Sen 19 - grab2105
Proza » Obyczajowe » Sen 19
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Minęło już ponad dwa miesiące pobytu w Edmonton. To już bardzo późna jesień. Pojawił się śnieg a temperatura nocami spada poniżej minus dziesięciu stopni. Nadchodzi zima. Diana załatwiła sobie staż w szpitalu i teraz codziennie jeździ na dyżury. Ma z tego kilka groszy, ale po zdaniu egzaminu kwalifikacyjnego uzyska prawo bycia lekarzem w Kanadzie. Bardzo liczy na to. Wiem, że medycyna to jej pasja i bez uprawiania jej, nie byłaby szczęśliwą. Natomiast jako przyszła mama ma się dobrze. Wprawdzie śmieje się z tego, ale ja widząc powiększający się brzuszek nie mogę się nacieszyć. Będę tatą.

W firmie po początkowym chaosie organizacyjnym, wszystko zaczęło funkcjonować normalnie. Nutt okazała się pojętną dziewczyną i po kilku dniach stanowiła dla pierdoł, zaporę nie do przebycia. Swoim zorganizowaniem bardzo przypominała Pati. Lecz tylko tym. Była bardzo daleko od nawet najmniejszego luzu między nami. Byłem dla niej tylko panem dyrektorem i basta. Tylko czasami pozwalała sobie na jakieś dywagacje o Hann i jej ojcu. Było widać, że są z sobą bardzo związani. Kilka dni temu weszła do mnie nie wzywana Nutt. Zaskoczony spojrzałem z nad papierów.

- Przepraszam, że przeszkadzam. – Krygowała się. – Rozmawiałam z tatą i powiedziałam, że pracujemy razem. Bardzo się ucieszył i prosił aby zapytać, czy może spotkać się z panem.

- Ależ oczywiście. Kiedy tylko będzie chciał. Jestem zawsze dla niego do dyspozycji.

- Tak się cieszę. Wybiera się do mnie w tych dniach i nareszcie spotkacie się po latach. Ale będzie dla niego radość.

- Dla mnie również. To bardzo sympatyczny człowiek.

- To samo mówi o panu dyrektorze. - Uśmiechnęła się, ale jakoś tak inaczej, - ciepło. – To ja już uciekam.

Nutt wyszła, ale przyszły wspomnienia. Te przyprawiające o dreszcz rozkoszy, oraz te okrutne, kiedy widziałem ją nieprzytomną w tajdze i umierającą szpitalu. Dobry nastrój pękł jak bańka mydlana. Do domu wracałem w parszywym humorze. Lecz wystarczyło tylko jedno słoneczne spojrzenie przyszłej mamy, aby rozproszyć zgromadzone chmury na mojej gębie. Moje kochanie… Po kilku dniach wchodząc rano do sekretariatu zobaczyłem zmartwioną minę Nutt.

- Co się stało? – Zapytałem zaniepokojony.

- Mam kłopot, - jej usta ułożyły się jak do płaczu, - dzisiaj przylatuje tato i nie mogę go odebrać z lotniska. Mąż musiał wyjechać a mój synek jest bardzo chory. Muszę być przy nim.

- Zadem kłopot. Powiedz tylko kiedy, a ja załatwię resztę.

- Naprawdę? – Jej buzię rozświetlił uśmiech. – Jest pan taki dobry.

- Jeszcze jedno. Jak wiesz mieszkam w dużym domu i mogę zabrać go do siebie. Nie wiem czy zgodzi się na to. Jak myślisz?

- To nie wchodzi w rachubę. Tato czułby się skrępowany. Dziękuję, ale proszę przywieść do mnie.

- W takim razie zapraszam was do mnie. Będzie czas na spokojną pogawędkę.

- Tatę przywiozę ale, czy wypada abym ja tam była?

- Nie gadaj głupot. Masz być i koniec dyskusji.

- Skoro tak, to będę. – I nie wiedzieć czemu, oblała się widowiskowym rumieńcem.

Zaawizowawszy Dianie mój późniejszy powrót pojechałem na lotnisko. Było jeszcze trochę czasu do przylotu, więc wałęsałem się po terenie. Podświadomie kroczyłem naszymi śladami z przed lat. Ta poczekalnia, restauracja, tu piliśmy kawę a tą bramką szliśmy do samolotu. Tę w sumie idiotyczną podróż w przeszłość przerwała zapowiedź przylotu samolotu z Yellowknife. Tak, to jednak nie koniec owej podróży, i czy akurat idiotycznej?

W końcu jest. Dojrzałem go wyróżniającego się z tłumu pasażerów. Wyglądał tak samo jak przy naszym pożegnaniu. Ten sam charakterystyczny ubiór, na twarzy może nieco więcej głęboko wrytych zmarszczek. Tak patrząc na niego, taszczącego jakąś ogromną torbę, poczułem dziwne wzruszenie. Ten człowiek był dla mnie kimś bardzo bliskim. Nasze spojrzenia spotkały się. Twarz steranego życiem, starego szamana rozpromieniła się. Nigdy nie zapomnę tego blasku słońca bijącego z jego oblicza. Dopadliśmy siebie i bez żadnej krępacji padliśmy sobie w ramiona. Po naszych twarzach niczym nie skrywane spływały potoki łez wzruszenia.

- Ja być taki szczęśliwy móc widzieć ciebie. – Wysapał ocierając wierzchem dłoni oczy.

- Tęskniłem za panem. Tak miło widzieć pana w dobrej formie.

- Ty też chyba nie narzekać, - Dyrektor. – Poklepał po plecach. – A gdzie Nutt?

- W domu. Ma chore dziecko i nie mogła przyjechać.

- A ty dyrektor móc przyjechać?

- Do pana zawsze i wszędzie. Bardzo pana polubiłem i tyle.

- I tyle… - zamilkł na chwilkę. – Moja córka nie kłamać. Ty być dobry człowiek.

- Przesadza jak to kobieta. – Zaśmiałem się.

- Hann też nie kłamać. – Straszny cień przebiegł po jego twarzy.

- To ja może wezmą bagaż i zaniosę do samochodu. – Zagadałem chcąc zmienić temat.

- My jechać do Nutt, prawda?

- Tak. Prosiła mnie o to.

- To dobrze. A ta torba być ciężka, ty pomóc. Dziękować.

Po kilkunastu minutach jazdy zaśnieżonymi ulicami, podjechałem pod domek w którym mieszkała Nutt z rodziną. Na dźwięk podjeżdżającego samochodu, z otwartych drzwi wybiegła córka, rzucając się w ramiona wysiadającego z samochodu ojca. To było takie cudowne powitanie dwojga kochających się osób. Aby nie zakłócać czułej sceny powitania stanąłem dyskretnie z boku.

- Dziękuję panie dyrektorze. Bardzo pan pomógł. – Oswobodzona z ojcowskiego uścisku i zarumieniona Nutt dygnęła jak mała dziewczynka.

- Nie ma sprawy. To była dla mnie prawdziwa przyjemność.

- My się jeszcze zobaczyć? – Wzrok starego bacznie świdrował mnie.

- Prosiłem pana córkę abyście do mnie przyjechali w gościnę. Proszę przyjeżdżać kiedy tylko pan będzie chciał. Będzie pan bardzo mile widzianym gościem.

- To być bardzo dobrze. – Spojrzenie szamana złagodniało. - Ja chcieć z tobą rozmawiać.

- Ja też. Proszę mi wierzyć.

- Nutt, weź bagaż. Chodźmy już. – Skinął głową i ruszył w kierunku domu.

Wracałem do domu zastanawiając się na celem przyjazdu szamana. To, że przyjechał dla mnie, nie podlegało najmniejszej wątpliwości. Odwiedziny córki to nijako przy okazji, taka przykrywka. Czas pokaże. Stwierdziłem podjeżdżając pod dom. Nazajutrz z rana, zaraz po codziennej odprawie, wchodzi zmieszana Nutt. Spogląda przepraszająco i mówi cichutko.

- Przepraszam panie dyrektorze, ale z moim tatą, to już tak jest. Chce jeszcze dzisiaj pojechać do pana. Nie może wytrzymać. Da pan radę?

- Oczywiście. Powiedzmy o osiemnastej. Wiesz gdzie mieszkam?

- Jasne. Byłam tam wiele razy. To ja urządzałam państwa dom.

- No to już wiem, komu zawdzięczać ten wspaniały wystrój.

- Cieszę się, że spodobało się. Tak miło słyszeć to z pana ust.

- Masz talent dziewczyno. Pogratulować.

- To ja już uciekam. Przywiozę tatusia wieczorkiem.

- Tylko przywieź i siebie. – Rzuciłem za wychodzącą dziewczyną.

Nie ociągając się chwyciłem za telefon dzwoniąc do mojej ślubnej z miłą nowiną. Wprawdzie wczoraj uprzedzałem o planowanej wizycie, ale nie myślałem, że to tak szybko. Spowodowałem wprawdzie lekką panikę, ale też i zapewnienie. Nie będzie wsypy. Ona jest jednak niesamowita, - pomyślałem, - jakbym mógł bez niej funkcjonować. Po powrocie z pracy patrzę i oczom nie wierzę. Jakieś mięsiwo piecze się w piekarniku a ciasto już upieczone stygnie na stole. Stoję jak słup soli i patrzę na Dianę jak na dziwoląga.

- Kochanie, - wyduszam z siebie, - powiedz, jak ty to robisz? Przecież byłaś w pracy a tu tyle roboty zrobione.

- Normalnie. Nie ma w tym nic wielkiego. Zwolniłam się wcześniej i zrobiło się.

- Oczywiście samo. – Chwyciłem ją w objęcia.

- No, może nie do końca. Były jeszcze krasnoludki. – Parsknęła śmiechem wtulając się we mnie.

Ledwo dokończyliśmy przygotowania, jak w oknach zobaczyliśmy zbliżające się światła samochodu. Są nasi goście. Narzuciliśmy coś na siebie i wyszliśmy przed dom. Z samochodu ciężko wygramolił się ojciec Nut. Podeszliśmy do niego.

- Miło pana widzieć. To jest moja żona. – Przedstawiłem Dianę.

- To ty być jego kobieta? – Obdarzył ją przenikliwym spojrzeniem.

- Tak, jestem jego kobietą. – Uścisnęła wyciągniętą rękę szamana.

- Ty tu mieszkać a to złe miejsce. – Niedobrze. – Zwrócił się do mnie.

- Dlaczego złe miejsce?

- Tu dużo złych duchów. - Niedobrze. – Powtórzył.

- Przepraszam ale nie rozumiem.

- Ja potem wyjaśnić. A to być moja córka Nut. – Zwrócił się do mojej żony.

- Jestem Diana. – Wyciągnęła rękę w jej kierunku.

- Miło poznać żonę mojego szefa. – I niespodziewanie objęła ją za szyję.

Zdziwieni patrzyliśmy z szamanem na ten objaw bezinteresownej sympatii dwóch kobiet.

- Zapraszam do środka, tu strasznie zimno. – Diana wpadła w rolę gospodyni.

Rozsiedliliśmy się wygodnie przy płonącym kominku. Na stole pojawiło się przygotowane wcześniej jadło. Zajęci jedzeniem, nie wiele rozmawialiśmy. Obserwując dyskretnie ojca Nut, widziałem jak mu smakuje pieczeń przygotowana przez Dianę. Zajadał się nią. Wreszcie obtarł usta i odetchnął.

- Ty musisz być szczęśliwy ze swoja kobieta. Ma dobre gotowanie. – Klepnął mnie po plecach.

- Nie tylko dlatego jestem szczęśliwy. – Oddałem staremu klepnięcie.

- Ty znasz Hann? – Znowu Dianę przeszył przenikliwy wzrok Szamana.

- Znam jego historię z pana córką Hann. Opowiedział mi wszystko.

- To ja powiem tak. Hann bardzo jego kochać i teraz cieszyć się z waszego dobra. Wy tego nie wiecie, ale ona być tu i uśmiechać się do was.

Spojrzeliśmy z żoną po sobie. Prawdopodobnie nie mieliśmy zbyt pewnych min, bo stary kontynuował.

- Nie potrzeba bać się. Ona wasz przyjaciel. Ona dla niego odeszła do innej krainy.

- Tato mówi prawdę, - Odezwała się Nut. – Hann to wasz serdeczny przyjaciel i naprawdę jest tutaj i cieszy się razem z wami.

- Powiedz Nut, tak z ręką na sercu. Widzisz ją teraz? – Padło moje niepewne pytanie.

- Nie dosłownie wzrokiem, ale wyraźnie czuję jej obecność. 

Zapadła dłuższa cisza. Szaman wpatrzony w płomienie buzujące w kominku poruszał bezgłośnie ustami. Nut podobnie jak ojciec, z pod wpółprzymkniętych powiek wpatrywała się w kominek. Atmosfera stawała się coraz gęstsza. Zaczynałem czuć i widzieć jakieś niestworzone rzeczy. Widziałem niespokojny wzrok Diany. Na pewno czuła to samo.

- Ty pytać, co ta za złe miejsce? – Przerwał ciszę ojciec Nut.

- No właśnie. O co tu chodzi?

- O złe duchy. Ty wiedzieć coś więcej o tym miejscu?

- Dawno temu w tym miejscu wymordowano całą osadę. – Odparłem posłusznie.

- No, ja teraz rozumieć. – Ojciec z córką wymienili spojrzenia.

Nut bez słowa wstała i mówiąc, że musi na chwilkę do samochodu, - wyszła. Za moment była z powrotem z niedużym zawiniątkiem, który bez słów wręczyła ojcu.

- Wy się nie dziwić, bo tego nie rozumieć. Trzeba by te złe duchy były daleko od was. My teraz z moja córka wyjść przed dom. Jak chcecie to iść z nami Za moment ubrani staliśmy przed domem patrząc na odbywający się szamański rytuał. Z przyniesionego zawiniątka szaman wyjął niewielką tacę na którą nasypał jakieś pokruszone ziele. Położył na śniegu i podpalił podaną przez córkę zapalniczką. Rozszedł się obfity słodkawy dym. Podsypał ponownie ziela i monotonnym głosem zaśpiewał pieśń, którą słyszałam u Hann tuż przed katastrofą. Kątem oka zobaczyłem Nut wykonywającą koliste ruchy tułowia i nucącą cicho tą samą pieśń. Patrzyliśmy z Dianą na ten niesamowity widok zastanawiając się, czy to aby dzieje się naprawdę? Gdzieś po trzech minutach skończyli. Stary wywalił tlące się jeszcze ziele do śniegu i odetchnął.

- Teraz Nerrivik będzie czuwała nad tym miejscem. Mieć nadzieję, że pomoże. To być złe miejsce.

- Nerrivik? – Pało pytanie mojej żony. – Kto to jest?

- Nasza wielka bogini. – Odparł krótko. – Chodźmy bo strasznie zimno.

Zasiedzieliśmy się do późna. Snuliśmy różne opowieści, poznawaliśmy się od bardzo prywatnej strony. Opowiedział o swojej pierwszej żonie, która zmarła rodząc Hann. O samotnym wychowywaniu córki i ponownym ożenku, którego owocem była właśnie Nut. Rozstając się, praktycznie już w drzwiach, przytulił Dianę jak córkę mówiąc: Zobaczyć, ty być szczęśliwa matka jego dzieci. Moja żona nie odpowiedziała nic, stała jak zaczarowana patrząc za odjeżdżającym szamanem. Otrzepując się z zimna wróciliśmy do domu. Dłuższy czas nie odzywaliśmy się do siebie. Każde z nas na swój sposób dochodziło do siebie po tak niesamowitej wizycie.

 Czas mijał niepostrzeżenie. Surowa zima ma się ku końcowi. Przyszła mama szykuje się do egzaminu dającego prawo wykonywania zawodu. Przybyło jej tu i tam, jest taka okrąglutka. Drab mieszkający w jej brzuszku to jakiś straszny łobuz. Wierci się jakby ktoś go łaskotał, robiąc tym frajdę tacie. Diana czuje się dobrze, systematycznie chodzi na badania i wygląda że jest wszystko cacy. Już nie mogę się doczekać kiedy wezmą go na ręce. Ale spokojnie, to jeszcze dwa miesiące. Za niedługo pójdziemy oboje do szkoły rodzenia. Postanowiliśmy, że będę obecny przy porodzie. Razem powitamy nasze dziecko na tym ziemskim padole.

W firmie bez kłopotów. Doświadczenie zdobyte wcześniej procentuje. W zasadzie interes sam się kręci, każdy wie co ma robić i tyle. Wystarczy trzymać rękę na pulsie. Natomiast mój układ z Nut skomplikował się. Przyznam, jestem w kłopocie. Od pewnego czasu zmieniła się. O ile przedtem zachowywała daleko idący dystans, to ostatnio jakiś bies w nią wstąpił. Dosłownie przypomina mi Pati w najlepszym okresie uwodzenia mnie. Nie dalej jak wczoraj miałem z nią małą pogawędkę. Na moją gadkę o bezcelowości jej starań, powiedziała wprost.

– Nie wiem co mi się stało. Wiem jedno, nie jestem już sobą. Jest nas dwie, ja żona mojego męża, i Hann twoja kochanka. W pracy jestem zakochaną w tobie Hann. Rozumiesz mnie?

Rozumiałem i podstępem udało mi się wydobyć namiar na jej ojca. Muszę z nim pogadać. Niech odprawi jakieś gusła i uwolni córkę od zmory. Innego wyjścia nie widziałem. Nie zwlekając wykonałem telefon. Zdziwił się słysząc mój głos, a dowiedziawszy się o powodzie telefonu, usłyszałem krótkie. – Zostaw to mnie. Ja już pogadam z Hann. Rozmowa musiała być skuteczna, bo już nazajutrz wróciło wszystko do starych ram wzajemnych kontaktów. Nigdy ani najmniejszym słówkiem nie wspominaliśmy czasy przeszłego. To po prostu nigdy nie miało miejsca.

Ani się obejrzałem jak zjawiła się w domu szczęśliwa Diana machając jakimś papierem. Zdobyła wszystkie uprawnienia i mogła już być lekarzem w Kanadzie. Mało tego, dostała ofertę pracy w prywatnym gabinecie lekarskim. Właściciel tego interesu już w podeszłym wieku, szukał współpracownika a docelowo wspólnika. Oferował całkiem niezłe pieniądze. Praca w gabinecie, plus umówione wizyty domowe. Dianie aż się oczy zaświeciły. Stanęło jednak na tym, że podejmie finalne rozmowy po przyjściu na świat naszego potomka. Tak czy owak, facet będzie czekał do porodu a potem zobaczymy.

Ostatnie tygodnie były bardzo ciężkie dla przyszłej mamy. Nie czuła się najlepiej. Zawsze taka pełna życia, teraz była osowiała i osłabiona. Martwiłem się, choć tego nie okazywałem, starając się jakoś podtrzymać ją na duchu. W końcu nie było rady i trafiła do szpitala. Lekarz prowadzący kazał położyć się na oddziale i porobić wszystkie badania. Nie podobał mu się jej stan. Teraz spędzałam masę czasu przy niej, zagadując i pocieszając jak tylko mogłem. Samotne godziny spędzane w domu były dla mnie katuszą. Moja głupia wyobraźnia wymyślała różne skrajne scenariusze. Znając moje dotychczasowe szczęście, mogłem spodziewać się wszystkiego. Skóra cierpła na myśl, że i tym razem los pokaże mi gdzie moje miejsce. Ale nie dopuszczałem tak drastycznych myśli do siebie. Mijały dni a stan mojej Diany nie poprawiał się, ba, czuła się coraz gorzej. Marniała w oczach. W końcu świat medycyny orzekł, że konieczne jest cesarskie cięcie. Jest zbyt słaba na poród naturalny a powodem jej kłopotów jest prawdopodobnie ucisk płodu na jakieś narządy wewnętrzne.

Zgoda na zabieg podpisana, ja ogryzam pazury w poczekalni, a moja żona na sali operacyjnej. Czas wlecze się niemiłosiernie. Mam pustkę w głowie. Staram się ze wszystkich sił nie myśleć. Byłbym najszczęśliwszy gdyby ktoś wyłączył mi mózgownicę. Nie wiem jak długo czekałem, ale w końcu pojawił się doktor komunikując, że mam zdrowego syna. Na pytanie, co z żoną? Spuścił wzrok i wydusił z siebie: - Stan żony bardzo ciężki jest przygotowywana do transportu do kliniki w Winnipeg. Świat zawirował. Oprzytomniałem leżąc na leżance w pokoju zabiegowym. Pielęgniarka nachylała się nade mną coś do mnie gadając. Z wielkim trudem poskładałem jej słowa w logiczny ciąg. Tak czuję się dobrze. Usiłowałem wstać, ale nogi nie miały ochoty współpracować. Były jak z waty. Zjawił się lekarz i kazał dać jakiś zastrzyk, po którym rzeczywiście stanąłem na nogi.

Chciałem zobaczyć się z Dianą, ale było to już niemożliwe. Była już wieziona do helikoptera. Na pocieszenie mogę zobaczyć syna. Chciałem. Zobaczyłem taką małą kruszynkę zapakowaną w jakieś szmatki. Uśmiechnięta położna rozwinęła z nich pokazując malca w całej okazałości. Wyciągnąłem ręce po niego, a położna usłużnie podała mi to maleństwo. Wziąłem to malutkie nagie ciałko w swoje wielkie łapska tak delikatnie, jakbym brał najkruchsze szkło. Podniosłem do mojej twarzy i przytuliłem do swoich warg. Malec otworzył swoje ślepka, popatrzył i coś na kształt uśmiechu przemknęło przez jego buzię. To było coś cudownego. To moje dziecko. – Moje…

- Ma pan ślicznego chłopca. – Usłyszałem za sobą głos lekarza.

- Tak. Jestem taki szczęśliwy.

- Proszę oddać dziecko położnej, ono musi iść do inkubatora. To jednak wcześniak.

- Chciałem z panem pogadać. Proszę do mojego gabinetu. – Usłyszałem od niego po przekazaniu malca położnej.

- Widzi pan, - rozpoczął po wejściu do gabinetu, - Znam pana żonę, była u nas na stażu. To bardzo sympatyczna osoba. Jest mi osobiście przykro z powodu tych komplikacji. Nie wdając się w szczegóły medyczne powiem wprost. Patrząc optymistycznie ma pięćdziesiąt procent szans na wyzdrowienie. To niewiele. Aktualnie wprowadzona jest w stan śpiączki farmakologicznej. Po ustabilizowaniu organizmu będzie stopniowo wybudzana. Nie umiem panu powiedzieć, ile to będzie trwało. W klinice mają odpowiednią aparaturę i stąd ten pilny transport. Podam panu namiar na klinikę i lekarza który będzie się osobiście opiekował pana żoną. Gdyby pana dał namiar na siebie to będę informował o wszystkim czego się dowiem. Co jeszcze? Dziecko może u nas być tak długo jak pan to uzna za stosowne. Nie ma żadnego pośpiechu. Pan ma teraz inne sprawy na głowie. Oczywiście może pan przebywać z synkiem bez żadnych ograniczeń. Wydałem już odpowiednie polecenia.

- Dzięki za informację i szczerość. Trzeba wiedzieć na czym się stoi. Miło, że pan pomyślał o moim synku. Nie zaskoczę pana stwierdzeniem, że nic nie wiem. Wszystko spadło tak nagle. Muszę mieć czas na odnalezienie się. Będę chciał być z nim jak się da najdłużej. Tylko on mi pozostał…

- Proszę nie dramatyzować. Jeszcze pan żony nie pochował. Więcej optymizmu.

- Optymizmu, - skrzywiłem się, - a skąd go mam wziąć? Gdyby pan wszystko wiedział… - zawiesiłem głos spuściwszy głowę.

- Do cholery, cokolwiek by to nie było, nie wolno iść jak baran na rzeź. Trzeba walczyć.

- To się tak łatwo mówi panie doktorze. Ale dzięki za słowa otuchy. Pójdę już.

- Do widzenia i głowa do góry.

Minęło kilka dni stan Diany ani nie poprawiał się ani pogarszał. Byłem u niej dwa razy, zażywszy uprzednio silne środki uspakajające. Bałem się swoich reakcji na jej widok. Lekarze bezradnie rozkładali ręce. Czekać. Tylko to pozostało. Wracałem pełen najgorszych przeczuć. Każdą wolną chwilę spędzałem z Wiktorem. Z Wiktorem, bo jakieś imię należało wpisać do aktu urodzenia. Pierwsze imię jakie mi wpadło na myśl, to Wiktor. I tak pozostało. Coraz więcej czasu spędza poza inkubatorem. Uwielbia zabawę z moim palcem wskazującym a w końcu przytulony do niego zasypia. Pod nadzorem pielęgniarek biorę szkolenie z karmienia, przewijania i kąpieli malucha. Nie ma rady, muszę to umieć. W końcu zabiorę go do domu i będę skazany na siebie. To już za nie długo musi nastąpić.

W firmie wszyscy chodzą koło mnie jak koło zgniłego jajka. Wiadomo, facet ma kłopoty. Pewnego dnia postanawiam pogadać z Nut o moich kłopotach. Jako kobieta i matka może być bardzo pomocna. Proszę do gabinetu i zagajam.

- Znasz moją sytuację. Potrzebuję twojej pomocy.

- Nie ma problemu. W czym mogę być pomocna?

- Kilka spraw. – Wzdycham. – Widzisz chcę zabrać syna do domu a nie wiem, czy wszystko jest co być powinno. Żona coś kupowała coś z wyposażenia. Czy jest komplet zabij, nie wiem. Wpadnij do mnie i sprawdź. Ewentualne braki dokupię.

- Oczywiście w każdej chwili. Żonie mogło zabraknąć czasu. A co jeszcze?

- Wydaje mi się, że dobrym rozwiązaniem byłaby mamka. Dla małego byłby najlepiej. A ponadto opiekunka dla niego na cały dzień. Rozumiesz mnie?

- Jasne. Powiem tyle, że pomyślałam o tym. Zarówna mamka jak i opiekunka czekają na pana sygnał. Mogę je przywieść jak będę sprawdzała wyposażenie małego.

- Jesteś cudowną dziewczyną Nut. Nie wiem jak mam ci się odwdzięczyć?

- Nie ma o czym mówić. Oby tylko pańska żona wróciła do zdrowia. A tak w ogóle, to powiedziałam o pańskich kłopotach tacie. Bardzo się zmartwił. Proszę się nie śmiać, ale tato chce pojechać do pańskiej żony i pyta czy może. Jak powiedział, to jego kobieta i muszę o to zapytać.

- Ależ oczywiście. Przecież jest moim przyjacielem.

- To bardzo dobre. Zaraz zadzwonię, ale się ucieszy.

- Powiem prawdę Nut, widzę wszystko w czarnych kolorach. Jestem tym załamany.

- Proszę się nie martwić. Zobaczy pan, za dwa dni otrzyma pan pomyślne wiadomości.

- Za dwa dni? A skąd ta pewność?

- To nie ważne. Przekona się pan. To wszystko? Muszę już iść, mam masę roboty.

- Tak, to wszystko. Czekam na ciebie dzisiaj wieczorem. Przyjedziesz?

- Na pewno będę z dwoma paniami.

Wieczorem zjawiły się we trzy. Mamką miała być pokaźnych rozmiarów dziewczyną o śniadej cerze i śnieżno białych zębach. Na dzień dobry pokazała świadectwo zdrowia i gwarantowała, że ma dobry pokarm. Opiekunka, tak na oko trzydziestoletnia kobieta o ujmującym sposobie bycia, również pochwaliła się świadectwem zdrowia. Sama wychowała dwoje dzieci. Ma doświadczenie. Po ustaleniu spraw finansowych i warunków pracy, zabrały się za przeglądanie rzeczy i wyposażenia dla Wiktora. Trochę to trwało po czym zakomunikowały, że same dokupią braki a policzymy się na koniec. Idealny układ. Dałem klucz od domu opiekunce, prosząc aby dopilnowała wszystkiego. Chcę jak najszybciej mieć syna w domu. Nazajutrz po powrocie zastałem w domu czekającą na mnie opiekunkę. Zakomunikowała, że już jest wszystko przygotowane dla mojego syna. Mogę go przywieść w każdej chwili. Odetchnąłem. Ważny etap zakończony. Następny, ważniejszy przede mną – pomyślałem z autentycznym strachem. – Jak sobie dam radę z wychowaniem syna?

Zajęty przygotowaniami na wzięcie dziecka do domu i nim samym, starałem się oddalać myśli o Dianie. Podświadomie wyczekiwałem wiadomości o najgorszym. Byłem przekonany o mojej czarnej passie i o tym, że znowu zostanę sam. Kolejne nadzieje na moje szczęście rozwiewały się jak opar mgły po wschodzie słońca. Poprosiłem opiekunkę aby razem z mamką zjawiły się jutro o dziesiątej rano w szpitalu. Będziemy zabierali małego do domu. Zjawiły się punktualnie. Na dzień dobry, pobrano od mamki próbkę pokarmu do badań. Potem trochę trwały sprawy formalne i ostatnie badania Wiktora. Chłopak zdrów jak się patrzy. W tym czasie dostarczono wynik badania pokarmu, - idealny. Na do widzenia poinformowano, że przez najbliższy miesiąc codziennie będzie zaglądała do mnie pielęgniarka. To tak na wszelki wypadek. Życząc mnie powodzenia, przekazano małego i ruszyliśmy do domu. Po przyjeździe ustaliliśmy zasady opieki i karmienia mojego chłopaka. Moje są wieczory i noce. Pierwszy samodzielny wieczór. Pierwsza samodzielna kąpiel dziecka. Stres jak się patrzy. Ale byłem wyszkolony w szpitalu przez dożarte pielęgniarki, wszystko poszło jak z płatka. W lodówce miałem przygotowany pokarm i picie, - tylko podgrzać i dać Wiktorowi.

Mało co spałem tej nocy. Siedziałem jak głupi wpatrzony w śpiącego chłopaka. Ryczeć mi się chciało, że nie ma koło mnie jego mamy Diany. A tak w ogóle, to było spokojne dziecko, które kocha suchość i jeść, dużo jeść. O określonej godzinie dawałem przeznaczoną mu porcję i tyle koło niego robiłem. Rano jadąc do pracy pomyślałem zgryźliwie, - Miałem mieć miłą wiadomość i co? Dajmy sobie spokój takim gadkom. Co ma być to będzie. Rano zwykłe urwanie głowy. Koło południa dzwoni intercom i słyszę podenerwowany głos Nut, - na linii klinika w Winnipeg. Usiadłem, zrobiło mi się słabo. To już koniec? ….

Ciąg dalszy nastąpi.....

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grab2105 · dnia 03.09.2020 09:06 · Czytań: 288 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 2
Komentarze
Madawydar dnia 04.09.2020 10:01 Ocena: Przeciętne
Cytat:
prze­szka­dzam. – Kry­go­wa­ła się.


, że przeszkadzam - krygowała się.
Cytat:
dy­rek­to­rze. - Uśmiech­nę­ła


dyrektorze - uśmiechnęła.. Popraw dialogi pod tym względem.
.
Cytat:
umie­ra­ją­cą szpi­ta­lu
umierającą w szpitalu
grab2105 dnia 04.09.2020 15:22
Dzięki Madawydar za pochylenie się nad tym tekstem, wniesienie uwag oraz wyrażenie opinii.
Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty