W tekście użyłem zapamiętanych z młodości zwrotów i form językowych,
których używali moi dziadkowie.
Apostrofami ( ’ ) pozaznaczałem akcentowane głoski.
Chyba coś w nawigacji nawaliło, bo nagle wyjechałem z lasu. Zsiadłem z roweru i sprawdziłem GPS. Według urządzenia byłem w lesie, ale ja widziałem coś innego. Ściana lasu za mną była prościutka jakby ucięta nożem, a przede mną rozciągała się trawiasta równina, na której gdzieniegdzie rosły kępki brzóz i pojedyncze sosny. Nie było wątpliwości - maszyneria zawiodła i trzeba było zapytać kogoś o drogę. Na szczęście niedaleko pasło się stadko krów pilnowane przez mężczyznę z dużym, białym psem. Ruszyłem w tamtą stronę. Gdy już byłem blisko, pies zaszczekał i powoli ruszył w moją stronę. Zatrzymałem się, a wtedy mężczyzna zawołał:
– Reks! Pódź tu na!* – zawołał do psa. – Durny ty! Mańka nie po’znałeś?
Zatkało mnie. Skąd facet znał moje imię? Zatrzymałem się i zacząłem mu się przyglądać. Był to stary mężczyzna, a jego pociągła i ozdobiona siwymi wąsami twarz wydawała mi się znajoma. Po chwili nie miałem już wątpliwości. Tak zapamiętałem tego człowieka z dzieciństwa - chodzącego powoli za krowami z wiernym psem u nogi.
– Dziadek!? – wykrzyknąłem. – Co dziadek tu robi? Przecież….
– Tak dziecko, ja już dawno umar – odpowiedział. – Przestra’szyłeś się?
Nie wiem, czy byłem przestraszony, ale zaskoczony bardzo. Mimo to ruszyłem szybko do dziad-ka, żeby się przywitać. Gdy podszedłem już prawie na wyciągnięcie ręki, dziadek, krowy i pastwis-ko odsunęło się nieco. Zrobiłem jeszcze kilka kroków, a cały świat przede mną cofnął się o taką sa-mą odległość, nie pozwalając podejść bliżej. Wyglądało na to, że stałem jakby przed olbrzymim, rozciągającym się od nieba do moich stóp ekranem kinowym. Oglądałem doskonały technicznie film, ale byłem jak widz z pierwszego rzędu - obraz miałem tuż-tuż, ale nie mogłem go dosięgnąć. Zrozumiałem, że dzieje się coś niezwykłego i dopiero teraz przestraszyłem się. Potrwało chwilę, zanim się uspokoiłem się i górę wzięła ciekawość.
– Trochę mnie dziadek przestraszył – powiedziałem, nadrabiając miną. – Skąd dziadek się tu wziął?
– Nie wiem. Jak za’mknąłem oczy ostatni raz, to nim się obtu’rałem**, byłem już tu - przy krowach.
– Czyje to krowy?
– Wioskowe. Ludzie dajo dla mnie krowy do pasienia, to pase.
– To tu jest jakaś wioska? Gdzie?
– A o, tamoj – odpowiedział dziadek i wskazał za siebie.
Spojrzałem we wskazanym kierunku i w oddali zobaczyłem kilka dachów.
– Duża ta wioska? – zapytałem. – Kto tam mieszka?
– Spora. Jest tam troche moich znajomych z Rudy, Wólki, Prudna i z Chojny. Ale najwięcej to obce ludzie, ale same moje rowieśniki. Młodszych ani starszych nie ma. Żyjem w zgodzie, a kużden robi, to co najlepiej lubiał robić przed śmiercio. Kto rąbał drzewo, rąbie, kto kręcił postronki, kręci, a ja pase krowy.
– A jak ktoś lubił przed śmiercią z babą w łóżku pofikać, to teraz też to robi? – wypaliłem bezmyślnie.
Natychmiast zrozumiałem, że pytanie było nie na miejscu i zrobiło mi się głupio. Już chciałem przepraszać, ale dziadek tylko uśmiechnął się filuternie i odpowiedział:
– Ot, żarty się ciebie trzymajo. Nie ma tu takich. Musi co z babo w łóżku to nie robota.
Uspokojony, ciągnąłem dalej damsko-męski temat:
– A są tu w ogóle jakieś baby?
– Jest i baby.
– I też robią to, co najbardziej lubiły przed śmiercią? To pewnie ciągle się kłócą i plotkują.
– A ot, nie masz racji. Gadać, gadajo, ale się nie kłóco. Robio swoje roboty - wyszywajo, gotujo.
– I nie tworzą się tu jakieś parki?
Dziadek znów się uśmiechnął pod wąsem i odpowiedział:
– A gdzie tam. Tu chłopy za babami nie patrzo, ani baby za chłopami. Musi co temu, że my już stare.
– Mówi dziadek, że jesteście starzy. To pewnie potrzebujecie lekarza i księdza.
– A po co nam doktor? My już się nachorowali za życia i teraz nie chorujem. A i księdza nam nie trzeba. Nie grzeszym, to i spowiadać się nie musim. Kazania też nam niepotrzebne, bo już na to za późno.
– Ale w niedziele i święta chodzicie do kościoła się pomodlić.
– Tu nie ma świąt ani kościoła. Modlić się też nie ma o co, bo co miało być, to już stało sie. Dosyć my się namodlili za życia.
Taki obraz świata, gdzie niczego nie potrzeba i nic się nie musi, był dla mnie niewyobrażalny, więc zamilkłem. Dziadek też się nie odzywał i wyglądało na to, że rozmowa się urwie. Chcąc ją pod-trzymać, zapytałem:
– I dziadek tak ciągle pasie krowy? Nie za ciężko to, nie nudno?
– Nie ciężko. Tu pól nie ma, krowy w szkode nie lezo, to i odganiać nie musze. Posiedze troche pod chwojko***, z Reksem pogadam i tak dzień zleci. Lubie to robić, to i mi się nie przykrzy.
– Co dziadek robi wieczorami?
– Wieczorami pogadam troche z sąsiadami - pośmiejem się, w karty pogramy.
– A co robi dziadek zimą, gdy krowy się nie pasą?
– Tu nie ma zimy. Stale jest tak samo.
– Ciągle jest takie fajne lato? Cały rok?
– Tak. A po co nam tu zimy? My się już dosyć namarźli za życia.
W tejże chwili zrozumiałem, że to jest świat ludzi, dla których wszystko już było. Nachorowali się, namodlili, namarzli i ogólnie nażyli, a teraz robią tylko to, co lubią. Skoro tak jest, to chyba są w niebie. Musiałem się o tym upewnić i zdobywszy się na odwagę, zapytałem:
– Dziadku, czy dziadek jest w niebie?
– Oj, dziecko, ja nieuczony. Skąd mnie to wiedzieć? Tu po’padłem, to i tu jestem.
– A nie chciałby się dziadek dowiedzieć, co z bliskimi? Jak żyją, kto umarł?
– A na co mnie to? Ty tu jakoś wlazłeś, to wiem, że żyjesz. A oni? Kto oni dla mnie teraz, a kto ja dla nich? Nikt.
Nie miałem już wątpliwości - dziadek był w niebie i ja to niebo widziałem. Nie było to po katolicku wydumane niebo, czyli „życie z Trójcą Świętą, komunia życia i miłości z Nią, z Dziewicą Maryją, aniołami i wszystkimi świętymi”, do którego „trafiają ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem oraz są doskonale oczyszczeni”. Bliżej było mu raczej do Pól Elizejskich przeznaczonych „dla dusz dobrych ludzi”, gdzie owe „dusze wyzbyte wszelkich cierpień i pragnień przechadzają się po bladych łąkach, ogarnięte muzyką niewidzialnych lir”. Tak naprawdę było to zwykłe, chłopskie niebo dla prostych ludzi.
A co ja tam robiłem? Z pewnością byłem intruzem. Dostałem od losu niepowtarzalną szansę porozmawiania z kimś z zaświatów, ale nie umiałem z niej skorzystać. Mogłem poznać tajemnice niedostępne śmiertelnikom, a ja tymczasem tylko zadawałem głupie pytania i zakłócałem dziadkowy spokój. W tej sytuacji nie wypadało mi nic innego, jak jakoś grzecznie zakończyć to spotkanie. Tego też nie umiałem zrobić, ale wyręczył mnie dziadek, mówiąc:
– No synku, bedzie****już tego gadania. Szarówka się robi, czas bydło zaganiać.
Powiedziawszy to, odwrócił się, gwizdnął na psa i bez pożegnania poszedł w stronę stada.
– Do widzenia dziadku! – zawołałem za nim i pstryknąłem mu zdjęcie komórką.
Nie odpowiedział, a ja zrozumiałem, że właśnie palnąłem kolejne głupstwo. Jakie „do widzenia”? Gdzie i kiedy? Przecież w tym niebie są tylko dziadkowi rówieśnicy, więc ono nie jest dla mnie. I czy ja, bezbożnik w ogóle trafię do jakiegokolwiek nieba.
Niebieskie słońce tymczasem prawie zaszło. Odwróciłem się, by podnieść rower i wtedy okazało się, że jest jasny dzień, a ja stoję w środku lasu. Wziąłem do ręki komórkę i poszukałem świeżo zrobionego zdjęcia. Był na nim kawałek pnia najbliższego drzewa.
Pódź tu na!*– Wracaj!
obturać się** – zorientować się, spostrzec
chwojka*** – sosna
bedzie**** – dość
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt