– Pan Fancy z polecenia Thai Ti? – bardziej stwierdził niż zapytał. – Grupa krwi?
Nie byłem przygotowany na to pytanie. A? B? Może zero? Na plusie, czy minusie? Nosiłem się z zamiarem bycia honorowym dawcą, ale zawsze coś mi w tym przeszkadzało. Głównie biurokracja. Rejestracja. Wypełniania ankiet. Wyrażanie zgód. Podpisy. A teraz jestem tu. Przed osobą, która mierzy mnie oceniającym wzrokiem. Pyta. Sprawdza. Wyrokuje. Wyciąga wnioski i spisuje. Być może na straty.
– Dobrze. Kolejne pytanie – monologował. – Zajmował się pan kiedyś ekwilibrystyką? Spadochroniarstwo? Skoki na bungee? Może loty balonem?
Bywałem na wielu rozmowach kwalifikacyjnych, ale ta zdecydowanie była inna. Pytania zbijały mnie z tropu i wprawiały w osłupienie. Thai Ti mówił, że praca trochę niebezpieczna. Kaskader? Lotnik? Pachniało tajemnicą…
– Nie – odparłem rzeczowo. – Obawiam się, że doszło do pomyłki.
– Nie sądzę. Thai Ti to weteran. Sen? – Zdawał się mnie nie słuchać. – Często pan śni, że lewituje? Czy pan częściej się unosi, czy spada?
– Pan na poważnie? – zapytałem poirytowany.
– Dobrze… Chyba dalsze pytania, na tym etapie, nie mają sensu. Thai Ti za ciebie ręczy. Zna się na robocie. Wierzy w twoje umiejętności. Ja tylko prowadzę kartoteki. – Otarł dłonią czoło i spojrzał mi prosto w oczy. – Masz szczęście… Czasami wam zazdroszczę tej pewności. Też chciałbym przewiercać wzrokiem na wskroś. Sięgać do zakamarków nieodkrytej materii. Dotykać myśli. Wyczuwać przyszłe czyny. Przeglądać się jak w lustrze w ludzkich oczach. Widzieć… – zamilkł. Powstała cisza zdawała się przenikać mury, pozbawiając je mimowolnych skrzypnięć. Podmuchy wiatru za oknem ucichły także. Ujrzałem wówczas coś, co mnie zahipnotyzowało. Szarość. Głęboka, nakreślona grubą kreską szarość spowijała jego postać. Wyglądała jak w pośpiechu naszkicowana ołówkiem otoczka.
– Proszę uzupełnić – rzekł nieoczekiwanie wręczając mi kartkę. – Podpisać. Odnieść. Kolejny! – wrzasnął.
Stałem tak jeszcze dobrą chwilę. Papier w dłoni mnie parzył. Wiatr na zewnątrz rozhulał się na dobre. Gałęzie uderzały w szybę i wtedy przypomniałem sobie scenę, w której przybywa duch Catherine. Może jestem na jednym z wichrowych wzgórz? Na którym rządzi nieustępliwy wiatr i nieokiełznane uczucia.
– Przepraszam, ale pan musi wyjść, abym ja mogła wejść – rzekła kobieta, taksując mnie spojrzeniem, które nie wymagało głębszej analizy.
Szybko się wycofałem.
Przeciskając się przez drzwi musnąłem jej dłoń swoją. Iskry. Zaskoczenie. Jaskrawość. Paraliż.
– Hej druhu! – Wyrósł przede mną Thai Ti i pociągnął za sobą ratując mnie tym samym. – Nie przejmuj się tym gryzipiórkiem. Wykonuje tylko swoją pracę. Bez ewidencji bylibyśmy jak ziarna piasku na wietrze. Nienamierzalni, a bez nas…
– Bez nas? – dopytywałem.
– Większość pereł pozostałaby nieodkryta – odpowiedział, racząc mnie sugestywną miną Korbena Dallasa z Piątego Elementu.
– Perły?
– Najlepiej będzie jak to zobaczysz. Trzymaj. – Wręczył mi motek nici. Po czym klepnął w plecy. – Aha! Mam nosa!
– Co? – Nie podzielałem jego entuzjazmu.
– Nić. – Wskazał na kłębek, który trzymałem. – Tylko we właściwych dłoniach nie znika. Gdybym się pomylił, względem ciebie, już by jej nie było. A spójrz! Iskrzy. Nabiera mocy. Dostosowuje się do ciebie. Do twojego poziomu energii, empatii, spokoju, temperamentu. Tych cech, które sprawiają, że jesteś tym kim jesteś. Chodźmy!
– Dokąd?
– Skoncentruj się na nici. Pomyśl, że jesteś Tezeuszem i zmierzasz do wyjścia. Mnie to na początku pomagało.
Rada mojego mentora okazał się skuteczna. Podążałem za wyobrażoną nicią. Wzbiliśmy się jednocześnie, chociaż nasze ciała nadal stały przed budynkiem. Z góry byłem maleńki. Maluteńki. Im wyżej się unosiłem, tym bardziej realny stawał się mit o Ikarze. Thai Ti chyba wyczuł mój lęk. Złapał za ramię. Wkrótce znaleźliśmy się na wielkiej łodzi. Byli tam też inni. Mężczyźni i kobiety. Każdy trzymał w dłoni mieniącą się złotem nitkę.
– Spójrz! – Pokazał coś na dole.
Jaśniało. Połyskliwość zdawała się konkurować ze słońcem, ale była delikatniejsza. Mniej inwazyjna. Jakby przesycona mgłą. Nagle Thai Ti wyciągnął szpulkę i rzucił. Światło zaczęło się unosić. Wkrótce było ponad nami. Gdy spojrzałem w górę ujrzałem mnóstwo jaśniejących łun trzymanych przez innych. Tańczyły delikatnie wodzone nićmi. Setki iluminacyjnych kształtów, niczym dmuchawce porwane przez wiatr. Delikatne rozproszenie koiło wszelką niepewność. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tak ekstatycznych doznań. Odczułem nagłą potrzebę obrony tego światła. Jego wyswobodzenia.
– Co zrobiłeś? – Spojrzałem na dłonie Thai Ti – Wypuść ją! – krzyczałem.
– Spokojnie. Obserwuj.
Wtedy nić, którą trzymał w dłoniach Thai Ti zaczęła robić się grubsza i świeciła tak samo jak złowione światło. Wyglądało to tak, jakby jego dłonie scaliły się z nicią, a ta z kolei ze złowioną światłością.
– Teraz tylko powrót. Spojrzał na mnie w ogromnym skupieniu. – To ważne. Zbytnia opieszałość może ją zerwać.
Poczułem wirowanie. Miarowe i delikatne. To nie było spadanie, raczej przenikanie. Namierzanie i byliśmy z powrotem. Znów staliśmy przed budynkiem. W ciałach.
– Dzień dobry, czy tu jest pracownia artystyczna? – zapytał młodzieniec, który pojawił się znikąd.
– Niedaleko, pokażę panu – zaproponował Thai Ti. Odwrócił się do mnie. – Przed chwilą go złowiłem. – wyszeptał, aby tamten nie usłyszał.
Wszystko działo się tak szybko. Ledwo tego ranka poznałem Thai Ti, a teraz fruwałem swobodnie miedzy ziemią a ogromną łodzią. Nie mogłem przecież temu zaprzeczyć, że to się działo naprawdę. I przecież mnie Tha Ti też wskazał drogę. A może on ją stworzył, zanim chciałem się na niej znaleźć? Szukałem pracy… Wtedy przyprowadził mnie tu.
Tha Ti ciebie złowił…
Tonąłem w gąszczu pytań. Czułem się osaczony niedomówieniami. Kim był Thai Ti? Dlaczego tak szybko nawiązał porozumienie z tym chłopakiem? Złowił go? Czy on był perłą? Kim są perły? Prawdopodobnie potrzeba ucieczki wyzwoliła mnie z ciała. Znów wzlatywałem. Dalej. Wyżej. Tym razem bez lęku. Z łagodnością i swobodą. Znów byłem na łodzi.
Ujrzałem podobną poświatę do tej złowionej przez mego towarzysza. Była nieco ostrzejsza. Hipnotyzowała mnie jej intensywność. Instynktownie wypuściłem z dłoni nić. Po chwili uniosło się na niej światło. Było rześkie. Promienne, jak wiosenna słońce. Energetyczne. Magnetyzowało. Ale wiedziałem, że muszę wracać, bo je utracę.
Wpadła na mnie z impetem. Potknąłem się i omal nie przewróciłem.
– To znowu pan?! Chyba pisane jest nam stawanie sobie na drodze.
– To przeznaczenie – rzuciłem banałem, ale nie zmarszczyła brwi, nie odwrócił się do mnie plecami, wręcz przeciwnie.
– Ankoya. – Podała dłoń.
– Fancy. Miło mi panią poznać.
– Co pan tu robi, poza stawaniem mi na drodze?
– Pomagam koledze. To jubiler. Szuka pereł.
– I jak poszukiwania? – dopytywała.
– Mam szczęście. Znalazłem niebywały okaz. A pani? Co tu porabia, poza wpadaniem na mnie?
– Przejmuję interes po ojcu. Jest rybakiem.
– I łowi pani? Taka delikatna kobieta?
– Tak. Dziś miałam połów życia…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt