Kolejną próbę odzyskania prestiżu przed swymi mocodawcami i samym sobą, Witold Pietruszkiewicz podjął po czterech miesiącach od ostatniego spotkania z Joasią Pasecką.
– Jeśli jeszcze raz gnojku się uchlejesz, to masz u nas przejebane – oznajmił oficer MSW vice konsul PRL z Nowego Jorku, nadużywającemu ostatnimi czasy alkoholu Pietruszkiewiczowi vel Dżolero. – Masz w dupie etos czekistowskiej tradycji, a taki powinien cechować naszą służbę. We łbie ci tylko kurwy, gorzałę i ciuchy – strofował agenta w piwnicznym wygłuszonym pomieszczeniu, tym samym, w którym Klotylda Majewska podpisała współpracę z komunistycznym wywiadem. – Zobacz kretynie. Widzisz to zdjęcie? – pochylił się nad siedzącym ze spuszczoną głową Pietruszkiewiczem, którego twarz zatraciła poprzednią ostrość rysów i nabrała typowego obrzęku charakterystycznego dla pijaków. – Przeczytaj, co tu piszą – wetknął pod oczy tajnego współpracownika, otwarty na stronie Gossips1, dziennik Daily News. „Young Polish student ruins the Dowson’s family life!!!”2– Zacytował napis pod zdjęciem brukowca. Kolorowa fotografia przedstawiała siwego mężczyznę całującego w policzek pięknie wyglądającą Joasię. – Skoro ją pierdoliłeś, to powinna ci żreć z ręki. Ponoć jesteś w tym najlepszy. Tymczasem Cichodaja dopięła swego, ma nas gdzieś, a Downson się w niej zabujał. Woli starego dziada od takiego chuja jak ty.
– Oddajcie mi do dyspozycji Ramblera – mruknął wpatrujący się w gazetową fotografię agent. – Co mam z laczka biegać za ich Rollsem? Klotka – taki kryptonim przyjęła Klotylda Majewska – mówiła, że Cichodaja z „figurantem”3 w sobotę jadą na aukcję obrazów. – Ale nie wie gdzie? Tam bym mógł ją dopaść.
– O’ key. Damy ci szansę. Masz dwa tygodnie, ale jak zjebiesz robotę, to możesz przestać na nas liczyć. Szukaj pracy na budowie – zakończył spotkanie oficer prowadzący agenta Dżolero.
* * *
Do głównej bramy wjazdowej posiadłości Downson’ów przylegał z dwóch stron mur wysoki na dwa i pół metra. Był zbudowany z naturalnych kamieni i wydał się Pietruszkiewiczowi, siedzącemu w odległości około stu jardów za kierownicą Ramblera łatwy do sforsowania. Kabriolet, którym obwoził studentkę z Polski po Nowym Jorku, miał zasunięty dach. Nie posiadając blach rejestracyjnych korpusu konsularnego, mógł uchodzić za przypadkowo stojący samochód na prostopadłej do głównej drogi alejce, nieopodal milionerskiej posiadłości.
– Piętnaście po ósmej. Ciekawe za ile wyjadą? Jeszcze bym się wyszczał – odezwał się Dżolero do siedzącej obok niego agentki, pracownicy konsulatu PRL.
– Pewnie ją jeszcze pierdoli – ze złośliwą intonacją powiedziała urzędniczka polskiego konsulatu, a zarazem porucznik MSW Krystyna Mucha. Ubrana była w elegancki kostium, nosiła okulary zerówki mające dodać jej twarzy wyglądu intelektualistki. – Śmiało zdążysz, idź w te gęste bzy, nikt cię nie zauważy – agentka pokazała ruchem głowy zarośla, po lewej stronie samochodu.
– Co, sama masz ochotę na numerek? Nie zapomniałaś, jak cię wtedy dymałem w kiblu po raucie z libijskimi dyplomatami.
– Mógłbyś o tym świnio nie wspominać. Byłam pijana i prawie nic nie pamiętam.
– Wiesz co, Krysiuniu? Nie znam takiej, która by zapomniała mojego wacka jak go raz poczuła – powiedział Dżolero, wysiadając z samochodu i otwierając zamek błyskawiczny rozporka. – Jak chcesz, to chodź ze mną. Mogę ci go dać potrzymać – dodał, ruszając w stronę krzewów.
Sala najbardziej prestiżowego domu aukcyjnego „Sotheby’s” w Nowym Jorku była już prawie pełna. Na wyścielanych ciemno-bordowym pluszem fotelikach siedzieli zamożni amatorzy zakupów dzieł sztuki. W powietrzu unosiła się mieszanka zapachów najdroższych perfum. Średnia wieku gości, przybyłych, aby nabyć obrazy słynnych malarzy, oscylowała powyżej sześćdziesiątego roku życia. Lecz zdarzały się wyjątki.
– Ja to pierdolę. Patrz ta platynowa blondyna z tym wysokim brunetem, to Kim Nowak. Słynna gwiazda Hollywood’u – zwrócił Dżolero uwagę towarzyszącej mu agentce na przechodzącą koło nich wydekoltowaną piękność. – Taką to bym wyruchał.
– Ty wiesz, że ta oślizła szkapa obwieszona brylantami w liniejących norkach i pokrzywionych butach to siostra słynnego Rotshilda? – porucznik Mucha chciała odwrócić uwagę partnera, który zbyt natarczywie wpatrywał się w gołe plecy gwiazdy, które nieskromny dekolt obnażał, aż do częściowo widocznych, zaokrąglających się pośladków. – Gapisz się, jakbyś nie widział nigdy gołej dziwki. – Zobacz lepiej, jaką ma biżuterię ta starucha – pociągnęła za rękaw garnituru agenta, który mu sama pomagała kupić za $320 na Piątej Alei.
Gdy spojrzał niecierpliwie na Muchę, ta wskazała ruchem głowy przygarbioną starszą kobietę z przerzedzonymi włosami w koronkowej sukience, wiszącej na niej jak na wieszaku.
– Ta Żydówa wygląda jak dziadówka w sztucznych świecidełkach z Jabloneksu, tylko te szkiełka to prawdziwe brylanty, a na koncie ma ponad miliard zielonych – dodała Mucha.
Przedstawiciele peerelowskiego wywiadu stali w obszernym holu o ścianach pokrytych płytami błyszczącego granitu, nieopodal obszernego wejścia do sali aukcyjnej. Przy otwartych dwuskrzydłowych drzwiach, otwartych na oścież, stał rosły mężczyzna w białym fraku. Dystyngowanymi ruchami sprawdzał zaproszenia wchodzących, potem się im kłaniał.
– Lepiej powiedz, jak proponujesz wyciągnąć Joaśkę Pasecką? Siedzi na sali aukcyjnej w pierwszym rzędzie z tym kapitalistycznym wyzyskiwaczem – odezwał się Pietruszkiewicz nerwowo do porucznik Muchy.
– Hej, drżysz ze strachu jak prawiczek, przed którym dziwka pierwszy raz ściągnęła majtki. Chyba się w Cichodaji zabujałeś – skonstatowała towarzysząca mu agentka, patrząc przenikliwie na partnera. – Usiądź przy barze i walnij sobie jednego głębszego dla odwagi. Ja skoczę do toalety i zaraz ją przyprowadzę. Powiem, że mam dla niej ważną wiadomość od rodziny z Polski.
– O’ key, to za dziesięć minut przy bufecie – bardziej zdecydowanie przytaknął Dżolero.
Pierwsze od pięciu dni łyki brandy, które pociągnął z niklowej płaskiej butelki, wydały się Pietruszkiewiczowi mieć smak obrzydliwego lekarstwa. Stał przed lustrem w sterylnie czystej i przyjemnie pachnącej wielkiej toalecie. Czując rozlewające się po ciele kojące ciepło, nieco się uspokoił. Z satysfakcją zauważył, że jego twarz odzyskała poprzednią ostrość rysów. Ostatnio, wzbudził parę razy szacunek ćwiczących z nim dwóch komandosów z bielskiej brygady powietrzno-desantowej. Ci dwaj żołnierze goszczący w USA, jako rzekomi marynarze żaglowca uczestniczyli w regatach, w istocie pełnili nieznaną mu misję. Na ich oczach zaciekle obrabiał bokserski worek w siłowni mieszczącej się w suterynie konsulatu.
– Będziesz Joasiu znowu moja – powiedział do siebie modulowanym niskim głosem, którego barwa przekonała go o powrocie do dobrej formy. Jakby chcąc się w tym utwierdzić, przyjął bokserską postawę i zadał w stronę lustra kilka ciosów prostych i sierpowych.
– One double Scotch4 – zwrócił się do atrakcyjnej brunetki polerującej, nie wiadomo po co, lśniący od czystości kieliszek.
– Are you a collector of paintings5? – zapytała zalotnie barmanka o ciemnej karnacji twarzy, wskazującej na domieszkę krwi afrykańskich przodków. Sięgnęła zgrabnym ruchem po butelkę.
W tym momencie Dżolero usłyszał głuchy, wytłumiony dywanem, stukot damskich obcasów. Odwrócił się i ujrzał stojącą przed sobą, bladą na twarzy Joasię. Jej widok zaparł mu – Śledzisz mnie? - zapytała.
– Przepraszam. Mogłabyś zostawić nas samych – zwrócił się do stojącej za plecami Paseckiej porucznik Muchy.
– Oczywiście, poczekam na York Aveneu, koło samochodu – powiedziała oficer MSW i ruszyła w stronę wyjścia.
– Usiądziesz na chwilę? – zapytał Pasecką.
Pokazał ręką jeden z obitych miękką skórą klubowych foteli. Stały przy stoliku z kryształowym blatem, w pobliżu baru.
– Masz mi jeszcze coś do powiedzenia? – zapytała Pasecka.
Na jej twarzy malował się grymas pogardy.
– Tak i to bardzo dużo. Chcę zerwać z tymi skurwysynami – powiedział, pokazując ruchem głowy schody, po których zeszła agentka z MSW. – To oni zrobili ze mnie zwyrodnialca. Zrozumiałem, to jak mnie opuściłaś. Zdałem sobie sprawę, że ty jedyna jesteś jakąś wartością w moim nikczemnym życiu. Nie masz pojęcia, jak przeżyłem nasze rozstanie – wyrzucał z siebie szybko.
Była wyraźnie zaskoczona nagłym wyznaniem byłego kochanka.
– Wiem, że cię zawiodłem, ale pragnąłbym to naprawić – dodał i nagle zamilkł.
– Patrzył wyczekująco na jej twarz.
– Your Whisky, sir6 – przerwała barmanka-mulatka ciszę, wprawiającą w zakłopotanie Joasię. Postawiła na blacie baru szklankę wypełnioną złotawej barwy alkoholem i kostkami lodu.
– Może też coś wypijesz? – zaproponował zdenerwowanej studentce.
Wpatrując się w jej twarz, nabierał pewności. Jego bliskość nie była jej obojętna. Zawzięty wyraz twarzy młodej Polki nieco złagodniał. Opuściła oczy, początkowo patrzące mu hardo w twarz. Prześlizgnęła się wzrokiem po jego sylwetce. Spojrzenie zatrzymała na jego błyszczących lakierkach.
– Masz Joasiu takie piękne i gęste rzęsy – powtórzył modulowanym barytonem słowa, które wymówił kiedyś, całując ją w łóżku.
– Wiesz, co? Czasem mi ciebie żal – powiedziała czułym głosem. Tym razem spojrzała mu w twarz wyrozumiale, jak kochająca matka wybaczająca krnąbrnemu dziecku popełnione przewinienie. – Ty sam nie wierzysz w to, co mówisz. Nie spotkałam jeszcze kogoś tak zakłamanego – dorzuciła. – Wybacz, muszę już iść, nie jestem sama.
– Nie zostawiaj mnie. – Dżolero zerwał się do przodu w stronę odwracającej się do niego plecami studentki. Uchwycił jej lewą dłoń i przywarł do niej ustami.
– Proszę cię – jęknęła błagalnie. – Nie rób tu sceny. Nie masz prawa burzyć mojego życia.
– Ale jeszcze wysłuchaj mnie przez moment – powiedział podnosząc głowę z nad trzymanej mocno dłoni studentki. – Po co ci ten dziad z milionami. Możemy sobie ułożyć życie. Jestem szczery chłopak z Czerniakowa, nie peniam przed nikim. Chodziłem w półciężkiej w Drukarzu. Miałem wicemistrza Warszawy juniorów. Mam maturę – zasypywał ponownie, wyrzucanymi szybko zdaniami, skrzywioną na twarzy w grymasie przerażenia studentkę. – Tak Joasiu, podwinęła mi się noga. Mogłem siedzieć parę lat, wtedy wpadłem w łapska tych czerwonych pająków. To oni zrobili ze mnie...
Nagle w wytwornym holu, gdzie poza barmanką wydawało się im być bez świadków, błysnął flesz aparatu fotograficznego. Pasecka wyszarpnęła rękę z dłoni byłego kochanka. Rzuciła się biegiem w stronę wejścia na salę aukcyjną.
– No i co łachu. Masz czelność przychodzić jeszcze po jałmużnę? – powitał Pietruszkiewicza vice konsul.
Spotkali się na korytarzu budynku będącego enklawą komunistycznej Polski przy Madison Avenue w Nowym Jorku.
– Przyszedłem potrenować. Za wcześnie kładziecie na mnie krzyżyk – odpowiedział Dżolero.
– Jesteś pijany. I jak ty wyglądasz? Spójrz tylko do lustra. Sypiasz już w tekturowych pudłach? – zapytał major MSW, przyglądając się wymiętemu garniturowi przybysza. Wzrok zatrzymał na jego żółtym krawacie z oleodrukiem tropikalnych palm, widniała na nim tłusta plama.
– Faktycznie wczoraj zapiłem, ale nie skończyłem jeszcze powierzonego mi zadania.
– No, i nie skończysz. Nie mamy na to funduszy. Musielibyśmy najpierw wysłać cię do ojczyzny na odwyk.
* * *
Klotylda Majewska zaznaczyła krzyżykiem okno nowej sypialni, do której przeprowadziła się Joasia Pasecka. Mieściło się na pierwszym piętrze w prawym skrzydle milionerskiej rezydencji. Była trzecia nad ranem, gdy Dżolero wpatrywał się w fotografię, trzymając ją na kierownicy siedemnastoletniego Studebakera, starego i poobijanego auta. Samochód miał niemodną karoserię o kształcie podobnym do radzieckiej Pobiedy, na licencji której w odległej Polsce, na Żeraniu produkowano popularne Warszawy. Zdjęcie fasady domu Downson’ów podwędził z teczki danej mu przed miesiącem do wglądu w konsulacie. Zawierała głównie raporty Klotyldy o życiu osoby posiadającej gigantyczny majątek rodziny. Trzymając w ustach podłużną latarkę oświetlającą zdjęcie, przypatrywał się gzymsom i czarnej nitce widocznego na fasadzie piorunochronu.
Joasia lubiła spać przy otwartym oknie – analizował w myślach. „Zaskoczę ją we śnie. Kiedy ją zacznę całować na pewno mi się odda. Z sąsiedniego siedzenia podniósł odkorkowaną butelkę ginu, pociągnął łyka. „To do dzieła” – zdecydował. Pociągnięciem klamki otworzył drzwi auta śmierdzącego wewnątrz benzyną. Do środka samochodu wpłynęło chłodne nocne powietrze. Studebaker stał zaparkowany w tym samym miejscu, gdzie przed trzema dniami siedział w Ramblerze z porucznik Muchą.
– O kurwa – syknął.
Przegub jego prawej ręki przełożonej przez mur z naturalnych kamieni przeszył ostry ból. Lewą ręką, trzymając linę zakończoną kotwiczką, z wysiłkiem podtrzymał ciężar swego ciała. Zgrzytnięcie ostrza jednego z zębów kotwiczki o kamień z drugiej strony ogrodzenia, zaniepokoiło go. Zakłócił nocną ciszę.
Mógł usłyszeć któryś z ochroniarzy – pomyślał. Zawieszony blisko szczytu kamiennego muru znieruchomiał. Pomógł bolącą go ręką utrzymać się na linie. Teraz na niej zauważył rozcięcie, z którego sączyła się krew. Nie przewidział tej przeszkody. Wierzch ogrodzenia, co nie było widoczne od dołu, pokryty był zalanymi cementem kawałkami ostrego szkła.
– Nie ze mną te numery, wy milionerskie kurwy – mruknął do siebie.
Prawą nogę oparł się o jeden z wystających kamieni i zaciskając palce na linie, podciągnął się wyżej. Przed jego oczami pojawiła się okazała posiadłość, przysłonięta częściowo przez rozłożysty klon rosnący za murem. Budowla oświetlona była jedynie przez frontowe drzwi z przestronnego lobby oraz lampki rzucające nieco światła na ścieżki przecinające trawniki pokryte kamiennymi płytami. Mocnym ruchem przerzucił lewą nogę na mur. Rozległo się chrupnięcie miażdżonego butem szkła. Teraz poczuł ból wbijających się przez spodnie szkieł, gdyż dla równowagi odruchowo drugą nogą przyklęknął na murze. Klęcząc na raniących go szkłach, lewą dłonią chwycił za gałąź drzewa i zgrzytając kruszącym się pod butami szkłem, uniósł ciało. Stał teraz, lekko balansując na ugiętych nogach. Od światła, nieco rozjaśniającego front rezydencji właściciela firmy Downson & Downson, osłaniały Pietruszkiewicza liście klonu. Zauważył, że na jego przerżniętych w paru miejscach szkłem spodniach pojawiły się plamy krwi. Pobudzony wysiłkiem i znieczulony alkoholem, prawie nie czuł bólu. Między liśćmi wypatrzył uchylone okno na pierwszym piętrze, zacienionej części budynku.
Tam ona śpi w rozgrzanej ciałem pościeli. Jeszcze muszę przebiec te trawniki, krótka wspinaczka po piorunochronie i będzie znowu moja – analizował. Z kieszeni wiatrówki wyciągnął metalową, płaską buteleczkę brandy. Zalegający mu w ustach smak, przypominającego słodzone perfumy Ginu, spłukał paroma łykami gorzkiego alkoholu. Gdzieś wśród drzew okalających rezydencję rozległo się pohukiwanie sowy. Teraz Dżolero postanowił zrezygnować ze schodzenia na drugą stronę muru. Kotwiczkę z przywiązaną do niej liną zawiesił na znajdującym się nad jego głową konarze klonu. Chyba wytrzyma. Pociągnął mocno za linkę. Gruba i długa gałąź wygięła się nieznacznie. Gdy zadyndał na linie, rozległ się zaskakujący go trzask. W akompaniamencie przerażającego huku łamiącego się konara poluzował uścisk swych dłoni na grubym sznurze. Spadł na trawę i tracąc równowagę, wywrócił się plecami do tyłu na łamiące się gałęzie ukwieconego krzewu.
– Ale jebany pech – warknął.
Starając się znieruchomieć i odzyskać kontrolę nad sytuacją, zapadał się w krzak coraz głębiej. Teraz, jak strzelające kapiszony, trzaskały pękające pod nim drobniejsze gałęzie… Wtem, usłyszał narastające coraz głośniej ujadanie psów. Szybko wygramolił się stając na przygiętych nogach. Rozpoznał w mroku nadbiegające w jego stronę trzy dobermany. Za pędzącymi psami biegiem podążał ochroniarz. Dżolero odruchowo przyjął postawę bokserską. Pierwszym ciosem sierpowym, trafiając w okolice ucha, odrzucił skaczącego mu do gardła wielkiego psa. Gdy zwierzę z piskiem przewróciło się na trawnik, dwa pozostałe zatrzymały się, wydając wrogie warknięcia. Zaatakowały prawie jednocześnie. Jeden ukąsił go w nogę i gdy przygiął się z bólu, drugi skoczył mu na plecy. Przed ugryzieniem go w kark uratował mężczyznę postawiony kołnierz wiatrówki, w którym zatopił zęby rozjuszony czworonóg.
– Get off! Get off!7 – krzyknął podbiegający mężczyzna.
Pies, przebierając na trawniku łapami, jakby zamierzał rzucić się ofierze do gardła, posłusznie się cofnął.
– Just don’t move!8 – ryknął ochroniarz na klękającego z bólu amatora nocnych odwiedzin pięknej studentki.
Doberman, ten znajdujący się na plecach Polaka, wypuścił z pyska rozdarty kołnierz wiatrówki. Dalej powarkując, nie opuszczał grzbietu, pojękującego z bólu i goryczy agenta specjalnego peerelowskiego wywiadu. Kiedy czarnoskóry mężczyzna w ciemnym swetrze, mający na rękawie badget „Security”, skierował snop światła latarki na skulonego intruza, ujrzał zaskakujący go widok: jego ulubiony pies Lofti, dysząc i wypuściwszy z pyska na bok jęzor, wykonywał kopulacyjne ruchy na plecach sprawcy nielegalnego wtargnięcia na teren pilnowanej posiadłości.
Dwa i pół roku po dramatycznych nocnych wydarzeniach w efekcie, których, cała służba i lokatorzy rezydencji przebudzeni zostali syrenami wjeżdżających na teren Downson’ów na sygnale policyjnych radiowozów, coraz rzadziej wspominano o tym incydencie.
Joasia Pasecka, która ku oburzeniu byłej żony i dzieci milionera, traktowana była przez niego jako oficjalna narzeczona, przygotowała pierwszą paczkę odzieżową dla brata. Wcześniej kilkakrotnie wysyłała mu nieskromne czeki pieniężne. Przed napisaniem na pudle adresu hotelu Grunwald, w którym zamieszkiwał brat w Wałbrzychu, przypomniała sobie uwagę Klotyldy Majewskiej o okradaniu paczek przez pracowników Polskiej Poczty. Skwapliwie sporządziła listę artykułów odzieżowych. Wśród nich znajdowała się skórzana kurtka, przeznaczona dla koleżanki ze studiów. Przy pozycji: „Kurtka z cielęcej skóry”, dopisała adnotację, by brat przekazał ją byłej studentce z jej roku, córce ginekologa Krystynie Sidorównej, dziewczynie, która pożyczyła jej garsonkę – wełniany wyrób firmy Moda Polska – obciśle eksponującą jej ciało w czasie odbierania paszportu z Ministerstwa Kultury i Sztuki w Warszawie.
1. Plotki
2. Młoda polska studentka rujnuje życie rodzinne Downson’ów.
3. Osoba rozpracowywana przez służby wywiadowcze.
4.Podwójną szkocką.
5. Pan jest kolekcjonerem obrazów?
6 Pańska whisky, proszę
7. Stop! Stop!
8 Ty się nie ruszaj!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt