Ze starych dziejów Wałbrzycha, wczesna młodość przyszłego agenta seksualnego - Kazjuno
Proza » Przygodowe » Ze starych dziejów Wałbrzycha, wczesna młodość przyszłego agenta seksualnego
A A A
Od autora: Przepraszam Was Portalowicze za nieład w prezentowaniu kawałków "Ze starych dziejów Wałbrzycha". Pisałem o miliarderskiej karierze Basi Piaseckiej, a tu nagle opowieść o młodym szczylu. Rzeczywiście, do poprzednich odcinków ma się jak piernik do wiatraka. Ale nie zupełnie... Wprawdzie poniższa opowieść wymaga redaktorskiej obróbki, ale nie jest zupełnie oderwana od dziejów polskiej miliarderki.
Otóż Jarek Menowski (bliski kolega z wczesnej młodości braci Koryckich) w przyszłości będzie robił karierę w peerelowskim wywiadzie. Jako seks-agent zostanie delegowany do posiadłości miliarderskiej Jasna Polna w USA, aby dyscyplinować Barbarę Johnson Piasecką.
Nie jestem pewien, ale może mi się uda Was zainteresować burzliwą drogą życiową Jarka, która stanowi przedbiegi do akcji wywiadu peerelowskich służb w USA? Przepraszam za chaotyczne dawkowanie fragmentów. Teraz pracuję nad inną książką, więc nie chcąc zniknąć z Portalu Pisarskiego, w pewnym nieładzie zamieszczam pozornie oderwany wątek.
Pozdrawiam, zachęcając do czytania, Kaz

Rozdział 1 Wojskowe metody wychowawcze

Inżynier Korycki, były podporucznik kampanii wrześniowej 1939 roku, z bronią strzelecką oswajał się od dziecka. Owdowiała matka, chcąc zaoszczędzić na jedzeniu, po raz pierwszy na wojskowy obóz wysłała go, gdy miał dwanaście lat. Inżyniera wcześnie wdrożonego w dyscyplinę żołnierską drażniła nadmierna pobłażliwość żony w stosunku do synów. Zastanawiał się jakimi metodami nakłonić ich do posłuszeństwa i obowiązkowości.

– Och, wam przydałoby się wojsko. Tam dostalibyście w dupę – mawiał, gdy byli jeszcze dziećmi.

Pewnego dnia z przyzakładowej Ligi Przyjaciół Żołnierza, gdzie zachodził z dawnego zamiłowania, przyniósł dwa karabiny pneumatyczne, śruty i bolce. Ulubioną zabawą braci Koryckich stały się nadzorowane przez ojca konkursy strzeleckie. Zapraszano kolegów i ku wielkiej radości strzelano do tarczy z zamocowanym pinezkami do deski portretem Hitlera.

Po paru latach bracia trafiali do celu dokładniej. Strzelali we wszystko, co się dało. Przejawiali inwencję w wynajdowaniu nowych celów, nadających się do demolowania śrutem. To dawało motywację potrzebną koncentracji, aby szybko naprowadzać lufę w pożądanym kierunku i zgrywać muszkę ze szczerbinką. Pod drzewa wokół domu zaczęły spadać zabite ptaki.

Któregoś popołudnia inżynierowi przyzwyczajonemu do trzaskania wiatrówki z niepokojem zabiło serce. Usłyszał dobiegający z korytarza chichot Alka.

– Dobry jesteś Radzio! Dwoma strzałami zrobiłeś zezolca ze Stalina.

Stalinizm był już przeszłością – uspokajał się inżynier. Zaniepokoiła go inna myśl: komunistyczne masmedia mówiły jedynie o kulcie jednostki i wypatrzeniach marksistowskich idei… Znacznie krytyczniej osądzały masowe morderstwa Stalina i zbrodniczy reżim komunistyczny stacje nadawcze Wolnej Europy i Radia Londyn. Wiadomości wysłuchiwał, zadręczając siebie i rodzinę gulgotami oraz świstami stacji zagłuszających. Łowił je chciwie uchem przyłożonym do radiowego głośnika. Przez synalków mogą mnie wylać z posady! – zmroziło go przerażenie. Przecież któremuś może jeszcze wpaść do głowy pomysł, aby w ogrodzie, na oczach sąsiadów strzelać do portretu Lenina! Ktoś to doniesie i wtedy ze mną koniec – ogarnęła go panika.

*

– Co mamy robić? Bawiliśmy się w wojsko, bo ojciec wyniósł z domu wiatrówkę – żalił się matce popłakujący Alek.

Korycka stała przed nim z drżącymi wargami. Właśnie naprzeciwko w ogrodzie sąsiadów strażacy zwijali węże po pożarze poniemieckiej altany. Przed niecałą godziną jej synowie, bawiąc się z kolegami w warszawskich powstańców, zaatakowali butelkami z benzyną drewnianą altanę. Jej parujące zgliszcza, zasnuły całą okolicę swądem nieprzyjemnej spalenizny.

Przyniesioną skądś następną broń pneumatyczną, ojciec na pewien czas zaakceptował. W zagadkowy dla niego sposób synowie nabyli starą krótką wiatrówkę. Jej zamek repetował się jak w karabinie odtylcowym, miała kolbę pokrytą liliowym lakierem. To bezużyteczny grat – pocieszył się inżynier – kiedy lufa wiatrówki zapchała się śrutem.

Nie można było dostać do niej śrutów. Pomysłowość Radka wzięła jednak górę. Zbyt grube ołowiane pociski zaczęli bracia walcować, pomniejszając minimalnie ich kaliber. W domu znowu słychać było trzaskanie i plaśnięcia śrutu w tarcze. Bracia strzelali z mniejszym zapałem. Celność ich nabytku była wątpliwa. Niegwintowana lufa i niedokładnie dopasowane śruty powodowały pewien rozrzut. Lecz Alek bardzo lubił wiatrówkę, mającą wszystkie cechy prawdziwego karabinka, przyjemnie układała się na ramieniu i napawała poczuciem siły. Dając sobie sekundę na celowanie, wychylał się zza futryny drzwi i masakrował oddalone pudełka po zapałkach. Dochodził do dumnego przekonania: Byłbym niezły w walkach ulicznych.

– Powiedz, tato, szybko sto dwadzieścia jeden. Tyle trwa jedna sekunda, no nie?

Urządził przed ojcem popis, rozstrzeliwując figury ze zdekompletowanych szachów. Były wojskowy, widząc płynne składanie się syna do strzałów i efektywność trafień, był zaskoczony. Wirtuozeria Alka zrobiła na nim wrażenie.

– No ja bym tak nie potrafił – krzywo się uśmiechnął. Jego uśmiech zmąciło skrzywienie twarzy. Mrużył powiekę i podnosił brew, jakby do oka wpadła mu mała muszka.

Alek jeszcze o tym nie wiedział, ale parę dni wcześniej ojciec – wice dyrektor koksowni – dokonał szokującego odkrycia. W przydomowej szopie na drewno i ogrodnicze narzędzia znalazł mały arsenał. Na sporządzonej z deski półce pod dachem odkrył zardzewiały pistolet Parabellum-Luger. Broń zatknięta w nadgniłej od leżenia w ziemi kaburze, nie nadawała się do użytku. Obok leżało kilkanaście łódek z karabinową amunicją i w doskonałym stanie bagnet od mauzera. Nazajutrz przed pracą zapakował znalezisko w starą ceratową teczkę i utopił ją w bajorze z gnojówką, za pegeerem na obrzeżach Szczawna.

Początkowo wzburzeni bracia myśleli, że okradli ich koledzy.

– To na pewno to robota Jarka Menowskiego – sugerował Radek. – Nie daruję mu tego – dodał.

Niewiele dni później sprawa się wyjaśniła. Spocony Alek, szczupłymi ramionami podciągał ciężkie sztangielki, gdy na drewnianej klatce schodowej rozległo się dudnienie butów biegnącego do góry Radka. Trzasnęły gwałtownie otwarte drzwi.

– Chodź, zobacz do piwnicy! – krzyknął zdyszany starszy brat.

– Co się stało? – zaniepokoił się Alek, widząc na twarzy brata przerażenie.

– Ojciec zwariował. Porąbał wiatrówkę.

* * *

– Jak mogłeś to zrobić Aleczkowi. Ma do ciebie żal – z pretensją natarła na męża Korycka. – Byłeś dla niego wielkim autorytetem.

Rozmowa toczyła się w obszernej małżeńskiej sypialni. Jedna ze ścian zastawiona była lustrzanymi poniemieckimi szafami. Duże małżeńskie łoże, pokryte obudową z jasnobrązowego orzechowego forniru, stanowiąca komplet toaletka i komoda, pokryta marmurowym blatem, a przede wszystkim grube firany – mimo uchylonych drzwi balkonowych – tłumiły krzyki z ulicy, gdzie podnieceni synowie grali z kolegami w palanta. Trzymający w ręku gazetę inżynier milczał jakby w poczuciu winy.

– Dla ciebie to nic nie znaczy? – nastawała żona.

– Cóż, Errare humanum est1 – w zadumie odpowiedział inżynier. – Przyznaję, popełniłem błąd, chciałem ich zdyscyplinować… Czy nie widzisz, że tego im brakuje? Stosowałem metodę wychowawczą stosowaną w wojsku. Polega nie tylko na wymierzaniu kar. Pneumatyczna broń miała być nagrodą za wzorowe wykonywanie poleceń. Niestety – zawiesił głos Korycki. Wpatrywał się przenikliwie w twarz żony.

– Zachowujesz się, jakby popełnili zbrodnię! – nie wytrzymała żona.

– Znalazłem m a g a z y n u k r y t e j b r o n i ! – zaostrzył ton inżynier. – Czy ty wiesz, jakie konsekwencje poniósłbym, gdyby to znalazła milicja? Utrata posady? Oby tylko. Przygotowywanie zbrojnego zamachu na władzę ludową, to w najlepszym wypadku dożywotnie więzienie!

– Co za brednie, Radek z Alkiem? Zbrojny atak na władzę? – oburzyła się matka.

– Podsłuchałem ich idiotyczne rozmowy – natarł mąż. – Radek mówił, że Niemcy Zachodnie powinny dokonywać zrzutów broni w czasie Węgierskiego Powstania. Wspierać Węgrów przeciwko Sowietom. – Alek mówił, że byłby szczęśliwy, gdyby miał w rękach szarpiący serią MG 34. Strzelałby do komunistów.

– Jak to strzelał, mów jaśniej – zaniepokojona lekarka patrzyła na męża.

– Po prostu bredził o strzelaniu do radzieckich żołnierzy.

– Co za MG 34? Co ty pleciesz? – oponowała małżonka.

- Maschinengewehr Vierunddreizig2! Hitlerowski karabin maszynowy! Czy ty myślisz, że oni takich banialuków nie opowiadają kolegom? A ich koledzy swoim rodzicom? Że to nie dojdzie do czającego się na mój gabinet skurwysyna Konopki? Półanalfabety inżyniera z awansu. Partyjnego aktywisty i donosiciela?!

– To wszystko wina waszej samolubnej, męskiej próżności – wyrzuciła z siebie żona. – Najpierw rozbudzacie wyobraźnię dzieci opowieściami o swoich wojskowych wyczynach… Ty o bohaterskich wrześniowych potyczkach z Wehrmachtem, Zygmuś Kujawski, przy każdej okazji opowiadał o Powstaniu Warszawskim. Zatruliście im młode mózgi i dzieci idiocieją. Szkoda, że nie sprowadziłeś im do zabawy czołgu. Albo nabitej, wycelowanej w komitet partii, armaty. Wszystko po to, aby wytresować ich na małpy do bezmyślnego wykonywania rozkazów.

– A ty, najchętniej wsadziłabyś ich w puch i trzymała w złotej szkatułce – odszczeknął się mąż.

Rozdział 2 Niespełniona kariera tenisisty

Zofia Korycka początkowo darzyła syna sąsiadów ciepłymi uczuciami. Jako malec Jarek Menowski był ładnym, grzecznym i wesołym dzieckiem. Zapraszając go czasem na podwieczorek, radowała się widokiem chłopca zjadającego wykwintnie udekorowane kanapki. Wtedy, kapryszący przy jedzeniu Radek i Alek nie chcieli być gorsi. Z minami, jakby robili łaskę, także sięgali po kromki.

Jednak po kilku latach zaczęła ją niepokoić zaobserwowana u Jarka nerwowość. Zwrot w jej nastawieniu do chłopaka z sąsiedztwa nastąpił, kiedy dowiedziała się o krzywdzie wyrządzonej starej jamniczce Żabci.

– Ten chłopiec ma bandyckie instynkty! Niech mi się tu więcej nie pokazuje! – krzyczała zapłakana lekarka, przytulając zabandażowanego pieska.

– Teraz mama mówi, że to bandyta, a jeszcze niedawno ojciec go chwalił, bo pierwszy dobiegł do mety. Powiedział, że powinien być dla nas wzorem. Dał mu w nagrodę płynny owoc i gratulował. Potem jeszcze mówił, że morowy z niego chłopak, a my z Radkiem to przy nim fajtłapy – oburzał się Alek.

– Ojciec tak mówił? – zdenerwowała się Korycka.

– Nie tylko ojciec. Wszyscy chłopcy go podziwiają. Jak im opowiedziałem, że Jarek skopał Żabcię, to zaczęli się śmiać.

– Ci wasi koledzy to niziny moralne. Nie powinniście się z nimi zadawać!

– I co, nudzić się ze sobą w ogrodzie? To mi nie pasuje mamo – zaprotestował Alek. – Popatrz sama. Menowski jest we wszystkim najlepszy. Najlepszy w biegach on. Najcelniej strzela z procy on, najlepszy piłkarz on – w nauce i rysowaniu on. On! On! On! Najlepiej bije się on! Nawet ostatnio zaczął przychodzić na korty i od razu jest od nas lepszy.

Seria wyliczonych kontrargumentów i dramaturgia zawarta w głosie syna – zaskoczyły Korycką.

– Jesteś jeszcze dzieckiem. On jest może od ciebie dojrzalszy – próbowała tłumaczyć matka.

– Ja już nie chcę być dzieckiem! – rozzłościł się Alek. – Co mam się chować przed kolegami pod spódnicą mamusi!?

Oceniający wszystko przez pryzmat własnych słabości Alek, rzecz jasna nie był w stanie ocenić samodzielnego, lepiej zorganizowanego Jarka. O rok starszy kolega żył po swojemu, pozostawiony bez rodzicielskiego nadzoru. Jego matka uciekła z pomocnikiem fryzjerskim, pozostawiając go z nadmiernie pijącym ojcem.

* * *

Ojciec Jarka Menowskiego był inżynierem z awansu, co zawdzięczał wstąpieniu do PZPR-u. Awansował na stanowisko dyrektora jednej z wałbrzyskich koksowni jak bezpartyjny rodzic Alka i Radka, który ukończył Politechnikę Lwowską i po wojnie dzięki znajomości niemieckiego z niemieckimi fachowcami uruchamiał przemysł koksowniczy.

Po dwóch latach uprawiania boksu Jarka ogarnęła pasja tenisa. Koledzy pokpiwali, że zamieszkał na kortach. Nie przesadzali wiele. Kiedy padało, chłopak przesiadywał na zadaszonym tarasie otoczonego bukami i klonami klubowego domku. Grywał tam w karty albo udoskonalał otrzymaną z tenisowej sekcji rakietę. Polubił ten typowy dla parkowych poniemieckich budowli tenisowy obiekt. W czasie ligowych rozgrywek lub organizowanych w Szczawnie-Zdroju tenisowych imprez z okazji pierwszego maja albo święta 22 Lipca, w domku wrzało jak w ulu. Po jednej stronie były damska i męska przebieralnia, po drugiej biuro, gdzie zapisywano wyniki i przez mikrofon zapowiadano kolejne mecze. Ten pokryty klinkierową dachówką parterowy budynek miał otynkowane ściany poprzecinane ukośnymi belkami, typowymi dla murów pruskich. Zadaszony taras dawał schronienie przed deszczem, a także letnimi upałami. Solidne wnętrze ciepłego stryszku, potwierdzające ciesielski kunszt niemieckich fachowców, parokrotnie dawało Jarkowi azyl w czasie nocnych ucieczek z domu. Największą radość przynosiła mu jednak gra na korcie. Po trzech latach treningów posiadł zdumiewająco mocny forhand. Uderzenia tego nie lubili nawet reprezentujący barwy klubu dorośli tenisiści. Od pewnego czasu trener nakłaniał ich do gry z obiecującym młokosem. By wzmocnić zagrania, Jarek owijał górną część główki rakiety ołowianym drutem i podwójnymi strunami napinał w krzyż środek naciągu. Kolegom z klubu nie dawał już szans na nawiązanie równorzędnej walki. Jego piorunujący forhand, do którego z łatwością potrafił się ustawiać, wyrwał raz z ręki rakietę łysiejącemu seniorowi. Ryknęli ze śmiechu kibicujący Jarkowi kolesie.

– Chcesz smyku, to zagraj ze mną seta – zdenerwował się senior.

– Już niedługo z panem wygra – dociął tenisiście kolega Jarka.

– Dobrze, to poczekam – odpowiedział tenisista, podnosząc zawieszony na siatce ręcznik i opuszczając kort.

– Ja z nim już więcej nie trenuję panie trenerze – usprawiedliwiał się chwilę potem – posyłam gówniarzowi wystawkę na forhand, a ten popisuje się i strzela po rogach.

Inni tenisiści także unikali treningów z młodym zapaleńcem.

Załamanie kariery tenisowej Jarka nastąpiło nagle. Wielkim talentem okrzykiwali go dyletanci, powierzchownie znający się na tej dyscyplinie sportu, wymagającej analitycznego myślenia, perfekcyjnej techniki, rutyny i waleczności. Fascynował ich świst rozpędzanej przez Jarka rakiety, huk zderzenia naciągu z piłką wystrzeliwaną jak z rakietowej wyrzutni.

Menowski jadąc na mistrzostwa województwa do Wrocławia jako młodzik, czuł się faworytem. Po paru grach dotarł do półfinału turnieju, gładko rozprawił się z poprzednimi rywalami. Półfinałowy o rok młodszy przeciwnik, na tle jego męskiej sylwetki wydawał się dzieckiem.

– Co synku wybierasz? – zapytał Jarek po przegraniu losowania. Patrzył na przeciwnika z ironicznym uśmieszkiem.

– Stronę – odpowiedział, twardo patrzący mu w oczy chłopiec. Pokazał na skąpaną w słońcu część kortu.

Rozgrzewka była popisem forhandowych umiejętności strzeleckich Menowskiego.

– Nawet przyjemnie wystawiasz chłopczyku, ale już grajmy – niecierpliwił się Jarek.

Jak na złość przeciwnik długo przymierzał próbne serwisy. Usiłował celować po rogach pola serwisowego. O dziwo nieźle trafiał. Zdenerwowało też Jarka, że przed samym rozpoczęciem gry do rywala podszedł siwy pan w białych spodniach i coś mu półgłosem tłumaczył. Chłopiec z uwagą wysłuchując doradcy, kiwał ze zrozumieniem głową.

– Co dziadziu, wierzysz w duchy? Myślisz, że chłoptaś ma jakieś szanse? – bąknął pod nosem Menowski, wywołując chichot dwóch dziewczyn przyglądających się jego zgrabnej sylwetce.

Jarek przegrał w dwóch setach. Szybko biegający chłopiec wszystkie jego piłki posyłał mu długim pół lobem na backhand. Uderzenie z lewej strony było piętą achillesową Jarka.

– Niemożliwe! Nie mogę w to uwierzyć! – rozdarł się po meczu i nie podając zwycięzcy ręki, pobiegł do szatni.

Przez tydzień po powrocie z mistrzostw Menowski nie przychodził na korty. Bracia Koryccy, po raz pierwszy zobaczyli go kompletnie pijanego.

Obiektywnie biorąc, osiągnięcie półfinału dla niewiele dotąd ogranego Jarka, było sukcesem. Doświadczony tenisista i trener szczawieńskiego klubu pod patronatem kopalni Thorez, nie spodziewał się po nim lepszego wyniku.

Zupełnie inaczej rzecz się miała w świadomości Menowskiego. Przegraną z mniejszym chłopcem potraktował jako życiową katastrofę. Cierpiąc w czasie wczesnego dzieciństwa na brak akceptacji u najbliższych, za wszelką cenę chciał nadrobić jej niedosyt. Odcięty od matki, coraz rzadziej piszącej do niego listy, nie mając dowodów na uczuciowy z nią związek, gromadził w sobie żal do nadmiernie pijącego ojca, szukał aprobaty w otoczeniu rówieśników. Wyróżniał się w sporcie i dość łatwo osiągał dominację nad kolegami. Przerzucał się z piłki nożnej na siatkówkę, z koszykówki na palanta i mimo sukcesów, dusiła go wewnętrzna gorycz. Brakowało mu osoby bliskiej, właściwie nikt się o niego nie troszczył. Najbardziej zazdrościł innym rodziców, a szczególnie kochających ich matek.

Kiedyś zagrał w piłkę nożną sam do jednej bramki przeciwko Alkowi i Radkowi. Popisując się efektownym dryblingiem, wygrał dwadzieścia do dziewięciu. Aż wycierał łzy, zarykując się ze śmiechu na widok kłócących się i wymawiających sobie nawzajem błędy braci. Niecały tydzień potem poczucie sukcesu zdewaluował, inżynier Korycki. Przed furtkę Jarka ogrodu zajechali zadowoleni z siebie Radek i Ale na kupionych przez ojca rowerach. Patrzyli na niego dumnie z wysokich siodełek, nowiutkich czeskich rowerów wyścigowych.

Perspektywa tenisowych osiągnięć stworzyła Jarkowi bardziej niż wszystko dotąd nadzieję na przyszłość. W ich willowej dzielnicy korty tenisowe były jedynym sportowym obiektem, mającym bogatego patrona. Była nim zamożna kopalnia. O tenisistach GTKS-Thorez i ich meczach pisano w gazetach. Jarek rozczytywał się też o tenisie w pożyczanych książkach. Fascynował go dziurawiący armatnim serwisem siatki Amerykanin Tilden. Imponowały mu oszałamiające cyfry jego dolarowych kontraktów. Chłonął życiorysy zawodowców: Kramera, Bungera, Rosevala, Santany.

Lokalną namiastką poznanych z lektur mistrzów, gwiazdorem oglądanym codziennie, był ex mistrz Polski juniorów łysiejący Pawiński. To jemu, jeden z zaskakujących forhandów Jarka, wytrącił rakietę z ręki. Jarkowi imponował nonszalancki sposób bycia Pawińskiego. Pomimo zaawansowanego procesu łysienia, zdawał się nie mieć kompleksów. Obracał się w towarzystwie najładniejszych dziewczyn ze Szczawna. Jego żartobliwe powiedzonka wszystkich rozśmieszały. Trener Górniczego Tenisowego Kluby Sportowego im. Thoreza sprowadził Pawińskiego z Sopot, aby jego drużyna awansowała do drugiej ligi.

– Ten pasożyt? – wypowiedział się kiedyś pijany ojciec Jarka o gwiazdorze – potępiając zaangażowanie tenisowe syna – pobiera pensję inżyniera. A co ten goguś jest wart? – zdenerwował się, bo maniery i elegancję tenisisty porównywano do tej, z jaką obnosił się przed laty pomocnik fryzjerski, uwodziciel jego żony.

Bystry Jarek łatwo zauuważył, że podstawą stanu emocjonalnego ojca była zawiść. Gardził nim.

Gdybym wybił się w sporcie – rozumował, a to bardziej kusiło go od nauki – mógłbym osiągnąć pensję równą Pawińskiemu. Miałbym pieniądze nie mniejsze niż po wielu latach ślęczenia nad książkami, żeby zostać inżynierem. Bracia Koryccy pospadaliby z rowerów, widząc mnie na nowym motocyklu Jawa.

Czasem po treningu, na którym forhandową kanonadą ośmieszał przeciwników, marzeniami sięgał dalej. Rozpatrywał w wyobraźni swą karierę w aspekcie międzynarodowym. Był przekonany, że niefortunne mistrzostwa miały być pierwszym szczeblem rozpoczynających się sukcesów. Potwierdzeniem tego, tytuł mistrza młodzików.

Dzięki tenisowi zdobywał nie tylko uznanie wśród rówieśników. Jego efektowna gra zwracała uwagę dorosłych, uśmiechały się do niego atrakcyjne dziewczyny. Na kortach czuł się coraz ważniejszy. Cieszył się, był pewien. Napiszą o mnie w Trybunie Wałbrzyskiej, zamieszczą tam zdjęcie z jakimś pucharkiem i zawieszoną na szyi żółtą blachą”. Podekscytowany pewnością łatwego pokonanie pierwszego szczebla tenisowej kariery, nie myślał o nie akceptującym go ojcu, zapominał, że był opuszczony przez wyrodną matkę. Z Wrocławia wrócił zdruzgotany. Nie potrafił pogodzić się z porażką. “Ten cwanie grający szczyl właściwie mnie ośmieszył”.

Jakiś czas potem, krążący na wyścigówkach koło kortów Radek z Alkiem byli świadkami niecodziennej awantury. Za uciekającym sprintem z tenisowego obiektu Jarkiem wyskoczyła postać masywnie zbudowanego trenera.

– Stój skurwysynu! Zatrzymaj się! Zabiję cię gnoju! – darł się, sapiąc zasłużony animator tenisa na poniemieckich kortach. Widząc powiększający się dystans od uciekającego, trener zatrzymał się i cisnął połamaną rakietą. Trafił Jarka w plecy.

– Wynocha z klubu! – Jesteś gównem, nie tenisistą! – wrzeszczał, nie bacząc na zgorszone miny spacerujących kuracjuszy.

Powodem incydentu był set, w którym trener chcący udowodnić młodziakowi jak niezasadny jest jego przerost ambicji, dołożył mu sześć do zera. Jarek gwałtownie zareagował na hańbiącą go porażkę. Połamał otrzymaną z klubu rakietę, waląc nią o słupek podtrzymujący siatkę.

1. Mylenie się jest rzeczą ludzką.

2. Karabin maszynowy - wzór 34

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kazjuno · dnia 09.10.2020 13:06 · Czytań: 646 · Średnia ocena: 4,75 · Komentarzy: 12
Komentarze
JOLA S. dnia 10.10.2020 10:42 Ocena: Świetne!
Kaz,

nie przeszkadza mi brak chronologii, nie złości bałagan w pisaniu.
To Twoje bałamutne oświadczenie, ale z braku innych będę się go trzymała jak pijany płotu.

Dużo czytam powieści o rozgrzebanym pomyśle, pospiesznie rzuconych na rynek. Mówi się, że pisanie jest nauką ścisłą, osobiście nie do końca zgadzam się z tą tezą. Wystarczy, że pisarz odrobi lekcje literackiego i dramaturgicznego warsztatu i zaciekawi pomysłem czytelnika.
Podczas pisania zmienia się wymyślony obraz tekstu, dochodzą nowe wątki, często konstruuje się na nowo bohaterów. Są autorzy, którzy nawet po publikacji wróciliby do swoich tekstów i coś zmienili i wcale się tego nie wstydzą.

Mam wrażenie, że Twoja opowieść też nie jest skrojona do końca, ale czego się nie robi w dążeniu do doskonałości. ;)

Podoba mi się i to się liczy.


Pozdrawiam serdecznie :)

JOLA S.
Kazjuno dnia 10.10.2020 12:47
Dzięki Jolu za przebrnięcie przez tekst i ciekawy komentarz. Na razie nie traktuję tych porozrzucanych wątków jako powieść. Próbuję Ciebie i innych Czytelników zainteresować kiedyś pisanym tekstem, który w zamiarze miał być powieścią.
Twoja miła ocena utwierdza mnie w przekonaniu, że te rozsypane wątki warto będzie poukładać. Byłoby fajnie, gdyby te "kolorowe szkiełka" dało się wrzucić do tuby kalejdoskopu, potrząsnąć i wyszłaby z tego konkretna kompozycja, którą mógłbym przedstawić jako propozycję wydawniczą.
Niestety to nie takie proste, będę musiał podkasać rękawy, wytężyć szare komórki i odbębnić ileś tam miesięcy, (oby nie lat) roboty.
Więc wdzięczny jestem za doping do pracy.
Jesteś Jolu osobą o bardzo dobrym sercu i usposobieniu. Do tego przenikliwą i wyjątkowo inteligentną.
Czuję się zaszczycony każdorazową twoją wizytą.

Pozdrawiam i serdecznie ściskam, Kaz
Marek Adam Grabowski dnia 10.10.2020 15:52 Ocena: Świetne!
Ciekawe i dobrze napisane. To chyba twoje najlepsze w ostatnim czasie.

Pozdrawiam!
Kazjuno dnia 10.10.2020 18:46
Dzięki. Marku Adamie Grabowski, za czytanie i pozytywną ocenę.

Także pozdrawiam
RonaczeK dnia 10.10.2020 22:55 Ocena: Świetne!
Jak dla mnie całość jest ładnie poukładana i wciągająca. Nie bardzo wiem o jakim nieładzie mówisz może i dlatego że to pierwsza część z cyklu "Ze starych dziejów Wałbrzycha" jaką tu przeczytałem tak czy inaczej dygresja to też element opowiadania.
Kazjuno dnia 11.10.2020 07:13
Dzięki RonaczeK za przeczytanie i wpis ze znakomitą oceną.
Gdybyś zajrzał do mojego dossier, rzuciłoby Ci się w oczy, że fragmenty Starych dziejów Wałbrzycha, to groch z kapustą. Fragmenty powyrywane z kontekstów, a w nich trudno się połapać i złożyć je w logiczny ciąg narracji.
Żeby całości nadać cechy powieści będę musiał solidnie popracować.
Na razie brakuje czasu.

Pozdrawiam, Kaz
RonaczeK dnia 12.10.2020 23:34 Ocena: Świetne!
Szanowny Kazjuno jak tylko znajdę dostatecznie dużo wolnego czasu na pewno go nieposkąpie na zapoznanie się z lekturą a ta tutaj ocena dotyczy tylko i wyłącznie tego opowiadania.
Kazjuno dnia 14.10.2020 17:27
Dziękuję z góry za przyszłe czytanie.
Pozdrawiam, Kaz
Madawydar dnia 14.10.2020 18:29 Ocena: Bardzo dobre
Nie masz za co przepraszać. Da się czytać. Jest Ok. Potraktowałem te dwa rozdziały jak osobne opowiadania. Oczywiście już tradycyjnie zaciekawiasz wartką akcją, nietuzinkowym rysem psychologicznym postaci, pogmatwanymi losami bohaterów i ciekawą historią.
Przypomniałeś mi moje dzieciństwo. Nasz podwórkowy oddział bojowy nigdy nie osiągnął siły plutonu, ale wyposażeni w karabiny z patyków, hełmy ze starych emaliowanych misek i garnków i mundury polowe ze starych łachów pomalowanych plakatówkami na moro urządzaliśmy całkiem niezłe inscenizacje walk ulicznych. Oczywiście zdobywaliśmy Berlin a towarzyszył nam wyimaginowany czołg "Rudy" z załogą na 102 i psem.
Z tenisem też miałem małe rendez-vous na bazie sukcesów Wojtka Fibaka. Tu już miałem prawdziwą rakietę tenisową z drewnianą ramą i oryginalne żółte Slazengery. Trenowałem na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu jako samouk waląc bekhendem i forhendem i serwując w ścianę z pomalowaną białą linią imitującą siatkę, co przyniosło efekt w postaci wygranych paru meczy towarzyskich.
Ubolewam nad dzisiejsza młodzieżą. Tylko nieliczni z nich uprawiają jakikolwiek sport i wcale nie mam tu na myśli "wyczynu". Wolą wpatrywanie się i klikanie w smartfony, klawiaturę i joysticki od uganiania się za piłką (najczęściej niemiłosiernie zdartą od częstego grania) pomiędzy dwiema bramkami wyznaczonymi z ustawionych szkolnych tornistrów.

Pozdrawiam

Mad.
Kazjuno dnia 14.10.2020 22:34
Ćwiczyłem, Mad, na tej samej ścianie, na Stadionie Olimpijskim. Z prawej strony (albo z lewej jak się stało po drugiej stronie ściany) budowla klubowa z klinkierowej cegły. Grywałem też na tych poprzecinanych żywopłotami kortach.
Ścianę tenisową uważam za bardzo cenny przyrząd do nauki gry w tenisa. Sam nauczyłem się grać na ścianie w Sopocie. W tym roku miałem pechowy sezon: złamana prawa dłoń, potem poważna kontuzja kolana i po zbyt krótkiej rehabilitacji grałem mecz i ponownie ból przeszył to samo kolano, ledwo dokuśtykałem do domu. Myślałem, że to koniec "kariery". Ale tip topami powolutku, powolutku, lekkie ćwiczonka, przeprosiny ze ścianą tenisową, potem we wrześniu znowu przyjaźń ze ścianą w sopockim klubie, wreszcie mecz z amatorem z Irlandii, który przyjechał do Sopot na turniej mikstowy (kobieta- mężczyzna). Przegrałem seta 3/6 ale amator okazał się nie byle kim: kolegą Isi Radwańskiej, potem wygrałem z nim jeszcze tiebreaka do 10-ciu. Formą błysnąłem przedwczoraj grając debla, miałem słabiutkiego partnera, ale tak go ustawiłem, że zmietliśmy przeciwników wyjadaczy: 6/1, 6/1. Jestem szczęśliwy bo kolano OK.
(Jako trener wychowałem paru niezłej klasy tenisistów).
Och! jak się cieszę z sukcesu Igi Świątek! Tenis stanie się drugim sportem narodowym!

Pofrunąłem w przestworza chwalipięctwa, sorry!

Jak najbardziej podzielam twoje spostrzeżenia dotyczące sportu amatorskiego. Piękna sprawa! Też potępiam smatfonowców. Choć widząc czasem zadziwiająco szybko piszących i posługujących się klawiaturkami telefonów szczyli, zastanawiam się, czy nie stanowią dobrego narybku na żołnierzy przyszłości. Przecież bezzałogowe lotnictwo, przyszłe wojny na drony, będzie miało jak znalazł chłopaków i dziewczyny, z piorunującymi szybkościami wystukujących na klawiaturach, perfekcyjnie kierujących joystikami, zadając śmiertelne ciosy obserwowanym z satelitów wrogom. Jeszcze jak się im dowali morderczych ćwiczeń na rekruckich przeszkoleniach, może i będą z nich ludzie, a nawet nasi obrońcy.

Widzisz Mad? Trochę podobnie do Ciebie odlatuję do futurystycznych wizji. Choć od moich lepsze te twoje, przynajmniej pacyfistyczne i kreujące piękną przyszłość, a nie jakieś (tffu!) przewidywania kataklizmu wojennego.

Dzięki, Mad, za czytanie i znakomitą ocenę.

Pozdrawiam Kapitanie Żeglugi Wielkiej, Ahoj!

PS. C.d.n już w poczekalni.
Madawydar dnia 14.10.2020 23:02 Ocena: Bardzo dobre
Ściana gra zawsze tuż przy siatce, czyli skrótami. szybko oddaje piłkę i jest bezmyślna, czyli nieprzewidywalna, bo nigdy nie wiadomo, czy zagra bekhendem czy forhendem i trzeba naprawde dobrze walnąć, by posłała piłkę w aut.

Pozdrawiam

Dobranoc.

Mad.
Kazjuno dnia 15.10.2020 08:56
Prawda, ściana oddaje same woleje. Ale czy zaskakuje? Tu bym się nie zgodził. Działa na zasadzie: "kąt natarcia równa się kątowi odbicia", Zagrasz skróta i w dodatku podciętego (ze wsteczną rotacją) ONA odda Ci skróta. Ale masz rację, rzadko zagrywa na aut. Znam mistrzów Polski, którzy wychowali się na ścianie: Jacek Niedźwiedzki, Czesław Dobrowolski, Marzec (zapomniałem imienia). Osobiście nie poznałem Wojtka Fibaka, natomiast jako trener i opiekun woziłem grupę narybku tenisowego z Wałbrzycha do Poznania na cykl 4-ech turniejów im ojca Fibaka. Tam usłyszałem anegdotę o słynnym Fibaku. Ponoć wybitne osiągnięcia zawdzięczał także ŚCIANIE! Znawcy tenisa obserwując jego zaangażowanie przewidzieli czekające Wojtka sukcesy.
Jak? A no obserwując, co wyczyniał przy ścianie na kortach Olimpii Poznań. W czasie zim z asfaltu okalającego ścianę odgarniał śnieg. Tam ścianą jest mur otaczający piłkarski stadion Olimpii (też tam trochę oklepywałem ścianę) i przystępował do jej obijania.
Ponoć także niszczył tapety w willi rodziców, gdzie potrafił jednym ciągiem odbijać po 600 woleji.
Jednak nie mam wątpliwości, że głównym autorem tenisowej sławy Fibaka był jego ojciec. Jako sparingpartnera załatwił samego Wiesława Gąsiorka (Jak grał Gąsiorek, opisałem w opowiadaniu Niewidzialna Bariera - jest w moim dossier w PP). Pan ś.p. Wiesław, był jedynym polskim tenisistą pogrywającym na światowych kortach. Mając kontakt ze światową czołówką dochodził do ćwierćfinałów europejskich turniejów (nigdy w turnieju wielkoszlemowym). Poziom gry socjalistycznego tenisa był wówczas niski. Nie puszczano tenisistów za żelazną kurtynę, a tam mogliby nawiązać kontakt i poprawić swoje umiejętności konfrontując się z ówczesnymi championami. (Komuniści bali się, że pouciekają do wolnego świata).
Wyjątek stanowił Wiesław Gąsiorek. Był wychowankiem wojskowego klubu i zapewne podpisał lojalkę, by szpiegować na rzecz służb PRL. Nie sądzę, by komuniści mieli z jego wywiadowczej misji wielkie korzyści. Za to on poprawił na tyle swój tenis, że przez 13 lat demolował polskich tenisistów zdobywając 13 tytułów mistrza Polski. Fibakiem zajmował się u schyłku własnej kariery.
A twój kolega Kazjuno? Poza trenerką mam uprawnienia międzynarodowego tenisowego sędziego. Powołano mnie na sędziowanie pierwszych w Polsce turniejów satelitarnych i ATP z prostej przyczyny: jako jeden z nielicznych sędziów potrafię sędziować po polsku, niemiecku, angielsku i francusku.
Lecz nie skorzystałem z oferty PZT, u schyłku lat osiemdziesiątych dałem dyla do Niemiec Zachodnich za chlebem. Tam dorobiłem się pierwszego dobrego auta i dość porządnie nauczyłem się niemieckiego.

No, to znowu zanurzyłem się w przechwałkach. Chwalą mnie nieliczni, więc muszę się sam przechwalać.

OKLEPUJCIE TENISOWE ŚCIANY! TO NAJŁATWIEJSZY I NAJTAŃSZY SPOSÓB NAUKI TENISA! MOŻNA TAKI TRENING PLUBIĆ! UWIERZCIE!

Pozdrawiam, Mad!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:42
Najnowszy:wrodinam