Powitanie z morzem - AndreaDoria
Proza » Inne » Powitanie z morzem
A A A
Pociąg miarowym stukotem kół odmierzał czas. Tadek stał przy otwartym oknie w korytarzu i nerwowo palił papierosa za papierosem. Odkąd wyjechał z Katowic, puścił z dymem już dwie paczki. W ustach czuł niesmak, język stawał kołkiem.
Pomimo tego odruchowo odpalił następnego i zaciągnął się dymem.
Za oknem przelatywały różne odcienie szarości. Szarość jaśniejsza, ciemniejsza szarość, bardzo ciemna - już prawie czerń. Tylko czasami w oddali zamigotało światełko w odległych zabudowaniach. Wbijał w nie wtedy wzrok, czerpiąc z blasku jakąś iskierkę nadziei. Odprowadzał spojrzeniem, wychylał z okna, by jego obraz jak najdłużej pozostał na siatkówce.
Jeszcze tylko kilka godzin, kilka godzin i ... właśnie. Co dalej?
Wielki znak zapytania zawisł w powietrzu. Strasząc? Niepokojąc?
Najgorsze, że w ogóle się pojawił.
Żeby tak można było wywabić go korektorem, przekreślić, zmiąć razem z pytaniem i wyrzucić do kosza. Nic z tego. Tkwił uparcie w umyśle koncentrując wszystkie myśli wokół siebie.
Tępym wzrokiem wpatrywał się w cienie za oknem.
Niebo zaczynało różowieć, nadając krajobrazowi krwisty odcień.
Wkrótce wielka czerwona kula wychyli swój rąbek zza horyzontu, przywracając oczom wrażliwość.
Od kilku minut odczuwał jakąś zmianę w powietrzu. Nozdrza odurzone tumanami tytoniowego dymu z lubością wchłaniały nowe zapachy. Żywiczny aromat sosnowego lasu, połączony z czymś, czego jeszcze nie znał. Z zachłannością rzucił się na ten nowy bodziec. Czyżby tak pachniało morze?
Znaczyłoby to, że wkrótce dotrze do celu. Spojrzał na zegarek - "czwarta dziesięć".
Jeszcze dziesięć minut. Wszedł do przedziału i zdjął z półki pustą walizkę. Jej lekkość sprowadziła na swoje miejsce znak zapytania. Druga dłoń machinalnie powędrowała po paczkę "Klubowych".
Po kwadransie stalowy rumak zaczął zwalniać swój bieg i piszcząc przeraźliwie metalem trącym o metal, zatrzymał się na stacji.
Kołobrzeg - ujrzał w mdłej poświacie dworcowych latarni.
Chwycił swój bagaż ( czy to bagaż?) i wyszedł na peron. Z ciekawością rozglądał się po okolicy, przypatrując budynkom wynurzającym się z porannej szarówki.
W umyśle pojawiły się podręcznikowe wiadomości. To gdzieś tutaj odbyły się zaślubiny z morzem.
Zauważył, że walizkowiczów było dużo więcej. Cały peron wypełniali młodzi ludzie.
Większość butnych, wulgarnych. Przekrwione białka oczu wskazywały, co było tego przyczyną. Podobnych do niego, zatopionych we własnych myślach było niewielu.
Najwyżej dwie, trzy osoby.
Powlókł się w kierunku dworca. Przebiegł wzrokiem rozkład jazdy.
Trzebiatów, Trzebiatów - jest. Jeszcze pół godziny.
Nie miał na nic ochoty, nawet na piwo. Siadł na ławce czując ogromną wewnętrzną pustkę. Znak zapytania pulsował zgodnie z biciem serca.

***

Zupełnie nie pamiętał jak wsiadł do pociągu. Zmysły odżyły dopiero na dworcu w Trzebiatowie. Już tam byli, czekali, zacierali z radości ręce onanizując się sadystycznymi myślami.
Szereg zielonych ciężarówek. Zielone kabiny, zielone burty, zielone plandeki.
"Zielono mi"- zadźwięczało mu w głowie zupełnie nie na miejscu.
Przed samochodami tabliczki z numerami jednostek. Odnalazł swoją.
"Kraz"- odczytał przechodząc obok maski pojazdu. Pierwszy raz widział takie potwory. Zbliżył się niepewnie.
Sprawdzenie "biletu", czyjeś ręce wyciągnięte z góry, krótki lot w powietrzu i wylądował na twardej, drewnianej ławce w trzewiach zielonego Lewiatana.
- A on do wojska ...
Zaintonował ktoś przepitym barytonem.
- Stulić pyski!
Zagrzmiał właściciel polowego munduru.
Śpiew urwał się przecięty ostrzem komendy.
Zielona maszyna zakrztusiła się, zawarczała, wyrzuciła z siebie kłęby smrodliwego dymu i ucichła. Po chwili rozrusznik ponownie przywrócił życie jej mechanicznemu sercu. Zadrżała i powoli ruszyła przed siebie, wypełniając puste o tej porze uliczki, stukotem mechanicznych koni. Ciężarówka trzęsła niemiłosiernie na kocich łbach, wyznaczających brukowany trakt wśród łąk. Z prawej strony wschodzące słońce kąpało się w falach leniwie płynącej rzeki.
- Rega.
Odezwał się jakiś znawca geografii.
"Mrzeżyno" - odczytał mijany drogowskaz. Zatem to już tutaj.
Coś się skończy. Zacznie nowy rozdział swojej książki życia.
Maszyna gwałtownie skręciła na most nad rzeką.
Chwila postoju i ruszyli dalej. Zauważył opadający szlaban, zmuszający białego orła do przycupnięcia na ziemi.
Jechali przez las. Powykręcane artretyzmem sztormowych wiatrów sosny przybierały dziwne kształty. Warkot silnika wydawał się świętokradztwem w tym miejscu.
Kolejna brama, kolejny krótki postój. Maszyna z niechęcią zmusiła się do ponownego obrotu swych kół.
Jakieś budynki po drodze. Ściany z czerwonej cegły, czerwona dachówka. Zielone igły sosen zaglądają do okien. Czerwień z zielenią tworzą frapującą kompozycję.
Wystrzał z rury wydechowej, szarpnięcie rzucające ich na siebie i samochód zamarł.
Uszy z wdzięcznością przyjęły tę ciszę.
- Z wozów.
- Przed stołówką ... w dwuszeregu ... zbiórka!
Rozległo się na zewnątrz.
Popatrzyli niepewnie po sobie.
- No co jest kurwa mać!
- Sierściuchy uszu nie myły? Wyłazić biegiem, bo wam nogi z dupy powyrywam.
Krzyk odbił się wielokrotnym echem od ścian sąsiednich budynków.
Poskutkowało. Rzucili się do burty.
Uformowali jako taki dwuszereg.
Znajdowali się na brukowanym placyku. Z trzech stron otaczały go parterowe zabudowania. Ze środkowego strzelała w górę murowana wieża.
Kurdupel w randze kaprala mierzył ich pogardliwym wzrokiem.
"Ale karakan" - pomyślał Tadek.
- Słuchać hołoto.
Karakan wydał głos niewspółmierny do wzrostu.
- Armia zadbała o was. Teraz zjecie posiłek. Potem zbiórka w tym samym miejscu.
- W prawo ... zwrot.
Okazało się, że "w prawo" nie dla wszystkich znaczy to samo.
- Kierunków hołota nie rozróżnia?
Darł się Karakan.
W końcu wszyscy zwrócili się w tę samą stronę.
- Naprzód ... marsz.
Ruszyli niemrawo przed siebie.
Aluminiowe tace, aluminiowe miski i talerze.
Chochla grochówki, talerz przecięty ciałem solonego śledzia, w kubku coś przypominającego zaróżowioną wodę.
Ledwo doszedł do stolika, zagrzmiało.
- Koniec jedzenia!
- Przed stołówką zbiórka!
Później rozpoczął się świński galop. Zmysły ledwo rejestrowały nowe miejsca, nowe sytuacje.
Fryzjer.
Z żalem patrzył, jak hodowane przez lata długie kędziory, ścielą się gęstym dywanem po podłodze. Kim jest ten człowiek patrzący na niego z lustra. Twarz pozbawiona jego chluby wydaje się taka obca.
Pieczątka w książeczce.
Czwarta kompania, pierwszy pluton.
To jego nowy dom, nowa rodzina na najbliższe miesiące.
Pobieranie umundurowania.
Stalowy mundur wyjściowy, orzełek na czapce otoczony husarskimi skrzydłami, moro (ależ tu kieszeni!), pasy, dres, bielizna, buty, onuce.
Pierwszy raz się uśmiechnął, widząc jak niektórzy z konsternacją obracają w rękach kawałki białej flaneli.
Za małe, za duże, nieważne - liczy się sztuka.
Walizka nie jest już pusta. Zawiera ostatnie rzeczy, które łączą go z dawnym światem.
Wolno wypisywał adres, chcąc je mieć jak najdłużej przy sobie.
Łaźnia.
Kamienna wieża zdradziła swoje przeznaczenie.
Kolejne upokorzenia.
- Wypiąć dupska!
- Rozsunąć pośladki!
- Ściągnąć skórkę!
Wykonywali bezwiednie polecenia jak stado baranów prowadzonych na rzeź.
Ukrop z prysznica.
Lodowata struga.
Brak wody.
Mydło boleśnie szczypie oczy.
Śmiech starego wojska zgromadzonego przy wejściu.
Pośpiesznie wycierał ręcznikiem pianę z ciała.
- Wyłazić. Biegiem!
Ślizgając się na mokrych kafelkach biegnie do wyjścia.
Kompania.
W czasie przemarszu wchłaniał widoki okolicznych piaszczystych wzgórz porośniętych lasem. Smakował oczyma soczystą zieleń. Do uszu docierał szum fal łamiących się na pobliskim brzegu. Widoki koiły, dawały siłę.
Piętrowy budynek kompanii krwawił czerwoną cegłą. W środku odurzał zapachem pasty do podłogi.
Przydzielono mu salę na piętrze. Szereg piętrowych łóżek wzdłuż ścian.
Metalowe, szare szafki. Przy drzwiach typowa żeliwna koza.
- Boże! Jak ten piecyk ogrzeje tak wielką salę.
Okazało się, że Karakan jest ich dowódcą plutonu.
Z miejsca przystąpił do pokazania kto tu jest panem.
- Słuchać koty zajebane.
- Teraz pokażę jak się ścieli łóżka.
Materac, prześcieradło, koc, drugi koc, poduszka, taboret.
(Taboret? - co tu robi taboret?)
Nowe zastosowanie sprzętu. Taboret żelazko działał jak należy.
- Teraz ogony, macie pięć minut, by doprowadzić koja do wyglądu.
Wydarł się Karakan, dodając sobie wzrostu siłą głosu.
"Cholera! Że też trafiło mi się górne wyrko" - myślał zrozpaczony Tadek.
"Ci na dole mają dwieście procent łatwiej".
Ręce niezdarnie próbowały naśladować ruchy kaprala.
Minęło pięć minut i rozpętało się piekło.
- Co to jest kurwa mać! To mają być pościelone Krazy?
Karakan aż poczerwieniał na twarzy.
- Wy zasrańce! To po to PAN KAPRAL pokazywał, męczył się, żebyście nie umieli powtórzyć?
- Gleba!
Padli plackiem na podłogę.
- Pojebańcy! Dam wam taki wycisk, że się wam jaja spocą!
Furkot w powietrzu, jęk sprężyn, trzask przewracanych szafek.
Po kilku minutach sala przypominała pobojowisko.
Stos koców, poduszek, materacy piętrzył się na podłodze. Szczyt wieńczyły poprzewracane szafki.
- Dziesięć minut na porządki.
Zapiał "mały kapral" wychodząc z sali.
"Dziesięć minut? To niemożliwe".
Miotali się po izbie, przeszkadzając sobie nawzajem.
Po kilku chwilach powtórka z rozrywki.
- Padnij!
- Powstań!
- Padnij!
- Powstań!
Aż do znudzenia.
Wzgórze powróciło na swoje miejsce pokrywając znaczną część podłogi.
Jest wzgórek, nie ma wzgórka. Jest, nie ma.
Zaczynało to przypominać sztuczkę szalonego iluzjonisty.
Karakan znudził się wreszcie i dał im spokój.
Doprowadzili salę do porządku. Przysiedli na stołkach ocierając pot z czoła.
"Jezu! Powiedz, że to tylko sen" - modlił się Tadek - "Przecież to nie ma sensu. Irracjonalne widowisko".
Przymusowy dziennik telewizyjny.
Oczy przymykają się, przymykają. Przyjemne ciepło rozpływające się w mięśniach.
Bolesne uderzenie w potylicę.
- Nie spać!
Minuta na mycie.
Przepychanka przy podłużnej białej rynnie.
Wreszcie upragniony krzyk dyżurnego.
- Capstrzyk.
Z ulgą ładują się w skrzypiące piętrowce.
Nie na długo.
Błysk światła i wrzask.
- Pobudka!
- W spodenkach ... przed kompanią ... zbiórka !
Posłusznie wybiegają na zewnątrz.
- Za łazikiem ... biegiem ... marsz!
Bose stopy z ulgą czują piasek po kilkudziesięciu metrach bruku.
Lewa ... Prawa ...
Lewa ... Prawa ...
Nie dam ... się ...
Muszę ... biec ...
Jeszcze ... jeszcze ...
Księżyc rzuca cienie drzew pod nogi. Dezorientują, utrudniają.
Ustępują jednak wkrótce przed czymś potężniejszym, piękniejszym.
Fosforyzujące, falujące błyski. Zatracona granica między niebem a ziemią. Morze.
Witaj ... morze ...
Dalej ... dalej ...
Piękne ... jesteś ...
W świetle ... gwiazd ...
Nogi grzęzną w miałkim piachu.
- Padnij!
- Czołganiem ... naprzód!
- Powstań!
- Granat!
- Pękł!
Piasek klei się do przepoconego ciała. Jaki on drobniutki.
Wrócili przed pierwszą. Ciężko zwalili do łóżek.
Zasypiał z widokiem roziskrzonych fal pod powiekami.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
AndreaDoria · dnia 17.03.2007 15:55 · Czytań: 530 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty