Następnego dnia Alek wrócił z matką z bazaru w Gdyni. Mimo ceny, która wydała się Koryckiej zawrotna, po jego błaganiach zgodziła się na zakup dżinsowej bluzy Lee. Dla Radka kupili niewiele tańszy angielski sweter z szetlandzkiej wełny. Alek zachwycony swoim modnym wyglądem przeglądał się w szybach mijanych witryn sklepowych.
Wyglądam jak gdyński cinkciarz – pomyślał o sobie z dumą, gdy zobaczył zalotnie przyglądające mu się dziewczyny.
* * *
Elka Juchlińska, jedna z licealnych koleżanek kuzynki Julity, miała tyle wdzięku i kobiecości, że jej widok przyspieszył Alkowi bicie serca. Czuł się podobnie jak kiedyś, po propozycji klasowej piękności, by zechciał z nią zostać po lekcjach i podał życiowe przykłady działania pompy ssąco-tłoczącej. Widząc jego zdziwienie, zalotnie zachichotała.
– Liza jestem – powiedziała, podając pulchną dłoń, po czym szczypiąc się w opięte nowymi jeans’ami udo, uniosła dłoń i dygnęła, jakby unosząc rąbek spódnicy. – Cha, cha, cha – zaśmiała się niskim głosem.
– A ja Alek – podskoczył kilka centymetrów w powietrze, trzaskając obcasami i opadając do postawy baczność, kiwnął automatycznie głową, rewanżując się parodią kindersztuby a la przedwojenny oficer.
– Ojejej! Cha, cha, cha – zaśmiała się zalotnie Juchlińska, nagradzając żartobliwą prezentację . – Świetnego masz Julita kuzyna.
– A to jest Radek – skinęła kuzynka na drugiego z braci pachnącego matczynym pudrem kosmetycznym, którym zamaskował dwa ulokowane u nasady nosa pryszcze.
– Aua! – jęknęła Elka, bowiem młodociany kulturysta, żelaznym uściskiem dłoni, skarcił ją za aprobatę błazeństw brata.
– Nie lubię jak ktoś zamiast się przywitać, podaje do ręki flaka.
Mimo popsutego przez Radka powitania, kiedy dochodzili do Non Stopu humory braci i dziewcząt wyraźnie się poprawiły.
– Mamy do wydania po cztery dychy – dumnie się pochwalił Alek.
– To nie znaczy, że musimy wszystko stracić, baranie – zaoponował Radek.
– Cha, cha, cha. A ja mam sto i mogę wszystko przehulać – zaskoczyła ich Juchlińska, zaznaczając przy okazji swój wyższy status materialny.
Radek, zasłuchany w grany przez Czerwono-Czarnych szlagier Ricky Nelsona Hallo Mery-Lu, nie sprzeciwił się, kiedy Alek z Juchlińską do ich stolika przynieśli osiem kieliszków z żółtawym trunkiem.
– Coś takiego to przynajmniej mogę pić – zaznaczył, smakując mały łyczek ajerkoniaku. – Mało w tym alkoholu.
– Pyszne, pyszne – delektowała się Elka.
– Pokażę wam jak pili japońscy kamikadze przed atakiem na amerykańskie lotniskowce – zaproponował młodszy z braci.
Wstał z krzesła, wyprężył się na baczność i raptownie chlusnął sobie do gardła zawartość kieliszka.
– A teraz – wykrztusił po uporaniu się z duszącym go zadławieniem. – Pokażę, jak się alkoholizuje nasza prababcia Klotylda.
– Prababcia Klotylda! – klasnęła z radości Julita. – Pokaż, pokaż Aluś – zachęcała zmagającego się jeszcze z oddechem kuzyna.
– O tak… – przyłożył następny kieliszek do nosa i zaczął wąchać jego zawartość, jak pies myśliwski szukający tropu. Potem, nieufnie zezując na kieliszek, zaczął badać językiem przechylone szkło.
– Cip, cip, cip zajączku – pogłaskała go po głowie Elka.
– Tylko nie zajączku! – zdenerwował się Radek. – Co, pozwalasz z siebie robić pederastę? – zerknął na brata z pogardą.
Koryccy i kuzynka z koleżanką zajmowali miejsca w środku zastawionego stolikami żwirowego prostokąta, jeden z jego boków przylegał bezpośrednio do parkietu.
Gwar młodzieży przecięła tęskna nuta ostro chrypiącego saksofonu. Z ust dziesiątek dziewcząt wyrwało się chóralne westchnienie i przeciągłe piski.
– Ohhh! Michai Burano! – Wróć do Sorento – rozmarzonym głosem jęknęła Juchlińska.
Przy mikrofonie na estradzie stał siedemnastoletni Cygan. Ubrany w czerwone i iskrzące się od cekinów bolerko, przypominające Alkowi okrycie torreadora, nogi miał obciśnięte spodniami z atłasu mieniącego się w świetle reflektorów różowo szarymi odcieniami. Był młodym wokalistą, któremu piosenkarski talent przysporzył w Non-Stopie oszałamiającego uznania.
– Chodź Aleczku zatańczymy.
Młodszy Korycki poczuł ciepłą i miękką dłoń partnerki. Z trudem zsynchronizował swoje ruchy z tanecznymi krokami Elki. Doznał omdlewającego wrażenia ogarniającego go podniecenia. O jego nogi delikatnymi muśnięciami, ocierały się uda Juchlińskiej. Czasem, trącony przez coraz to gęściej zaludniających parkiet tańczących, poddawał się, by lekko dotknąć torsem jej biustu. Elka przylgnęła do niego i przymknęła oczy. Ramionami objęła jego szyję. Subtelnie, wiedziony instynktem, palcami dłoni dotykał przewężenia jej kibici. Po raz pierwszy miał tak bliski kontakt z kobiecym ciałem. Zapragnął, aby melodia trwała bez końca. Pochylając głowę ku szyi dziewczyny, doznał omdlewającego dreszczu rozkoszy. Juchlińska dotknęła wargami jego ucha. Chciał się zrewanżować, pocałować ją w szyję, ale skończyła się melodia. Następna była nieco szybszą bossanową. Pomimo rozpaczliwych usiłowań nie potrafił zestroić kroków z zupełnie mu nieznanym wymachiwaniem nóg partnerki.
– Nie umiesz pojedynczego lipsi? – zapytała. Na twarzy tańczącej pojawiło się rozczarowanie. Wybity z rytmu, zaczął się pocić. Za wszelką cenę chciał podchwycić umiejętność demonstrowaną przez tańczącą Warszawiankę.
– Lewa do góry w przód, prawa do góry w tył i przejście – zbyt głośno instruowała go Juchlińska. – Prawie dobrze, tylko nie tak sztywno.
Na dodatek złego, co chwila byli potrącani przez podpitego osiłka rzucającego swą partnerką. Byczek szarpiący spoconą dziewczyną jak szmacianą kukłą, ze wzgardliwą miną serwował Alkowi bolesne kuksańce. Zdrętwiały z zakłopotania Alek, na kwadratowej twarzy łobuza, dostrzegał złośliwy uśmieszek. Samopoczucie Koryckiego pogarszał, ogarniający go strach i zakłopotanie. Momentami przeważało w nim oburzenie, lecz opięte za ciasną podkoszulką mięśnie tancerza-furiata i zawadiackie błyski w jego oczach nie wróżyły nic dobrego.
– Chodź Alek. Ten idiota nadaje się do izby wytrzeźwień, a nie na parkiet – powiedziała mu Liza do ucha.
– No, już rozchmurz się – zwróciła się do Alka, gdy jeszcze chwilę po powrocie do stolika nadal siedział blady ze zdenerwowania.
– Ten burak mnie wkurzył – wycedził matowym głosem.
– Co? Szurał ktoś do ciebie? – zainteresował się Radek.
– Tutaj trzeba uważać – wtrąciła Julita. – Wczoraj mama czytała w Głosie Wybrzeża, że właśnie w Non-Stopie kilkudziesięcioosobowy gang sopockich chuliganów terroryzuje resztę młodzieży. Przeważnie biją chłopaków.
– Z ust Alka czuć było alkohol! – czy ty masz zanik węchu!? – wpadającym w histerię tonem Zofia Korycka zaatakowała męża. – Non-Stop to siedlisko zepsucia! Chyba jesteś mężczyzną i masz autorytet. Krysia widziała namiętnie całującego się Alka z tą Juchlińską. Przecież on jest jeszcze dzieckiem. Ta dziewczyna go zdemoralizuje. Przedwcześnie rozpocznie spółkowanie z kobietami, to zostanie seksoholikiem. Nie rozumiesz? Przestanie się uczyć.
– Chyba Zosiu przesadzasz. Przecież ta Ela to panna z dobrego domu. Zasięgnąłem miarodajnego wywiadu. Jej matka jest lekarzem psychiatrą. To jednak pewien poziom.
– Ty nie znasz całej prawdy na temat prowadzenia się Julity… Na jednej z prywatek Krysia przyłapała roznegliżowaną z trzydziestoletnim rozwodnikiem. Myślisz, że jej koleżanki są lepsze? – drżącym głosem powiedziała Korycka.
– O tym nie wiedziałem – ożywionym głosem odezwał się inżynier. – Tego mi nie mówiłaś.
– Bardzo cię proszę, Mateusz, zachowaj to dla siebie. Krysia powiedziała mi o tym w najgłębszym sekrecie. Musiałam jednak ci dać pełny obraz niebezpieczeństw, jakie zagrażają kształtowaniu się osobowości naszych synów.
* * *
Alek, dzielący na werandzie przybudówki wspólny wielki tapczan z Radkiem, rozmowę rodziców słyszał w całości. Na wprost jego twarzy z ust brata wydobywało się głośne chrapanie. Wraz z oddechem zionął na niego nieprzyjemny zapach. Późnym wieczorem, gdy wrócili z dziewczynami z długiego spaceru, wiecznie głodny Radek, ku uciesze dziewczyn, skonsumował prawie całą brytwankę ciasta z bakaliami, upieczonego przez ciocię Krysię na okazję wizyty zaprzyjaźnionych mecenasostwa Rynkiewiczów.
Młodszy brat nie spał już od świtu, pogrążony był we wspominaniu pocałunków z Juchlińską.
Mam wreszcie dziewczynę – myślał z dumą. Przypomniał sobie skierowaną do siebie cierpką uwagę, wypowiedzianą niedawno przez starszego kolegę na basenie. Ten szarpał się z drzwiami do kabiny damskiej przebieralni, gdzie piszcząca ze strachu ich koleżanka i nie chciała go wpuścić.
– Co ty dzieciaku możesz wiedzieć, o tym, co lubią młode dziwki? Nawet nie wiesz, jak wygląda pizda – usłyszał w odpowiedzi na swoje oburzenie: „daj jej spokój”.
Teraz, słysząc pełne oburzenia wypowiedzi matki na temat Eli i Non-Stopu, zdenerwował się. Przez chwilę chciał wejść i zaprotestować, lecz nie wiedział jak? Wstał ostentacyjnie głośno, zaszurał pantoflami. Rodzice umilkli.
* * *
Popołudnie było pochmurne. Julita z Elą pojechały do Wrzeszcza odwiedzić ciotkę Warszawianki, wrócić miały pod wieczór. Alek nie wiedząc, co robić z nadmiarem czasu, skierował się w stronę mola. Tam w pobliżu Non-Stopu zawsze coś się działo. Już na parę godzin przed rozpoczęciem tanecznego wieczoru kręciło się wielu amatorów rock and roll’owych emocji. Jak zawsze w sezonie, w stronę mola i z powrotem, sunęły spacerowym krokiem wystrojone tłumy wczasowiczów.
Alek ściskał owalny kształt bursztynu oprawionego w srebro pierścionka. Bawił się nim, obracał na palcu. Pierścionek miał dla niego szczególne znaczenie – dała mu do ponoszenia Juchlińska. Jej intencje rozumiał bez słów. Chciała go przekonać, jakby same pocałunki nie wyrażały tego dobitnie, iż uważa się za jego dziewczynę.
Zadowolony z siebie, zobaczył na tarasie kawiarni Pawilon wolny stolik. Brakowało przy nim dwóch krzeseł, bo przy sąsiednim rozsiedli się znani mu z widzenia bywalcy Non-Stopu. Jeden z nich zwrócił Alka uwagę. Był o parę lat od niego starszy. Krążyły o nim legendy, jako o najgroźniejszym z sopockich chuliganów. Uważajcie na braci Grajców – ostrzegł Koryckich poznany przed paroma dniami rówieśnik, syn gospodarzy wujostwa Andrzejów.
Janek Grajewski vel Grajca był najstarszym z czwórki rodzeństwa, z których wszyscy trenowali boks. Alek usadowił się obok. Zamówił lampkę wina. Kiedy kelnerka przyniosła wypełniony złotawą zawartością kieliszek, jeden z młodych sopocian przekręcił się na krześle, przyglądnął się Koryckiemu. Miał twarz niesympatyczną, cynicznie uśmiechniętego, niechlujnie odzianego łobuza. Pochylił się nad Grajewskim i szepnął mu coś do ucha.
– A wy nic nie zamawiacie? – dość ostro zwróciła się kelnerka do Alka sąsiadów.
– Wode sodowom i pięć szklanek – odezwał się sepleniący bas.
Alek zafascynowany był powierzchownością Janka Grajcy. Ten szczupły chuligan, miał urodę grających role odważnych mężczyzn, filmowego amanta. W jego gęstych, krótkich, skromnie przyczesanych na bok włosach jaśniała złocistość, przyjemnie harmonizująca ze śniadą cerą. Kołnierzyk jego granatowej koszuli wystawał z eleganckiej tweedowej marynarki w jodełkę. Spodnie miały starannie zaprasowane kanty. Towarzyszyła mu ładna i szykownie odziana dziewczyna. Alek pamiętał ją jako jedną z najefektowniejszych dziewczyn, widzianych za pierwszą bytnością w Non Stopie. Znacznie gorzej prezentowali się kompani Grajewskiego. Ci mieli twarze młodocianych kryminalistów. Świadczyły o tym blizny na ich twarzach i złamany nos pryszczatego rudzielca z trudem pociągającego, parzącego mu palce peta.
– Chodź no koleżko.
To chyba nie do mnie – pomyślał Alek.
– No ty. Do ciebie nawijam – ujrzał patrzącego mu w twarz Janka Grajcę.
Podniósł się z krzesła uśmiechnięty.
– Co, masz pierścionek? Pokaż no na chwilę.
Alek zdjął bursztyn w srebrze i podał go Grajcy. Sopocki chuligan obracał pierścionek w palcach.
– Skąd jesteś? – warknął ostro rudzielec ze złamanym nosem.
Korycki wzdrygnął się. Nie miał ochoty na rozmowę z tym wzbudzającym odrazę łobuzem.
– Mam ci powtórzyć!? – powoli podnosił się rudzielec z krzesła. Alek speszył się. Chuligan miał groźną minę, jakby za chwilę chciał go uderzyć.
– Z Katowic – przekornie skłamał.
– Wiesz, że Hanysy mają dzisiaj dostać łomot? – skrzywił miedzianą głowę i zbliżył się jeszcze bardziej.
Alek poczuł, jak odpływa mu krew z głowy, sparaliżował go strach. Przerażony, szeroko otwartymi oczami ujrzał zamykającą się dłoń gotową do zadania ciosu. Na przegubie powyżej pięści widniała wytatuowana błyskawica.
– Zbastuj Czerwonka! – zabrzmiał niski głos Grajcy.
– Poczekaj Janek – warknął rudy, tnąc nadal zezującym wzrokiem zatrwożonego Alka.
Nieoczekiwanie rudzielec poleciał do tyłu. O mało się wywrócił razem z metalowym krzesłem, na które został osadzony. To pociągnął go za pasek Grajewski. Wokół zapanowała cisza.
– Mógłbym cię już prosić o zwrot pierścionka? – zapytał Alek, chcąc jak najszybciej się oddalić.
– Jakiego pierścionka? – zapytała, udając zdziwienie ładna towarzyszka Janka.
– No mojego – niecierpliwił się Korycki.
– Już go nie ma – odpowiedział spokojnie Janek.
Alek poczuł nagły napływ gorąca. Zachwiał się, bo w nagłym wybuchu wściekłości chciał się rzucić na Grajewskiego. Powstrzymał się jednak. Patrzyły na niego zimne, wodniste oczy stężałej raptownie twarzy.
– Oddaj! Ty...!
– No dokończ – wycedził pobladły Grajca.
Alek rozglądnął się dookoła. Siedzący, przy pobliskich stolikach eleganccy konsumenci, odwrócili głowy. Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc.
– Ja cię bardzo proszę – zaskomlał do Grajewskiego. – Mnie na tym pierścionku bardzo zależy. Janek pytająco spojrzał na dziewczynę.
– Oddaj dzieciakowi, bo się rozpłacze – powiedziała, patrząc ze wzgardą na Alka.
– Już go nie ma – odbąknął Grajca.
– Proszę was – powtórzył Alek łamiącym się głosem.
– Może się znajdzie, ale idź kupić wino – powiedział Grajca.
– Poczekaj, zaraz przyniosę – matowym głosem zgodził się Alek.
Zdyszany biegiem dostrzegł rodziców na rozległym tarasie kawiarni, u podnóża Grand Hotelu. Siedzieli roześmiani w towarzystwie wujostwa Andrzejów i mecenasostwa Rynkiewiczów. W Alka piersiach tłukło się, oszalałe z wysiłku i przerażenia serce. Z trudem łapał oddech. Jego umysł pracował ogarnięty paniką: Co zrobić, by nie zostać nędznie upodlony w oczach Eli?
Już z daleka dostrzegł go mecenas i wymachiwał w jego stronę laską zakończoną gałką z perłowej masy.
– Witamy, witamy. Oto junior Korycki – oznajmił uroczystym głosem, ostentacyjnie kalecząc literę „r”. Przedwojenny hulaka Rynkiewicz uśmiechał się, wyciągając wątłą dłoń, połyskującą złotem rodowego sygnetu. Mieniąca się pąsami, najbardziej przebiegła w rodzinie ciotka Krysia, patrzyła na przybyłego z miną rozkosznie naburmuszonej dziewczynki. Alek uścisnął zimną kończynę adwokata. Zwrócił się drżącym głosem do matki.
– Potrzebuję pięćdziesiąt złotych!
– Ale co się stało? – zaniepokoiła się Korycka, dopiero z bliska dostrzegając trwogę syna.
– Błagam mamę. Proszę szybko! – dodał, nie panując nad dramatyczną ekspresją głosu.
– Wiem, kobieta – dobitnie oznajmił, podpity aperitifem mecenas. Korycka nerwowo otworzyła torebkę i wysupłała zielonkawy banknot z wizerunkiem rybaka.
– Twoje zachowanie to towarzyskie faux - pas – skarcił syna ojciec powściągliwym głosem.
Alek porwał pieniądze, bez słowa zerwał się do biegu. Zdziwionemu zachowaniem syna Koryckich Rynkiewiczowi, omalże nie wlatując do szklanki z herbatą, wypadł z oczodołu zawieszony na rzemyku monokl.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt