Jarek nie chcąc się pokazywać z napuchniętą wargą i obrzękłym nosem na ulicy, do swego domu udał się na przełaj przez łąkę. Rozbicie nosa, przez uważanego za słabeusza Alka, wydało mu się podobnie niedorzeczne jak tenisowa porażka z grającym wysokie pół-loby na backhand dzieckiem. Tym bardziej bolesna, że niedawno odniósł, podnoszące go na duchu we własnych oczach, zwycięstwo. W mrocznym zaułku pod restauracją Polonia, na oczach Dantesa, efektownie znokautował, przewyższającego go wzrostem i wagą, chuligana.
Wśród wałbrzyskich rozrabiaków z coraz większym respektem, mówiono o paraliżującej sile ciosów Mena ze Szczawna.
– Sam nie wiem, jak to się dzieje – zwierzał się po bójce Dantesowi. – Jak połknę setę, robi mi się ołowiana łapa. Wystarczy, że trafię klienta gdziekolwiek, choćby w klatkę piersiową, to pacjent musi się wywrócić.
Przechodząc przez pokrytą płatami topniejącego śniegu łąkę, przeskoczył strumyk, okrążył, zaczynające butwieć sztachety własnego ogrodu.
Ten maminsynek miałby mnie pokonać? – oburzał się w myślach. Wolnym krokiem wspiął się na kamienne stopnie, prowadzące do pokrytych ciemnym nalotem wrót swojego domu. Zdecydowanie nacisnął dzwonek. Po dłuższej chwili usłyszał ciężkie kroki ojca. Bolący nos zakrył dłonią. Odemknęły się drzwi.
– Pytała się o ciebie milicja – warknął ojciec. W ręce trzymał nawilżony kompres. Widać męczył go kac. – Znowu się gdzieś biłeś.
– Dostałem od Alka Koryckiego. To twoja zasługa – bąknął mijając ojca. – Jestem notorycznie niedożywiony.
– To uczciwie na siebie zapracuj – szczeknął ojciec. – Już musiałem się nasłuchać od wicedyrektora Konopki, że milicja ma cię na oku.
Niech sobie pogada – pomyślał Jarek.
Bezpośrednio po opuszczeniu willi Koryckich uderzył go kontrast między czystością, jaką tam widział, a zaniedbaniem panującym w swoim domu. Podłogi tam błyszczące tu były brudne, na ścianach widniały zacieki. Wszystko wydawało się odpychające i lepkie. Nawet matowy gdański kredens, którym szczyciła się babcia, przez ukośne odchylenie od ściany wydawał się, mogącym lada chwila runąć gratem.
W domu nie było nikogo poza ojcem. Macocha pracowała w bufecie, matka ojca była w kościele, a przyrodnia siostrzyczka Alinka u koleżanek w sąsiedztwie. Jeden kąt onegdajszego salonu, pomieszczenia gdzie upił się dawno temu inżynier Korycki, zajmował pokryty nieświeżym kocem tapczan Jarka.
Po zmyciu skrzepów krwi wokół dziurek nosa chłopak rzucił drelichową torbę z wakacji za otomanę. Rozciągnął się na leżu, bok twarzy delikatnie układając na podgłówku kanapy.
Do pokoju wszedł ojciec. Trzymał tacę ze stojącymi na niej fajansowymi kubkami z herbatą.
– To dla ciebie. Napij się – wymamrotał niskim, dziwnie łagodnym głosem.
– Dziękuję – odpowiedział Jarek.
– Leż, leż. Nie wstawaj – powiedział ojciec, przysuwając do tapczanu proste świetlicowe krzesło. Wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia i przyniósł wełniany pled. Przykrył nim starannie syna usiadł przy nim. – Na obiad dostaniesz ulubione danie.
– Co ci się stało? – zapytał podejrzliwie Jarek.
Siedzący pomiędzy okrągłym, oskubanym z forniru stołem a tapczanem ojciec, opuścił głowę.
– Muszę ci coś powiedzieć Jaruś – odezwał się w stronę podłogi. – Chcę jeszcze ciebie uratować – chwilę milczał i szybko dorzucił. – Ale zacząć muszę od siebie. – Zdecydowałem się na o d w y k o w e l e c z e n i e.
Zapanowała cisza. Leżącym młodzieńcem wstrząsnął dreszcz wzruszenia. Zamgliło mu się w oczach. Przełknął ślinę. Nie chcąc, by ojciec widział ściekającą mu po policzku łzę, zakrył twarz ramieniem. Także zwalistemu ojcu zaszkliły się oczy.
– Nadużywanie alkoholu – rozległ się niski sznaps baryton – to szatańska rozrywka. A w twoim wieku chłopcze bardzo niebezpieczna.
Znowu zapadło milczenie. Ojciec patrzył na rozrośniętą sylwetkę syna, wstrząsaną spazmami płaczu. Przez chwilę chciał podnieść się i przytulić go do siebie, jak przed laty, kiedy Jarek płakał pogryziony przez psa sąsiadów. – Poleż trochę. Szykuję na obiad kotlety schabowe i kartofle z kiszoną kapustą – wymienił wymarzoną przez Jarka potrawę. – Picie nic nie daje – wykrztusił inżynier z awansu. – Nie wierzę, aby ci imponowało siedzenie w kryminałach. Miałeś tego gorzki przedsmak – dorzucił.
O dach, przylegającej do salonu werandy, zabębnił deszcz. Stęknęła okiennica i zadrgały szyby od nagłego podmuchu wiatru. Na ścianie tykał wahadłowy poniemiecki zegar w drewnianej skrzynce. Łyk gorącej herbaty, ciepłota płynąca z kaloryferów, miękki koc, a najbardziej zmiana w zachowaniu ojca, uczyniły oczekiwanie na obiad doznaniem kojącym i przyjemnym.
Ostatni raz rozmawiali ze sobą w pociągu relacji Szczecin – Kraków. Wtedy ojciec odebrał go z przedsionka poprawczaka – izby zatrzymań dla nieletnich. Jarek miał za sobą nieudaną próbę dostania się na norweski handlowy statek. Lecz wówczas z wysłuchanych nielicznych słów ojca, wyczuwał żal i potępienie. Byli sobie bardziej obcy niż kiedykolwiek.
Czyżby on rzeczywiście zamierzał się zmienić? – zadał sobie pytanie. – Miałby ochotę przestać pić? Mógłby mi pomóc wrócić do normalnego życia?
– Wypoczywaj Jaruś – usłyszał baryton ojca, który zaglądnął po chwili do pokoju. – Leż, wyglądasz, jakbyś cały miesiąc sypiał w lesie.
– Dobra. Nie chcesz, żebym ci przeszkadzał, to się pouczę.
– Idę kucharzyć – odrzekł ojciec.
Wzrok Jarka padł na dwudrzwiową, pomalowaną zieloną farbą, komódkę. Dawno jej nie otwierał. Na górnej półce leżały dwa stosiki nowych podręczników do dziewiątej klasy. Zakupiła je babka. Wyjął jeden z nich. Na wierzchu leżała gramatyka.
– Nudne jak flaki z olejem – bąknął pod nosem i odłożył książkę na bok. – Wypisy to frajer – odłożył następną. – Geografia to pchełka. – Rzucił następną. – Nie, mamuty to wolę na razie omijać. – Z respektem przełożył Matematykę i Geometrię. W ręce zatrzymał książkę do fizyki. Przekartkował kilkanaście stron.
Jego wzrok zatrzymał się na ilustracjach obrazujących działanie dźwigni. – To nie powinno być trudne, przecież o pompach poruszanych dwustronną dźwignią uczyłem się w podstawówce – pomyślał. Z dolnej półki wyjął brudnopis i starannie zatemperowany ołówek.
Na ostry dźwięk dzwonka Jarek poderwał się na nogi.
Milicja? – Przeraził się. Odetchnął jednak z ulgą, słysząc dziewczęcy szczebiot.
– Cześć Sadełko – odpowiedział Jarek w stronę uradowanej jego widokiem siostry.
– Jaruś! To prawda, że będziesz z nami?
Do pokoju wszedł wolnym krokiem ojciec. Trzymany przez niego talerz zawierał wzniesienie kartofli z kiszoną kapustą, przykryte dużym kotletem.
Patrząc na ojca, odpowiedział siostrze.
– Postaram się – pokazał plik, ściśniętych w palcach, stron podręcznika do fizyki.
– Przerobiłem to w ciągu dwóch godzin. Cała hydrostatyka i maszyny proste. Pamiętasz, jak w ciągu trzech tygodni przerobiłem całą ósmą klasę? – Głos Jarka był napięty. – Pójdę do wieczorówki i na wieczorówce zaliczę jeszcze dziesiątą klasę. Strata tych paru miesięcy to dla mnie betka. Mogę się uczyć po nocach.
– Teraz jedz – zwrócił się do Jarka ojciec.
– Gdybyś mi załatwił jakąś pracę – kontynuował Jarek – nie siedziałbym na twoim karku.
– Oczywiście dobrze by było, gdybyś zdał maturę – skonstatował ojciec. – Bierz się wreszcie do jedzenia.
– Takich głąbów jak bracia Koryccy mogę zdystansować w nauce bez najmniejszego wysiłku. A w sporcie leję ich na wszystkich frontach. Najpierw będzie rewanż w boksie.
Ojciec z nieufną miną wysłuchiwał przechwałek syna. Odetchnął, gdy Jarek z apetytem zaczął pałaszować schabowego.
– Potem połóż się i trochę odpocznij – z ulgą powiedział ojciec.
Jarek, po przełknięciu pełnej zawartości ust, widząc zmęczenie na twarzy ojca, z trudem wykrztusił:
– Dobra posłucham. Ale w łóżku ugryzę jeszcze z pół podręcznika do historii.
Umył się w zimnej wodzie, bo poniemiecki Junkers nad wanną był zepsuty, założył świeżą podkoszulkę i wykrochmaloną ojcowską piżamę. W łóżku poczuł się nieswojo. W sztywnej od świeżości pościeli, po spędzeniu paru tygodni pod kocem na kanapie w pokoju Dantesa, czuł się nieswojo. Czytając historię, nie potrafił skupić się na treści rozdziału. Po przewróceniu pierwszej strony ogarnęła go błogość. Za chwilę twardo zasnął.
Ocknął go, dziwnie zmysłowy, baryton ojca. W pierwszej chwili nie wiedział, gdzie jest.
– Mogłaś do domu nie przynosić wódki! Obiecałem Jarkowi rozbrat z alkoholem. No dobrze mogę nie pić od jutra – grzmiał mocnym głosem. – Ale teraz musisz mi dolać jeszcze setkę!
– Obiecywałeś mi sto razy, że nie tkniesz więcej alkoholu! – usłyszał wściekły głos macochy.
Z n o w u p i j e ! – Przeraził się Jarek, przypominając sobie deklarację ojca. – Na nic cała nadzieja – uderzyła go ponura myśl.
– Jarek! Jarek! – Ojciec podniósł się z krzesła i zatoczył w stronę tapczanu syna. – Ta ukraińska suka nie wierzy, że przestanę pić.
– Położyłbyś się i przestał hałasować. Jest późno – odezwał się syn.
– Na pożegnanie z pijaństwem wypijesz ze mną kieliszek. Pierwszy i ostatni raz z ojcem. Jesteś prawie dorosły.
– Daj tę wódkę – ostro zwrócił się do żony.
– Masz, wychlej! Ty wstrętny pijusie! – dodała. Wykradłeś mi z torby, to połknij razem z butelką.
Jarek poderwał się z tapczanu.
– Nie pij już! – krzyknął na ojca.
Zwalisty inżynier z awansu sięgnął do kredensu po dwie literatki i napełnił je wódką.
– Masz. Podał kieliszek pobladłemu nagle z wściekłości i pochylonemu do przodu Jarkowi.
Młodzieniec wziął napełnione szkło i chlusnął wódką ojcu w twarz. Ten zakrył piekące oczy łokciem. Stał jakby płakał. Odsłoniwszy, mokrą od wódki i łez, twarz, spojrzał na syna.
– Dochowałem się bandyty – warknął. – Nie potrzebuję cię w domu. Wynoś mi się.
Po sopockich wakacjach inżynier Korycki, pomimo odstąpienia od wpajania synom wojskowej dyscypliny, nabierał przekonania, że nie wyrosną na ślamazary. Sam nie interesował się boksem. Nie wciągała go pasja, z jaką dyskutowano o występach lokalnych mistrzów pięści. Pięściarstwo było ulubionym tematem Konopki, honorowego wiceprezesa sekcji bokserskiej BKS Handlowca. Korycki był pasjonatem historii i rozwoju technik militarnych. Boks traktował jako współczesne gladiatorstwo dla gawiedzi, w swojej technice sięgające najwyżej poziomowi wojen na maczugi. Widząc pasję, z jaką synowie się okładali uszytymi przez panią Zytę, wypchanymi watą poduszeczkami, w duchu czuł ulgę.
To wyrobi w nich męskość – radował się w duchu.
W koksowni mocne pięści, jego mistrza zmianowego Bogusia Rudnickiego, okazały się najlepszym remedium na rozprężenie moralne załogi. Metody przystojnego Bogusia popierał Konopko, którego pustą frazeologię o wydajniejszej budowie socjalizmu robotnicy wyśmiewali przy wódce. Lubiany przez Koryckiego, o zawadiackiej twarzy Rudnicki, ignorujących dyscyplinę pracy robotników wołał do kantorka i gasił światło. Błyskami, jakich doznawali w głowach po jego ciosach, rozświetlał ich nadwątlone poczucie obowiązku.
– Następnym razem polecę ci po premii – kwitował edukację i zadając kopniaka na pożegnanie, pomagał obibokowi opuścić kantorek.
Umizgujący się do radzieckich towarzyszy, którzy uczynili z boksu propagandowy oręż, polscy komunistyczni aparatczycy czule opiekowali się rozwojem pięściarstwa. To bokserzy, najbardziej spektakularnie demonstrowali w telewizji wyższość obozu socjalistycznego nad resztą świata. Na olimpiadach i mistrzostwach kontynentów, od ich ciosów, uginały się nogi i wywracali się na maty ringów pięściarscy reprezentanci krajów imperialistycznych.
Zaczęło się od mistrzostw Europy w Warszawie w 1953 roku, kiedy pięciu polskich pięściarzy sięgnęło po laury zwycięzców. Pobili, w majestacie sportowych reguł radzieckich przyjaciół – co na innym niż ringowym polu, byłoby potraktowane jako zbrodnia. Aparatczycy partyjni, znajdując taką możliwość odreagowania swego służalczego poniżenia wobec Moskwy, zakochali się w boksie bez pamięci. Otrzymali namiastkę wolności, jakby poczucia upodlonego sługi, któremu zezwolono policzkować złego pana.
Z trenera reprezentacji Feliksa Stamma zrobiono narodowego bohatera. Zbigniewa Pietrzykowskiego, Walaska, Kukiera, Kryżę, Drogosza i Chychłę, kreowano na idoli.
W liceum, prowadzonym przez złamanego w ubeckich katowniach, byłego majora AK, nałogowo pijącego dyrektora Dobrosza, na zajęciach z wuefu wprowadzono boks. Mocno zbudowany, lekko łysiejący wuefiarz Kefer dobierał uczniów według kategorii wagowych i organizował walki. Radek Korycki szybko się wykazał w pierwszym pojedynku. Celnymi ciosami prostymi, rozbił twarz najlepszemu sportowcowi szkoły.
Bracia zaczęli się solidniej uczyć. Na początku marca następnego roku, w nagrodę za lepsze oceny, rokujące im przejście do następnej klasy, otrzymali od ojca prezent: dwie pary, pachnących nowością skóry dwunasto-uncjowe rękawice.
– Zobaczcie, co napisał w Koksowniku wicedyrektor Konopko. On, to dopiero jest zgorzałym miłośnikiem boksu – powiedział ojciec z ironicznym uśmiechem. Podał Radkowi niszowy międzyzakładowy dwutygodnik.
– Pokaż – wyrwał bratu gazetę Alek. – To pisał jakiś idiota – oburzył się młodszy syn. – Chwali ojca, że wychowując synów w sportowym duchu, przyczynia się do krzewienia socjalistycznych wartości? Sam ojciec mówił, że żyjemy w totalitarnym systemie politycznym, zresztą, co ma socjalizm wspólnego z boksem?
Bracia nadal uczęszczali do klubu BKS Handlowiec. Oprócz tego zintensyfikowali treningi na podwórku i gdy padał deszcz w, zwanym gabinetem, reprezentacyjnym salonie domu. Czasem staczali sparingi niekiedy kończące się rozbiciem nosa lub rozcięciem wargi albo głośnymi kłótniami.
– Ja tego nie wytrzymam! – krzyknęła raz matka lekarka. – Wolałabym na mrozie tłuc kamienie! – To jest dom wariatów! Mam dość tamowania krwotoków. Ty chcesz wychować morderców! – oskarżyła męża.
Chwilę przedtem, zazwyczaj oszczędzany na sparingach przez silniejszego Radka Alek, ulokował w szczęce brata precyzyjną prawą kontrę. Radek zachwiał się od ciosu. Lecz doszedł szybko do siebie i rzucił się na Alka. Wieńczącym serię ciosów potężnym prawym sierpem, trafił Alka w nos. Potem Alek pochylony nad wanną, płucząc krwawiący nos i usta płakał, już nie z bólu, lecz złości na niemoc wobec przewagi brata.
– Lepiej kup im siekiery! – wrzasnęła stojąca nad synem matka i wykonała gest jakby, jakby chciała zdzielić męża przenośną apteczką. – Jak się pozabijają, rozwiążesz problemy wychowawcze.
– Nic mu nie będzie – żachnął się Korycki. – Raz mój żołnierz dostał odłamkiem w brzuch. Z flakami w ręce, biegł parę kilometrów i przeżył.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt