Rozdział III
Panie Lawson co do jednej zgodziły się, że przez swoich krewnych zostały potraktowane, delikatnie mówiąc, niegrzecznie. To by też była ostatnia rzecz, na której temat miały zbliżone poglądy, ponieważ dla każdej z nich hrabstwo D,. i przeprowadzka do tak cudownie nieszczerze zachwalanego przez panią Seymour domku była wydarzeniem niosącym odmienne plany, oczekiwania na przyszłość i emocje.
Stan ich nowego domu był wprost proporcjonalny do czasu, jaki poświęciła pani Seymour na jego wybór, a było to ledwie kilka dni, czyli mało zachęcający. Ciasne, ciemne pokoje z widokiem na pokrytą szarawą mgłą i lekką zasłoną irytującej mżawki dolinę stanowił wstrząs dla wychowanych w przestronnych, wygodnie umeblowanych komnatach Limmer Park panien Lawson. Każda z nich starała się radzić sobie z tym wstrząsem na swój sposób. Emma, woląc się nie rozglądać, poszła z matką oglądać kuchnię i spiżarnię. Frances lamentowała, krztusząc się łzami i życzeniami pomoru drobiu dla kochanej ciotki, że nie będzie dostatecznie dużo miejsca na jej suknie i fortepian. Lucy, rozweselona odmianą otoczenia i tajemniczym, jakby rodem z łzawej powieści, wyglądem domu biegała po dolinie, krzycząc coś o duchach i skutecznie wyrabiając opinie sobie i własnej rodzinie u najętej kucharki. Sara rozwieszała swoje obrazki, przekonując każdego, kto się nawinął, że wszystko będzie dobrze. Natomiast Mary Jane, po uspokojeniu się poprzez kojące tupanie nogami w zakurzoną podłogę, skwitowała całą tę sytuację stwierdzeniem :
-Żyć bez luksusu łatwo, gdy się go nie zna, ale odzwyczaić się niestety już trudno.
Było to prawdziwe, lecz stosunkowo mało pocieszające.
Minęło jednak parę dni, podczas których uporały się wreszcie z męczącym rozpakowywaniem niezliczonych kufrów z rzeczami, jakie pozwolono im łaskawie zatrzymać z poprzedniej siedziby i mogły się swobodnie rozejrzeć po okolicy. Gdy pierwsze emocje ucichły, musiały przyznać, że pokoje wcale nie są tak ciemne i ciasne, jak im się to z początku wydawało, w zasadzie z braku lepszego określenia można je nazwać przytulnymi, a dolina ze swymi wysokimi drzewami, dalekim odgłosem morza i malowniczymi wzgórzami wokół jest, ogólnie rzecz biorąc, urocza. Co prawda pozostawało ponurym faktem to, iż Frances musiała się wyrzec wielkich szaf dla swych szmatek, Emma miejsca do spokojnych, samotnych rozmyślań, Mary Jane konnych przejażdżek, a ich matka czystej kucharki oraz przyjemności niezastanawiania się, co pływa w zupie, lecz to były błahostki.
Coś o wiele poważniejszego niż brudna kucharka zajmowało myśli pani Lawson i skutecznie sprawiało, ze były nie najweselsze. Jej córkom mały domek wydawał się bezpieczną przystanią po wszystkim, co je ostatnio spotkało i może tylko Emma domyślała się, jak pozorne i kruche jest to poczucie bezpieczeństwa. Pani Lawson nie miała prawie żadnych pieniędzy, bo to, co niespodziewający się szybkiej śmierci mąż jej zostawił przy pięciu młodych córkach i braku widoków na poprawę można było spokojnie nazwać niczym. Na dodatek również to rnicr1; wydawało się złośliwie płynne i trudne do zatrzymania, więc pani Lawson starała się myśleć raczej o zupie niż o ponurej perspektywie nędzy rysującej się coraz wyraźniej.
Emma przewidywała, iż są biedne, ale wierzyła cichym zapewnieniom matki. We właściwy dla siebie spokojny i chłodny sposób przyjęła zmianę sytuacji rodziny i zaczęła robić to, co jej podpowiadał rozum, któremu zawsze ufała, czyli restrykcyjnie obcinać wydatki. Mając więcej poszanowania dla uczuć i przyzwyczajeń innych, kłócącego się teraz z racjonalnym rozumowaniem, niżby się mogła po sobie spodziewać, zaczęła oszczędzać najpierw na sobie i własnych przyjemnościach. Dopiero potem, walcząc czule, ale stanowczo ze łzami, krzykami, smętnymi westchnieniami, trzaskaniem drzwiami oraz innymi temu podobnymi oznakami niezadowolenia sióstr ograniczała wydatki cudze.
Po drastycznych, lecz niewątpliwie koniecznych, cięciach i tak mocno nadwątlonego budżetu pań Lawson, mieszkankom małego domku w dolince nie pozostawało wiele do roboty. W każdym razie nic wartego uwagi i przyjemnego, bo nowych obowiązków głównie natury gospodarczej i kulinarnej im przybyło. Poza odprężającym wycieraniem kurzy, trzepaniem dywaników i karmieniem kur, nierzadko nastawionych do przerażonych karmicielek wojowniczo, panie mogły spacerować, czytać, wyszywać albo oddawać się niewesołym rozmyślaniom. Mary Jane skwapliwie wykorzystywała każdą niemal wolną chwilę na czytanie, ale gdy po paru dniach doszła do wniosku, że jeśli jeszcze raz zobaczy przed sobą strofy Poper17;a po prostu zwariuje, zajęła się spacerowaniem. Towarzyszyła jej zwykle Sara lub Lucy. Czasem samotnie, czasem z towarzystwem energicznym krokiem przemierzyła w ciągu paru dni najbliższą okolicę, a im dalej się wypuszczała tym więcej optymizmu wlewały jej w serce zielone wzgórza i stalowoszare morze.
-Gdybyśmy tylko mogły sobie pozwolić na trzymanie konia!- zawołała impulsywnie do Sary pewnego dnia, gdy spacerując, spoglądały z góry na zamgloną dolinę- Spójrz tylko!- zatoczyła krąg dłonią- Jak tam pięknie! Tak chciałabym kiedyś zobaczyć coś poza naszą dolinką. Czy kiedy patrzysz na tamto wzgórze nie zastanawiasz się, co mogłoby się za nim kryć?
-Pewnie kolejne wzgórze- zaśmiał się Sara, obejmując siostrę w pasie i kładąc głowę na jej ramieniu- Ja lubię naszą dolinkę, nawet z jej mgłą i mżawką, która tak cię denerwuje.
-W takim razie muszę stwierdzić, że nigdy nie grozi ci przygnębiający stan niezadowolenia z własnego życia, ponieważ zawsze cieszysz się dokładnie tym, co masz i nie pragniesz niczego ponadto. To chyba najprostsza filozofia życiowa, a w każdym razie najpraktyczniejsza.
Sara westchnęła. Szczera i bezpośrednia Mary Jane zwykle wyrażająca swoje uczucia wprost nie domyślała się, że zawsze tak cicha i zamknięta w sobie Sara może przeżywać wszystko nie mniej intensywnie od niej, a tylko delikatność nie pozwala jej tego ubrać w słowa.
Pierwsze kilkanaście dni marca pani Lawson i jej córki spędziły jedynie w swoim szczupłym gronie. W hrabstwie D,. nie znały nikogo, a szereg zajęć związanych z przeprowadzką nie ułatwiał zawierania nowych znajomości. Frances dziwiła się, że nikt z najbliższych sąsiadów nie pokwapił się, by poznać nowoprzybyłych i od razu wyrobiła sobie pogląd na temat ich wątpliwych dobrych manier. Mary Jane naśmiewała się z niecierpliwości starszej siostry, podejrzewając, iż wiąże się ona tylko z chęcią jak najszybszego poznania wszystkich młodych, okolicznych kawalerów z dochodem przewyższającym trzy tysiące funtów rocznie i upolowania któregoś z tych nieświadomych zagrożenia nieszczęśników po to, by jej zapewnił przestronne szafy na suknie. Frances złościła się, lecz nie mogła zaprzeczyć.
Pewnego dnia Emma, Mary Jane, Frances i pani Lawson siedziały w bawialni, oczekując powrotu dwóch najmłodszych panien Lawson ze spaceru. Tego akurat dnia miały się przekonać o manierach mieszkańców hrabstwa D,.
-Ktoś do nas idzie!- zawołała zdziwiona Emma- Ale to ani Lucy, ani Sara.
-Bzdury. Kto inny mógłby zawitać do tego pustkowia. To muszą być one. Swoją drogą to dobrze, bo chętnie usiadłabym już do obiadu.
Mary Jane podbiegła do okna.
-Jeśli to Sara i Lucy, jak twierdzisz Frances, to pierwsza zaczęła nosić surdut, a druga cylinder. I zapuściła wąsy od poranka.
Wszystkie panie się zerwały, by przyjrzeć się gościom przez okno i ze zdumieniem ujrzały dwóch nieznanych mężczyzn, jednego starszego, drugiego młodszego podążających w stronę frontowych drzwi. W pewnym momencie młodszy zerknął w okno, na co każda zgodnie i prędko się pochyliła, zderzając się głową z najbliżej stojącą.
Nim panie zdążyły dojść do siebie już musiały witać, wygłaszać sztywno brzmiące grzeczności i wymieniać uprzejme uśmiechy.
Niespodziewanymi gośćmi byli ich najbliżsi sąsiedzi czy też raczej delegacja całej rodziny w postaci ojca- pulchnego niczym pączek pastora Daviesa oraz syna- Waltera Daviesa, który, o czym pastor poinformował swe nowe sąsiadki, gdy tylko wymiana grzeczności się skończyła, również miał zostać duchownym.
Uwaga o planach życiowych syna była jedyną, którą pastor uraczył towarzystwo, ponieważ potem zajął się siorbaniem herbatki, a gdy już się nią odpowiednio rozgrzał, cichym pochrapywaniem i potakiwaniem komukolwiek, kto akurat coś mówił, w chwilach przebudzenia.
Walter Davies, zarumieniony choć w pokoju było chłodno, również, podobnie jak ojciec nie był zbyt rozmowny, lecz w przeciwieństwie do niego nie zasypiał, co w oczach rozbawionej Mary Jane stanowiło niewątpliwą zaletę.
- Są panowie naszymi pierwszymi gośćmi- powiedziała Emma- Jesteśmy wdzięczne, że mimo pewnej odległości i uciążliwej, tak kapryśnej w marcu pogody, udało wam się dotrzeć do nas.
Walter Davies odchrząknął.
- Odległość jest bardzo niewielka. Jestem przekonany, że zarówno panie, jak i pozostali sąsiedzi znajdą drogę do tak... eee... uroczego miejsca.
Frances wymownie westchnęła, na co on przełknął nerwowo ślinę.
Mary Jane, tknięta sympatią, spróbowała go ośmielić.
- Odwiedziny kolejnych sąsiadów będą zależały w pewnym sensie od panów. Będziecie naszą wizytówką w okolicy, od waszej opinii o nas zależy przyszłe życie towarzyskie pań Lawson- uśmiechnęła się przy tym zachęcająco - Czy jest pan gotów podźwignąć taką odpowiedzialność?
Wydawało się jej przez moment, że Walter miał się uśmiechnąć, ale ten ewentualny uśmiech prędko zniknął pod warstwą zwykłej nieśmiałości.
- Takie damy, jak panie mogą zupełnie dobrze obejść się bez mojej opinii.
Frances, jakby na potwierdzenie, ponownie westchnęła. Walter prawie podskoczył. Emma zaczęła się zastanawiać czy Walter zwykle tak nerwowo reaguje na westchnienia, czy też tylko te Frances, tak onieśmielająco ładnej, tak na niego działają.
Wizyta prędko dobiegła końca, bo pastor Davies akurat się obudził, a że stwierdził, iż się wyspał, nastąpiło szybkie pożegnanie z paniami i, wsparty na ramieniu syna, wyszedł.
- Cudownie! - sarknęła Frances- Po prostu cudownie! Jeśli większość naszych sąsiadów jest równie rozmowna, to niedługo zapomnę własnego języka...;
- Gdyby miał kilka tysięcy funtów rocznie mógłby nie tylko nie mówić, ale także nie widzieć, nie chodzić...- roześmiała się Mary Jane.
- Może się okazać- dodał Emma - że w tutejszym towarzystwie drzemki pastora Daviesa nie są wcale podyktowane niewyspaniem, ale zdrowym rozsądkiem.
- Albo chęcią uniknięcia śmierci z nudów - dorzuciła pani Lawson.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
emilec12 · dnia 17.01.2009 23:17 · Czytań: 734 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: