Historia RODowa - ubuff
Proza » Groteska » Historia RODowa
A A A
Od autora: Życzę miłej lektury, zwłaszcza wypoczywającym na RODOS.
Klasyfikacja wiekowa: +18

Trzask przeskakującej zapadki i brzęk łańcucha obudziły drzemiące jeszcze o tej porze kawki. Rozespane wydały z siebie jedynie pomruk zdziwienia i niezadowolenia po czym zasnęły ponownie. Klamka ustąpiła delikatnie otwierając dalszą drogę. Niemal niesłyszalny pomruk zawiasu wzbudził w Henryku tak silne wzburzenie, że natychmiast zniknął wspaniały nastrój, z którym się obudził.

- Jak można dopuścić do takiego zaniedbania – pomyślał gniewnie – przecież od takich rzeczy się zaczyna. Tu zaniedba, tam odłoży na jutro i zaczyna się! Po moim trupie!.

Szedł dalej trawiastą ścieżką, na której w symetrycznych odstępach ułożone były stare płyty chodnikowe. Niziutko przystrzyżona trawa kontrastowała z surowym betonem płyt.  Niskie płoty po jej bokach odgradzały parcele od głównego ciągu komunikacyjnego.  Szedł wyprostowany, na tyle na ile pozwalało mu zmęczone ciało. Kroczył dumnie. Noga za nogą. Nisko podnoszone chodaki rytmicznie szurały po podłożu. Czuł się jak Pan świata. Jak niepokonany władca, bo nim właśnie był. Nowo powołany Prezes Stowarzyszenia Związków Rodzinnych Ogródków Działkowych Olsztyn – Północ. Jednogłośnie! W tajnym głosowaniu! Pragnął tej posady od kiedy opłacił pierwszą składkę członkowską. 55 lat temu. Piął się po szczeblach struktury działkowców od samego początku. Najpierw dostał zgodę na przebywanie w altanie swojego stryja, bez jego obecności. Straż działkowa wiedziała, że jest swój, zaufany, wierny zasadom ONR – Ogrodnictwo Naturalno-Radykalne. Następnie, po niespodziewanej śmierci Stryja Czesława, za okazaną wierność i nieznaczny podarunek w postaci importowanego alkoholu i tuszy wieprzowej, którą tylko dzięki znajomościom w PGR Orzeszki udało mu się zdobyć, stał się pełnoprawnym członkiem Stowarzyszenia. Działkowcem posiadającym przeszło 100 metrów kwadratowych żyznej, wilgotnej czarnej ziemi, najlepszej po tej stronie Olsztyna. Potem poszło jak z płatka: reprezentant kwadratu – najmniejszej jednostki administracyjnej składającej się z 4 sąsiadujących działek, potem kwarteli – już 16 działek, potem jednoosobowe funkcje protokolanta, skarbnika, audytora, w końcu ścisłe kierownictwo – Zarząd Rodzinnych Ogródków Działkowych imienia gen. Mieczysława Moczara. Od 1993 roku delegat do Stowarzyszenia Związków Rodzinnych Ogródków Działkowych w Olsztynie. Następnie członek zarządu Stowarzyszenia. Po nieudanej akcji propagandowej szkalującej ówczesnego Prezesa i zdemaskowaniu jego działań, decyzją zarządu został pozbawiony praw członka ROD. Na szczęście latami zdobywany autorytet, wrodzona charyzma oraz nieprzebrane archiwum kompromitujących informacji pozwoliły mu na wszczęcie buntu, a w rezultacie wywołanie wieloletniego konfliktu i w końcu rozłamu w strukturach Olsztyńskich działkowców. I tak, 3 miesiące temu, w marcu 2019 roku w Olsztynie powołano do życia dwa Stowarzyszenia: Olsztyn Północ – którego został Prezesem na 10 letnią kadencję i Południe ( lub reszta tego motłochu, jak lubił ich nazywać mrucząc pod nosem).

Wciąż posiadał tę samą działkę po stryju. Mógł mieć każdą. W końcu był Prezesem. Jedno słowo i przeniósłby się do murowanej altany z kominkiem, która pozostała po jego największym wrogu – Kazimierzu, który zmarł pod koniec roku.

-Tfu! Wywrotowiec zafajdany. Niech go robale zeżrą. – pomyślał.

Choć altana nie była okazała, to spełniała swoją funkcję. Miała schowek na narzędzia, duże okna, wersalkę i biurko do pracy. Działka miała jednak tę cechę, której nie miały inne. Żeby do niej dojść trzeba było minąć wszystkie działki. Henryk idąc do niej napawał się ciszą. Aparat słuchowy ustawiał na max i słuchał jedynie szumu liści. Nikt nie przychodził wcześniej niż on. Nawet jak ktoś się wychylał, to Henryk następnego dnia wstawał 20 minut wcześniej, dzięki czemu i tak był pierwszy. Kiedy o godzinie 4:00 słońce już w pełni śmiałości wychylało się zza hałdy odpadów Stomilu, Henryk był już przebrany w swój lekko wypłowiały już, ale za to praktyczny niebieski fartuch. „Służbowy” – jak o nim mówił. Zabrał go ze sobą przechodząc na emeryturę z warsztatów Szkoły Zawodowej, gdzie uczył ślusarstwa. To była ostatnia rzecz, która mu się należała za ciężką pracę. Pozostałe, takie jak kolekcja pilników, pił, gwintowniki, młotki, przecinaki, wkrętak, wiertła i wiele, wiele innych należały mu się już wcześniej, dlatego też sukcesywnie zasilały jego prywatny warsztacik. Najdłużej wynosił spawarkę. Prawie rok. Kawałek po kawałku.

Zawsze wiedział, że jest lepszy od innych. Wiadomo – nauczyciel, wierny członek partii, tej, która akurat była u władzy. Zawsze był wiernym wyznawcą. Jak było trzeba – Stalina, a Kidy indziej Boga Jedynego. Co za różnica. Przecież tak samo trzeba przestrzegać zasad, tak samo nienawidzić przeciwników, tak samo wyśmiewać ich nędzne wartości. Nawet jak po upadku komuny okazało się, że teraz należy być w ZChN, to przepisał się szybko. Co z tego, że wcześniej ich szkalował. Kazano mu. A że był w tym dobry, to zawsze znalazł dla siebie miejsce przy nowej, zawsze bezspornie lepszej władzy. Wystarczyło wymienić w klapie przypinkę z Sierpa i Młota na Matkę Boską.

Zapiął starannie guziki. W kieszonce poprawił długopis, ołówek stolarski i mini sekator do róż. Wziął 50 litrowy pojemnik na wodę,  umieszczony na stelażu z kółeczkami zaadoptowanym po starej torbie podróżnej i ruszył w stronę publicznego kranu. Mógł mieć wodę na działce, ale nie robił tego celowo. Przemierzał całą trasę niemal do bramy i upajał się spojrzeniami tych nieopierzonych świeżych emerytów, którzy oferowali mu swoją pomoc, a którą kulturalnie ale z wyższością odrzucał pokazując, że w dalszym ciągu jest silny i sprawny fizycznie. Kiedy pokonał mniej więcej połowę trasy jego wzmocniony aparatem słuch zarejestrował skrzypnięcie furtki. – Idealnie wymierzone! Pomyślał… zapewne też powiedział pod nosem.  Idealnie, żeby już w pełni przygotowany do pracy minąć jeszcze zaspanego Stanisława – swojego największego konkurenta i pokazać mu swoją wyższość i zaangażowanie. Pozwolić powiedzieć, do siebie „Dzień dobry Panie Prezesie! Pan to zawsze ranny ptaszek”, na co niezmiennie odpowiadał „ROD to służba drogi Kolego, Rod to Służba!” kończył zdanie z uniesionym drącym palcem, po czym zgrabnie chwytał za rant kaszkietu i kłaniał się z uprzejmym, acz władczym uśmiechem.  Jedna myśl nie dawała mu spokoju. Na biurku w altanie leżało podanie Rzeczkowskiego o możliwość dosadzenia moreli na działce. Leżało tam już od marca i czas był na wydane decyzji. Ale to do zadań tego gamonia należało dbanie o mienie bramowo-wejściowe na teren działek. A ten nie potrafił nawet wyciszyć zawiasu. Ale z drugiej strony… dzięki temu wiedział kiedy i kto wchodzi na teren działek. Każdy skrzypiał inaczej. Jedni szybko, inni otwierali powoli myśląc, że unikną skrzypnięcia, jeszcze inni po kilka razy otwierali i zamykali furtkę wracając się żeby sprawdzić, czy aby na pewno zamknęli samochód.

- Ale jak mu pozwolę, to każdy będzie chciał. Każdemu będzie się wydawało, że mogą robić co chcą. Będzie jak z prądem na działce. Jednemu podłączyli to potem wszyscy chcieli. Jakby im się to należało. Tfu… Zrobię inaczej. Sam posadzę u siebie, a jemu wydam zgodę od przyszłego roku. O! Świetnie, świetnie. Brawo. – Pomyślał zadowolony. Pewnie też i powiedział pod nosem, jak zwykł to robić od kiedy słuch zaczął niedomagać.

Dzisiaj był w wyjątkowo dobrym nastroju. Po pierwsze lekarz przepisał mu nowy lek – zamiennik espumisanu na wzdęcia. Po drugie wczoraj przyszła decyzja NSA definitywnie statuująca rozłam i jego wybór jako prezesa, a po trzecie i najważniejsze – dzisiaj był 15 czerwca – wyznaczony w każdym kwartale dzień, kiedy przyjmował podania. Na ganku już czekały kosze z przeróżnymi „dowodami wdzięczności” i starannie złożonymi kartkami. Wszyscy wiedzieli, że najpierw Prezes rozpatrzy podania pod względem Lojalnym – skład dowodów wdzięczności – nie wystarczyła garść świeżych młodych ziemniaczków – to w czerwcu miał już każdy szanujący się działkowiec. Trzeba było Pana Prezesa zaskoczyć. Następnie pod względem formalnym – specjalnie przygotowany druk podania – inny w zależności od rodzaju prośby. Wszystkie były załącznikami do zarządzenia wydanego na podstawie uchwały zmieniającej regulamin. Tylko wypełnione odręcznie. Dopiero na końcu rozpatrywał pod względem samej treści pytania. Woda,  prąd, radio ustawione głośnikiem skierowanym na zewnątrz, grill, miejsce na ognisko, większa przestrzeń obsiana trawą, drzewka, nowe warzywa, gołębie i inne ważne, działkowe sprawy.

Myśl o przyjemnościach jakie go czekają była niesamowicie podniecająca, aż czuł jak tętno pulsujące mu w uszach wypycha delikatnie aparat na zewnątrz, a wewnętrzne włosy szorują po głośniku. Aż musiał przyciszyć urządzenie.

W altanie w emaliowanym czerwonym kubku w niebieskie kwiaty zaparzył kawę. Kupował całe ziarna i mielił w domu w starym młynku. Tyle ile było trzeba na porcję. Ale w altanie jego świat był światem wspomnień o lepszych minionych latach, dlatego też kawę mielił na początku sezonu i trzymał w nieszczelnej blaszanej puszce, tak aby nadmiar aromatu zwietrzał i został zastąpiony zapachem wilgoci i rdzy. Na działce kawa ma działać a nie – smakować! Tu się ciężko pracuje. ROD to służba! – pomyślał. I pewnie powiedział… zwłaszcza, że palec uniósł w górę. Choć nie przyznawał się, to lubił kawę o smaku braku jakiejkolwiek nuty.

Odsłonił firankę, otworzył okno – widział jak w tujach sąsiada radośnie skaczą wróble, trznadle i sikorki. Szczycił się znajomością ornitologii. Choć szczerze, to wzrok zawodził już powoli i nazwy tych ptaków stosował zamiennie. Bez błędu rozpoznawał jednak znienawidzonego wroga - Szpaka! Śpiew, trzepot skrzydeł i te ohydne czarne mieniące się pióra! Zaraza! Pomyślał, i… pewnie powiedział, bo tak miał w zwyczaju.

Zatopił się w lekturze podań.

- Źle. Nie ten druk. Biała porzeczka?! Nigdy! Tu Prezes bez „Pan” – pióro wypełnione czerwonym atramentem niczym szpada przecinało powietrze pozostawiając na wadliwych dokumentach krwawe skreślenia.  Polskie Radio 2 grało właśnie 4 minutę uwertury Wilhelm Tell. Czuł się jak dyrygent przyrody wydając polecenia swoją batutą. Decydował o życiu i śmierci marzeń emerytów, którzy w osiedlowych klubach naiwnie chwalili się jakich to zmian dokonają na swoich działkach.  Ale to od niego zależało Wszystko! To on był tu Carem i Bogiem! Rod do służba! – pomyślał. I zapewne powiedział… przy minucie 5:30 napotkał na znajome, lekceważąco przyjemne kobiece pismo. Natychmiast złagodniał. Nie mógł skupić się na treści podania – prośba była zapewne bezczelna i prowokująca. To była jedyna osoba, której nie potrafił poskromić. Nie potrafił nad nią zawładnąć.

Oparł głowę na dłoni patrząc się przez okno na wróble trznadle i sikorki. Gładził się po skroni i uchu. Ciężko się już spracował. Rozpatrzył negatywnie już większość podań. Niechcący pogłośnił aparat. Nagle zorientował się, że ktoś stoi na ganku. Znajomy oskrzelowy, mokry kaszel i splunięcie na trawnik. Szelest ortalionowych spodni, zapach naftaliny i lawendy pomieszany z owocowymi perfumami. Chciał natychmiast odwrócić głowę, ale zesztywniały kark pozwolił jedynie na nieznaczny ruch szyi i skierowanie aparatu w  stronę drzwi.

- Witaj… dzikusie. – usłyszał znajomy chrapliwy głos. – Lubię na ciebie patrzeć kiedy bawisz się swoim kijkiem. Zaśmiała się zaczepnie, po czym kaszlnęła i wzięła kilka ciężkich wdechów, żeby uspokoić zmęczone płuca.

To była ona. Autorka ostatniego podania. Wsparł się  dłonią na blacie biurka, drugą chwycił parapet i szybkim – jak mu się tylko zdawało – ruchem wstał i obrócił się w jej stronę. Stała tam. Bezczelnie pewna siebie, ciemna kreska pod okiem odcinała od katarakty poszarzałe ale jeszcze bystre oczy. Jej włosy – modna niezmiennie od 40 lat bladofioletowa jodynowa rzadka trwała – jak zawsze lekko zmierzwiona zdobiła jej twarz. Narysowane brwi pewną linią zaznaczały jej śmiałą osobowość. Mógł jedynie wyobrazić sobie jej kuszące ciało – teraz skryte pod niezliczoną warstwą bluzek i kamizelek. Pod wąskim uroczym noskiem i ciemniejącym meszkiem rysowały się szelmowsko uśmiechające się usta o kolorze i fakturze podeschniętej marchewki.

Zrobiła krok do przodu zamykając za sobą drzwi. Dopchała pośladkami drzwi do futryny, tak żeby zamek patentowy załapał. Henryk odłożył pióro, pogłośnił aparat i poprawił okulary. Znowu czuł pulsujący ruch aparatu drażniącego włosy w uszach.

- Pani Grażyno. Pani wie, że ja, że dzisiaj jest dzień podań. Ja pracuję. Pani wie. Pani Grażyno… Rod to…

- Służba. Wiem słodziaku. Ale wiesz czego ja teraz chcę, czego pragnę. Dobrze wiesz… - zbliżała się do powoli. Każde szurnięcie nieuniesionego klapka wywoływało u niego ciarki na plecach.

Podeszła do niego i pocałowała go przy samym aparacie szepcząc sprośnie: zatwierdzisz te podanie. Już ja się o to postaram. w tym momencie włożyła mu dłoń w rozporek, którego najwyraźniej nie zapiął od rana.

-  mmm… słodziaku… on jest taki mrr niemiękki – ty mnie chcesz, pożądasz. Ugryzła go w płatek ucha. Podeszła tyłem do biurka, podskoczyła chcąc na nim usiąść, jednak nie dała rady. Otworzyła zamek patentowy, wyszła na ganek i przyniosła taborecik to obierania ziemniaków. Postawiła go przy biurku, stanęła w poprzedniej pozycji, weszła na taborecik i następnie usiadła na brzegu biurka.

Henrykowi zaparowały okulary na nosie. Cała głowa mu pulsowała. Czuł jak że podniecenie narasta. Nie myślał już o niczym innym. Podszedł do niej.

- To nie ma nic wspólnego z podaniem. Pani Pamięta. Rod to..

- To ty.. – po czym ponownie chwyciła go za przyrodzenie. Przed takim zaproszeniem nie mógł się powstrzymać. Zamaszystym silnym ruchem rozpiął guziki jej ortalionowego dresu. Nie od razu, gdyż tyle siły nie miał, a ruchomość barku była znacznie ograniczona, ale na  4 podejścia mu się udało. Wszedł między jej rozchylone uda, lewą dłonią zrzucił z biurka leki, prawą podania. Zbliżył się do jej twarzy, zdjęła mu okulary. Nie mógł złapać ostrości. Nie wiedział, czy to przez podniecenie, czy dlatego, że wada wzroku rozmywała wszystko co było bliżej niż 2 metry od niego.

Przesunął dłonie po jej udach, wprowadził je pod fartuszek, kamizelkę, bluzkę i podkoszulkę. Dotykał jej nagiego gorącego ciała. Próbował złapać oddech, który z podniecenia gdzieś zagubił. Z kieszeni fartucha wyjął inhalator i nacisnął 3 razy. Poczuł moc. Ona skierowała inhalator w jego dłoni w swoje usta. Wzięła 3 głębokie wdechy i figlarnie oblizała ustnik pozostawiając marchewkową szminkę na krawędziach.  Następnie odłożyła inhalator za siebie.

- Dobrze, że dzisiaj jest sobota – pomyślał zadowolony, że akurat wczoraj był dzień kąpieli i nie musi martwić się o higienę.

- Henryk… zanim… - ciężko dyszała – zanim się zatracę - zdanie przerwał jej głęboki mokry kaszel wywołany zbyt silną inhalacją. Przy każdym kaszlnięciu zaciskała dłoń pobudzając rozgorączkowanego Henryka. Kiedy już udało się jej opanować kaszel, wytarła usta w lnianą chusteczkę i mówiła dalej – zanim się zatracę, chcę wiedzieć, że się zgadzasz. Zatwierdź podanie – wolną ręką podniosła je razem z piórem.

Jakim cudem nie spadło? Henryk był tak podniecony, że krew pulsująca w jego żyłach z każdym uderzeniem serca powodowała, że robiło mu się ciemno przed oczami. Nie przestając patrzeć w jej oczy wzrokiem polującego lamparta prawą ręką chwycił długopis i zamaszystym – przez lata trenowanym podpisem zatwierdził podanie, po czym odrzucił zarówno dokument jak i pióro na bok. Gładził ją mocno i namiętnie po plecach a jej wiotka skóra przesuwała się w górę i w dół po żebrach wraz z ruchem jego dłoni. Przeniósł je z przodu i zaczął przesuwać pieszczoty ku górze natrafiając na przewody lub sznureczki. Chwyciła je natychmiast.

- Nie. Tam nie. Holter. Piersi. Dotknij piersi. – po czym przesunęła jego dłonie w dół.

Na kilka długich minut zatracili się w sobie. Śpiew ptaków i szum drzew nie były w stanie stłumić dźwięków jakie dochodziły z altany. Osoby przechodzące obok działki słyszały ciężkie sapanie połączone z rytmicznym dźwiękiem. Całość brzmiała jak zziajany emeryt biegnący w mokrych klapkach do autobusu.

Po wszystkim Henryk opadł z sił na wersalkę i natychmiast zasnął. Nie przeżywał takiego uniesienia od co najmniej 30 lat. A może i dłużej. Nie wiedział, nie zauważył nawet kiedy wyszła. Spał dobre dwie godziny. Kiedy wstał nie był pewien, czy to sen, czy jawa. Taborecik przy biurku rozwiał wszystkie jego wątpliwości. Wstał żwawo podpierając się o krzesło i drewniane oparcie wersalki.

- Porządna z niej kobieta – pomyślał widząc ustawione na biurku leki i złożone po prawej stronie podania. Dokończył pracę i ku swojemu zdziwieniu w kilku przypadkach zatwierdził podania, które w normalnych warunkach odpadłyby na etapie weryfikacji formalnej. Ale co tam. Piękny dzisiaj mamy dzień - powiedział do siebie w myślach. Na głos pewnie też.

Resztę dnia spędził na tym co lubił najbardziej – przycinał opadające róże, płoszył szpaki siadające na czereśni i mierzył przechodzących ludzi wzrokiem tak długo i natrętnie, aż kłaniali się mówiąc „Dzień dobry”.  Z działki wyszedł wcześniej niż zwykle. Idąc głównym traktem pogwizdywał radośnie. Umiał świetnie gwizdać, drążące z uwagi na powoli postępującą chorobę Parkinsona mięśnie warg nadawały jego melodii miękkiego vibrato, a przesuwana językiem górna proteza modulowała wysokość dźwięku w zakresie niemal trzech oktaw. Cieszył się tym wspaniałym dniem.

Następnego dnia, w niedzielę z kościoła pojechał autobusem bezpośrednio na działkę. Udało się załapać na ten o 6:35. Raz, że poranną mszę odprawiał młody wikary – bardzo sprawnie i szybko, to jeszcze starą sprawdzoną taktyką mszę rozpoczął siedząc w pierwszym rzędzie, tak aby być tym, który wie kiedy należy stać, kiedy klęczeć, a kiedy można usiąść. Natomiast zaraz po przyjęciu komunii przeszedł do nawy bocznej i ukląkł przy drzwiach, gdzie kontemplował swoje grzechy – rozpuszczając opłatek, który znowu przylepił się do podniebienia. Stojąc przy drzwiach na hasło „idźcie w pokoju Chrystusa” ruszył do drzwi i „Bogu niech będą dzięki” kończył nucić przy bramie kościoła.

Dzisiaj wielki dzień – cokwartalne walne zgromadzenie działkowców. Nalał wody do misy stojącej na metalowym stojaku. Przy użyciu szarego mydła umył się dokładnie to znaczy, twarz, szyja i pachy.

Pędzlem spienił i rozprowadził krem po twarzy i szyi. Golenie traktował jako jedną z najważniejszych czynności w męskim świecie, dokładnie naciągał skórę prostując każdą zmarszczkę. Nie ma nic gorszego niż niechluj z widocznym zarostem w bruzdach twarzy. Zaparzył kawę. Wyciągnął swój mundur leśniczego, zdobyty kiedyś w ramach handlu wymiennego za jakiś transformator przyniesiony z warsztatów szkolnych. Przerobił go na mundur Działkowca. Patki z wyszytymi liśćmi, pagony z gwiazdkami, wszystko pasowało, zwłaszcza kiedy za jego wieloletnimi namowami w Okręgu Olsztyńskim dopuszczono w regulaminie umundurowanie galowe z wszelkimi dystynkcjami, które Henryk osobiście opracował i przystosował do realiów ROD. Sam miał dystynkcje pułkownika – odpowiadające jego obecnej funkcji Prezesa ROD Olsztyn – Północ. Do generała brakowało mu już tylko jednego stopnia – delegata wojewódzkiego. Ale spokojnie. Będzie i to. Przecież jest najlepszym kandydatem do jesiennych wyborów. Szmatką nasączoną denaturatem przecierał pieczołowicie i z uczuciem medale przypięte do munduru. Wszystkie opracował i zaprojektował sam. Tylko sam ich sobie nie przyznał. Miał swój honor. Za drobne przysługi, do odznaczeń typowali go inni działkowcy.

Wieloletnia służba, Brązowy krzyż pracy,  mistrz płodozmianu, pierwszy przodownik w kategorii „warzywa okopowe”, wzorowy Działkowiec, Najsłodszy pomidor w kategorii – uprawa w gruncie, obrońca ziemi – za uprawę w systemie trójpolówki. Ten za słonecznik większej średnicy niż opona do Malucha, ten za uprawy zgodnie z kalendarzem, ten za najsympatyczniejszego kolegę. Niestety kilka partyjnych i resortowych musiał zdjąć po upadku komuny. Trzymał je jednak w domu na czasy, kiedy poumierają te wstrętne farbowane lisy, które wiedziały za co i kiedy je dostał.

Miotełką zebrał pajęczyny, mokrą szmatką ściągnął kurz z materiału. Wyciągnął buty i wypastował je.

Zapach kulek na mole przypomniał mu o wczorajszych przyjemnościach, co sprawiło, że momenty zamyślenia wydłużyły czas przygotowań niemal do samego spotkania.

Zebranie zaczynało się o godzinie 16:00. I tak nie miał zamiaru przyjść o czasie. Lubił ten moment kiedy wchodził kwadrans po rozpoczęciu spotkania i oburzone komentarze nagle milkły na jego widok. Napawał się ciszą. Przechodził w kierunku stołu prezydialnego, powoli odsuwał krzesło. Dźwięk szurania odbijał się od pustych ścian. Zasiadał po środku, ustawiał brązową teczkę na stole pozwalając uderzyć metalowym wzmocnieniom o blat. Spoglądał z surową miną znad okularów na osoby siedzące na Sali. Napawał się tym, jak ich beznamiętne poddańcze mordy tępo patrzą na niego z nadzieją na to, że łaskawie pozwoli na rozbudowanie rabatki, albo wycięcie starej jabłonki. Bez słowa przywitania otwierał teczkę i wyciągał dokumenty. Zmieniał okulary na drugie – te do czytania. Celowo przeciągał cały proces tak, żeby ciszę przerwał jakiś szepczący komentarz.

- Kolega Parzych ma jakieś ważne rzeczy do przekazania? - Mówił głosem nauczyciela rugającego niegrzecznego ucznia. – może się Kolega publicznie podzieli, Hę? – dłuższa pauza - Tu Kolego Parzych poważni ludzie, chcą rozmawiać o poważnych sprawach. Ludzie chcą wiedzieć jakie są decyzje zarządu. Nie? Nie chce kolega nic powiedzieć? – kolejna przerwa - To ja Kolegę upominam a nawet proszę, żeby Kolega uszanował innych i pozwolił dokończyć procedury. Takie ekscesy to Kolega może u siebie w bloku odczyniać. To jest ROD. To nie miejsce na zabawę. – po takiej tyradzie, dalej patrząc z wyrzutem na delikwenta, poprawiał okulary, po czym przenosił wzrok na dokumenty robiąc jeszcze bardziej nadętą minę niezwykle zajętego człowieka.

Dzisiaj gwar był nawet większy niż zwykle. To jeszcze lepiej. Większy efekt. Stanął przed drzwiami salki, poprawił mundur, sprawdził wszystkie guziki, ustawił medale, wcisnął mocniej czapkę na głowę przybrał najgroźniejszą minę jaką tylko potrafił i wszedł do Sali.

Przeszedł między rzędami drewnianych ławek, ale nic nie było tak jak zawsze. Głosy milkły najpóźniej przy trzecim rzędzie od końca. Tym razem nie dość, że motłoch się nie uciszył, to jeszcze gwar wzmógł się. Można nawet pomyśleć, że to na jego widok. Przeszedł przez całą salę. Ktoś nawet go szturchnął. Przez przypadek zapewne. Stanął przodem do siedzących na Sali osób. Ostentacyjne milczenie, opuszczone okulary – nic nie działało. Cała charyzma, cała jego potęga jakby były obojętne zebranym osobom. Kiedy z ogólnego zgiełku zaczęły wybrzmiewać pierwsze inwektywy na podest na środku Sali wszedł Stanisław.

- Proszę Państwa! Koledzy! Koleżanki! Proszę o ciszę. Tak tego nie załatwimy. – Prosił zebranych gestami uniesionych rąk prosząc, żeby usiedli. Powoli udało mu się wyciszyć zebranych do pojedynczych burknięć i ogólnego szumu oburzonych szeptów.

- Henryk, siadaj! – rozkazująco rzucił przez ramię Stanisław. Prezes był tak oburzony niesubordynacją zebranych, że polecenie wykonał bez szemrania.

- Moi Mili, przyjaciele – kontynuował Stanisław – zebraliśmy się dzisiaj w szczególnym celu. Rozmawiamy o tym już od godziny 15:00 i myślę, że co miało być powiedziane, powiedziane już zostało.

- Jakim prawem – Henryk zagrzmiał wstając z krzesła. Siadł natychmiast pod naciskiem silnej dłoni młodszego od niego Stanisława.

- Szczym ryj partyjna gnido. Siedź i słuchaj. – wysyczał z nienawiścią Stanisław.

- Moi drodzy, myślę, że żeby nie marnować tak pięknej niedzieli, przejdźmy do głosowania. Kto jest za odwołaniem z funkcji prezesa obecnego Tu Henryka Gnadowicza niech podniesie dłoń do góry.

Prezes poczuł się tak, jakby dostał czymś ciężkim w głowę. Choć był pewien swojej pozycji, nie był w stanie pojąć, jak ktoś tak marny jak Stanisław śmiał pomyśleć o podważeniu jego pozycji. Jak tylko się dowie, kto to zorganizował i dlaczego wpadł na pomysł, przyspieszenia spotkania to już się z nim rozliczy. Oj rozliczy się… I jeszcze ten nieznośny gwar niewychowanej tłuszczy.

- Ciszaaaaa! – ryknął wściekle Henryk waląc dłońmi o blat. Udało się. Choć na twarzach zebranych nie pojawiła się zwyczajowa poddańczość, to przynajmniej umilkli. Zmierzył wszystkich po kolei rozognionym spojrzeniem. Powieki gniewnie zwisały pod krzaczastymi brwiami. Oparty o blat wydawał się ogromny – jak na powojenne 165 cm wzrostu.

Wziął głęboki wdech i zapytał: to mówicie Koledzy, że zebraliście się wcześniej, taa? chcecie nad czymś głosować, taa? Chcecie Prezesa odwołać, taa? – pytał tonem nauczyciela, który tylko czeka na głupkowatą odpowiedź ucznia, żeby zgnieść go psychicznie. Po każdym pytaniu pozostawiał teatralną pauzę. Czuł, że wraca. Czuł w spoconych dłoniach ster władzy.

- A kto wam, ja - Prezes się pytam, szanowni koledzy i koleżanki, do kurwy nędzy pozwoli!? – krzyknął natychmiast ucinając wypowiedź. Całe ciało mu drżało z wściekłości.

Przyciągnął do siebie teczkę, szybko ją otworzył i wyciągnął plik podań.

- Wasz kochany prezes flaki sobie wypruwa czytając te podania i prośby. Siedzi skreśla poprawia. Prezes chce dla was dobrze. Prezes to wszystko dla was robi. Żeby zgodnie z prawem było, żeby był porządek, żeby każdy miał to na co zapracował. – grzmiał wymachując plikiem podań w stronę zebranych. – to prezes pilnuje, żeby jakaś gnida nie zrobiła od zachodu wędzarni. Taaak. Żeby innym nie dymił przez cały dzień. To prezes pilnuje, żeby wychodki regularnie wapnować. To prezes wstawia się za wami w minis… na zebraniach wojewódzkich. – szybko poprawił się. – a ty, Michalski pamiętasz, jak chciałeś na działce mieć telewizor? Pamiętasz to? A regulamin zabraniał – wojewódzki regulamin – mówił tonem przedszkolanki. To prezes dla ciebie, Michalski dla ciebie, walczył jak lew na zebraniu wojewódzkim żeby wprowadzić korzystny dla ciebie, dla was wszystkich zapis.

A ty Jadzia, pamiętasz? Jak chciałaś z wnukiem nocować w altance przez tydzień wakacji? Wiesz, że nie wolno… ale prosiłaś, to dla Jasia mówiłaś, on bardzo by płakał jakby nie mógł, mówiłaś. Prezes dał się przekonać i dał ci Klucz do studni, żebyście mieli dostęp do wody po wyjściu administracji? I regulamin aneksował. Dla ciebie Jadzia. Dla ciebie. Rabczewski! A twoje kury? Przecież wiesz, że drobiu nielotnego nie wolno. Zabrania regulamin pod karą skreślenia z listy członków. Ale prezes rozumie… prezes się lituje. Prezes załatwił. Dla wszystkich załatwił. Prezes jest dla was. Wszystko dla RODu...  Wszystko w służbie RODu…  ROD to służba… - każdy zwrot wypowiadał z wysoko uniesioną brodą, tonem władczym, palcem wskazującym zataczając szybkie kręgi.

ROD to JA! – zamilkł w oczekiwaniu na reakcję.

Zgromadzeni wbili spojrzenia w podłogę. Zapanowała całkowita cisza. Nagle zza pleców aparat słuchowy zarejestrował powolne bicie brawa. Ktoś uderzał dłonią o dłoń. Henryk stojąc z palcem uniesionym w górę odwrócił się.

Zza zaparowanych okularów dostrzegł znaną sobie sylwetkę Grażyny.

- No brawo, brawo. Cóż za przemowa, cóż za poza… - Grażyna zwracała się do niego lekceważącym głosem. – Pan Prezes taki dobry, Pan Prezes taki miły, taki dla ludzi. Brawo… taki nieskazitelny, taki… święty – dodała z wyraźną drwiną. Ale… dlaczego Heniu nie powiesz całej prawdy? Dlaczego nie powiesz jak ta twoja bezinteresowna służba wygląda?

- Co…? – półprzytomny i oszołomiony zapytał – Grażynka, o co chodzi? Co się stało?

- O jaki słodziak, mmmmm aż się chce go przytulić i ucałować – powiedziała jednocześnie pieszczotliwie i szyderczo.

- Pani Grażyno! Natychmiast proszę się uspokoić! Nie wolno! Nie wypada! – próbował ją zrugać.

- Heniu … ty napalony dzikusie – powiedziała zalotnie puszczając mu oko. – przecież Wiesz o czym mówię. - Z segmentu stojącego przy bocznej ścianie wyciągnęła sfatygowaną płócienną torbę na warzywa a z niej… 10 starych brulionów. Henryl zbladł. Grażyna trzymała w ręku jego dzienniki, które, jak każdy szanujący się dowódca postanowił spisywać. Tam było wszystko… Nazwiska, kwoty, ważniejsze wydarzenia. Kto kiedy na kogo doniósł. Kto ile zapłacił. Wszystkie nieprawdziwe informacje jakie rozpowszechniał na temat działkowców, których chciał zniszczyć.

- Wiesz Heniu… to bardzo ciekawa lektura. – powiedziała Grażyna otwierając dziennik na zaznaczonej stronie. – o tu na przykład. Napisałeś, że pozwoliłeś Marianowi Rabczewskiemu na trzymanie kur na dwa lata przed wprowadzeniem zmian w regulaminie. Pozwoliłeś mu w zamian za 10 jajek tygodniowo i pisemne zobowiązanie do donoszenia na sąsiada, który miał króliki. O patrz, nawet wklejone jest.  

Rabczewski poczerwieniał ze wstydu, a Henryk bladł coraz bardziej.

- A w tym – wzięła kolejny dziennik – opisane jest jak za zgodę na telewizor załatwiłeś sobie otrzymywanie wynagrodzenia za prace w zespole kontrolnym zarządu wojewódzkiego. Oj oj oj… czysta bezinteresowność.

Henryk próbował ruszyć się i podejść do Grażyny, ale Stanisław powstrzymał go zagradzając przejście.

- Tu jest jak oddałeś miastu pas ziemi, za działkami na drogę dojazdową do sąsiedniego osiedla za zwolnienie cię z podatku gruntowego. Tylko ciebie. A ziemia była nasza. Zgadza się? – Henryk nie odpowiedział. Do krwi zaciskał wsciekłe wargi. – tu jest o prądzie, tu o sieci wodnej, tu o twoich medalach. No wiesz.. nie wstyd ci było tak prosić o nominację? – tym razem to ona spojrzała na niego jak na ucznia. – ale najbardziej podobały mi się fragmenty, w których opisywałeś swoje fantazje na mój temat. Kawał zboczucha z ciebie Heniu. – znowu mrugnęła do niego szelmowsko.

Świadomość tego, że to co wydarzyło się wczoraj było ustawione od samego początku spadła na Henryka tak nagle, że jedyne co był w stanie wysyczeć przez zaciśnięte wargi to – ty stara Kurrrwo!

Nagle zrobiło mu się najpierw jasno, potem ciemno przed oczami. W uszach usłyszał pisk. Kiedy ponownie udało mu się odzyskać widzenie leżał na podłodze Sali. Wszyscy ruszali się jakby w zwolnionym tempie, głosy były niskie i niewyraźne. Ludzie patrzyli się na niego szeroko otwartymi oczami. Czuł jak ktoś potrząsa go za klapy marynarki. Medale dźwięczały niczym dzwony kościelne.

- Dzwońcie po pogotowie! – krzyknął ktoś z sali. – dzwońcie po karetkę! – dodał kolejny. Wszystko nagle przyspieszyło kiedy Henryk zorientował się, że nie może złapać oddechu. Nagle zobaczył jak nad nim nachyla się Grażyna.

- Odejdźcie wszyscy! Dajcie mu powietrza! Otwórzcie okna! – wydała szybkie polecenia rozganiając tłum. Henryk przerażony, gorączkowo zaczął klepać się po kieszeniach.

- Biegnijcie do jego altanki po inhalator. Szybko! On nie może oddychać! – krzyknęła i kilka z zebranych osób popędziło prawie truchtem w stronę działki Prezesa.

Grażyna nachyliła się nad nim, językiem przesunęła pokrętło aparatu na max i szepnęła – ale tam go nie ma… słodziaku. Tam. Go. Nie. Ma. – wzmocniony szept wbił się w mózg Henryka niczym szpikulec.

- Ty… Kurwo… Dlaczego? – wysyczał resztkami powietrza siniejąc jeszcze bardziej. Próbował chwycić ją za szyję, ale nie miał już sił, żeby podnieść dłonie.

- Oj jak brzydko, jak brzydko… - a wczoraj byłeś taki grzeczny. Taki miły… a wiesz, że nawet mnie nie zerżnąłeś? Jedyne w co wszedłeś to moja dłoń miękkiszonie. Jak dotknąłeś cycka, to zemdlałeś… naplułam gęstym na twój fartuch, żebyś myślał biedaku, że ci się udało. – szeptała mu czule do ucha. – padłeś jak kawka… a wiesz, że sam mi powiedziałeś, gdzie są te twoje dzienniki? Wiedzieliśmy, że wszystko zapisujesz, ale nie wiedzieliśmy gdzie to trzymasz. wystarczyło zapytać, czy chcesz mnie mieć. Zapytać dlaczego jesteś taki silny, męski i nikogo się nie boisz. Sam powiedziałeś o dziennikach, że są schowane w ścianie za obrazem Matki Boskiej. Heniu…. Matki Boskiej? Przecież ty stary komuch jesteś… - syczała mu dalej słodkim tonem.

Powoli tracił przytomność.

- Ojej. Poczekaj pomogę ci. – Grażyna dmuchnęła cienką strużką między sine wargi leżącego. Jego wielkie przerażone oczy zaczęły pokrywać się łzami. Desperacko próbował złapać choć haust powietrza.

- Jeszcze raz – dmuchnęła delikatniej po czym zaczęła się chrapliwie śmiać, a śmiech przeszedł w kaszel. Drobiny śliny spadły na otwarte oczy i usta Henryk. – spojrzała na niego drwiąco.

- A mój wniosek? Pamiętasz go? - Szeptała dalej – Pamiętasz? Podpisałeś go miękkiszonku. – pocałowała go w ucho, a cmoknięcie przebiło jego świadomość niesamowitym bólem. – Pozwoliłeś mi kochaneczku na obsadzenie działki Sumakiem octowcem. Och! Ale nie wolno! Regulamin krajowy zabrania! – szeptała z udawanym przerażeniem.

Henryk, choć nie był w stanie się ruszyć ,spojrzał z wysiłkiem na stertę dokumentów, które leżały na stole.

- Tam go nie ma misiu… jak zemdlałeś, ja jeszcze chwilę siedziałam na twoim biurku dysząc i klepiąc się dłońmi po udach. Wiesz, jak już się obudzisz, ktoś zapyta co się stało, to będziesz myślał, że z ciebie ogier. A nie tylko taka plastelinka. – szepnęła mu uśmiechając się. – po przedstawieniu zabrałam dzienniki i podanie i poszłam do Stasia. On potrafił skończyć to co ty zacząłeś. I wiesz co? Ma większego… - zrobiła krótką pauzę podczas której mruczała tylko. – i wiesz co? On wie po co są niebieskie tabletki, wie czego chce kobieta. Znowu cmoknęła go w aparat.

- Ach… zapomniałam… posłuchaj mojego Holtera. Wszyscy go słyszeli dzisiaj… A twoją zgodę słodziaku … wysłaliśmy do Warszawy, do centrali… - Henryk zawył ostatkiem sił… pulsujący ból całego ciała ustąpił, jaskrawe światło lampy miękko rozpłynęło się w nicość, ostatnie co słyszał to dźwięk swojego głosu dobiegający z dyktafonu Grażyny, na którym odpowiada ulegle na wszystkie jej pytania, jak posłuszny, napalony piesek.

Zespół ratunkowy stwierdził zgon. Prezes Henryk Gnadowicz dostał wylewu. Leżał z szeroko rozchylonymi oczami, pośród porozrzucanych medali.

Altanę Henryka zajął nowy Prezes – Stanisław. Nie zmienił nic, poza rozebraniem płotu łącząc działkę z działką Grażyny. Teraz władza należała do nich. A dzienniki i zawarte w nich haki dalej służyły sprawowaniu władzy. Skutecznej i silnej.

Po tygodniu o Henryku mówiono tylko jako o starym głuchym dziwaku, który mówił do siebie i nie słyszał swoich pierdów.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
ubuff · dnia 14.03.2021 16:19 · Czytań: 964 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Darcon dnia 14.03.2021 16:23
Dobre. :) Nie myślałem, że kiedyś przeczytam taką historię o działkowcach. :) Mam mieszane uczucia co do "romantycznej" sceny, a dokładnie do jej wiarygodności, mam na myśli przede wszystkim rozmowę, i w ogóle sposób wypowiadania się pani Grażyny, ale też nie wiem, w jaki sposób rozmawiają ze sobą emeryci, więc zakładam, że mogło gdzieś tak być.
Do warsztatu też nie mam zastrzeżeń, czyta się szybko i płynnie. Dobra robota.
Pozdrawiam.
Marek Adam Grabowski dnia 15.03.2021 12:32 Ocena: Przeciętne
Sorry, ale dla mnie to lanie wody; bardzo dużej liczby wody.

Pozdrawiam
ubuff dnia 15.03.2021 20:59
Dziękuję za przeczytanie :). Darcon - do wieku emerytalnego jeszcze mi daleko jednak emeryci też ludzie i kto wie? Najważniejsze, że się podobało.
Marku - dziękuję za poświęcony czas :). Dla mnie pisanie jest niesamowitą przyjemnością, a teksty, tak jak i ten, powstają aby sprawiać przyjemność innym. Jeżeli jest to lanie wody, to pamiętaj, że woda jest niezbędna do życia ;). Ps. ja bym napisał "ilości wody" ale może "liczby wody" przedstawia coś czego nie zrozumiałem.
Dzięki za odwiedziny :)
Ps. scena erotyczna jest sprzeciwem do trendu wtłaczania gdzie się da scen seksu.
Ps2. Ciężko ją odzobaczyć ;P
Ps3. Edytowałem imię bohatera. Miejscami pozostała wcześniejsza wersja - Wiesław.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty