Kolejne opowiadanie z tomu "Czerwona gondola".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.
Wrocław, willowa dzielnica, jednorodzinny domek, pierwsze piętro, mały pokoik - to moja prywatna kwatera. Właścicielka nieruchomości, jeszcze całkiem atrakcyjna wdowa, zajmuje parter - piętro i poddasze wypełniają studenci.
Obrotny Ojciec Piotr dopomógł w odświeżeniu pokoiku - oczywiście nie sam; wydelegował młodszego kolegę. Pomalowaliśmy ściany dwukolorowo: zielony groszek kontrastuje z wyblakłą pomarańczą. Jest czysto, jasno i... samotnie choć z poddasza dochodzi beztroski gwar studentów prawa. Czterysta złotych miesięcznie kosztuje ta przyjemność - dosyć dużo zważywszy, że cały budżet zamknąć muszę kwotą 1200 zł. Ale co zrobić? - innej możliwości nie mam. Zazdroszczę Arturowi; mieszka w akademiku. Ze względu na pochodzenie nie mogę nawet marzyć o wspólnym mieszkaniu z kolegami.
Zagubiony w obcym mieście szamoczę się strasznie. Wrocław jest śliczny, ale nikogo tu nie znam. Goniąc czas kursuję bez końca na trasie Plac Grunwaldzki - Biskupin. W ciągłym stresie nie mogę zorganizować ani normalnego życia, ani nauki..., a tyle naiwnej pewności przywiozłem z prowincji.
W odróżnieniu od większości kolegów, którzy są po technikum, pojęcia nie mam o rysunku i piśmie technicznym - tracę na to niesamowitą ilość energii. Czuje się niepewnie i samotnie, a ze względu na presję rodziców, nie mogę myśleć o przerwaniu studiów.
Pomimo wszystko znajduje trochę czasu na hobby. Pożyczoną od Ojca Piotra "Zorką" na statywie cykam zdjęcia. Nade mną mieszka Wojtek - pasjonuje się fotografią, głównie aktem. Zamienia czasami swój mały pokoik w laboratorium - w czerwonym świetle ciemni wychodzą na jaw kształty dziewczyn, których imiona starannie wypisane zostały na wezgłowiu jego łóżka. Dwie przyjemności połączył w jedną.
Natomiast moje drugie hobby to listy. Uczucia ujmuję w język wyższej matematyki, co Irenka wyśmiewa jako dziecinadę.
Poza matematyką prawie nic mnie nie pociąga. Sport pozostaje dalej sportem; obok lekkiej atletyki trenuję wioślarstwo - czwórka ze sternikiem. W końcu zaliczam pierwszy semestr, ale daleko mi do zadowolenia. Po egzaminie z chemii, kolegom czekającym pod drzwiami, wyda się dziwna moja wypowiedz:
- No co..., zdałeś?
- Tak, ale nie mam satysfakcji.
- Wygłupiasz się, co to ma za znaczenie! - skomentuje Stefa.
Na drugim semestrze dochodzi fizyka. Mgr Smutkowska dotrzymuje przyrzeczenia - obrzydza mi ulubiony przedmiot, przekreślając marzenia o przyszłej drodze w tym kierunku. Jednakże nie tylko ona ponosiła za to winę.
Miałem dziewiętnaście lat, czułem przemożną "wolę bożą", strasznie chciałem być kochanym, a doskwierała mi potworna samotność. Na "petit l'amour" nie miałem pieniędzy, a nieśmiałość uniemożliwiała szukanie miłości po akademikach.
Odległość między mną a Irenką powiększała się; nie chodziło tylko o kilometry. Marzyłem o kobiecie, jej ciele i szalonych przeżyciach. Cieple listy i platoniczne uczucie nie wystarczały - czułem bezsens takiego związku.
Jesiennym popołudniem kłodzki stadion "Gwardii" świecił pustkami. Pierwszy raz, jako przedszkolak w stroju KS "Unia", po uroczystym przemarszu pierwszomajowym, kopałem piłkę na jego zielonej murawie. Wyglądał teraz smutnie, wiatr roznosił opadłe liście.
Irenka przyszła na spotkanie punktualnie.
- Źle wyglądasz w tej spódniczce.
- Zawsze podobały ci się moje rzeczy.
- No właśnie, mogłaś ubrać coś innego.
- Myślę, że nie chodzi ci o ubiór!
Tak banalnie wyglądał koniec pierwszej, wielkiej miłości! Bez wzniosłych słów, bez oskarżeń i usprawiedliwień rozstawaliśmy się w bolesnym milczeniu.
Przegrany wracam do Wrocławia. Na uczelni z desperacją walczę do końca; fizyki jednak nie udaje mi się przeskoczyć; powtórzyć muszę pierwszy rok! Bolesna porażka zostawia kompleksy na długie lata... Jednak po niej następuje istotny zwrot w moim życiu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wyrrostek · dnia 18.01.2009 11:35 · Czytań: 775 · Średnia ocena: 3,2 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: