Odcinek 6
Na dole zapanowało milczenie.
- Iiiiiiiiitam - beknęła Kopciuszek - Jakie wampiry? Toż to miało z osiemdziesiąt stopni mocy. Przy takim stężeniu alkoholu białko się ścina. W żyłach Marynowanej nie było już żadnych immunoglobulin. Nic nam nie będzie.
- AAAAAAAAA! Ale mnie światło razi! Umieram!!! - ryknął Woolf.
Kopciuszek popatrzyła krytycznie gasnącym wzrokiem.
- Walnij klina, to przejdzie. I popatrz w lustro. Zęby ci zniknęły. Idę spać.
I poszła. Wkrótce całe towarzystwo nie zważając na światło słońca, wędrującego coraz wyżej po niebie, usnęło snem sprawiedliwych. Wokół, pod, a nawet nad zielonym romboidalnym stoliczkiem, rozległo się donośne chrapanie. Najgłośniej chrapała głowa RedLady, która doprosiła się w końcu o swoją dawkę napitku, zatykając wcześniej przecięty przełyk znalezionym gdzieś na ziemi korkiem od szampana.
Tylko nieszczęsna Marynowana Potwora rozpadła się, mimo wyssania, z powrotem na ości, płetwy, łuski i niestrawioną zakąskę, którą była spożyła nie zważając na to, że duchy nie mają soków żołądkowych.
Pod wieczór sytuacja zmieniła się o tyle, że najgłośniej zaczął chrapać RYBA, a około północy tą szczytną palmę pierwszeństwa przejęła Kopciuszek.
Aż nastał kolejny świt.
Ptaki śpiewały, rosa perliła się na trawie a lekkie zasłony mgły unosiły się nad murami zamku.
Pierwszy wstał Woolf, ale nim zdążył coś przedsięwziąć, podźwignęła się także i reszta.
- Śniło mi się, że mamy gdzieś zawieźć Valda, ale z góry odpowiem na wasze pytanie... nie pamiętam gdzie...
- Z góry? Hmmm - głowa RedLady zaczęła myśleć tak mocno, że aż dym jej z uszu poszedł. Wreszcie ją olśniło: - To musi być Góra Przeznaczenia! Musimy wrzucić jego Pałę do ognistej szczeliny gdzie została wykuta.
- Odwalcie się od mojej Pały! - jęknął Vald, ale strasznie bolała go głowa i mówił na tyle cicho, że nie miał siły przebicia.
- Niezła koncepcja - pochwalił Woolf. - Ale nie możemy ot tak po prostu pójść i jej tam spalić. Potrzebna jest jakaś otoczka ideologiczna, no ja wiem, może tytuł?
W tym momencie do pokoju weszła Kopciuszek, wracając po porannym prysznicu. Promień słońca wpadł przez okno, ozłocił jej włosy i rzucił na ścianę cień kuszącej piersi.
- No, drużyno! - mruknął z podziwem Woolf. - Widzieliście kiedyś taką pierś cienia?
W tym miejscu należy dodać stosowne wyjaśnienie, że gdy cała kompania spała snem niesprawiedliwych, zapobiegliwy RYBA dotarłszy do zamku natychmiast zorganizował ekipę ratowniczą, która pod osłoną dnia i licznych koców przeniosła uśpione bractwo w zacisze zamkowych komnat. I stąd ta zmiana scenerii. Aha, zmożony trudem przenosin RYBA też w końcu zachrapał...
Wracając do rzeczy, obudzeni bohaterowie naszej historii przyznali zgodnie, że nie, że nigdy nie widzieli takiej piersi cienia, przy czym nadgorliwy Valdo skwapliwie dorzucił, że nawet nigdy nie widział cienia takiej piersi, w związku z czym gotów jest służyć swoją Pałą zawsze i wszędzie posiadaczce i cienia i piersi, przy każdej nadającej się do tego okazji. Pozostali ze znudzeniem wysłuchali tej tak długiej przemowy, w czasie której słońce zmieniło swój kąt padania, przekształcając pierś Kopciuszka w balon stratosferyczny.
Kopciuszek zarumienił się uroczo, złożył rączki w małdrzyk, buzię w ciup i ryknął:
- Powariowałeś chłopie???!!! Jak chcesz mi służyć Pałą, kiedy właśnie musimy wrzucić ją do jakiejś okropnej Góry?
- EEeeeeee - zmieszał się Valdo. - Nie tą, to inną. - Wdzięcznie wybrnął z sytuacji.
- Ad rem - uczenie przerwał RYBA. - Drużyna Piersi Cienia musi wyruszyć do Góry Przeznaczenia. No bo chyba nie zostawicie Valda samego z tym kłopotem? Chlaliście w końcu wszyscy.
- Taaak, ruszajmy - entuzjastycznie krzyknęła głowa Lady-in-Red, a reszta towarzystwa niechętnie pomrukując skinęła głowami.
- Piękna mi Drużyna - westchnął RYBA. - Głowa bez ciała, wampir bez zębów, Pałownik bez Pały, dobrze, że chociaż Kopciuszek kompletny... Ok. Wyruszymy po północy, wtedy słońce wam nie zagrozi, a Marynowana Potwora scali się i obrośnie ektoplazmą. W końcu jest ona naszym jedynym zapasem żywności.
Wybił dzwon na starej wieży.
- Idziemy - zarządził dostojnie RYBA, przyodziany w przepastny habit z kapturem.
- Zimno ci? - uprzejmie zdziwił się Valdo.
- Myślałem, że tak wypada - zmieszał się RYBA. - Zresztą w górach jest zimno.
- I tlen jest rozrzedzony - zmartwił się Wampir. - Nie wiem, czy mi nie zaszkodzi.
- Carpe diem - Kopiuszek zastukała Pałą, którą zamierzała użyć w charakterze kosturka.
- Nizać buty!
- Jasne - skrzywiła się Głowa.
- Pakować prowiant!
Valdo skrzętnie pozamiatał Pałą szczątki Potwory, a więc wszystko to, co zdążyło się scalić, wraz z kurzem, odrobiną darni i zardzewiałym gwoździem. RYBA zaś zgrabnie i skwapliwie wsunął kupkę do kaptura.
Drużyna ustawiła się parami. RYBA zaintonował marsz derwiszów i wyruszyli. Nieopodal zadźwięczał stukot kopyt. Zza zakrętu wyłoniły się piękne, jak z obrazka kucyki.
- Bóg ci zapłać, Connie - szepnęła Głowa.
Może i Bóg zamierzał zapłacić, tyle, że po prostu nie zdążył. Zanim bowiem zdołali wsiąść na owe piękne kucki, wyrósł przed nimi cień olbrzymiego... Sagitariusa. Cień ten nadął się i jak nie ryknie:
- Valdo, do domu!!!
Valdo pobladł, skurczył się w sobie, a potem schował twarz w dłonie i zaszlochał.
- Warum??? - zapytał przez ściśnięte gardło.
- Darum, idioto! - odparł szef Sagit. - Lekcje masz do odrobienia!
- A nie mógłbyś... wyjątkowo tym razem... proszę... - złożył błagalnie ręce nieszczęsny Vald.
- Ile? - krótko i węzłowato spytał Sagit-bej.
- Tyle! - Vald rozłożył ręce na całą szerokość i zapatrzył się z nadzieją w Sagita. Ten wzrokiem zmierzył długość, szerokość i wysokość i zgodził się łaskawie - Ok. Ale za każdą pałę dodatkowe trzy palce.
I nie czekając na odpowiedź zniknął, jakby go nigdy nie było.
- Przesrane! - skwitował RYBA i pomagając sobie skrzydłami wskoczył na najbliższego kucyka. Reszta poszła w jego ślady i jedynie Head of LadyRed miała z tym początkowo pewne trudności.
Trudności Głowy szybciutko jednak zostały przezwyciężone przez Woolfa, który przytroczył ją sobie po prostu za włosy, do pasa.
- Ała, nie szarp, bo mnie oskalpujesz, sukinsynu - zaprotestowała Hed of LadyRed. Zaraz jednak umilkła ukontentowana, gdyż pas do którego została przytroczona znajdował się pod peleryną wampira i wreszcie mogła dokładnie przyjrzeć się temu... czemu chciała się przyjrzeć.
Ruszyli wreszcie przez uśpione nocne miasto. Jechali w całkowitej ciszy, aby nie ściągać na siebie uwagi. Słychać było tylko stukot końskich kopyt, przerażone pokrzykiwania Profesorka (cierpiał na "equinofobię"), szlochy Valda i uciszające "pssyt!" RYBY.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby... No właśnie, gdyby...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
bury_wilk · dnia 21.01.2009 17:57 · Czytań: 1173 · Średnia ocena: 4,75 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: