Kryptonim Nawaho - Maciej Bienias
Proza » Historie z dreszczykiem » Kryptonim Nawaho
A A A

KRYPTONIM NAWAHO




„Po dziś dzień na wspomnienie owych zdarzeń, jakie rozegrały się w mojej wczesnej młodości doznaję silniejszego bicia serca, umysł stara się doszukać racjonalnego wytłumaczenia, a wewnętrzny głos i intuicja podpowiadają rozwiązania najmniej zrozumiałe i sama już nie wiem czy stały się one udziałem rzeczywistości, powstały w wyniku nadmiernie naówczas rozbudzonej wyobraźni, czy też były efektem snu, tyleż niewiarygodnego co pięknego i tragicznego za razem.”
Alice Wilson






Prolog


Fakty
Wiosna 1994 – go roku, okolice miasta Vernal, Stan Utah, USA

Północno – wschodni wiatr dmący znad terytoriów wielkiej prerii, nawiewał na łagodne pagórki stanu Utah, ożywczy aromat wiosny. Trawiaste poszycie okolicznych łąk pod naporem porywistych podmuchów, jak gdyby wygładzone dotykiem niewidzialnej dłoni, tworzyło jednobarwny dywan, szczelnie pokrywający doliny i wzgórza ciągnące się po horyzont. Spomiędzy nich wyłoniły się sylwetki dwu pojazdów, zrazu ledwie dostrzegalne, lecz ogromniejące wraz z każdym pokonanym wzniesieniem. Jako pierwszy jechał biały pick – up w niewielkim oddaleniu zaś podążał samochód ciężarowy. Plandeką ciężarówki, pokonującej łagodne zakręty żwirowej drogi, raz po raz targał nagły wstrząs spowodowany nierównomiernym hamowaniem i rozpędzaniem pojazdu. Na pofałdowanej tkaninie, opinającej burty pojazdu z wolna czytelny stawał się dużych rozmiarów napis „Przeprowadzki od A do Z”. Obciążony samochód z trudem, na najniższych biegach pokonywał kolejne odcinki krętej drogi. Minąwszy niewielką wyniosłość terenu, wjechał na ostatnią serpentynę dzielącą go od zabudowań pobliskiego już rancza. W przeciwieństwie do niego jadący przed nim biały pick – up, wyposażony w napęd na cztery koła bez najmniejszego trudu trawersował wyboiste odcinki drogi, przecinającej niezmierzone połacie środkowego – zachodu, wydawać się mogło na dwie części. Podróżująca nim rodzina Gormannów zbliżała się właśnie do zakupionej przed niedawanym czasem farmy. Kierowca mając w zasięgu wzroku jej budynki, wytracił prędkość zamierzając zaparkować pojazd tuż za wjazdową bramą.
- Jak przypuszczam dotarliśmy w umówione miejsce, z niemałym trudem lecz o czasie - pytającym tonem zagadnął kierowca ciężarówki opuszczając kabinę.
- Doskonale się panowie spisali, prosilibyśmy o rozładowanie i pozostawienie naszego dobytku przed domem – wyraził prośbę pochwalnym tonem mężczyzna w średnim wieku, opuszczający wnętrze białego pick – upa
- Naturalnie, lecz zgodnie z umową opłata nie pokrywa kosztów wniesienia sprzętów do wnętrza.
- Proszę się nie obawiać, dopłacimy należną kwotę.
Podczas gdy pracownicy firmy transportowej rozładowywali dostarczone sprzęty, państwo Gormann odszukawszy właściwe klucze pośród większej ich ilości, nanizanej na drucianą obręcz uchylili główne drzwi, zamknięte dotąd na podwójny zamek i dwie dodatkowe kłódki. Ich rozbiegane po wnętrzu spojrzenia skoncentrowały się na grubej warstwie kurzu, pokrywającej wraz z gęstą siecią pajęczyn ściany i podłogi.
- Przez najbliższy tydzień nie będziemy robić niczego za wyjątkiem doprowadzania do stanu używalności nasze nowe domostwo – zaopiniowała pani Gormann uchylając kuchenne drzwi.
- Nie spodziewałaś się chyba Ellen zastać wzorowego porządku w opuszczonym od kilku lat domu?
- Prawda, byłyby to zbyt wygórowane oczekiwania. Nie wzbudziły przypadkiem twojego zaciekawienia zamki w drzwiach i oknach niespotykanie dużych rozmiarów?
- Chciałem właśnie o to samo zapytać ciebie. Ich ilość i wielkość sugeruje jak gdyby miały być wyposażeniem szturmowanej twierdzy lub co najmniej domostwa dziewiętnastowiecznych pionierów, stawiających czoła hordom rozjuszonych Indian - stwierdził wyraźnie zaintrygowany Tom Gormann.
- W rzeczy samej tak właśnie wyglądają, choć nie sądzę ażeby farma była na tyle stara, by pamiętać tamte czasy.
- Liczy najwyżej czterdzieści kilka lat, niemniej jednak poprzedni właściciele mieli najwyraźniej poważne powody do obaw o swoje bezpieczeństwo, skoro zamontowali tak dużą ilość zamków, kłódek i skobli.
Przemieszczając się wolnym krokiem po wnętrzach domu rodzina Gormannów dokonała pospiesznej inspekcji wszystkich jego pomieszczeń, wskazując miejsca wymagające niezbędnych napraw i remontów, jak również typując pomieszczenia do których jeszcze dzisiejszego dnia wstawione zostaną poszczególne elementy wyposażenia wnętrz. Przy okazji tej ulegali niesłabnącemu podziwowi nad ilością zamków i zatrzasków, zabezpieczających drzwi i okiennice, stanowiących nieodrodny element wyposażenia każdego z pomieszczeń. Starając się utrwalić w pamięci topografię pomieszczeń przyszłego lokum, przeszli niespiesznym krokiem ku głównemu wejściu, uregulowali należność za usługę transportową i wraz z dziećmi, skoncentrowali uwagę na obserwacji malejącej sylwetki oddalającej się ciężarówki. Odprowadzając wzrokiem znikający samochód, przez kilka kolejnych minut, do czasu aż pojazd nie zniknął zupełnie za brunatno – zieloną fasadą odległego lasu, oddawali się rozmyślaniom nad kolejnym etapem swojego życia,

Kilka tygodni później.

Tom Gormann rozsiadłszy się wygodnie na tarasie domu, obserwował pasące się na nieodległym pastwisku stado krów. Wyławiał wzrokiem najmłodszy przychówek, starając się przywołać w pamięci czas w jakim cielęta przyszły na świat i zestawić go z aktualną wielkością poszczególnych byczków i jałówek. Bacznie obserwując stado, dostrzegł nietypowe zachowanie jednej z krów. Potrząsając łbem niczym zbierający się do ataku buchaj, z całych sił starała się wyrzucić w tył tylne kopyta, z jej nozdrzy natomiast dobywały się groźne pomrukiwania. Obejrzawszy się dookoła w pośpiechu opuściła stado, nabierając zaś prędkości podbiegła do ogrodzenia. Długim skokiem pokonała najwyższą z ogrodzeniowych sztachet i pomknęła na oślep w kierunku lasu, wyraźnie zaznaczającego swoją obecność na linii horyzontu mrocznym pasem drzewiastej gęstwiny. Poruszony i jednocześnie zaciekawiony zajściem Tom Gormann zszedł z tarasowego podwyższenia i wkrótce stanął pośrodku rozległego podwórka.
- Co też przykuło tak bardzo twoją uwagę? – Zapytała wychodząca z domu Ellen Gormann, zaintrygowana zachowaniem męża.
- Jedna z krów bez wyraźnego powodu, jakby ulegając nagłemu narowowi przeskoczyła przez ogrodzenie i pomknęła w nieznane.
- Przeskoczyła przez ogrodzenie? Przecież przez ogrodzenie tej wysokości z trudem przeskoczyłby najskoczniejszy koń.
- To właśnie wzbudziło we mnie ciekawość.
Stojące pośrodku podwórka małżeństwo usłyszało dobiegający sponad nich zrazu cichy, jednakże z każda mijającą sekunda nabierający intensywności dźwięk. Zadarli ku górze głowy, starając się doszukać źródła narastającego hałasu. Wkrótce też obaj synowie zaniepokojeni z nagła pojawiającymi się odgłosami, podbiegli do stojących w osłupieniu rodziców.
- Czy ktoś z was dostrzega cokolwiek ponad nami, prócz przepływających chmur, czy może tylko ja nagle oślepłem i niczego nie widzę – zapytał Tom Gormann.
- Niczego nie widać tato.
- Ten dźwięk najbardziej przypomina pracę rotorów helikoptera, choć jest niższy w tonach – stwierdził młodszy z dwojga synów.
- Gdzieś ponad nami musiał zawisnąć helikopter – zaopiniował starszy z nich.
- Gdzież więc on jest, jeśli nikt z nas go nie widzi?
- Sam chciałbym to wiedzieć tato.
- Wydaje się że dźwięk ten dobywa się z wysokości nie większej niż czterdzieści, pięćdziesiąt metrów – dodała Ellen Gordon.
- Odnoszę podobne wrażenie, lecz na tej wysokości przecież nikt z nas, zakładając że nie odeszliśmy od zmysłów, niczego nie dostrzega. Chmury przepływają znacznie wyżej i nie byłyby w stanie niczego przysłonić – wyraził spostrzeżenie Tom Gormann.
- To nie może być helikopter, gdyby cokolwiek co wydaje dźwięki miało nim być, smagani bylibyśmy falami powietrza. Wokół nas unosiłby się piasek i drobne przedmioty, porywane podmuchami wzniecanymi przez rotory – zauważył starszy z synów.
- Być może zawisł on znacznie wyżej?
- To także wydaje się mało prawdopodobne dopowiedział młodszy syn.
- Czym więc może być obiekt emitujący podobne dźwięki? - Zadał pytanie wyraźnie zaaferowany ojciec.
- Nie wiemy tato – niemal jednogłośnie odpowiedzieli obaj synowie.
- Tato spójrz, jedna z krów przeskoczyła przez ogrodzenie i pobiegła w stronę lasu.
- Jedna? To już druga tego dnia – z niedowierzaniem oznajmił Tom Gormann.
- Przeskoczyła jak wytrenowany do skoków przez przeszkody angielski folblut – dopowiedział zafascynowany wyczynem krowy starszy z synów.
- Jak to druga? - zapytał wyraźnie zaciekawiony młodszy syn.
- Tuż przed pojawieniem się tych nieznanych dźwięków, w ten sam sposób straciliśmy pierwszą krowę.
- O zdaje się że hałas z wolna przycicha.
- Chodźmy, może uda nam się odnaleźć krowę uciekinierkę – zaproponował Tom Gormann.
Tom Gormann wraz z synami pospiesznym krokiem opuścili rozległy podwórzec po czym żwirową drogą skierowali się w stronę pobliskiego pastwiska. Skręcili w równoległy do niego, ledwie przetarty trakt i jako cel marszu obrali miejsce na tle gęstniejącej ściany lasu, gdzie po raz ostatni widziane były zbiegłe krowy. W miejscu gdzie drewniane żerdzie wyznaczały kres pastwiska wąski trakt urywał się, w zamian pojawiły się łany bujnej, soczystej trawy. Z trudem pokonując gęsty, trawiasty kobierzec, trójka mężczyzn zbliżyła się na odległość kilkudziesięciu metrów do granicy liściastego lasu. Brnąc po łydki w plątaninie zaplecionych w warkocze łodyg, przystanęli przed jedną z trawiastych kęp, sięgającej powyżej kolan. Zaciekawieni dokonanym znaleziskiem, zatrzymali się. Na wygniecionej trawie spoczywały oskórowane szczątki dużego zwierzęcia.
- Co też może to być, wygląda jak pozostałości jelenia rozwłóczonego przez stado wilków.
- Z pewnością nie jest to jeleń – oznajmił poruszony znaleziskiem Tom Gormann – to muszą być ni mniej ni więcej jak, a niech to wszyscy diabli, zwłoki naszej krowy – dopowiedział pochylając się nad znaleziskiem, odwracając jednocześnie na wierzchnią stronę fragment skóry w kolorze czerwono – brązowym.
- Przecież ta krowa jeszcze niecałą godzinę temu pasła się na naszym ranczo – wyjąknął przez zaciśnięte zęby starszy z synów, akcentując w szczególny sposób pierwszą część zdania, dopowiadając w duchu kolejną jego część, popartą bardziej dosadnymi przekleństwami.
- Ktoś lub coś wyłupiło jej oczy, wyrwało język i usunęło większość organów wewnętrznych.
- Jeśli nadal będziecie twierdzić że to wilki, pumy lub kojoty już nigdy więcej nie zabiorę was na polowanie.
- Nie, z pewnością nie były to wilki – jednogłośnie oznajmili obaj synowie.
- Jako myśliwy z wieloletnim stażem mogę stwierdzić że nie są to rany zadane przez żadnego ze znanych mi drapieżników zamieszkujących Amerykę Północną. Mówiąc prawdę nigdy wcześniej nie zetknąłem się z czymś podobnym.
- Sposób w jaki oprawiono tę krowę wskazuje na użycie długich, lekarskich nożyczek, skalpela lub wręcz lasera.
- Z jakich zatem powodów u licha, nigdzie wokół nie znajduje się nawet kropla krwi – zapytał starszy z synów, obrzucając okolicę uważnym wzrokiem.
Mężczyźni przez kilkadziesiąt sekund stali w milczeniu pochylając się nad pozostałościami krowy, poddanej jak gdyby precyzyjnej, chirurgicznej operacji. Obserwowane cięcia o gładkiej powierzchni układały się w linie o kątach prostych, po czym rozwidlały się w nieregularne zygzaki.
- Co tu u diaska może się dziać? - Krzyknął Tom Gormann chcąc w ten sposób raczej zaznaczyć stan narastającej frustracji, niżeli oczekując udzielenia przez kogokolwiek sensownej odpowiedzi. - Nie warto już chyba poszukiwać drugiej z krów, w zamian możemy być pewni że spotkał ją podobny los.
- Masz rację tato, wracamy z powrotem do domu – zaopiniował młodszy z synów.
W połowie drogi jaką pokonali podążając śladem zaginionego bydła, ich uszu dobiegł gwizd przelatującego ponad nimi obiektu, zadarli ku górze oczy. W czasie niewiele dłuższym od sekundy usłyszeli dźwięk przelatującego ponad nimi obiektu, poruszającego się z dużą prędkością, po czym bez wyraźnej przyczyny dźwięk ten zanikł.
- Widzieliście, rozpłynął się na tle bezchmurnego nieba.
- Nie leciał przecież na tyle szybko by stać się niewidoczny na skutek oddalenia się?
- To mógł być wojskowy myśliwiec, kojarzycie ten przenikliwy, opadający dźwięk, dobywający się z jednego silnika? – Stwierdził pytajnym tonem Tom Gormann.
- Oczywiście, tyle że myśliwce....bywają niewidoczne dla radarów, nie zaś dla ludzkiego oka.
- Zaczynam powoli kojarzyć fakty, wszystkie te dziwne zdarzenia muszą być efektem testowania jakiś nowych rodzajów broni, prowadzonych przez naszą armię. Gdzieś w pobliżu zapewne musi znajdować się poligon – oznajmił z pewnością zaznaczającą się w stanowczym głosie, Tom Gormann.
- W jakim zatem celu wojsko miałoby zabić naszą krową, wyłupić jej oczy, wyrwać język i pociąć skalpelem lub laserem? - Zapytał z bezemocjonalnym wyrazem twarzy, stojąc nieruchomo starszy z synów.
- Tego jeszcze nie wiem, lecz użycie lasera wyraźnie wskazuje na wojskowe pochodzenie zjawiska. Nie można chyba moim skojarzeniom odmówić logiki?
- Prawda nie można, choć śmiem wątpić by wojsko dokonywało eksperymentów medycznych na krowach nie stanowiących własności armii, na domiar świeżo zbiegłych z prywatnej farmy. Poza tym dlaczego nikt nie poinformował nas o istnieniu w pobliżu wojskowego poligonu?
- Ażeby nie zrażać potencjalnych nabywców i wynegocjować wyższą kwotę za sprzedaż farmy – odpowiedział bez namysłu Tom Gormann, w poczuciu odnalezienia odpowiedzi na na nurtujące go niewiadome.
Następny dzień przyniósł z sobą, poczynając od godzin porannych kolejne zadziwiające zdarzenia.
- Ellen wyjdź szybko przed dom i spójrz w niebo czegoś podobnego chyba nie widziałaś. Ponad pastwiskiem dla krów zawisło kilka kul różnej wielkości – Tom Gormann starał się głośni i szybko wypowiadanymi słowami ponaglić żonę.
- A tak widzę, w kolorze żółto – złocistym, co też tym razem może to być?
- Może to być piorun kulisty, lecz najprawdopodobniej są to nowe rodzaje broni testowane przez naszą armię.
- Nad naszym pastwiskiem?
- Najprawdopodobniej to nam wydaje się że zawisły one nad naszym pastwiskiem, w rzeczywistości zaś mogą znajdować się znacznie dalej, nad terytorium wojskowego poligonu.
- Wojskowego poligonu? O czym ty mówisz? Gdyby w pobliżu miał znajdować się wojskowy poligon z pewnością agencja nieruchomości poinformowałaby nas o tym.
- Nie poinformowała nas o tym fakcie z prostej przyczyny, nie chcieli zrazić nas do zakupu farmy lub też uzyskać wyższą cenę.
- Wyższą cenę? Przecież zakupiliśmy farmę niemal za bezcen, poza tym istnienie w pobliżu wojskowego poligonu może być niczym innym, jak tylko twoim przypuszczeniem.
- Jak więc wytłumaczyć nietypowość zachodzących tutaj zjawisk.
- Tego nie wiem lecz wojskowy poligon nie jest żadnym wytłumaczeniem. Popatrz, popatrz kule zmieniają kolor na niebieski.
- Tak, tak widzę zmieniają też położenie, latają wzdłuż i w szerz naszego pastwiska, na ich powierzchni dochodzi do wyładowań elektrycznych.
- Teraz oddalają się i zawisają nad lasem.
- Tato, mamo w domu przestały działać wszystkie urządzenia elektryczne, pogasły też wszystkie światła – oznajmił poruszony niespodziewanym zdarzeniem młodszy z synów.
- Jeśli to wszystko nie dzieje się za przyczyną rozmieszczonego w pobliżu poligonu, niechże ktoś wreszcie wskaże mi inną przyczynę, bo z pewnością wyładowania na kulistych obiektach oddziałały na instalację prądową w naszym domu.
- Obawiam się że trudno będzie znaleźć jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie – zaopiniował młodszy z synów, nie odrywając spojrzenia od migocących ponad lasem obiektów.
- Jeśli ono w ogóle istnieje – dodał starszy z nich.
- Wszystkie te niedoświadczone nigdy wcześniej zjawiska zaczynają przekraczać granice racjonalności i wszelkie dopuszczalne normy – z poczuciem rezygnacji oznajmił Tom Gormann.
Wraz z upływem kolejnych dni, nie wnoszących do nurtu codzienności zdarzeń trudnych dla zinterpretowania przez właścicieli farmy, z wolna pośród nimi poczęło ugruntowywać się poczucie efemeryczności owych epizodów, jak zwykli je nazywać – paranormalnych. Każdy z nich starał się najsumienniej jak tylko potrafił wykonywać przypisane mu czynności, koncentrując całą uwagę na przywróceniu farmie dawnego poloru, funkcjonalizmu i wydajności, na ślady czego napotykali prowadząc remonty zabudowań i ogrodzeń.
Początek kolejnego tygodnia wbrew narastającemu poczuciu normalizacji, miał przynieść z sobą cykl zdarzeń wobec których odporność rodziny Gormannów na zjawiska dla nich niewytłumaczalne, miała zostać wystawiona na dotkliwą próbę. Którejś z następujących po sobie w niezauważalny sposób nocy, zawyły wszystkie trzy psy, jakie przywieźli z sobą nowi właściciele farmy. Przedłużający się psi skowyt, nakłonił wybudzoną z najgłębszego snu rodzinę do wyjścia na podwórko.
- Widzicie to samo co ja, czy być może uległem halucynacji – zapytał Tom Gormann, starając się wydobyć umysł z sennego letargu.
- Nad podwórkiem najwyraźniej unosi się złotawo – pomarańczowa kula wielkości piłki futbolowej, a nasze psy próbują jej dosięgnąć - dopowiedział młodszy z synów.
Trójka rozwścieczonych psów unosząc się na tylnych łapach, zadzierając ku górze rozwarte pyski starała się pochwycić w zęby unosząca się ponad nimi kulę, roztaczającą wokół siebie świetlistą poświatę. Podekscytowane zwierzęta z każdą minutą nabierając agresji, przemieszczały się z jednego krańca podwórka w kolejny. Przyspieszywszy, starały się nadążyć za obiektem wciąż zmieniającym swoje położenie. Świetlista kula z nagła nabrała prędkości, jako kierunek lotu obierając najbliższy las. Psy śledzące każdy jej ruch, przeskoczyły przez ogrodzenie i pomknęły żwirową drogą za oddalającym się przedmiotem. Nie reagując na nawoływania do powrotu, wygłaszane gromkim głosem przez właścicieli, zniknęły na tle lasu pośród falujących na wietrze traw. Wkrótce mieszkańcy farmy usłyszeli serię krótkich, urywanych lecz głośnych skowytów, po czym nastała niczym nie zmącona cisza.
- Zdaje się że do rachunku strat obok dwu krów doliczyć będziemy musieli trzy psy – wyjąknął z poczuciem rezygnacji Tom Gormann.
- Nawet nie wypowiadaj w mojej obecności podobnych słów – zreflektowała żona.
- Bądźmy realistami, słyszany przez nas skowyt nie był chyba oznaką radości z dogonienia ściganego obiektu.
- Ażeby się przekonać co na prawdę wydarzyło się w lesie musimy wyruszyć na poszukiwania – zaproponował starszy z synów.
- Wrócimy za godzinę, w tym czasie Ellen możesz przygotować śniadanie.
Tom Gormann wraz z synami pobiegli w kierunku gdzie po raz ostatni widziane były sylwetki czworonogów, skąd wkrótce potem dobiegł psi skowyt. Narastające zmęczenie nakazało im zredukowanie tempa do szybkiego truchtu, aż końcowy etap pozostałej drogi pokonali marszowym krokiem. Pokonując ostatni zakręt żwirowej jezdni, znaleźli się na obrzeżu lasu.
- Pójdziemy wzdłuż linii pierwszych zarośli, stąd dobiegł pisk psów.
- Odniosłem wrażenie że dochodził on z głębi lasu.
- W pierwszej kolejności przeczeszemy jego skraj.
- Zdaje się że napotkałem na jakiś ślad. Widzicie tam na lewo czarne plamy? - Obwieścił dokonanie odkrycia starszy z synów.
- To jakby ślady po ognisku – stwierdził przybliżając się w to miejsce Tom Gormann.
- Trzy ogniska musiały dopalić się tutaj przed niedawnym czasem. Patrzcie nad jednym z nich unosi się jeszcze chmurka szarego, gęstego dymu – wyraził spostrzeżenie młodszy z synów.
- Niech to wszyscy diabli – sarknął z obrzydzeniem Tom Gormann – to wszystko co pozostało po naszych psach! Widzicie te niedopalone resztki sierści i kości?
- Tak, to bez wątpienia szczątki psów – stwierdził młodszy z synów, nieśmiało podchodząc do spopielałego wzgórka, wyraźnie kontrastującego z leśnym poszyciem.
- Tego czynu nie mógł dokonać żaden z testowanych rodzajów broni na poligonie, gdyby nawet miał on istnieć gdzieś w pobliżu.
- A jeżeli tak się stało to miarka się przebrała, armia zapłaci nam wysokie odszkodowanie. Nie, nikt kto dopuścił się tego czynu nie zdąży narazić nas na kolejne straty, sprzedajemy tę przeklętą farmę. – oznajmił chrapliwym głosem, doprowadzony do ostateczności Tom Gormann.
Postanowienie głowy rodziny o sprzedaży farmy po przedyskutowaniu z małżonką i synami, spotkało się z przychylnym przyjęciem. Każdy z członków rodziny odczuwał wyraźny lęk przed powitaniem w zaszłych okolicznościach, każdego kolejnego dnia, a żywione obawy skutkowały ciągłym oglądaniem się wokół siebie, w poszukiwaniu kolejnego paranormalnego zjawiska, przeradzającego się w realne zagrożenie. W okresie tym zastosowanie znalazły zardzewiałe zasuwy, klamry i skoble. Dopasowane do nich kłódki zawisły na zabezpieczonych w ten sposób, drzwiach i okiennicach. Trzy strzelby marki Remington, stanowiące myśliwski arsenał pana domu, zostały rozdysponowane pomiędzy męską częścią rodziny, stając się nieodłącznym elementem codziennego wyposażenia każdego z mężczyzn. Jakkolwiek poczucie bezpieczeństwa rodziny Gormannów zostało w ten sposób wzmocnione, to pojawianie się obserwowanych dotąd zjawisk, wbrew ich oczekiwaniom, uległo wyraźnemu zahamowaniu. Zupełnie jak gdyby ich stanowcza reakcja spotkała się z nie mniej jednoznaczną kontrreakcją, jak gdyby ich zamiary zostały odczytane, zinterpretowane i wystawione na kolejną próbę, tym razem poprzez złagodzenie czy też ustąpienie zatrważających zjawisk, skłaniając tym samym do odstąpienia od powziętej decyzjo o sprzedaży rancza. W rzeczy samej upływ kolejnych dni, na jakie państwo Gormann odkładali wyprawę do najbliższego miasta w celu złożenia tam w jednej z agencji nieruchomości oferty sprzedaży, wydawał się być potwierdzeniem wysuniętej tezy. Porządek szybko mijających po sobie dni i nocy wolny był od wszelkich niecodziennych wypadków. Nie zakłóciło go żadne ze zdarzeń mogących wprawić w nastrój lęku czy choćby niepokoju, wypełniającą swoje obowiązki rodzinę farmerów. Z begiem czasu zrezygnowano nawet z zabezpieczania drzwi i okien przed pojawieniem się nieznanego zagrożenia, w zamian starano się manifestować poczucie bezpieczeństwa i zaadaptowania się do nowych warunków bytu. Wraz z upływem każdego kolejnego tygodnia odraczano decyzję o wyprawie do najbliższego miasta, a wraz z nią realizację postanowienia o sprzedaży rancza. Nadchodzący miesiąc przyniósł z sobą narodziny kilku cielaków i obowiązki związane z opieką nad nimi, skłoniły rodzinę Gormannów do podjęcia próby pozostania w nowo nabytej posiadłosci.
- Trzymaj go mocno za tylne kopyta – wydał polecenie synowi Tom Gormann, chcąc wypalić znamię na udźcu, jednego z narodzonych przed niedawnym czasem cielaków.
- Trzymam, możesz przystawiać piętno.
- Który to już z koli, po oznakowaniu piątego przestałem je liczyć.
- Siódmy – oznajmił starszy z synów.
- Zatem zostały jeszcze dwa, która jest godzina? Zdążymy przed zmierzchem? - Zapytał Tom Gormann.
- Bez obaw zdążymy, tym bardziej że do oznakowania pozostał jeszcze jeden cielak – zauważył syn.
- Dwa - starał się skorygować błąd syna Tom Gormann.
- Widzę przecież że na wybiegu znajduje się tylko jeden.
- Jeżeli urodziło się dziewięć, siedem zostało oznakowanych to zgodnie z zasadą odejmowania powinny pozostać dwa – wyliczał ojciec.
- Jednak wbrew tej zasadzie pozostał jeden.
- Co więc stało się z tym drugim?
- Najwidoczniej musiał uciec.
- Ot tak sobie przeskoczył przez ogrodzenie dwa razy od niego wyższe i uciekł – ironizował Tom Gormann.
- Dwie krowy przed momentem postąpiły w ten właśnie sposób – wyraził spostrzeżenie syn, zapatrzony w odległą część pastwiska.
- Za wszelką cenę starałem się zaklinać los, lecz stało się to co nieuchronne, nie pozostawiono nas na długo w spokoju, – syknął przez zaciśnięte Tom Gormann starając się zatamować przypływ wzburzenia, odrzucając jednocześnie na bok rozżarzone żegadło - zawołaj brata idziemy poszukać zaginionego cielaka.
Trzej mężczyźni, zdradzając objawy narastającego leku, postanowili w pierwszej kolejności obejść dookoła wybieg dla cielaków, starając się doszukać wyłamanych, ogrodzeniowych desek czy też otworów w zwartej ścianie boksu, poprzez które zaginiony cielak mógłby opuścić teren zagrody. Zgodnie jednak z ich przypuszczeniami nie doszukali się niczego, co mogłoby wskazywać na jego uszkodzenia. Zamierzając obejść dookoła całe terytorium zajmowane przez farmę, pospieszne kroki skierowali w stronę wyjścia z boksu. Nim jeszcze zdążyli ujść kilkaset kroków, pośród trawiastego podłoża, na tylnej ścianie wybiegu dostrzegli pozostałości po najmłodszym przychówku.
Głowa, szyja wraz z tułowiem cielaka przecięta została na dwie idealnie równe połowy, miejsca cięć natomiast nie nosiły śladów krwi i charakteryzowały się nieskazitelną gładkością. Pierwsze skojarzenia powstałe u mężczyzn pochylających się nad martwym zwierzęciem wskazywały na laser, jako narzędzie użyte do przeprowadzenia tak precyzyjnej operacji. Brakowało dużych połaci mięsa w szczególności rozmieszczonych wzdłuż łopatek i ud. Mężczyźni poruszeni do głębi znaleziskiem, pospiesznym i nerwowym krokiem powrócili na teren farmerskich zabudowań.
- Będziemy jednak musieli sprzedać tę przeklętą farmę. Ktoś lub coś zmasakrowało jednego z naszych cielaków – oznajmił Tom Gormann, widząc żonę wychodzącą na ganek domu.
- Można się było tego spodziewać. Na zbyt długo zagościł u nas spokój, by mogło to wróżyć dobrze na przyszłość.
- Jutro z samego rana jadę do miasta złożyć ofertę sprzedaży, a gdyby kupiec nie pojawił się w najbliższym czasie, oddamy ranczo za darmo, czy najzwyczajniej porzucimy je.
- To jedyna słuszna decyzja – zaopiniowała Ellen Gormann po krótkim namyśle – pojawiły się pewne fakty o których was nie informowałam, nie chcąc zaburzać spokoju panującego w okresie kilku ostatnich tygodni.
- Co też tym razem się wydarzyło - zapytał Tom Gormann podniesionym głosem, rozrzucając wokół siebie podejrzliwe spojrzenie.
- Zdarzenia te szczęśliwie ominęły naszą farmę. Otóż będąc w zeszły poniedziałek na cotygodniowych zakupach w Hendersson, spotkałam, jak miało się okazać naszą sąsiadkę z najbliższej farmy, oddalonej o jakieś cztery mile w linii prostej. Ona także w minionym miesiącu widywała nietypowe zjawiska. W jej pamięci utkwiły w szczególny sposób złotawo – pomarańczowe kule, zmieniające odcień na niebieskawy. Któregoś wieczoru tuż ponad ich pastwiskiem zawisła deszczowa chmura, wydobywając z wnętrza świetliste promienie, jak gdyby rozrzucane przez samochodowe reflektory. Towarzyszyły im rozbłyski podobne do wyładowań atmosferycznych. Chmura ta przez kilka minut przesuwała się od jednego krańca pastwiska w kierunku przeciwległych, aż zniknęła nagle i niespodziewanie. Następnego dnia usłyszeli dochodzące z wnętrza ziemi, tuż pod ich podwórkiem, niepokojące dźwięki, jak gdyby odgłosy pękającej skorupy ziemskiej podczas wstrząsów tektonicznych lub też kopania podziemnych kanałów, bądź tuneli. Ponadto jedną z ich krów spotkał podobny los do naszych.
W przeciwieństwie jednak do nas zrobili oni zdjęcia wyfiletowanej krowy i okazali je w biurze lokalnej prasy, o wszystkich zaszłych wydarzeniach informując dziennikarzy. Zamieszczony przez nich artykuł przedrukowany został do gazet ukazujących się w stanie Utah i kilku okolicznych stanach, wzbudzając całkiem duże zainteresowanie, choć wielu czytelników z trudem uwierzyło w ich autentyczność – oznajmiła pani Gormann.
- Wyobrażam sobie ich reakcję gdybyśmy przedstawili w prasie zdjęcia naszych psów, a raczej tego co po nich pozostało – wyraził spostrzeżenie mąż.
- Być może będziemy mieli już wkrótce ku temu okazję – dodała żona.
- Co tym razem masz na myśli?
- Słuchaj dalej, artykułem zainteresowała się instytucja o nazwie MIDS, zajmująca się badaniem zjawisk wykraczających poza granice naturalnych wytłumaczeń. Składająca się jak twierdzi nasza sąsiadka z utytułowanych naukowców; mikrobiologów, fizyków, specjalistów od badania niezidentyfikowanych obiektów latających. Co jednakże najciekawsze nasi sąsiedzi wyrazili zgodę na przyjazd przedstawicieli owej organizacji na ich farmę w celu dokonania badań specjalistycznym sprzętem. Nic chyba nie stoi na przeszkodzie ażeby podobnych pomiarów dokonali także u nas?
- Nie widzę powodu abyśmy mieli nie wyrazić zgody jeżeli tylko okażą gotowość do bliższego przyjrzenia się zachodzącym tu anomaliom – po krótkim namyśle wyraził opinię Tom Gormann.
- Co wy o tym myślicie chłopcy?
- Uważamy że należy umożliwić podobne badania – odpowiedzieli niemal jednogłośnie obaj synowie.
- Miejmy nadzieję że udowodnią moje przypuszczenia o nieingerowaniu armii w zachodzące w naszej okolicy, zdarzenia – dopowiedział młodszy z nich.
- Najmłodszy a najbardziej krnąbrny, nie przepuści najmniejszej okazji ażeby przeciwstawić się ojcu – żartobliwym tonem zakończył rodzinną rozmowę Tom Gormann.


Kilkanaście dni później.


Przed wjazdową bramą farmy Gormannów zaparkował średniej wielkości samochód transportowy, zaadaptowany na rodzaj kampera. Zza uchylonych obojga drzwi kabiny wysiadła na żwirową drogę dwójka mężczyzn w średnim wieku. Niższy z nich uchylił wrota szerokiej furtki i jako pierwszy wszedł na teren rancha. Na widok uchylającego się jednego z okien domostwa, przystanął w miejscu.
- Witam pana, nazywam się Jerry Hotkins i wraz z moim współpracownikiem jesteśmy przedstawicielami instytucji MIDS, zajmującej się badaniem a także katalogowaniem zjawisk, nazwijmy je, niewytłumaczalnych z racjonalnego punku widzenia. Zgodnie z zapowiedzią stawiliśmy się o umówionej godzinie.
- Miło panów poznać Tom Gormann, właściciel farmy – oznajmił mężczyzna wyciągając na powitanie prawą dłoń.
- Jerry Hotkins, bardzo mi miło.
- Antony Parker.
Oczekiwaliśmy na panów z niecierpliwością. Skala zachodzących tutaj zjawisk już dawno przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania. Oczekiwania to niewłaściwe słowo, nie spodziewaliśmy się przecież zastać w nowo zakupionej farmie fenomenu ćwiartującego nasze krowy z chirurgiczną precyzją, kulistych obiektów emitujących jaskrawe światła, mordujących nasze psy z niezwykłym okrucieństwem. Zjawiska te raczej przekroczyły granice naszej psychicznej odporności. W związku z ich nieustępliwością powzięliśmy decyzję o sprzedaży farmy. Dowiedziawszy się jednak o zainteresowaniu waszej instytucji zachodzącymi w tej okolicy anomaliami, postanowiliśmy wstrzymać się nieco ze sprzedażą i dowiedzieć się co kryć się może za prześladującymi nas zdarzeniami.
- Słuszna decyzja, miejmy nadzieję że przeprowadzone na państwa farmie pomiary poszerzą zasób naszej wiedzy o zjawiskach, nazwijmy je póki co, paranormalnymi - oznajmił jeden z naukowców.
- Może pan sobie przypomnieć kolejność w jakiej wystąpiły owe nietypowe zdarzenia? - Zapytał drugi z naukowców, przystępując do wyładowywania sprzętu pomiarowego.
Do grona rozmawiających mężczyzn podeszła niepewnym krokiem Ellen Gormann, tuż za nią podążyli dwaj synowie.
- Witam panów serdecznie na naszej farmie, napiją się może panowie czegoś?
- Witamy panią właścicielkę, chętnie napilibyśmy się lecz przed zmierzchem musimy zdążyć rozpakować i rozstawić sprzęt pomiarowy. Tym nie mniej najmocniej dziękujemy za ofertę.
- Otóż powracając do podjętego wątku, w pierwszej kolejności wydarzył się epizod z ucieczką krowy. Bez wyraźnej przyczyny doznała ataku nagłej agresji, przeskoczyła ogrodzenie jak gdyby była folblutem trenowanym do skoków przez przeszkody i zniknęła gdzieś na tle ściany tamtego lasu – Tom Gormann wskazał dłonią w kierunku wyraźnie kontrastującą z powierzchnią pastwisk linii drzew. - W tym samym niemal czasie nad podwórkiem słyszalny stał się hałas najbardziej zbliżony w swojej charakterystyce do dźwięków jakie wydają rotory helikoptera. Dobywał się z niewielkiej wysokości, najwyżej kilkudziesięciu metrów, jednakże pomimo dobrej widoczności nikt z nas nie był w stanie dostrzec źródła jego pochodzenia. W tym czasie w niczym nie różniący się sposób zbiegła druga z krów. Wszystkie moje relacje może potwierdzić rodzina.
- Wszystko o czym mówi ojciec pokrywa się w każdym szczególe z tym co wszyscy widzieliśmy – zaopiniował starszy z synów.
- Gdy dźwięki te ustały – kontynuował swoją relację Tom Gormann – wyruszyłem wraz z synami na poszukiwania zbiegłej krowy. Widok jaki ukazał się naszym oczom przyprawiłby o mdłości obserwatorów, najbardziej chyba odpornych na drastyczne sceny. Proszę słuchać uważnie, zwłoki naszej krowy pozbawione były oczu, wyrwano jej język i usunięto większość organów wewnętrznych. Najbardziej jednak zastanawiać może sposób w jaki tego dokonano. Wszystkie cięcia kości były gładkie, wręcz lśniące jak gdyby posłużono się w tym celu czymś w rodzaju lasera, nigdzie wokół nie odnaleźliśmy też ani kropli krwi. Jestem myśliwym od wieku nastoletniego, na przestrzeni kilku dziesięcioleci widziałem dość dużą liczbę ofiar drapieżników, ale z podobnym charakterem zadanych ran zetknąłem się po raz pierwszy w życiu. Nie koniec na tym, podczas drogi powrotnej usłyszeliśmy przelatujący ponad nami obiekt, dźwięk jaki wydawał, równie nagle jak się pojawił, zniknął. W moim uznaniu mógł to być samolot myśliwski.
- On najwyraźniej rozpłynął się w powietrzu - dopowiedział starszy syn.
- Wówczas pojawiły się przypuszczenia że gdzieś w pobliżu znajduje się wojskowy poligon doświadczalny, gdzie nasza armia testuje nowe rodzaje broni.
- O ile nam wiadomo w promieniu kilkuset mil nie znajdują się żadne wojskowe obiekty, nawet super tajne – zaopiniował jeden z badaczy.
- Miejmy więc nadzieję że uda się panom wyjaśnić zagadkę pochodzenia owego obiektu – w mało przekonywujące sposób wyraził swoje oczekiwania Tom Gormann. - Pozwolą panowie że przejdę do kolejnego etapu swoich relacji. O ile mnie pamięć nie zawodzi już następnego dnia nad naszym pastwiskiem zawisły pomarańczowo – złociste kule, szybko zmieniające swoje położenie. Wokół nich dochodziło do rodzaju wyładowań elektrycznych, podobnych do zachodzących wokół pioruna kulistego, lecz wbrew tym skojarzeniom zawisły one na bezchmurnym niebie. Wówczas też pogasły wszystkie światła w domu i przestały działać urządzenia.
- Musiał zajść pomiędzy zjawiskami tymi jakiś rodzaj elektromagnetycznej interakcji – skonstatował wyższy z dwójki badaczy.
- Pytanie tylko jaki, jeżeli warunki pogodowe owego dnia nie zapowiadały pojawienia się burzy, nawet w dużej odległości. W niedługi czas później, którejś nocy obudził nas jazgot psów.
- Państwa psów? Nie dostrzegłem jak dotąd obecności żadnego z nich – zapytał jeden z badaczy, obrzucając właściciela farmy podejrzliwym spojrzeniem, jak gdyby nie dowierzał wszystkim jego słowom, jednocześnie też poszukując błądzącym spojrzeniem któregoś z czworonogów na terenie obejścia.
- Naszych, oczywiście że naszych, dziwić może panów ich nieobecność, proszę zatem wytężyć słuch. Otóż chcąc poznać przyczynę nocnych psich jazgotów, wyszliśmy przed dom. Na wysokości najwyżej dwu metrów przemieszczała się połyskliwa kula wielkości piłki footbolowej, nasze psy natomiast stając na tylnych łapach starały się pochwycić ją w rozwarte pyski. Okrągły przedmiot najwyraźniej reagował na ich podskoki, gdyż w momencie gdy któryś z psich pysków zbliżył się do niego, wzbijał się on na większą wysokość. W niedługi czas potem świetlista kula oddaliła się i skierowała w stronę lasu. Psy podążyły za nią, wkrótce też usłyszeliśmy przeraźliwy pisk po czym nastała cisza, zniknęła też świetlista kula. Wraz z synami wyruszyliśmy na poszukiwania psów.
- Raczej tego co po nich pozostało – przerwał ojcu młodszy z synów.
- Na leśnym poszyciu napotkaliśmy trzy czarne plamy, przypominające pozostałości ogniska. Na ich powierzchni zaś resztki niedopalonej sierści, kłów i pazurów, fragmenty ścięgien i organów wewnętrznych. Teraz wiedzą już panowie dlaczego nie powitał was żaden z nich alarmującym szczeknięciem.
- Jakże bardzo nam przykro.
- Wówczas podjęliśmy decyzje o sprzedaży farmy, lecz jak na ironię losu właśnie wtedy prześladujące nas zdarzenia nagle ustały.
- Są państwo absolutnie pewni zaistniałej koincydencji? - Z niedowierzaniem zapisanym w barwie głosu zapytał jeden z badaczy, jednocześnie kierując w stronę współpracownika porozumiewawcze spojrzenie.
- Co do tego nie można mieć najmniejszych wątpliwości – zapewnił twierdzącym tonem Tom Gormann.
- Z całą stanowczością mogę potwierdzić słowa męża, od tego momentu przez kilka następnych tygodni, naszego życia nie zakłócały żadne niepokojące zdarzenia.
- Z państwa relacji wynika że będziemy mieli do czynienia ze znacznie większą ilością niewyjaśnionych zjawisk niż nasi koledzy pracujący na farmie państwa sąsiadów.
- Z tym większym zdecydowaniem musimy przystąpić do zainstalowania naszego przewoźnego laboratorium. Na wyposażeniu posiadamy spektometr rejestrujący światła w spektrum UV, miejmy nadzieję że uda nam się zarejestrować błyski emitowane przez widywane przez państwa złociste kule. Współpracujące z laptopem noktowizor, kamery video, urządzenia do analizowania częstotliwości radiowych,wykrywacze mikrofal i tym podobne przyrządy. Jutrzejszego dnia, jeśli tylko pogoda pozwoli rozpoczniemy rozstawianie aparatury pomiarowej wzdłuż państwa pastwisk, podwórka i zagrody dla bydła. Pragniemy także zaznaczyć że we wszystkich tych czynnościach poradzimy sobie we własnym zakresie. Nie zamierzamy też w jakikolwiek sposób krępować państwa swoją obecnością, państwa życie toczyć się musi zwyczajnym, codziennym rytmem. Nocować będziemy w naszym kamperze, a jedynym naszym oczekiwaniem wobec państwa gościnności, będzie uzupełnienie naszych zapasów wody z państwa studni.
- Służymy wszelką pomocą, możecie śmiało informować nas o pojawieniu się wszelkich nieprzewidzianych potrzeb – oznajmiła z prostolinijną dobrodusznością Ellen Gormann.
- Bardzo dziękujemy, życzymy spokojnej nocy – niemal równocześnie wypowiedzieli pożegnalną formułę obaj naukowcy.
Podczas przedłużającej się rozmowy z dwójką badaczy, niespodziewanie ponad farmą zapadał gęstniejący z każdą minutą wieczorny zmrok. Rodzina Gormannów niespiesznym krokiem udała się w kierunku domostwa, chcąc dopełnić wszystkich niezbędnych czynności kończących pracowity dzień.
- Komu z was na tyle bardzo dopisuje dobry humor, ażeby chciało się wyjąć z szafek i lodówki wszystkie moje dzisiejsze zakupy? - Zapytała podniesionym głosem Ellen Gormann, zastawszy stół, zastawiony w chaotyczny sposób produktami żywnościowymi.
- Nikt z nas niczego nie wyjmował – odpowiedział najstarszy ranczer wyraźnie zaintrygowany zastanym widokiem.
- Wszyscy razem przecież rozmawialiśmy z naukowcami – jednogłośnie dopowiedzieli synowie.
- Nie, to już jawne kpiny, na domiar ktoś przesypał pieprz do solniczki i na odwrót – oznajmiła poruszona pani domu, chcąc uporządkować powstały nieład.
- Nikomu z nas nie chciałoby się przysparzać dodatkowej pracy, na brak której nikt z nas nie narzeka.
- W takim razie podczas naszej nieobecności w domu musiał ktoś przebywać, ktoś lub też coś.
- Co tym razem masz na myśli?
- Tego kogoś lub coś w obawie przed kim lub czym, poprzedni właściciele zainstalowali skoble i klamry w szafkach i szufladach i kogoś lub coś, co najprawdopodobniej też zamordowało nasze krowy i psy – wyraził spostrzeżenie Tom Gormann
- O zdarzeniu tym musimy jutrzejszego poranka poinformować naszych gości, albo jeszcze dzisiaj spakować nasz dobytek i najszybciej jak to możliwe wynosić się stąd na zawsze – zauważyła pani Gormann.
- Postanowiliśmy przecież pozostać na farmie do czasu zakończenia badań i przekonać się z jakiego rodzaju zjawiskami mieliśmy do czynienia – dopowiedział jeden z synów.
- Jeśli tym podobne zdarzenia nadal toczyć się będą w zapoczątkowanym kierunku nie wiem czy wytrwam w powziętym postanowieniu – oznajmił członkom rodziny Tom Gormann, w poczuciu rezygnacji z wszelkich złożonych obietnic. W związku ze zdarzeniami tymi przypomniała mi się pewna indiańska legenda plemienia Nawaho, zasłyszana jeszcze w młodości. Mówi ona o umiejętności przybierania wyglądu zwierząt jaką posiedli Indianie tego plemienia. Mogli stać się kojotem, wilkiem, lisem, krukiem, sową w zależności od skóry lub też piór zwierzęcia jakie przywdziewali. Nie mogli stać się orłem gdyż orzeł chronił wszystkich Nawahów. Łączyli wówczas w sobie cechy ludzkie i zwierzęce, a samo przeobrażenie dokonywało się pod osłoną nocy. Wygląd jaki przybierali zależny był od misji jaką mieli przeprowadzić, gdy zamierzano kogoś zabić zamieniali się w wilka, gdy niezbędny był podstęp przybierali wygląd szakala, gdy chodziło o wywołanie lęku zamieniano się w kruka zwiastującego śmierć. W poczuciu zagrożenia, te ludzko – zwierzęce twory potrafiły rzekomo dosłownie znikać przed prześladowcami. Ze zjawiskiem tym na szeroką skalę spotkał się generał Christofer Carson podczas zapędzania Indian Nawaho do rezerwatów, kiedy to mieli rozpływać się w powietrzu na oczach żołnierzy. Chcąc zapobiec tajemniczym ucieczkom, wszystkich wojowników jakich udało mu się schwytać, zabijał na miejscu. Zgodnie z ową legendą Indianie Nawaho umiejętność tę posiedli od plemienia Anasazi które wymarło na długo przed pojawieniem się w Ameryce przybyszów z Europy, a sama legenda nie mogła być opowiadana komuś kto nie jest Nawahem.
- Istotnie przypowieść tę w zupełności można odnieść do zdarzeń jakie nas dotknęły – stwierdził wydobywszy się ze stanu zamyślenia starszy syn,
- Skąd zatem dowiedziałeś się o niej nie będąc Nawaho? – Zapytał młodszy z synów.
- Najwyraźniej na przestrzeni dziesięcioleci przedostała się do szerszego grona mieszkańców tych terytoriów.
- Ponoć Nawahowie do dzisiaj nie wykonują ubrań do celów rytualnych ze skór zwierząt o których mówiłem, a z całą pewnością zamieszkują rezerwaty w Arizonie, Nowym Meksyku i właśnie Utah.
Najbliższego poranka rodzina farmerów zgodnie z postanowieniem poinformowała dwójkę badaczy o zdarzeniach zaszłych ostatniego wieczoru. Ci zobowiązali się bliżej przyjrzeć wypadkowi, gdy tylko zdążą dokonać wcześniej zaplanowanych pomiarów.
Rozległe terytorium jakie zajmowała farma Gormannów przyczyniło się do wydłużenia ponad oczekiwaną miarę prac instalatorskich. W trakcie wysiłków dwójki badaczy, podjętych na rzecz jak najszybszego sklasyfikowania anomaliów, doszło do kilku kolejnych incydentów wobec których wszyscy ich obserwatorzy pozostali bezradni. Wszystkie drzwi i okiennice w domostwie farmerów zamykały i otwierały się z impetem na tyle dużym, że wypadały z nich szyby, roztrzaskując się u podnóża budynku. Przedmioty codziennego użytku znikały ze swoich miejsc i pojawiały się w miejscach zupełne niespodziewanych, najmniej związanych z ich przeznaczeniem. Mieszkańcy farmy wraz z przebywającymi na jej terytorium badaczami, słyszeli w swoim najbliższym otoczeniu ciche odgłosy, najbardziej zbliżone według opinii świadków do dźwięków pobrzękującego metalu. Zaobserwowano zjawisko rozstąpienia się na niemal równe połowy stada pasących się krów, a wkrótce rozpierzchania się ich na boki, jak gdyby uciekały w popłochu przed domniemanym pojazdem, przejeżdżającym w poprzek pastwiska. Zjawisku temu w miejscu pojawienia się nieznanej siły towarzyszyło pokładanie się traw, wytwarzało ona także silne pole magnetyczne, wpływające na zmienne odczyty kompasów, poczynione przez dwójkę badaczy.
Pewnego poranka dokonali kolejnego odkrycia, kilkadziesiąt drewnianych słupów wbitych w ziemię zeszłego wieczoru, mających posłużyć do rozciągnięcia przewodów zasilających w prąd noktowizyjne kamery, ułożonych zostało z powrotem w miejscu ich składowania. Rozstawione na powrót słupy wprawdzie pozostały nietknięte, jednakże zamontowane na nich kamery nie zarejestrowały żadnego obrazu, pomimo że ich obiektywy skierowane były w stronę, gdzie wyraźnie dostrzegalne były naładowane elektrycznie żółto – złociste kule, wypełnione wirującym płynem.
W zasięgu kamer widziano także niezidentyfikowane świetliste struktury, pojawiające się na niebie tuż przed zachodem słońca, nabierające szczególnej wyrazistości po zapadnięciu zmroku. Przybierały one kształt swego rodzaju okna, rozświetlającego w regularnych prostokątnych kształtach, nocny mrok. Mieszkańcy farmy obserwując przez lornetkę owo zjawisko wyraźnie widzieli kadr dziennego nieba, zupełnie jak gdyby okno to prowadzić miało w miejsce gdzie wciąż panuje dzień. Zgodnie twierdzili iż dostrzegli kształt myśliwskiego samolotu wydostający się z owego okna, rozpływający się następnie w mrokach nocy. System kamer również nie zdołał uchwycić i tego zjawiska.
Nieustępliwi badacze postanowili rozstawić kolejny rząd kamer w dalszej odległości, tym razem obserwujących zamontowane uprzednio. W trakcie nagrywania pojawiającej się po raz wtóry anomalii, na tle mrocznej poświaty zgasły czerwone punkty będące światłami kontrolnymi. Jakże wielkie było zdziwienie naukowców gdy najbliższego poranka zauważyli luźno zwisające kable, zasilające w energię elektryczną kamery. Dostrzegłszy jedyną z kamerę wciąż rejestrującą obraz, z nietajonym entuzjazmem przystąpili do odtwarzania utrwalonych nagrań, jednakże jak miało się wkrótce okazać, nie zawierało ono niczego ponad uchwycenie momentu wygaśnięcia świateł kontrolnych w pozostałych kamerach.
Na przestrzeni kilku najbliższych miesięcy rezydujący na farmie naukowcy stanęli oko w oko z niepokojącymi, momentami zaś wręcz przerażającymi, anomaliami. W sposób niczym nie różniący się od obserwacji jakie poczyniła rodzina farmerów, widywali jaskrawe, pomarańczowo – złociste kule, słyszeli dźwięki nisko przelatujących samolotów i helikopterów żadnego z nich nie mogąc dostrzec. Stawali się mimowolnymi świadkami brutalnych incydentów jakie dotykały kolejne z krów, jakkolwiek urządzenia jakimi rozporządzali okazały się niezdolne do zarejestrowania, czy też wykonania wiarygodnych nagrań. Zainstalowali oni najnowocześniejszy sprzęt jakim rozporządzać może współczesna nauka w dziedzinie spektrofotometrii i rejestracji promieniowania elektromagnetycznego, tym nie mniej obserwowane anomalia w ostatniej chwili zdawały się umykać wszelkim próbom ich zarejestrowania, co wyraźnie wskazywało na podjęcie swoistej gry pomiędzy podmiotem skrywającym się za nimi, a próbującymi je zidentyfikować badaczami.
Wraz z każdym kolejnym dniem umacniali się oni w przekonaniu iż nieuchwytny przeciwnik uprzedzał ich zamiary, ubiegał ich we wszelkich próbach przechytrzenia go, podążał o kilka kroków przed inwigilującym go naukowym instrumentarium, pozostawiając co najwyżej iluzoryczną wizytówkę nieuchwytnej obecności w postaci rozmytego obrazu w podczerwieni, brutalnie acz w przemyślany sposób zmasakrowanych zwłok kolejnej z krów, bądź też dezaktywując urządzenia pomiarowe. Nieodmiennie wszak pozostawiając za sobą niekończącą się listę domysłów, nade wszystko jednak niewystarczającą liczbę fizycznych śladów, który mógłby stanowić niepodważalny dowód na jego istnienie. W odniesieniu do zaszłych wypadków nie powinna wywoływać szczególnego zdziwienia teza wysunięta przez badaczy, uznająca fenomen ten za posiadacza znamion inteligencji, lub też przewyższać inteligencją tą badających go ludzi, do którego to wniosku z upływem każdego dnia, badacze zdawali się przekonywać.
Korowodu niemożliwych do wyjaśnienia zdarzeń dopełnił incydent, wobec którego obserwujący go świadkowie w żaden sposób nie mogli pozostać obojętni. Któregoś z kolejnych, trudnych do wyodrębnienia dni spośród szybko upływającego strumienia czasu, jeden z badaczy przejawiać począł nieobserwowane nigdy wcześniej zachowanie. W niedługi czas po powrocie z wieczornej inspekcji kamer oświadczył że wszyscy mieszkańcy farmy zmuszeni są jak najszybciej ją opuścić i nigdy nie powrócić na jej teren. Z wyrazu twarzy jaki towarzyszył wypowiadanym słowom słuchacze wywnioskowali iż do wygłaszanego przekazu należy odnieść się z należną powagą. Nie chciał też zdradzić przyczyn wyrażenia tak jednoznacznej opinii, powiedział tylko iż z fenomenem tym nikt z nich nie jest w stanie wygrać. W wyniku tego rodzina Gormannów zamówiła niezwłocznie usługę w firmie transportowej „ Przeprowadzki od A do Z” i zabierając z sobą najniezbędniejsze sprzęty i najwartościowsze przedmioty, porzuciła bezpowrotnie farmę i udała się w nieznanym kierunku, sprzedając uprzednio po okazyjnej cenie stado bydła. Z artykułów zamieszczanych w lokalnej prasie Gormannowie dowidzieli się iż dwójka naukowców równie szybko opuściła ranczo, nie zdołała także przekazać swoim zwierzchnikom raportu, gdyż obserwowanego fenomenu w żaden sposób nie udało się zbadać, sklasyfikować, a tym bardziej utrwalić na jakichkolwiek nośnikach pamięci.



CZĘŚĆ PIERWSZA POSZLAKI


WSPÓŁCZEŚNIE


I


Od wczesnych godzin porannych spacerowicze w waszyngtońskim Parku National Moll zdawali się okazywać niespotykane na co dzień zachowanie. Zarówno ci wolni od obowiązków zawodowych, każdego poranka przechadzający się parkowymi alejkami, jak i okazjonalni bywalcy tej części miasta, gromadzili się ciasnym szpalerem wokół strzelistego obelisku wzniesionego na cześć pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Zadzierali głowy ku górze, mrużąc powieki przed nieśmiałymi jeszcze, porannymi promieniami słońca. Ich zaciekawione spojrzenia osuwały się od góry ku dołowi po gładkiej powierzchni pomnika. Niekiedy tylko rozpraszały je gwieździste sztandary powiewające na masztach okalających monument, wraz z jaśniejącą sylwetką pobliskiego Białego Domu. Poranna spostrzegawczość spacerowiczów zmącona powidokiem zeszło - nocnych snów, z trudem podążała za błądzącym wzrokiem. Próbowali przywołać w pamięci obrazy ostatniego wieczora, czy przypadkiem nie zdążyła ona zarejestrować chociażby namiastki dostrzeganych teraz z jakąż wyrazistością, zmian. Obchodzili obelisk dookoła chcąc upewnić się że obserwowane anomalia wykonane zostały na wszystkich czterech ścianach monumentu. Starali się uchwycić wzrokiem całościowy wizerunek ukazujących się w blasku słońca napisów, jednorazowym spojrzeniem objąć prawie stu - siedemdziesięcio metrowej wysokości obelisk i wyodrębnić poszczególne wersety na jakie składały się ukazane znaki. Pomimo rozbieżności kierunków w jakich zmierzali, obchodząc pomnik dookoła, zgodnie uznawali że napisy nakreślone czarną farbą na jasnej, piaskowcowej powierzchni obelisku musiały powstać ostatniej nocy, gdyż fakt niedostrzeżenia ich tutaj zeszłego wieczoru nie podlegał dyskusji dla żadnego z obserwatorów. W stosunku do kolejnego z aspektów dokonanej obserwacji również pozostawali zbieżni w opiniach, w żaden sposób nie potrafili uzmysłowić sobie przyczyny dla jakiej napisy owe mogły pojawić się na tak dużą skalę, w tak krótkim czasie.
Przetaczali zachłannie wzrokiem po kolejnych piktogramicznych znakach nieznanego sobie pisma, starając wyobrazić sobie sposób w jaki mogły zostać zapisane na tak dużej wysokości. Niektórzy z nich sięgali znacznie dalej wyobraźnią, chcąc chociażby w przybliżeniu uzmysłowić sobie treść jaką mogłyby przekazywać. Wobec faktu że obserwowane znaki musiały być rodzajem pisma wszyscy z przechodniów wydawali się być również jednogłośni. Owo przekonanie nader dobitnie potwierdzał fakt umiejscowienia znaków tych w równomiernych odstępach w długich wersach, postępujących pionowo, od podstawy obelisku ku jego szczytowi. Spomiędzy trudnej do zliczenia ilości znaków zapisanych czarną farbą, starali się wyodrębnić budzące skojarzenia ze stylizowanymi ludzkimi postaciami, wizerunkami trudnych do ustalenia gatunków roślin i zwierząt, symbolami geometrycznymi, przedmiotami o niemożliwym do ustalenia przeznaczeniu. Niektóre z nich nasuwały asocjacje z narzędziami lub bronią, inne z wizerunkami ciał niebieskich. Z enigmatycznej plątaniny znaków starali się wyodrębnić dowolny z nich i przypisać mu konkretne skojarzenia. Najbardziej nawet wytężony wzrok okazywał się wobec prób tych bezskuteczny, zmęczony pokonywał kolejne długości z dołu ku górze i z powrotem, nie nasuwając nikomu z obserwatorów skojarzeń z czymkolwiek co uprzednio widzieli.
Któryś z przechodniów dopatrując się w spostrzeżonych napisach aktu wandalizmu zawiadomił policyjny patrol. Wkrótce też na pobliskim trotuarze pojawiła się dwójka stróżów prawa, obchodząc monument w sposób niczym nie różniący się od tego, w jaki uczynili to wszyscy ze zgromadzonych bywalców waszyngtońskiego parku. Łącząc się przez służbowy telefon z macierzystym posterunkiem poinformowali o dokonanym spostrzeżeniu. Nie wytężając nadmiernie detektywistycznych predyspozycji, wydawać by się mogło drzemiących w każdym policjancie, nie starając się też określić przyczyn i celu obserwowanych działań, sklasyfikowali je zgodnie z policyjnymi kryteriami jako akt wandalizmu, dokonany najprawdopodobniej przez któryś z waszyngtońskich gangów graficiarzy. Zawrócili, obchodząc pomnik Waszyngtona w przeciwnych kierunku, z niedowierzaniem potrząsnęli głowami. Na potwierdzenie wizyty wykonali kilka zdjęć. Dla dopełnienia służbowych formalności zapytali obserwatorów, gromadzących się w szerokim kręgu, czy nie zauważyli kogoś, kto mógłby dopuścić się podobnego czynu. Nie spotkawszy się z jakąkolwiek wskazówką, mogącą naprowadzić na ślad sprawcy, udali się w drogę powrotną do posterunku, z zamiarem sporządzenia raportu. Raport przedłożony zwierzchnikom wywołał falę niedowierzania. Dopiero wyemitowana wkrótce potem reporterska relacja na falach ABC Radio i telewizyjne sprawozdanie ukazujące pomnik Waszyngtona pokryty wersami nierozpoznawalnych znaków, uwiarygodniło pośród najwyższych kręgów policyjnych miasta Waszyngton, sporządzoną notatkę. Naczelnik stołecznej policji osobiście przybył do Parku Moll ażeby z niedowierzaniem w skuteczność własnego wzroku, kilkakroć obrzucić spojrzeniem obelisk. Wkrótce też zgodnie z procedurą składania sprawozdań z bieżących wydarzeń, zajmując jedną z ostatnich pozycji na długiej ich liście, wiadomość ta trafiła do pobliskiego Białego Domu. W niedługi czas później znalazła się na orzechowym, politurowanym stole prezydenta Stanów Zjednoczonych w owalnym gabinecie.




Biały Dom, Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, USA




Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej długim i zrównoważonym krokiem przemierzał ostatni, prosty odcinek korytarza dzielący go od owalnego gabinetu. Wyminął usuwających się na jego widok pracowników ekipy sprzątającej, odkurzających właśnie porcelanowe wazy, a przy okazji tej intarsjowane różnorodnymi gatunkami drewna - zdobne komody. Kątem oka dostrzegł kwiaciarzy i bukietników, układających świeżo ścięte kwiaty w wyszukane kompozycje, wypełniające liczne tutaj wazony i czary. Obojętnym wzrokiem obwiódł malarskie dzieła osiemnasto i dzięwiętnasto - wiecznych amerykańskich mistrzów pędzla i palety, zatrzymując wzrok na przemian, to na niedostrzeżonych dotąd detalach ukazanych pejzaży, to na dekoratorskich elementach złoconych ram. Przyspieszywszy kroku zbliżył się do dobrze znanej sobie wnęki drzwiowej, po czym w czysto odruchowy sposób, wymuszony kilkuletnią rutyną, nacisnął klamkę. Zapadka zwalniająca zamek z cichym chrzęstem cofnęła się, uchylając na oścież skrzydło masywnych drzwi. Obcasy wraz z podeszwami wypolerowanych butów, zagłębiły się w puszystym dywanowym włosiu, a miarowy chód jakim zmierzał prezydent ku biurku, pozostawił na powierzchni dywanu łańcuch przeplatających się zagłębień. Zajął miejsce w wysłużonym, lecz nadal wygodnym fotelu i przystąpił do przeglądania codziennych raportów. Obojętnym wzrokiem przemknął po krótkiej liście generalskich nominacji, przygotowanych po podpisu. W jeszcze mniej bezpardonowy sposób odniósł się do sprawozdań z kryzysu polityczno – gospodarczego, dotykającego jedno z państw Ameryki Łacińskiej, po czym sięgnął po sprawozdanie Sekretarza Departamentu Sprawiedliwości. Nim zdążył na dobre zagłębić się w lekturze usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę.
Drzwi owalnego gabinetu uchyliły się. W ich świetle ukazała się postać specjalnego prezydenckiego doradcy do spraw bezpieczeństwa. Pozostawiwszy za plecami wejście do jednego z najważniejszych pomieszczeń Białego Domu, postąpił kilka kroków na przód. Zataczając łagodne półkole przeszedł wzdłuż kremowego dywanu, koncentrując spojrzenie na wizerunku amerykańskiego orła zamkniętego w gwieździstym okręgu. Stając w niewielkiej odległości od prezydenckiego biurka wyrzekł.
- Najmocniej przepraszam panie prezydencie że zakłócam przewidziany porządek dnia. Chciałbym jednak powiadomić o niepokojącym zajściu związanym z pomnikiem Waszyngtona.
- Jakim zajściem wokół pomnika Waszyngtona, o czym pan mówi panie Wilkins?
- Raport z którego został przedłożony na pańskie biurko wczesnym rankiem.
- Nie zdążyłem jeszcze go odczytać – z zafrasowanym wyrazem twarzy odrzekł prezydent, przeglądając plik dokumentów zaściełających biurko.
- Znajduje się on na jednej z pierwszych pozycji.
- Panie Wilkins mógłby pan w kilku słowach wytłumaczyć mi w czym rzecz, jako że nie mogę pozwolić sobie teraz na dłuższe zagłębianie się w przedłożony tekst. Zmuszony jestem przerwać odczyt sprawozdania Sekretarza Departamentu Sprawiedliwości – zagadnął opanowanym tonem prezydent, podnosząc wzrok znad pliku dokumentów zbindowanych w skórzaną okładkę.
John Wilkins niezbyt wysoki lecz postawny mężczyzna, jeden z najważniejszych doradców prezydenta Stanów Zjednoczonych, zbliżył się do zwierzchnika.
- Dzisiejszego poranka zaobserwowano na statule Georga Washingtona rodzaj napisów, a raczej dłuższy zapis, pokrywający jedną ze ścian obelisku, wykonany czarną farbą.
- Jedną ze ścian obelisku? – Niedowierzanie prezydenta zamanifestowało się ściągniętymi brwiami, a wkrótce potem pogłębionymi zmarszczkami na czole. W ślad za nimi podążyło podejrzliwe spojrzenie, rozrzucane przez rozbiegane tęczówki oczu – Przecież do wykonania podobnego napisu niezbędny byłby dźwig z odpowiednim wysięgnikiem lub rzesza himalaistów posługująca się sprzętem wspinaczkowym. Czy poprzedniego wieczora zaobserwowano jakieś podejrzane zdarzenia wokół monumentu, choćby częściowe pojawienie się napisów? A może sprawcy użyli windy z nowojorskiego Empire State Building – w prześmiewczym tonie dopowiedział prezydent.
- O ile mi wiadomo nie, panie prezydencie.
- O ile panu wiadomo czy było tak w istocie?
- Całe zajście ma charakter rozwojowy, muszę także stwierdzić iż rodzaj alfabetu w jakim wykonano owe zapisy, nie przypomina żadnych ze znanych nam liter, jednocześnie nie wyglądają one na przypadkowo wykonane znaki. Co za tym idzie odczytanie treści zapisów jak na razie wydaje się niewykonalne. Policja podjęła pierwsze próby ustalenia kręgu podejrzanych, lecz przez wzgląd na skalę owego przedsięwzięcia, o czyn ten trudno obwiniać ulicznych graficiarzy czy też postronnych wandali. Niepokojący wydaje się także fakt gromadzenia się wokół pomnika coraz liczniejszego tłumu obserwatorów.
- Wszystko to brzmi wręcz nie wiarygodnie, poważnie zastanawiam się czy wiadomości tej nie załączono omyłkowo do dziennego sprawozdania. Pobieżne jej przeanalizowanie wskazuje raczej na ponury żart niż jeden z elementów rzetelnej informacji, przedłożonej głowie państwa. Czy jest pan absolutnie pewien wszystkiego o czym pan mówi panie Wilkins?!
- Otóż muszę z pełną stanowczością zapewnić pana prezydenta o prawdziwości zdarzeń zamieszczonych w skrótowym raporcie, obecnie zaś przeze mnie referowanych. Jeśli pan prezydent wyraziłby ochotę, mogę nieśmiało zaproponować bezpośrednią autopsje.
- Co też tym razem ma pan na myśli, panie Wilkins?
- W służbowym pokoju na stałym wyposażeniu posiadam lornetkę, jeśliby pan prezydent tylko zechciał przejść na taras południowy, w obiektywie lornetki napisy te staną się doskonale widoczne.
- Doskonała myśl, muszę zobaczyć to na własne oczy.
- Zastanawiam się panie prezydencie czy przypadkiem zamieszczenie napisów nie miało właśnie na celu zgromadzenia większej ilości obserwatorów, co stanowiłoby doskonałe podłoże do zdetonowania ładunku wybuchowego.
- Ma pan na myśli kolejny atak terrorystyczny? - twarz prezydenta przybrała wyraz znamionujący narastającą podejrzliwość.
- Niestety nie możemy wykluczyć takiego rozwoju wypadków, panie prezydencie. To doskonały pretekst do działania dla terrorysty samobójcy. Pozwoli pan prezydent że przyniosę lornetkę, zajmie to czas nie dłuższy niż kilka minut.
- Nie musi się pan spieszyć.
Prezydent Stanów Zjednoczonych odprowadziwszy wzrokiem najbliższego z doradców, pobieżnie zapoznał się z wydarzeniami dnia, wzbudzającymi jego szczególne zainteresowanie. Machinalnie przemknął wzrokiem po sprawozdaniach mówiących o innych ważnych zdarzeniach, jednakże nie doszukując się w nich niczego, co można by porównać z przypadkiem zapisów na statule Waszyngtona, intuicyjnie odnalazł jego konspekt, starając się z należną uwaga przyjrzeć każdemu słowu.
W drzwiach pojawił się doradca, trzymając w prawej dłoni czarne etui.
- Możemy wyruszać panie prezydencie – oznajmił John Wilkins starając się pokonać objawy lekkiej zadyszki.
- A więc chodźmy.
Prezydent wraz z doradcą skierowali kroki w stronę drzwi, prowadzących do długiego korytarza, przeszedłszy go znaleźli się w pustej o tej porze dnia, rozległej sali konferencyjnej. Wymijając puste krzesła pokonali odległość dzielącą ich od błękitnego pokoju, stąd wystarczyło już wykonać kilkanaście długich kroków, by stanąć na tarasie południowym Białego Domu.
- Mogę pozwolić? – Zapytał prezydent wyciągając prawą dłoń po lornetkę.
- Bardzo proszę.
Prezydent przyłożył mniejsze z okularów do oczu i wytężył wzrok. Wyregulował ostrość obrazu.
- Zdumiewające – wyszeptał.
- Zbliżenie na obelisk nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, nieprawdaż?
- Miedzy nami mówiąc gdybym nie zobaczył tego na własne oczy, trudno byłoby mi uwierzyć w przedłożony raport.
- Proszę przekazać właściwym służbom moją sugestię, ażeby jak najszybciej usunięto te napisy i przywrócono dawny wygląd obeliskowi. Nie życzę sobie w pobliżu mojej siedziby czegokolwiek, co zakłócało by estetykę otoczenia. Podobne zajście zaciążyć może na wizerunku publicznym całego państwa. Nie do pomyślenia jest fakt, by jeden z symboli stolicy światowego imperium nosił ślady chuligańskich wybryków.
- Oczywiście panie prezydencie.
- Oby tylko nie zawierał on bardziej niebezpiecznego kontekstu.
- Co pan prezydent ma na myśli?
- Wzmiankowany wcześniej kontekst terrorystyczny.
- Zrobimy wszystko ażeby to zweryfikować.
- Jeszcze jedno panie Wilkins, proszę dopilnować by w ramach zwyczajowo stosowanych praktyk fakt ten nie przeniknął do szerszej opinii. Wyobrażam sobie zaaferowanie dziennikarzy w nieprzyjaznych nam państwach, rozpisujących się o braku zapobiegliwości amerykańskich służb bezpieczeństwa, pozwalających sobie na podobny eksces tuż pod Białym Domem. Gdyby któraś z nadgorliwych ekip telewizyjnych chciała nakręcić reportaż zanim napisy zostaną usunięte, posłużcie się wytłumaczeniem o przeprowadzaniu w tej części parku hepeningu związanego ze sztuką efemeryczną , manifestacji artystycznej, czy też podobnym wybiegiem.
- Oczywiście panie prezydencie. – w natychmiastowy sposób zareagował John Wilkins - Chciałbym zapytać w jaki sposób postąpić mamy ze zgromadzonym tłumem?
- Nie możemy przecież wezwać konnej policji ażeby rozproszyła zbiegowisko. Nie jest to przecież nielegalne zgromadzenie, z tego co zdążyłem zauważyć są to rzesze przechodniów, chcących z bliska przyjrzeć się napisom. Miejsce jednych obserwatorów szybko zajmują drudzy.
- Zapytam także panie prezydencie czy zdarzeniu wokół pomnika Waszyngtona przyznać szczególną formułę dbania o bezpieczeństwo publiczne?
- Możecie objąć je dyskretną obserwacją. Najmocniej dziękuje panie Wilkins za szczegółowe sporządzenie raportu. Przyznam że nie zdążyłem jeszcze dokończyć jego odczytu. Jeszcze dzisiaj zapoznam się wnikliwie z jego całością. Raz jeszcze dziękuje za wszelkie starania.


Następnego dnia, godziny poranne Biały Dom, Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, USA

Prezydent nie spodziewając się niczyjej wizyty w godzinach przedpołudniowych rozpiął ostatni guzik jasnej koszuli i poluzował wiązanie krawata. Mimowolnie acz bez entuzjazmu przemknął obojętnym wzrokiem po sprzętach stanowiących wyposażenie owalnego gabinetu, podświadomie rozważając którą z nasuwających się od dłuższego już czasu zmian w wystroju miejsca codziennej pracy, wprowadzi jako pierwszą. Skoncentrował wzrok na obrazie przedstawiającym podobiznę Thomasa Jeffersona, współautora Deklaracji Niepodległości, co wywołało w nim po raz nie wiedzieć już który nie słabnącą satysfakcję z okazanej mu łaskawości losu, zezwalającej stanąć w jednym szeregu z tak zasłużonymi osobistościami dla amerykańskiej polityki. W skrytości ducha, po raz kolejny okazał wdzięczność opatrzności za umożliwienie mu zostania pomazańcem jednego z najpotężniejszych narodów, głową państwa obdarzonego poprzez pracowitość i wytrwałość w postanowieniach, decydującym głosem w sprawach najwyższej światowej wagi. Nie porzucając myśli wywołujących przyjemne skojarzenia rozparł się wygodnie w wyściełanym czarną skórą fotelu, za prostokątnym blatem stołu.
Uszu prezydenta doszedł cichy dźwięk nieśmiałego pukania do drzwi.
- Kto tam?
- John Wilkins.
- Proszę – rozległ się łagodny w barwie głos prezydenta.
Na tle mahoniowych drzwi ukazała się sylwetka specjalnego doradcy prezydenta do spraw bezpieczeństwa. Wkrótce potem przechodząc wzdłuż kremowego dywanu zaścielającego centralną część pomieszczenia, zagłębił wzrok w symbolu amerykańskiej państwowości – orle zamkniętym w gwieździstym okręgu.
- Panie prezydencie, po zebraniu niezbędnych informacji mogę dzisiaj przedstawić szerszy raport dotyczący incydentu związanego z kolumną Waszyngtona. Otóż owej nocy alejami okalającymi monument przemaszerowały co najmniej dwa patrole policji, niczego podejrzanego nie zauważając – oznajmił doradca Wilkins, zdradzając objawy rozdrażnienia.
Manifestowało się ono drżeniem prawej dłoni trzymającej zbindowany, oprawiony w plastikową okładzinę raport.
- Cały ten incydent nabiera cech tragikomedii. Z jednej strony sprofanowanie jednego z najważniejszych symboli amerykańskości u wrót Białego Domu, o czym zaczynają już coraz szerzej wspominać media, z drugiej zaś dwa patrole, niezauważające niczego podejrzanego!? Owych napisów nie mógł przecież wykonać pierwszy lepszy obłąkaniec, przeczekujący w zaroślach przemarsz służb mundurowych. To musiała być zorganizowana, wieloosobowa akcja. Pokrycie prawie stu - siedemdziesięcio metrowego obelisku ścisłym pismem w ciągu jednej nocy? Skala przedsięwzięcia musiała być wręcz niewyobrażalna!
- Wzbudza to zastanowienie wszystkich, którzy starają się zajście to wytłumaczyć. Przyczynę do bardziej jeszcze wnikliwego zastanowienia stanowi rodzaj farby, jaką dokonano zapisów. Otóż w żaden sposób nie poddaje się ona próbom usunięcia. Jak poinformowały służby porządkowe, ekipa próbująca usunąć napisy, natknęła się na niespodziewane przeszkody. Nie dość że nie poddały się one żadnym ze stosowanych na co dzień chemicznym środkom, to wydawały się na tyle głęboko przeniknąć w strukturę kamienia, że zabieg zeszlifowania go nawet na grubość kilku centymetrów nie przyniósłby oczekiwanych rezultatów.
- Kilku centymetrów? Momentami zastanawiam się panie Wilkins, czy jest pan właściwą osobą zajmującą się tym problemem.
- Jedyne co mogę w tej sytuacji uczynić to zaproponować, by zechciał pan prezydent osobiście dokonać inspekcji przeprowadzonych prac, by rozwiać wszelkie wątpliwości i niedowierzania, co jak sądzę uwiarygodniłoby brzmienie mojego raportu – zaproponował doradca z wyczuwalnym drżeniem w głosie.
- Mój harmonogram dnia nie przewiduje wypraw na wizje lokalne, nawet na tak bliskie odległości. W porządku, nie pozostaje mi nic innego jak wierzyć wszystkim pańskim słowom, panie Wilkins.
- Dziękuje panie prezydencie za docenienie moich starań.
- Jak pan zatem uważa, w jaki sposób można pozbyć się kompromitujących nas zapisów? Nie możemy przecież oszlifować pomnika Waszyngtona o kilka centymetrów z jednej strony. Po pierwsze operacja taka pochłonęłaby co najmniej kilka ton kamienia, po drugie trwałaby zbyt długo.
- Obawiam się że nawet tym podobna operacja nie przyniosłaby oczekiwanego skutku, gdyż jak zaobserwowali eksperci, napisy przeniknęły na głębokość większą niż kilka centymetrów. Obserwacje te mogę potwierdzić osobiście, wczorajszego wieczora odwiedziłem to miejsce i przyjrzałem się z bliska omawianemu zjawisku.
- Niech ktoś zatem wykona laboratoryjną analizę składników farby i ustali skuteczne odczynniki, to chyba jedyny skuteczny wniosek jaki się może nasuwać.
- To prawda panie prezydencie, lecz zmuszony jestem w tym miejscu po raz kolejny pana zaskoczyć. Uprzedził pan niejako kolejną część mojego raportu. Co zrozumiałe, chemicy zatrudnieni w ekipie zajmującej się usuwaniem napisów, zaintrygowani głębokością na jaką przeniknęły napisy, pobrali do analizy próbki farby. Przeprowadzone przez nich badania w domowym laboratorium wykazały, iż składniki chemiczne farby nie pokrywają się z żadnym ze znanych im związków. Nie są zarówno pochodzenia organicznego jak i mieszanką syntetyczną.
- W jaki więc sposób możliwe będzie ich usuniecie?
- Tego nie wiem panie prezydencie. Obawiam się i oby tylko moje obawy nie okazały się przedwczesne, usunięcie całego monumentu i zastąpienie go nowym.
- Zastąpienie nowym zabytku liczącego z górą dwieście lat, niemal tyle ile liczy sobie historia naszej państwowości?! Obawiam się że to ja zmuszony będę usunąć co poniektórych swoich doradców i zastąpić ich nowymi panie Wilkins. - Nieco żartobliwy ton prezydenta podyktowany był zażyłością jaka wytworzyła się na przestrzeni kilkuletniej współpracy pomiędzy państwowymi urzędnikami, - Póki co jednak proszę ażeby zwrócono się do kilku instytutów lingwistycznych z prośbą odczytania zapisów z kolumny Waszyngtona – dopowiedział prezydent w poważniejszym tonie.
- W tym celu należało będzie wykonać dostateczną ilość zdjęć dokumentujących całość teksu w wysokiej rozdzielczości i przesłać do Instytutów wyrażających chęć odczytania ich.
- Zatem proszę to zrobić, tak szybko jak będzie to możliwe. Proszę też o składanie mi bieżących raportów z postępu prac. Co zaś się tyczy dzisiejszego raportu może pan położyć go na moim biurku.
John Wilkins postąpił dwa kroki na przód i z wyraźną ulgą, nieporadnym gestem drżącej dłoni położył kilka zbindowanych arkuszy papieru na ozdobnym biurku.



Dwa dni później, Biały Dom, Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, USA

Specjalny prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa zamknął za sobą drzwi owalnego gabinetu. Niespiesznym krokiem pokonywał odległość dzielącą go od prezydenckiego biurka, będąc w połowie drogi obojętnym spojrzeniem obwiódł po raz wtóry okrąg mieszczący narodowe godło.
- Na prośbę przetłumaczenia na język angielski zapisów z kolumny Waszyngtona odpowiedział przed kilkoma godzinami zespół pracowników naukowych Wydziału Językoznawstwa Uniwersytetu w Berkeley. Oto nadesłana przesyłka panie prezydencie – oznajmił specjalny doradca John Wilkins wydobywając z segregatora wydruk przesłanej wiadomości.
- Jestem panu niezmiernie wdzięczny panie Wilkins.
- Ależ to mój obowiązek, cieszę się z każdej okazji bycia pomocnym – to mówiąc doradca ujął w prawą dłoń pojedynczą kartkę papieru i przekazał ją zwierzchnikowi.
Prezydent USA odebrał z rąk doradcy kopertę zaadresowaną na 1600 Pensylvania Street, Biały Dom, Waszyngton. Zasiadł wygodnie na wyściełanym skórą fotelu, wsparł się łokciami o biurko oświetlone snopem jaskrawego światła przenikającego zza pobliskiego okna i wziąwszy głębszy oddech przystąpił do odczytu na głos.
„ Zgodnie z podjętym przed kilkoma dniami zobowiązaniem odczytania przesłanego nam tekstu, informujemy co następuję. Wnikliwa analiza jakiej poddaliśmy nadesłane nam zdjęcia niestety nie pozwoliła na ustalenie treści zapisów. W uzasadnieniu podajemy że podstawowym warunkiem podjęcia próby odszyfrowania jakiegokolwiek pisma jest niezbędna liczba znaków, jak również znajomość kontekstu kulturowego zapisanych informacji. Badaczom musi być także znany język w jakim dokonano zapisów, co najmniej zaś grupa językowa lub istnieć możliwość ich rekonstrukcji. Kolejnym z warunków odszyfrowania pisma, przy użyciu stosowanych przez nas metod jest wyodrębnienie w ciągu znaków grup, które różniłyby się między sobą jednym lub dwoma znakami, stojącymi na końcu owych grup. W takim przypadku istnieje duże prawdopodobieństwo że do czynienia mamy z tym samym wyrazem, występującym w różnych formach gramatycznych ( w różnych przypadkach lub czasach). Zwykle wystarcza to do zidentyfikowania brzmienia końcówek i odczytania wartości zapisujących je znaków. Niestety długość tekstu nadesłanego przez prezydencką kancelarię okazała się zbyt krótka, ażeby wyodrębnić spośród nich niezbędną ilość znaków. Nie jest nam również znany kontekst kulturowy zapisanych informacji, ani też język, czy chociażby grupa językowa, nie widzimy też możliwości ich rekonstrukcji. Z przykrością informujemy że pomimo starań nasze wysiłki nie okazały się wystarczające do pomyślnego zakończenia badań. Jedyne ustalenia jakie udało nam się poczynić odnoszą się do podobieństw ze znanym nam rodzajem pisma rongo rongo stosowanego na Wyspach Wielkanocnych, lub też stanowią jego zapis. Liczne podobieństwa odnoszą się także do starożytnego pisma stosowanego przez kultury Doliny Indusy, w szczególności zaś miasta Mohejo Daro. Niemniej badania nad wymienionym pismem znajdują się poza kompetencjami naszego Instytutu”

Z wyrazami poważania pracownicy Instytutu Językoznawstwa Uniwersytetu Berkeley


- W jaki sposób odniósłby się pan do niezręcznej sytuacji, jakiej staliśmy się chcąc nie chcąc, udziałem? - Zagadnął zniecierpliwiony prezydent.
- Mówiąc szczerze trudno odnieść mi się w jakikolwiek sposób – odrzekł doradca.
- Nie dość że nie wiemy kto i w jaki sposób je zamieścił, w jaki sposób pozbyć się kompromitujących naszą stolicę napisów, na domiar nie wiemy co mogą one znaczyć. Czy stanął pan kiedykolwiek jako doradca poprzednich prezydentów w obliczu równie absurdalnego problemu?
- Stawałem w prawdzie wobec najrozmaitszych wyzwań... - doradca na moment zawiesił głos.
- Niemniej jednak wobec równie tragifarsowego chyba nie, to chciał pan powiedzieć panie Wilkins?
- Muszę przyznać panu rację, panie prezydencie.
- Byłbym panu nieskończenie wdzięczny, gdyby dopowiedział pan w jaki sposób miałby się zachować prezydent państwa, w stolicy którego pojawił się incydent dyskredytujący jego prestiż, pozycję, znaczenie. Nie mogę przecież wydać nakazu wyburzenia jednego z elementów amerykańskiej tożsamości narodowej! - Z poirytowaniem oznajmił prezydent.
- Podobna decyzja naruszyłaby reputację Białego Domu – przyciszonym głosem dopowiedział zawstydzony doradca.
- Otóż właśnie, stąd wynika moja ostra reakcja na pańską sugestię zastąpienia obelisku, nowym. Pojawiają się kolejne dylematy, podczas gdy impas narasta i nikła jest nadzieja, by kolejne dni przyniosły rozwiązanie. Wprost przeciwnie wkrótce temat podejmą rozgłośnie radiowe i telewizyjne działające na wielką skalę. Wkrótce pojawią się noty dyplomatyczne, najpewniej utrzymane w żartobliwym tonie, z zapytaniem czy ów wyszukany żart nie został przypadkiem przedwcześnie zaserwowany z okazji święta pryma aprylisowego.
- Doprawdy nie wiem co doradzić pomimo że doradzanie jest moją zawodowa funkcją.
- Zatem ja doradzę ażeby możliwe szybko przesłał pan zdjęcia napisów do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego specjalizującej się w łamaniu wszelkich szyfrów, a z zapisem szyfrowym znaki te mogą kojarzyć się w pierwszej kolejności. Proszę ażeby skontaktował się pan także z którymś z indiańskich szyfrantów z czasów Drugiej Wojny Światowej, najlepiej z kilkoma pochodzącymi z różnych plemion, by zweryfikować czy zapisy te potrafią skojarzyć oni z którymś z ich rodzimych języków. Szyfranci ci znajdują się na liście udekorowanych złotym i srebrnym Medalem Kongresu za wojenne zasługi przez prezydenta Busha juniora. O ile pamiętam było ich kilkudziesięciu, pochodzili z plemion Czoktawów, Nawahów i Komanczów, z pewnością żyje jeszcze wielu z nich. Przypomina pan sobie to wydarzenie?
- Prawdę rzekłszy nie, lecz dużo słyszałem o ich wkładzie w stworzenie szyfrów na bazie rdzennych indiańskich języków, których ani Niemcy ani Japończycy nigdy nie złamali. Dzięki nim sprawnie zajęliśmy Iwo Jimę. Pamiętam że prezydent Reagan ustanowił dzień 14 – go sierpnia, dniem Nawahskiego Szyfranta.
Na biurku Owalnego Gabinetu ozwał się dźwięk telefonu.
- Muszę pana przeprosić i odebrać telefon, gdyby udało się panu nawiązać z nimi kontakt i cokolwiek ustalić, proszę o informację. Proszę także informować mnie o wszystkim co wzbudzi pańskie podejrzenia i co mogłoby mieć związek z ostatnimi wypadkami. Prezydent, słucham.
- Z tej strony Sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Eduard Morgan, witam pana bardzo gorąco panie prezydencie.
- Witam pana.
- Jak się domyślam zdążył pan prezydent zorientować się w zdarzeniach zaszłych wczorajszego poranka bądź też ubiegłej nocy w parku Moll, a ściślej rzecz ujmując tyczących się kolumny Waszyngtona?
- Problem jest mi znany.
- Poprzez wzgląd na świeżość całego zajścia, jest zbyt wcześnie by mówić o ustaleniu przyczyn pojawienia się owych napisów, lecz najwyższa pora ażeby zastanowić się nad ich pochodzeniem i znaczeniem dla bezpieczeństwa naszego kraju – oznajmił sekretarz jednostajnym tonem.
- Uważa pan że mogą one stanowić element jakiegoś szerszego tła?
- Otóż panie prezydencie w mojej opinii, popartej głosami moich najbliższych współpracowników, może to być lub najprawdopodobniej jest preludium ataku terrorystycznego. Jak pan prezydent rozumie na obecnym etapie, nim dokonamy odczytu zapisanego tekstu, zmuszeni jesteśmy poruszać się w sferze domysłów, jednakże domysłów ukierunkowanych w konkretną stronę, a czyż istnieć może inny motyw umieszczenia napisów w tym właśnie kluczowym dla naszej stolicy miejscu, niż cel terrorystyczny? Podobnie kluczowym miejscem bez wątpienia były wierze Światowego Centrum Finansowego w Nowym Yorku.
- Muszę przyznać, trafne spostrzeżenie. Wyznam panu że sam wysnułem podobne.
- W tym celu właśnie został powołany reprezentowany przeze mnie departament, by jak najszybciej rozpoznawać podobne zagrożenia. Nadmienić muszę że obserwacje aktywności islamskiej siatki terrorystycznej prowadzą do jednoznacznych wniosków. Mianowicie trend rozpoczęty w 2001 roku, detonacją samolotów w dwu nowojorskich wieżach, a właściwie jeszcze wcześniej, wysadzeniem w powietrze naszej ambasady w Nairobi, będzie narastał. Przemawia za tym bezsprzeczna radykalizacja postaw światopoglądowych i żądań politycznych, szczególnie w obszarze świata zdominowanym przez kulturę Islamu. Potencjał jaki niesie z sobą nieskomplikowana istota terroryzmu, powszechna dostępność narzędzi jakimi się posługuje, sprawia że stał się on już środkiem do osiągania konkretnych celów w światowej polityce i staje się jednym z dominujących argumentów w budowie współczesnej rzeczywistości politycznej.
- Uważa pan że nadszedł czas by przedsięwziąć konkretne środki zapobiegawcze? - Pytajny ton prezydenta zdradzał narastające obawy.
- Uważam że jest nazbyt wcześnie by mówić o przeciwdziałaniu. Po pierwsze nie zdołaliśmy odczytać zamieszczonych napisów, po drugie żadna z organizacji terrorystycznych jak na razie nie przyznała się do ich wykonania, po trzecie nie przedstawiono warunków politycznych, spełnienie których miałoby poskutkować dalszymi działaniami terrorystów lub ich brakiem. Jak na razie też nie wywołano powszechnego poczucia strachu lub zagrożenia, a przecież terroryzm w swojej istocie właśnie posługuje się strachem w celu osiągnięcia profitów politycznych lub też ideologicznych czy finansowych. Często istotniejszym elementem aktów czysto terrorystycznych, bardziej niż użycie siły fizycznej lub brutalnej agresji jest efekt psychologiczny wywołanego strachu. Być może po odczytaniu zamieszczonych napisów okaże się że podobną taktykę działania zastosowano w tym przypadku i oby tylko nie spowodowało to rozkręcenia spirali strachu w naszym społeczeństwie – jednym tchem oznajmił sekretarz.
- Wszystko o czym mówi pan sekretarz jest bardzo prawdopodobne, w pełni podzielam tę opinie – prezydent wyraziwszy to spostrzeżenie mocniej dociskając słuchawkę do ucha.
- Czy wiadomo coś może na temat alfabetu w jakim owe napisy zostały wykonane, o możliwościach ich szybkiego odczytania?
- Nie wiadomo nic prócz faktu pojawienia się ich w sposób przez nikogo nie zauważony i trudności z ich usunięciem. Na moment przed pańskim telefonem odczytałem sprawozdanie z próby przetłumaczenia owego pisma przez Instytut Językoznawstwa Uniwersytetu Berkeley, niestety stwierdził on iż odczyt jest nie możliwy – oznajmił beznamiętnym tonem prezydent.
- Jeżeli nie znamy treści zapisów a także nic nam nie wiadomo o motywach jakimi kierowali się jego autorzy, musimy postarać się uprzedzić działania przeciwnika, wnikając w ich tok rozumowania.
- Słuszne spostrzeżenie panie sekretarzu.
- Będzie to w najbliższych dniach przedmiotem moich dociekań jak również moich współpracowników.
- Życzę owocnej pracy. Wszyscy musimy działać szybko i zdecydowanie, ażeby jak najszybciej pozbyć się kompromitującego nas zajścia.
- Do usłyszenia panie prezydencie gdy tylko zajdzie taka potrzeba.
- Do usłyszenia.

 





 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Maciej Bienias · dnia 05.02.2021 19:53 · Czytań: 441 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
Darcon dnia 05.02.2021 20:36
Maćku, opowiadanie jest długie i nie przeczytałem całości. Swoją opinię opieram na pierwszych fragmentach.
Zacznę od pozytywów. Masz przemyślaną historię, którą chcesz opowiedzieć. Jest rodzina, która przebywa w nowe miejsce, dodatkowo dla nas Polaków, dosyć egzotyczne. Mamy więc nowy rozdział w ich życiu i to jest fajne. Zarzucasz haczyk, który być może nie podziała na wszystkich, ale jakiś jest.
Gorzej jest niestety z warsztatem. Jest jeszcze nad czym popracować. Próbujesz nadawać narracji pewien klimat, upiększasz ją porównaniami i metaforami, ale średnio pasującymi do sytuacji. Bo opowiadana przez Ciebie historia niewiele ma wspólnego z nostalgią czy też refleksją. To opowieść, mniej lub bardziej, akcji. I moim zdaniem takie porównania niewiele wnoszą. Przynajmniej w tym miejscu i formie. Używasz też dziwnych sformułowań określających czynności.
Cytat:
W prze­ci­wień­stwie do niego ja­dą­cy przed nim biały pick – up, wy­po­sa­żo­ny w napęd na czte­ry koła bez naj­mniej­sze­go trudu tra­wer­so­wał wy­bo­iste od­cin­ki drogi, prze­ci­na­ją­cej nie­zmie­rzo­ne po­ła­cie środ­ko­we­go – za­cho­du, wy­da­wać się mogło na dwie czę­ści. Po­dró­żu­ją­ca nim ro­dzi­na Gor­man­nów zbli­ża­ła się wła­śnie do za­ku­pio­nej przed nie­da­wa­nym cza­sem farmy. Kie­row­ca mając w za­się­gu wzro­ku jej bu­dyn­ki, wy­tra­cił pręd­kość za­mie­rza­jąc za­par­ko­wać po­jazd tuż za wjaz­do­wą bramą.

Czy tutaj:
Cytat:
Pod­czas gdy pra­cow­ni­cy firmy trans­por­to­wej roz­ła­do­wy­wa­li do­star­czo­ne sprzę­ty, pań­stwo Gor­mann od­szu­kaw­szy wła­ści­we klu­cze po­śród więk­szej ich ilo­ści, na­ni­za­nej na dru­cia­ną ob­ręcz uchy­li­li głów­ne drzwi, za­mknię­te dotąd na po­dwój­ny zamek i dwie do­dat­ko­we kłód­ki. Ich roz­bie­ga­ne po wnę­trzu spoj­rze­nia skon­cen­tro­wa­ły się na gru­bej war­stwie kurzu, po­kry­wa­ją­cej wraz z gęstą sie­cią pa­ję­czyn ścia­ny i pod­ło­gi.


To jest biały pick-up, a nie rumak. Kierowcę opisujesz prawie jak pilota, a spojrzenia nie potrafią biegać po wnętrzach.
Jeszcze gorzej jest z dialogami. Są nienaturalne, ludzie tak ze sobą nie rozmawiają:
Cytat:
- Co też przy­ku­ło tak bar­dzo twoją uwagę? – Za­py­ta­ła wy­cho­dzą­ca z domu Ellen Gor­mann, za­in­try­go­wa­na za­cho­wa­niem męża.
- Jedna z krów bez wy­raź­ne­go po­wo­du, jakby ule­ga­jąc na­głe­mu na­ro­wo­wi prze­sko­czy­ła przez ogro­dze­nie i po­mknę­ła w nie­zna­ne.
- Prze­sko­czy­ła przez ogro­dze­nie? Prze­cież przez ogro­dze­nie tej wy­so­ko­ści z tru­dem prze­sko­czył­by naj­skocz­niej­szy koń.
- To wła­śnie wzbu­dzi­ło we mnie cie­ka­wość.

Dlaczego Ellen miała być zaintrygowana zachowanie męża? Przecież stał tylko na środku podwórka, co w tym dziwnego?
Czy najwyżej skacze najskoczniejszy koń?


Podobnie poniżej. Wydajesz się stylizować dialog na wypowiedzi farmerów, brzmiący bardziej lokalnie, niż współcześnie, ale jak wspomniałem, nie brzmi naturalnie.

Cytat:
- Czy ktoś z was do­strze­ga co­kol­wiek ponad nami, prócz prze­pły­wa­ją­cych chmur, czy może tylko ja nagle ośle­płem i ni­cze­go nie widzę – za­py­tał Tom Gor­mann.
- Ni­cze­go nie widać tato.
- Ten dźwięk naj­bar­dziej przy­po­mi­na pracę ro­to­rów he­li­kop­te­ra, choć jest niż­szy w to­nach – stwier­dził młod­szy z dwoj­ga synów.
- Gdzieś ponad nami mu­siał za­wi­snąć he­li­kop­ter – za­opi­nio­wał star­szy z nich.
- Gdzież więc on jest, jeśli nikt z nas go nie widzi?
- Sam chciał­bym to wie­dzieć tato.
- Wy­da­je się że dźwięk ten do­by­wa się z wy­so­ko­ści nie więk­szej niż czter­dzie­ści, pięć­dzie­siąt me­trów – do­da­ła Ellen Gor­don.

Choćby pierwsze zdanie.
"Czy ktoś z was dostrzega cokolwiek ponad nami."
Przecież to rodzina, więc dlaczego Tom, mówi jak do gromady ludzi lub obcych? Czy wspominałby o oczywistych chmurach?
Ja widzę to tak, wszyscy stoją na podwórzu, patrzą w górę, bo stamtąd słychać jakiś dźwięk, więc:
- Tom nie wspomina o oczywistych chmurach,
- Nie mówi o patrzeniu ponad nimi, bo to oczywiste, słysząc przecież dźwięk z góry nie patrzą sobie na buty,
- nie mówi "ktoś z was" tylko "czy coś widzicie", "czy widzicie to co ja" lub coś w ten deseń.
I tak można analizować i poprawiać resztę dialogów. To przykład wyjaśniający nienaturalnie brzmiącą konstrukcję.

Podsumowując i jednocześnie powtarzając. Jest jeszcze sporo pracy przed Tobą.
Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty