Jadłodajnia - AndreaDoria
Proza » Obyczajowe » Jadłodajnia
A A A
Mówili - niepotrzebna. Wątpili - kto tam przyjdzie? Twierdzili - nie ma takiego problemu.
Rozkładali ręce - brak środków.Odgradzali barierą paragrafów, przepisów, zarządzeń.
Mur niechęci i utrudnień rósł z każdą beznamiętną twarzą przypisaną biurkowemu królestwu.
Każda pieczątka na wniosku okupiona była wielogodzinnymi bataliami. Zawiązywano sojusze i koalicje.
Pociski argumentów padały gęsto. Ci, których dotyczyła ta bitwa pozostawali w ukryciu.
Nie, to nie tak!
To inni nie zauważali ich istnienia. Bo temat wstydliwy. Gdyż tak wygodniej. Przecież to element,
margines społeczności ich świata. Najprościej przyjąć strategię trzech małpek.
Nie dawaliśmy za wygraną. Nękaliśmy przeciwnika salwami telefonów, minami pism i podań.
Dywersja na tyłach wroga podkopywała jego morale. Dezerterzy zaczęli przechodzić na naszą stronę.
Zdobyliśmy przewagę w Radzie - wniosek przeszedł.

***


Dzisiaj, po roku, z uśmiechem wspominam te chwile. Jadłodajnia ruszyła, działa i wpisała się
już w scenerię miasta. Problem, którego nie było, rozrósł się nagle do niebotycznych rozmiarów.
Bezdomni, bezrobotni, ci którym brak środków na przeżycie.
Dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto, trzysta, pięćset posiłków dziennie. Doszliśmy do maksimum naszych
możliwości. "Goście" z początku nieufni, wrodzy, buntujący się przeciw punktom regulaminu
(żadnego alkoholu, prochów, używek, kulturalne zachowanie), zaczęli powoli przełamywać mur
swojego osamotnienia. Zaczęli zrzucać z siebie ciężar baznadziei. Życia aby do jutra, do soboty,
do wiosny ... aby było następne do.
Mój stolik stojący na uboczu w kącie, z plakietką "terapeuta", wzbudzał ich nieufność,
ba - wręcz wrogość. Byłem wrzodem w ciele ich zamkniętego światka.
- Po cholerę tu siedzisz ćwoku.
Zdawały się mówić ich ukradkowo rzucane spojrzenia.
- Nie chcemy cię tu. Wynoś się.
Dodawały zwrócone w moim kierunku zgarbione plecy.
- Mamy cię gdzieś!
Wybuchało plwociną na podłodze.
Doszedł następny punkt regulaminu.
"Na terenie jadłodajni zabrania się plucia na podłogę".
Przyjęli go szemraniem, patrząc z niechęcią w moim kierunku.
Nie narzucałem się. Po prostu byłem. Jak stolik, krzesło, kocioł na zupę, stałem się elementem
wyposażenia. Przyzwyczajałem ich do swojej obecności, do nieszczęsnej plakietki.
Budowałem subtelny pomost do przyszłego porozumienia. Grzebiąc łyżką obserwowałem twarze.
Męskie, kobiece, stare, młode, zarośnięte, ogolone - łączyło je jedno. Założyli maski nijakości,
bezosobowości. Żyjące manekiny, wbijające wzrok w zawartość talerza. Zjeść i wyjść, uciec
do własnego świata anonimowości.
Po tygodniu zaczęli mnie witać ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy. Odpowiadałem
tym samym, uśmiechając się skrycie. Dobrze, wyśmienicie. Już przywykają, przyjmują moją obecność
jako coś naturalnego. Wtopiłem się w ich krajobraz, przestałem kłuć nieznanym.
Jeszcze poczekam, jestem cierpliwy, mam czas.
Przełom nastąpił pewnego sobotniego popołudnia. Od początku wydawania posiłków czuć było
w powietrzu jakieś podniecenie. Ukradkowe spojrzenia, szepty, utwierdzały mnie w przekonaniu,
że coś się wydarzy.
Usłyszałem stukot odsuwanego krzesła. Od stołu pod oknem podniosła się kurpuletna blondynka.
Spoglądała niepewnie w moim kierunku. Asystowali jej dwaj malcy w wieku 4 -5 lat.
Sala zamarła. Ustało stukanie łyżek, kucharka skamieniała z chochlą rosołu w ręce.
Zdawało się, że czas zatrzymał się w miejscu.
Przełknęła głośno ślinę i ponaglana spojrzeniami pozostałych, ruszyła do mojego stolika.
- Jestem Nina. Czy można?
Spytała dźwięcznie z rosyjskim akcentem.
- Proszę.
Wskazałem ręką krzesło.
Siadła na brzeżku, nerwowo splatając ręce. Jej oczy rozpoczęły chaotyczny taniec szukając
punktu zaczepienia.
- Przemóż się.
Dopingowałem ją w duchu.
- To będzie twoje pierwsze zwycięstwo.
- Wiesz, chcielibyśmy wiedzieć, po co tu jesteś?
Wyrzuciła wreszcie z siebie, głosem zachrypniętym z emocji.
- Aby wam służyć radą i pomocą.
Odparłem najspokojniej jak umiałem.
- To znaczy?
- Chciałbym wam pomóc w przezwyciężaniu osobistych lęków, zahamowań.
- Tak jak ten lekarz od czubków?
Widziałem, że chce się zerwać z krzesła i uciec gdzie pieprz rośnie.
- Nie! Nie jako psychiatra!
Uspakajałem, widząc, że sytuacja staje się podbramkowa.
- Jako człowiek. Jako ktoś, kto rozumie wasze problemy lub przynajmniej stara się je zrozumieć.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Zaniemówiła. Tylko te wlepione we mnie ślepia
zdawały się mówić.
- Nie kręć bratku. Nikt nie działa bezinteresownie.
Patrzyłem w te oczy i wiedziałem, że nadeszła decydująca chwila. Albo odejdzie, skazując na klęskę
całą moją misję, lub zostanie przełamując wreszcie lody odgradzające do tej pory nasze dwa światy.
Czas ciągnął się niemiłosiernie. Widziałem po napiętych mięśniach twarzy, że toczy wewnętrzną
walkę. Walkę między nieufnością a ciekawością. Siedziałem jak oskarżony czekający
na wyrok - winny, niewinny.
- Przecież nic o nas nie wiesz. Ty masz swój dom, rodzinę, pracę. Co możesz wiedzieć o naszej
wegetacji. O walce: o każdy grosz, o kromkę chleba, o kąt do spania.
Słowa popłynęły rwącą rzeką.
Instyktownie przybrałem jej pozę, splatając ręce na blacie stołu. W miarę jak mówiła,
rozluźniałem je, kierując wnętrze dłoni ku górze. Bezwiednie powtórzyła mój gest i mówiła, mówiła.
O tym jak razem z synem przyjechała do Polski z Ukrainy, w poszukiwaniu lepszego jutra,
godziwego życia. O tym, jak syn z synową zginęli w wypadku samochodowym, pozostawiając
jej w spadku masę długów i półtoraroczne bliźnięta.
O eksmisji, o walce by pozostawiono jej dzieci. O wszystkich pracach jakie podejmowała, byle tylko
ta dwójka miała co zjeść. O bólu, rozpaczy, zwątpieniu.
Minuty mijały a Nina wyrzucała z siebie cały balast minionych lat.
Jej rysy wygładziły się, znikło napięcie, tylko w kącikach oczu szkliły się kropelki łez.
Gdy skończyła, z ulgą rzuciła się na oparcie krzesła.
- Moj Boh! Ja eto wsio skazała!
Kręciła z niedowierzaniem głową. Nagle zerwała się i złapała mnie za ręce.
- Dziękuję ci. Dziękuję, że wysłuchałeś tego wszystkiego.
Poczerwieniała na twarzy, obróciła na pięcie i znikła za drzwiami sali.
Bliźnięta pobiegły w ślad za nią.
Po chwili na sali nie było nikogo. Świętowałem swój sukces, uśmiechając się błogo do kucharki.
Następnego dnia czekała mnie niespodzianka. Mój stolik przykrywała ręcznie haftowana
lniana serweta. Czerwone maki płonęły ogniem wśród misternie poprzeplatanych kłosów zbóż.
Z wazonu wydzielały słodki aromat kwiaty białego bzu.
Nina uśmiechała się szelmowsko, rzucając co trochę spojrzenie w moim kierunku.
Z tym uśmiechem wyglądała naprawdę ładnie.
- To ty Ninoczka?
Spytałem.
- Oj! Już dawno nikt tak mnie nie nazwał.
Zaśmiała się radośnie jak mała dziewczynka.
Po chwili przy stoliku utworzyła się mała kolejka.
- Dzień dobry panie Pawle.
Wyciągnięta w moim kierunku ręka. Jeszcze jedna i następne.
Do zamknięcia stołówki nie byłem sam.
Zmieniali się przy moim stoliku, karmiąc swoimi opowieściami.
Ocean ludzkich losów przewalał się sztormem wśród maleńkich kwiatków bzu.
Zrzucali z siebie ciężar osamotnienia, niezrozumienia. Ciężar lumpa, alkoholika, narkomana.
Choć na chwilę mogli poczuć się normalnymi ludźmi.
W następnych dniach na ścianach pojawiły się obrazy, na stołach ręcznie plecione, wiklinowe koszyki
na owoce. Przed budynkiem rabata przyciągała oczy mozaiką kolorowych kwiatów.
Znaleźli wreszcie miejsce, gdzie poczuli się bezpiecznie.
Gdzie choć przez chwilę, drugi człowiek traktował ich jak człowieka.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
AndreaDoria · dnia 18.03.2007 20:59 · Czytań: 561 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
beata dnia 18.03.2007 23:45
takie trochę szkolne opowiadanie z happy endem, jak na mój gust przesłodzone
lina_91 dnia 19.03.2007 14:08
Minimalnie;), ale mimo to fajne
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
pociengiel
14/05/2025 00:17
Ach te kilka piór do robótek skrzydełkowych, czasem na… »
pociengiel
14/05/2025 00:04
Zdaję się autor przejechał się awansem po żałobnikach, bo… »
pociengiel
14/05/2025 00:02
Napierw pojawiły się stare łzy, aż doszedłem do ostatniego… »
pociengiel
13/05/2025 23:40
Dzięki, odpowiadam na pierwsze pytanie - niekoniecznie. »
Lilah
13/05/2025 21:00
Kiedyś byłem starszy... - czy Twój peel też się staje coraz… »
pociengiel
12/05/2025 17:39
Cicha albo burzliwa /albo alternatywa wykluczająca/ »
Miladora
12/05/2025 16:07
Albo jak fermentacja - czasem wychodzi wino, a czasem… »
pociengiel
12/05/2025 13:46
Poezja jest jak destylacja, przepędza na przykład obierki z… »
pociengiel
12/05/2025 13:40
Dziękuję, aniele interpunkcyjny, diakrytyczny stróżu… »
Miladora
12/05/2025 12:46
To pewnie musielibyśmy ją wymyślić. ;) Dziękuję i… »
Miladora
12/05/2025 12:43
Wszystko dobrze, panie F., ale o tym przecinku… »
pociengiel
12/05/2025 11:16
Sen o Marii - też w poczekalni najpierw Ciekawy przypadek… »
dodatek111
12/05/2025 11:16
Dziękuję Wam za czytanie. Wiersze przeważnie są lepsze od… »
dodatek111
12/05/2025 11:13
Dawne i nowe ciągle te same te same. Warto marzyć i pisać :)»
dodatek111
12/05/2025 10:42
A gdyby nie było poezji? Strach pomyśleć. Na szczęście jest… »
ShoutBox
  • retro
  • 10/05/2025 18:07
  • Dziękuję za Grechutę, ta wersja też jest niezwykła: [link]
  • Miladora
  • 09/05/2025 12:17
  • Na stronie głównej, w newsach, Lilu. :) Opcja - "dodaj news" - w panelu użytkownika. :)
  • Lilah
  • 09/05/2025 11:38
  • Dzięki, Milu. Dzięki, dodatku. A gdzie ew. zamieścić anons?:)
  • Miladora
  • 08/05/2025 23:36
  • Lilu - pochwal się tomikami, bo naprawdę jest się czym chwalić. Gratulacje. :)
Ostatnio widziani
Gości online:80
Najnowszy:z.nml.a