Incydent z pierścionkiem odzyskanym za flaszkę wina „Tur”, nie był decydujący, ale na pewno istotny dla podjęcia przez braci idei zaproponowanej przez Radka. Postanowili po powrocie z wakacji zacząć trenować boks w jedynym, w Wałbrzychu pięściarskim klubie Handlowiec. Już od dwóch lat drażniły matkę lekarkę ciągoty synów do boksu i towarzyszące ich walkom skutki. Dwa razy musiała tamować krwotoki z nosów, raz opatrywała rozciętą wargę. Dotąd staczali pojedynki w rękawicach z płótna i wypchane szybko ubijającą się watą, które uszyła służąca pani Zyta repatriantka z ZSRR.
Po paru tygodniach bywania w Non-Stopie bracia Koryccy doskonale wiedzieli kto i mając jakiego rodzaju atuty, nadaje ton tanecznym wieczorkom. Najwyżej postawioną elitę, wedle hierarchii bywalców, stanowili wokaliści i muzycy z Czerwono-Czarnych. Wokół zespołu kręciło się najwięcej nastoletnich dziewcząt i chłopców pragnących dostąpić łaski osobistego poznania któregoś z idoli czy choćby słuchania ich w czasie przedpołudniowych prób. Niektórzy nosili za muzykami sprzęt, podlizywali się, rzadko lub nigdy nie doświadczając łaski nawiązania bliższego kontaktu. Częściej byli wykpiwani przez znajomych i pogardzani przez chuliganów. Grupę, nieomal na równi z muzykami elitarną, stanowili wpadający tu by podrywać dziewczyny cinkciarze z Gdyni i Gdańska albo alfonsi z pobliskiego Grand Hotelu. Ci wyróżniali się wyszukanym zachodnim ubiorem, swobodnym stylem bycia i rozmachem w serwowaniu nastoletnim dziewczynom ajerkoniaku i szampana, by podpite łatwiej wywozić nocne imprezy kończące się nierzadko intymnymi zbliżeniami, a nierzadko gwałtem.
Muzycy, cinkciarze i alfonsi wiekowo przekraczali dwudziestkę, tymczasem średnia wieku bywalców Non-Stopu rzadko przekraczała wiek dojrzały. Wśród nastolatków też wyodrębniły się kastowe podziały, ale granice były bardziej płynne. Czasem skromny chłopak, którego jedynym kapitałem była twarda edukacja nabyta w poprawczaku z pozycji szaraka, nieoczekiwanie, stawał się kimś, z kim należało się liczyć. Niekiedy na godzinę lub krócej. Kiedyś Alek zauważył krótko ostrzyżonego blondyna. Sympatyczna twarz i proporcjonalna sylwetka chłopaka wzbudziła jego sympatię. Blondyn dostrzegł przychylny wzrok przyglądającego mu się Alka. Przestąpił parę dzielących ich kroków.
– Maś koleś śluga1? – zapytał niskim przepitym głosem.
Alek domyślił się, że chodzi o papierosa, wyciągnął paczkę mentolowych. Od chłopaka poczuł zapach wódki. Na Koryckiego patrzył przenikliwie, spod nisko opuszczonego czoła.
– Weź dwa – zachęcił Alek, widząc u nieznajomego skrępowanie.
– Wezmne dla wafla – powiedział, wsadzając drugiego papierosa za ucho. – W poźontku jesteś. Jakby ktoś do ciebie zaśiumiał… to wieś. – Wykonał krótki zamach jak przy zadawaniu ciosu.
– Przepraszam – na odczepkę powiedział Alek. – Jestem z dziewczyną. – Wykręcił się od bliższego zacieśniania znajomości. Skierował kroki w stronę wejścia, gdzie zobaczył wchodzące Juchlińską i Julitę.
Obietnica zapewnienia mu obrony nie była dla Alka wiarygodna. Jako codzienny bywalec Stopu krótko ostrzyżonego blondyna widział po raz pierwszy. Przywilej dobrego samopoczucia z racji twardych pięści przysługiwał tu jedynie chłopakom z otoczenia Janka Grajcy, Witka Wielgosza i Tadka Górskiego. Ci, jak i sam Janek, zwany Królem Sopotu i Nocy, rekrutowali się spośród juniorów trenujących w sekcjach bokserskich Wybrzeża i Gedani. Średni z trójki braci Grajców, mało znany w Non-Stopie, był mistrzem Polski juniorów w wadze koguciej. Ci chuligani jako sportowcy, przeważnie, byli już skończeni. Paru z nich jeszcze czynnie trenowało, lecz wydaleni z obozu kondycyjnego za spożywanie alkoholu pojawili się na tanecznych wieczorkach w bluzach z emblematami Gedani i BKS Wybrzeże. W Non-Stopie szybko szyldom klubów przysporzyli niechlubnej sławy. Zupełnie bezkarnie uchodziło im masakrowanie zbyt swobodnie czujących się młodocianych elegantów. Mający przed nimi respekt, powołani do pilnowania porządku ormowcy, widząc zapowiadającą się bijatykę, szybko odwracali głowy i skwapliwie się oddalali.
Właśnie Alek przeciskał się, niosąc dziewczynom śmietankowe koktajle, kiedy koło baru zaczęła się bójka. Sopocianin, jeden z wielbicieli Czerwono-Czarnych noszący za muzykami sprzęt, złapał za klapy marynarki siedzącego przy stoliku chłopaka, bódł go jak baran. Nikt z jego towarzystwa nie kwapił się, aby bronić ofiarę. Ciosy z głowy nie były zbyt skuteczne. Poszkodowany powstał i wyrywając się z rąk oprawcy, dryfował do tyłu, wycierając rozbite usta.
– Śmiejesz się, kurwa, z sopociaka?! – krzyczał na chowającego się za innymi przerażonego chłopaka. Usiłował go dopaść ponownie. Odepchnął zawadzającą mu postać. Odepchnięty złapał go za ręce.
– Nie rozpychaj się! – zwrócił się do napastnika.
Alek rozpoznał blondyna, któremu dał papierosy. To on stanął na drodze awanturnikowi. Agresywny sopocianin natychmiast zadał cios głową. Blondyn odchylił się, przyjmując uderzenie na klatkę piersiową. Błyskawicznie, także głową, skontrował. Rozległo się suche trzaśnięcie. Napastnik wywracał się na plecy z szeroko otwartymi, zdziwionymi oczami. Blondyn się gdzieś ulotnił. Krwawiącego z nosa sopocianina, złapali pod ramiona dwaj umundurowani ormowcy i wywlekli w stronę wyjścia.
Korycki poczuł ponowny przypływ sympatii do dzielnego zwycięzcy. Uświadomił sobie, że deklarujący się jako potencjalny obrońca chłopak o ładnej twarzy, rzeczywiście dysponował mocnymi atutami. Uderzenie w jego wykonaniu było przedniej marki. Sympatię do niego podzieliło także towarzystwo chłopaka, którego bił wydalony z Non-Stopu sopocianin. Blondyn został zaproszony do stolika, gdzie trzymając się za rozbite usta, siedział obroniony przez niego chłopak. Podczas kilku kwadransów wystrzeliło tam parę korków polskich szampanów Perlistych. – Fetowano nową, cenną w Non-Stopie znajomość. Pod wpływem musującego trunku w zaproszonym blondynie zaszła metamorfoza. Gdzieś ulotniły się jego kompleksy. Pomimo lichego odzienia wyglądał przyjemnie. Jego szczupłe policzki pokryły się rumieńcami, oczy iskrzyły blaskiem. Odważny młodzian podobał się dwóm dziewczynom, koleżankom pobitego chłopaka. Zerkały na niego i chichocząc, mówiły coś sobie na ucho.
Alek przez chwilę miał ochotę do niego podejść, przypomnieć się i zaprosić go na kieliszek wina. Jednak dał sobie spokój. Ten nagle wylansowany bohater, wracając z parkietu, wyraźnie się zataczał.
Po raz ostatni blondyna zobaczył w obszernej ubikacji Non-Stopu. Tam rozgrywała się większość pojedynków. Zaskoczony Alek był świadkiem, jak jeden z byłych uczestników obozu pięściarskiego demoluje sympatycznego blondyna fachową serią sierpowych i haków. – Po paru sekundach niedawny tryumfator leżał na brudnej podłodze z opuchniętą i zakrwawioną twarzą, miał nieprzytomne otwarte oczy.
Potęga bokserskich umiejętności świty Grajcy, dla męskiej połowy bywalców, stała się życiową udręką. Sopocianie bili najczęściej bez powodu. Koryccy, w których pięściarze chuligani wyczuli chłopaków wesołych i chętnych, by czasem postawić wino, wkupywali się w ich łaski.
Nie brakowało zgrzytów. Raz Alek, nie znając najmłodszego z braci Grajców, nieco ironicznie spojrzał na młodszego od niego chłopca. Płowy blondynek, z opadającą na oczy po dziecinnemu grzywką, rozpychał się na ścieżce pomiędzy stolikami. Robił to nachalnie i co wydawało się Alkowi zabawne, pomimo niedużej postury, szeroko rozstawił ramiona jak napinający mięśnie kulturysta. Chłopiec na Koryckiego podniósł oczy.
– Chcesz w ryja? – Alek usłyszał ochrypły głos intruza.
Twarz chłopaka była napięta. Alek przypomniał sobie, że niedawno go widział wieczorem. Stał na zacienionym drzewami skwerze w gronie rówieśników. Przed nimi klęczał starszy od nich chłopak. Alek uświadomił sobie, że klęczący chłopak dochodził do siebie po nokaucie.
– Chyba nie chcesz mnie uderzyć? – wykrztusił Alek zduszonym głosem.
– To sej uważaj – powiedział malec, zadając na postrach dość mocny cios, grzęznący w nie napiętych mięśniach brzucha Koryckiego. Alek poczuł, jak zatkało mu oddech, spętał go wstyd i strach. Tkwił bezwolny. Pragnął jak najszybciej wydobyć się z tej kompromitującej sytuacji. Młodszy chłopak podał mu dłoń.
– Tomek jestem – usłyszał.
– Ja Alek – Korycki pochylił się zawstydzony zawieraniem żenującej znajomości.
Kiedy kwadrans później zapytał Heńka, syna gospodarzy ciotki Krysi, co to za szczeniak? – Zrozumiał swą pomyłkę.
– To, Tomek Grajca, na niego uważaj – z rozbieganymi niepokojem oczami wycedził Heniek.
Ela Juchlińska, poprawiając w lusterku puderniczki makijaż, skrzywiła się z dezaprobatą. Mimowolnie słuchała dialogu braci Koryckich, którzy z pasją komentowali widzianą poprzedniego dnia bójkę przy wyjściu z Non-Stopu.
– Pięknie go strzelił! Mówię ci – zachwycał się Radek sierpowym, wyprowadzonym przez sopockiego boksera uciekiniera z kondycyjnego obozu.
– To mówisz, że ten bykowaty w dżinsowym komplecie, który padł po ciosie, to wicemistrz Polski juniorów w zapasach? – zapytał młodszy brat.
– Jak Boga kocham. Zresztą zapytaj się Heńka.
Alek na chwilę zamilkł, chciał dopytać o szczegóły incydentu, kiedy usłyszał zniecierpliwiony głos swojej sympatii.
– Przepraszam cię, ale ja już nie mam czasu – oburzonym głosem odezwała się Ela. – Przyjechali moi znajomi z Warszawy.
– Przecież miałaś się spotkać z nimi pod wieczór? – Zdziwił się brat Radka.
Dziewczyna, patrząc w lusterko, poprawiła spinkę we włosach, po czym odwróciła i ruszyła w stronę centrum Sopotu.
– Zmieniłam plany – powiedziała cynicznie, odchodząc.
Oddalała się zdecydowanym dystyngowanym krokiem.
– Nieźle kręci dupą – skomentował Radek widok Juchlińskiej. – Nie lubię tylko jej głupiego śmiechu.
Nagle dziewczyna wydała się Alkowi bardzo droga.
– Elka zaczekaj! – krzyknął, ruszając za nią biegiem.
– Ale z ciebie baran – dogonił go złośliwy głos Radka.
Juchlińska nie zatrzymała się. Kroczyła zdecydowanie jakby nieco szybciej.
– Puść mnie. – Wyrwała się, kiedy ją dogonił i chwycił za ramię.
– O co się na mnie gniewasz? Przecież mieliśmy jechać razem do Gdyni – powiedział zdyszanym głosem.
Szła, milcząc, przed siebie. Wyglądała bardzo ładnie. Ogarnęła go fala zazdrości. Już parę dni temu Julita pokazała Eli telegraficzny anons o przyjeździe niejakiego Jarka z Romanem. To Juchlińską podejrzanie podekscytowało. W rozmowie dziewczyn za często padało nazwisko Jurkiewicz. Teraz wydało się Alkowi wszystko jasne: ów Jurkiewicz znaczył dla niej więcej od niego.
– Wcale się nie gniewam – odpowiedziała z odcieniem kokieterii.
– To wróć się i pojedziemy do Gdyni, tak jak się umawialiśmy. Proszę cię – wziął dziewczynę pod rękę.
– Proszę, abyś mnie nie dotykał. – Wyrwała się gwałtownie. – Myślałam, że jesteś wrażliwym chłopakiem, a widzę w tobie coraz więcej szczeniactwa. Teraz przepraszam, przestań mnie zadręczać swoim towarzystwem.
– Dobrze – odbąknął złamanym głosem, zwolnił kroku.
W brzuchu poczuł ściskanie, w kolanach słabość. Zapragnął zemsty. Zawrzało w nim, chciał się na nią rzucić, szarpnąć za rękę, pociągnąć z powrotem. Jeszcze przestąpił parę szybszych kroków. Właśnie mijała się z Juchlińską rodzina opływająca w dolarowy dostatek. Pamiętał tych wczasowiczów sprzed paru tygodni. Obserwował ich, samotnie leżąc na plaży.
Coś w urodzie opalonej matki przypominało Elę. Szła z podniesioną głową, świadoma urody i ponętnych owali własnego ciała w efektownie podkreślającej jej kształty oprawie skąpego ubioru. Miała ładne i zadbane dzieci oraz męża z ciężkim od złota zegarkiem. Trzymająca przenośny magnetofon, pewna siebie córka na speszonego Alka zerknęła z pogardą – jak nie dawno dziewczyna Janka Grajcy.
Zatrzymał się i skręcił w bok. Do domu, gdzie kwaterę wynajmowali rodzice, ruszył okrężną drogą. Był moralnie zdruzgotany. Mijał wczasowe pensjonaty. Miały dobudowane jeszcze przed wojną ozdobne drewniane werandy z odpadającymi od nich płatami lakieru. Na asfalcie wąskiej uliczki beztroskie dzieci grały w klasy. Przypomniał sobie, że tu już był. – Tak, naprzeciwko kilka lat wcześniej wynajmowanego przez Koryckich pokoju stała teraz rozpoznana przez niego posesja. Domek przed wojną zakupiony przez dziadka lwowskiego chirurga, a po wojnie zarekwirowany przez komunistów, prezentował się żałośnie. Zachwalany przez matkę, jako luksusowa willa, niczym nie zasługiwał na takie określenie. Z murów odlatywał tynk. Jedynie odrapana weranda z drzwiami wejściowymi, kunsztownością butwiejących stolarskich wykończeń przypominała dawną świetność. To wrażenie dodatkowo przygnębiło Alka.
Parędziesiąt metrów dalej był zakręt. Skręcając, mógł dojść bezpośrednio do kwatery rodziców. Poszedł jednak prosto. Chciał być sam. Wstydził się przed rodzicami, bratem i kuzynką. Znalazł się poza centrum Sopotu i miejscami, gdzie ostatnio bywał. Pozbawiony emocji, jakie odczuwał, spotykając bywalców Non-Stopu, bez Eli, poczuł w sobie dziwną pustkę. Znacznie wyraziściej niż wtedy na plaży, zdał sobie sprawę, jak daleki dystans dzieli go od minionych lepszych dni. Tu spędził kiedyś wakacje z rodzicami i Radkiem. Rozpoznał mijane podwórko. Nie było już tym przytulnym miejscem, gdzie przed kilku laty, ganiał się z rówieśnikami i kudłatym kundlem Pickiem. Wszystko stało się mniejsze, było zaśmiecone. Szopa do przechowywania opału, kiedyś podczas zabaw – tajemniczy warowny zamek - przedstawiała walącą się, próchniejącą budę.
Tu, na peryferiach snobistycznego kurortu, życie biegło inaczej. Nieefektownie odziani ludzie, zaprzątnięci trudami szarej egzystencji, pielęgnowali przydomowe grządki, nosili siatki z zakupami. Na Alka, ubranego w okazyjnie zakupioną dżinsową bluzę i zawiązaną pod kołnierzykiem koszuli aksamitną tasiemkę, spoglądali bez życzliwości.
Dwaj mężczyźni w rybackich pelerynach mijając się z przygnębionym Koryckim, spoglądali na niego z wyraźną ironią. Poczuł zapach wódki.
Co się tak gapicie? – chciał na nich warknąć. Jedynie złowrogo spojrzał. Jeden z rybaków obejrzał się, po czym stanął.
– Zaczekaj, ten pajac czegoś szuka – powiedział do kolegi.
– Chce w jołopę? – Zagadnął, obracając się jego kompan.
Alek też przystanął. Agresywność mężczyzn jednak go speszyła. Wyczuł, że każdy gest z jego strony mógłby skończyć się beznadziejną porażką. Odwrócił się, usiłując nadać ruchowi nonszalancką obojętność.
– Wciągnąłbym cię nosem gówniarzu – usłyszał za plecami.
Alek ze zdenerwowania dygotał.
Janek Grajca, by im tego nie popuścił. Parę jego ciosów i leżeliby na ziemi – przemknęło mu przez głowę.
1 Szlug – papieros w gwarze więziennej.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt