Ja i Rafał siedzimy obok siebie na ławce łódki. Sierpniowe słońce praży, podnosząc temperaturę naszych ciał ubranych w zamknięte szczelnie suche skafandry i kaptury do niebezpiecznie wysokiego poziomu.
Każde z nas w skupieniu sprawdza swój sprzęt; automaty oddechowe, podpięcie i ułożenie węży, sprawność latarek oraz kamizelki wypornościowej. Na koniec zakładamy suche rękawice, płetwy i plujemy w maski, by za moment wypłukać je wodą z jeziora i założyć na twarz.
Wszystkie te czynności wykonujemy automatycznie, żartując z Romkiem, który steruje łódką wprost na bojkę z wymalowaną czarną farbą liczbą czterdzieści.
Po chwili radosna ekscytacja musi ustąpić miejsca koncentracji. Siedzimy na przeciwległych burtach łódki, tyłem do tafli wody. Na sygnał Romka, jednocześnie, pompujemy do pełna worki wypornościowe, przytrzymujemy dłonią maski i automaty i nakrywamy się płetwami pozwalając, by grawitacja przeniosła nas w chłodne objęcia jeziora.
Wynurzamy się i dotykając zwiniętą w pięść dłonią czubków głowy dajemy Romkowi znać, że wszystko jest w porządku; może odpływać.
Zostajemy sami na środku jeziora. Podpływamy blisko siebie mając na wyciągnięcie ręki kołyszący się na wodzie biały, plastikowy kanister z podwiązaną od spodu liną.
Jeszcze raz płuczemy i zakładamy maski, uśmiechamy się do siebie i w tej samej chwili dajemy sygnał do zanurzenia.
Zostawiamy nad głową lustro wody, a wraz z nim cały świat wraz z jego problemami, hałasem i pstrokatością.
Zanurzamy się powoli do głębokości pięciu metrów i tam na moment zawisamy. Kolejny raz kontrolujemy ilość powietrza w butlach i zerkamy na wskazania zamocowanych na nadgarstkach komputerów nurkowych.
Przez taflę wody przedzierają się do nas ostatnie, miękko rozproszone promienie słońca, jakby chciały pożegnać nas, zanim znikniemy w czeluściach jeziora. Przyjemnie jest wiedzieć, że wyjdą nam na powitanie, gdy będziemy wracać spragnieni światła i ciepła. Wokół nas tańczą zawieszone w zielonkawej wodzie drobinki roślin. Rozbiegają się na wysokości puszki automatu zaniepokojone wylatującymi z niego bąblami powietrza. Woda jest wciąż przyjemnie ciepła; pod koniec upalnego lata ma pod powierzchnią około dwudziestu stopni.
Upewniwszy się, że wszystko działa tak, jak powinno ustawiamy się po przeciwnych stronach naprężonej, niebiesko - żółtej liny opustowej. Wisimy przez krótką chwilę w idealnej poziomej pozycji. Patrzymy sobie w oczy przez szybki masek i w tym spojrzeniu jest całe nasze wzajemne zaufanie i miłość. Wiemy, że za chwilę będziemy dzielić ze sobą, wszystko to, co oboje kochamy w nurkowaniu.
Zmrużone w uśmiechu oczy i nieznaczne kiwnięcie głową to nasz sygnał do dalszego zanurzenia. Niczym w lustrzanym odbiciu, oboje podnosimy lewe dłonie, by wypuścić z worka wypornościowego trochę powietrza. Zaczynamy opadać wzdłuż liny. Teraz nasze gesty nabierają nieubłaganej systematyczności.
W uszach czuję narastające ciśnienie. Zaciskam palcami nos, by delikatna błona bębenkowa wróciła na chwilę do swojego naturalnego kształtu.
Wraz ze zwiększającą się głębokością coraz mocniej czuję odciskający się na moim ciele każdy element skafandra; najmniejsze załamanie sztywnego materiału wprasowuje się w moją skórę, pochłaniając łapczywie kurczące się zapasy powietrza. Krótkie naciśnięcie przycisku dodawczego na piersi sprawia, że żelazny ucisk na moment odpuszcza. Znów mogę swobodnie oddychać.
Wykorzystuję tę chwilę by podnieść rękę z inflatorem i naciskając przycisk dodać trochę powietrza do umieszczonego na plecach worka wypornościowego. Nie muszę patrzeć na komputer, by wyczuć, że trzeba zmniejszyć tempo zanurzania.
Promienie słoneczne już dawno przestały nas doganiać. Teraz otacza nas półmrok, jakbyśmy wchodzili wieczorem w głąb coraz gęstszego lasu.
Wraz z głębokością dziewięciu metrów przekroczyliśmy także niewidzialną granicę oddzielającą przyjemny chłód, przynoszący ulgę rozgrzanemu ciału, od zimnej wody od temperaturze czterech stopni. Kłujące igiełki wbijają się w nieosłonięte kapturem i maską policzki oraz zaciśnięte na ustniku automatu wargi.
Powtarzając regularnie, bez przerwy sekwencję ruchów: zaciśnięcie nosa, dopuszczenie powietrza do skafandra a potem naciśnięcie przycisku inflatora, wciąż patrzymy sobie z Rafałem prosto w oczy. Około dwudziestego metra, gdy dookoła nas zapada całkowita ciemność, skupione, wpatrzone we mnie oczy męża są jedynym przejawem obecności drugiej żywej istoty; są w tej chwili ośrodkiem mojego życia i odczuwania. Wiem, że Rafał wpatrując się w moje źrenice szuka nieustannie potwierdzenia, że dobrze się czuję i sam bez słów mówi mi, że u niego też wszystko ok.
Od dawna nie potrzebujemy znaków, by rozumieć się pod wodą. Teraz też, wyczuwając perfekcyjnie swoje intencje, postanawiamy nie zapalać latarek.
Podświetlam na moment ekran komputera i jego wskazanie potwierdza moje przypuszczenia – trzydzieści pięć metrów.
Moje myśli spowalniają, a ciało ogarnia błogie rozluźnienie. Przenikliwe zimno, które jeszcze kilka metrów temu dawało mi się we znaki, przestaje mi przeszkadzać.
Jest mi dobrze. Otula mnie zimny, czarny spokój.
Koncentruję się tylko na oczach Rafała i swoim oddechu, a jedyny docierający do mojej świadomości dźwięk to ciche bulgotanie wydychanego powietrza.
Czterdzieści metrów. Odruchowo mnożę w myślach trzy razy cztery, żeby sprawdzić, jak sprawnie pracuje mój mózg. Wiem, że rozpuszczający się w mojej krwi azot jest, jak każdy narkotyk, równie zwodniczy co zabójczy. Błogostan i rozluźnienie, przy odrobinie stresu, może w ciągu sekundy zamienić się w groźną dla życia panikę.
Osiągamy głębokość czterdziestu metrów i włączamy na chwilę latarki, by w porę wyhamować, zanim w padniemy w zalegający na dnie jeziora muł.
Spoglądamy na swoje manometry i komputery i uśmiechamy się do siebie lekko zamroczonymi azotem oczami. Pora wracać, choć tak bardzo chciałoby się zostać...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt