Jewgienij Piurnonsensowicz w czasach zarazy – odsłona dwudziesta czwarta
Dzień za dniem mijał wolno i dość monotonnie,
krople deszczu spadały na balkon ze stukiem.
Żenia podniósł się z łoża:- Cóż rzec? Nic tu po mnie.
Wirus wciąż atakuje, nie poddał się wódce.
Bela z Lolą odeszły, a powód – pandemia.
Wynajęły nieduży dom z dala od ludzi.
Muza, z tejże przyczyny, na Olimp pomknęła,
zaś Koń z lotów ćwiczebnych dotychczas nie wrócił.
Nic mnie tu już nie trzyma, czas w podróż wyruszać,
do miejsc sercu tak bliskich, gdzie zimy są srogie.
Tam się nikt nie przestraszy wrednego wirusa,
śnieżne zaspy i mrozy odetną mu drogę.
Wyjął plecak z pawlacza, spakował ubrania
i gitarę, co miała u niego jak w niebie,
po czym przysiadł na chwilę. Zamknąwszy mieszkanie,
włożył maskę, łzę otarł i ruszył przed siebie.