, pracująca akuratnie w gumowych rękawiczkach przy zmywaku, poszła się przebrać.
– Josia you’ll keep me company on my way to Manhatan. We are going to The Metropolitan Museum of Art6.
Kiedy tezę Joasi potwierdził kustosz nowojorskiego muzeum, milioner Downson spojrzał na nią z respektem. Następnie pogardliwie zerknął na wyjęty z ramy blejtram, zawierający olejną kopię Amatti’iego i sięgnął do kieszeni. W jego dłoni pojawiła się mała rękojeść pokryta perłową masą, przytroczona w formie breloczka do kluczyka sportowego jaguara, którym przyjechał wraz ze studentką z Jersey. Z perłowej rękojeści wystrzeliło ostrze sprężynowego noża. Przebił nim zdemaskowany falsyfikat. Przeciągnął jeszcze kilka razy nożem po płótnie, po czym zademonstrował przed Joasią siłę swoich barków. Ściśnięciem ramion zgruchotał prostokąt blejtramu na kształt ściśniętego równoległoboku.
– I don’t wanna any shit birthday present from the fucking family7 – powiedział.
Do pierwszego fizycznego kontaktu między polską studentką a milionerem doszło na rozległych polach golfowych, na terenie jego wielohektarowej posiadłości. Poczuła się niemal bezbronna, gdy jej kobiece ramiona otoczyły silne ręce dobrze zbudowanego mężczyzny, jej pracodawcy. Pan Downson stanął za studentką obejmując ją od tyłu. Prowadząc jej dłonie, trzymające kij golfowy, demonstrował jak powinna balansować ciałem, aby prawidłowo uderzyć piłkę. Przez moment poczuła na swoim karku urywany oddech mężczyzny. W niezręcznej dla siebie sytuacji, czując zapach odkażającego płynu do płukania jamy ustnej Listerin, jakiego używał milioner, połaskotało ją na pośladku lekkie dotykające ją zgrubienie. Był to jego nabrzmiały podnieceniem penis, bezpiecznie odizolowany materiałami spodni, majtek i spódnicy. Wzdrygnęła się pod wpływem tego doznania. Zdecydowanie wyzwoliła się z objęć otaczających ją muskularnych i silnych jak konary drzewa ramion. Wymusiła na swojej płonącej rumieńcem twarzy, uśmiech.
– Let me hit the ball by myself 8.
Mimo incydentu przy nauce gry w golfa młoda Polka darzyła swego pracodawcę coraz większą sympatią. Ten, wydający się jej naiwny jak dziecko, silny mężczyzna był lubiany przez służbę. Ciesząc się jego specjalnymi względami, podniosła swój prestiż wśród współpracowników. Obowiązki starała się wykonywać sumiennie. Po pracy podjęła się udzielania lekcji angielskiego przybyłemu synowi Klotyldy Majewskiej. Kucharka, wbrew woli Joasi, uparła się, aby po każdej lekcji dwunastolatek pozostawiał pod wazonikiem w jej pokoju pięciodolarowy banknot. Dziwnie patrzący na Joasię chłopiec, sprawiał wrażenie tępawego. Mimo, że po pewnym czasie zniknął jego siniak pod okiem, miał zazwyczaj podkrążone oczy. Spędzał dużo czasu w stajni, pomagając w pielęgnowaniu ogierów. Przywoził wierzchowcom taczki z paszą i wiadra z wodą. Obcując całymi dniami z czarnoskórym koniuszym i jego synem, co wymuszało na nim konieczność wysławiania się po angielsku, z trudem zaczynał formułować pierwsze proste angielskie zwroty.
Wstydliwą tajemnicę syna Klotyldy Majewskiej Joasia poznała po ostatniej niedokończonej lekcji. Tego dnia zdecydowanie znużyła ją rola nauczycielki. Chłopakowi plątał się język, przetykał angielskie wypowiedzi polskimi słowami.
– Co ci jest? – zapytała znużona ociężałością umysłową chłopaka. – Może chcesz się napić kawy? Uczeń nic nie odpowiedział, patrzył na nią nerwowo i odniosła wrażenie, jakby drgały mu wargi. – To ja się sama napiję, a ty chwilę posiedź i powtórz słówka – powiedziała, wychodząc do kuchni.
Wnosząc kawę do swego pokoju, nie zastała dwunastolatka. Na stole leżały zeszyt, książka i długopis.
Gdzie się ten gówniarz podział? – straciła po chwili cierpliwość. Wzięła należące do ucznia przybory do nauki i udała się do stajni, sąsiadującej z domem dla służby. Najpierw odniosła wrażenie, że poza końmi, z których jeden wydał głośne parsknięcie, nikogo tam nie ma. Przeszła wzdłuż kilku boksów i ujrzała syna kucharki stojącego do niej tyłem. Trząsł się w kącie, gdzie stały taczki i wiadra. Ściągnięte częściowo spodnie ukazywały biel jego małych pośladków… Chłopiec postękując, uprawiał samogwałt i lewą dłonią trzymał przy twarzy jej różowe majtki. Tak zakończyła się pedagogiczna przygoda Joasi.
W czasie dwóch weekendów drugiego miesiąca pobytu w rezydencji Downson’ów Joasia wyjeżdżała autobusem do Nowego Jorku. Po drugim weekendzie spędzonym poza miejscem pracy i zamieszkiwania w New Jerrsey, wróciła z tej największej wówczas metropolii świata zdruzgotana moralnie. Jak na złość, rano w korytarzu prowadzącym do jadalni milionerskiej rodziny spotkała swego pracodawcę. Na jego widok zmieszała się.
– Why are you Josia so sad today? Are you ill pearhaps?9 – zapytał milioner troskliwym tonem.
Twarz zakłopotanej studentki była blada. W pierwszej chwili nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. W sobotę rano kłamała, że udaje się do koleżanki mieszkającej na Manhatanie. Teraz podniosła na niego wystraszone oczy, wzięła głęboki oddech.
– I had to make phone call to Poland. I spoke with my mother. I affraid about my brother and father10– wyrzuciła z siebie.
– How could I help you?11 – zapytał wyraźnie zatroskany Downson.
– You are a really good person, Mr Downson. But they live behind the ‘iron curtain’12 – szczerze powiedziała Joasia, obdarzając swego rozmówcę smutnym spojrzeniem.
Właściciel, niewyobrażalnego dla Joasi i jej rodaków majątku, liczącego kilkaset milionów dolarów, nie miał pojęcia, iż w trakcie minionego weekendu jego pracownica nie odwiedziła żadnej koleżanki. Była w apartamencie agenta Dżolero i przepraszana oraz zaklinana przez niego o prawdziwości jego uczuć, odbyła z nim wieczorem poprzedniego dnia stosunek seksualny, a nad ranem następny.
Przed śniadaniem chciała swemu kochankowi pokazać zdjęcie swoich rodziców i brata, sięgnęła do torebki. Otworzywszy ją – nerwowo się wzdrygnęła.
– Miałam na wierzchu dwudziestodolarowy banknot! – zwróciła się do przebywającego w łazience Dżolero. – Teraz go nie widzę. – Ty go nie wziąłeś?
– Chyba ci coś upadło na mózg – usłyszała oburzony głos z łazienki. – Pewnie ci gdzieś wypadł.
Dziewczyna w nerwowym odruchu uklękła. Wsadziła głowę pod łóżko, na którym spędziła noc z myjącym się teraz agentem. Nie za wiele widząc, sięgnęła ręką po zacienioną część garderoby. Wzięła koronkowy materiał do ręki i wtedy otarła się o coś śliskiego. Za chwilę się podniosła… Była w szoku. W jednej ręce trzymała biustonosz o rozmiarach wskazujących na duże piersi jego właścicielki, a w drugiej zużytą prezerwatywę.
– Pieprzę ciebie i komunistyczne szpiegostwo! – krzyknęła piskliwie, po raz pierwszy używając wulgarnego wyrażenia. Podbiegając do otwartych drzwi łazienki, rzuciła w stojącego nago przed lustrem Dżolero oślizłym, częściowo wypełnionym nasieniem, kondomem. – Możecie zabić mnie i moją rodzinę – dodała.
Za chwilę, na gołe nogi nerwowo naciągnęła pończochy i porywając torebkę, wybiegła do korytarza. Apartament opuściła, szlochając. Trzasnęła z całej siły drzwiami.
1. Podobała ci się jazda moim samochodem?
2. Jesteś pewna? […] Jak możesz uzasadnić swoją opinię?
3. Proszę spojrzeć na jej twarz…
4. Może pan to sprawdzić u ekspertów w Narodowej Galerii, ale jestem pewna, że mam rację.
5. Zrobię to jutro.
6. Joasiu, dotrzymasz mi towarzystwa w drodze na Manchatan. Jedziemy do Metropolitan Museum of Art.
7. Nie chcę żadnych gównianych prezentów od mojej pierdolonej rodziny.
8. Daj mi uderzyć piłkę samodzielnie.
9. Czemu Joasiu jesteś dzisiaj taka smutna? Może jesteś chora?
10. Musiałam zadzwonić do Polski. Rozmawiałam z matką. Obawiam się o mojego ojca i brata.
11. Jak mógłbym ci pomóc?
12. Pan jest rzeczywiście dobrym człowiekiem panie Johnson. Ale oni mieszkają za „żelazną kurtyną”.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt