Kilka łez rozcieńczyło dietetyczną colę, by stworzyć nową, nieznaną światu substancję. Niestety. Nie mogła ona nikomu w niczym pomóc ani zaszkodzić. Po prostu była. W kawie z mlekiem próbowałaś odnaleźć swoje odbicie. Nie wiedziałaś, że jej powierzchnia nie jest zdolna, by odbijać światło niczym zwierciadło. Twoja twarz w całkowitym bezruchu, nie doświadczała entropii. Wywołane przez ciebie fale dźwięku rezonowały jeszcze gdzieś pomiędzy moimi myślami. Myślami, które były tobą. Były jak horyzont zdarzeń otaczający czarną dziurę. Gdybyś znalazła się na jego orbicie, ujrzałabyś samą siebie. Nic, poza tobą. Horyzont zdarzeń, po przekroczeniu którego nawet światło nie jest w stanie do nas powrócić.
Usłyszałem o uczuciach, których nie ma i te nieistniejące uczucia, jak w antynomii, zaczęły ściskać z wielką siłą moje gardło tak, że nie mogłem wypowiedzieć ani jednego słowa. Czy ten paradoks też wytłumaczy fizyka kwantowa, jak onegdaj rozstrzygnęła wyścig Ahillesa z żłówiem? Nieistniejące uczucia, skumulowały w tym jednym miejscu tak wielką masę, że jej grawitacja zakrzywiała pobliską czasoprzestrzeń. Zacząłem histerycznie szukać w swojej głowie równań, które pozwoliłyby mi cofnąć czas i zatrzymać go w zupełnie innym momencie. Odprawiałem niesłyszalne modły do Newtona, Leibniza, Einsteina i Hawkinga, żeby przybyli mi na pomoc z innych wymiarów. Nie przyszli. Ty w tym czasie zabrałaś się za wysysanie z mojego serca wszystkiego co w nim było. Do ostatniego atomu, ostatniej cząstki wirtualnej. Do końca. Stworzyłaś w nim próżnię absolutną. A przecież do tej pory myślałem, że istnieje ona tylko teoretycznie.
Kiedyś zapytałem cię, czy lubisz i znasz astrofizykę, zaprzeczyłaś. Jakim więc cudem, stworzyłaś w jednej, krótkiej chwili, tyle fenomenów, antynomii i osobliwości?
Tylko zazdrosny podziw nie pozwolił mi zadać tego pytania na głos. Wstaliśmy więc od stolika i odległość między nami zaczeła rosnąć ruchem jednostajnie przyspieszonym.