Obdziarańczuch - Florian Konrad
Proza » Groteska » Obdziarańczuch
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Dobre siedemset tysięcy razy obiecywałem nie spisywać snów, nie wychodzić przed samym sobą na łamisłowiącego śniarza, śniaka, w zasadzie: antypisarza, który jedyne, co potrafi, to być skrybą własnych śnisk, spisywaczem majaczydeł; któremu wyobraźni, talentu, ba — rozumu nie starcza nic innego, niż przeklepywanie z głowy, przez klawiaturę, do komputera, treści zwidzianych, widmowych widmisk; którego (metaforyczne) rączyny i nożyny są zbyt krótkie, by mógł za ich pomocą wydostać się, wygramolić z własnego, oczadzonego snem łba.
I, jak widać, znów łamię dane sobie mikroprzyrzeczenie, przerzeczeniuchno takie maluśkie, lichutkie. Bo muszę, ostatni, kurde, raz, ale sorry — muszę.
Jak tyko skończę sprawdzać, czy w tym, co naklawiaturzyłem nie ma literówek — wrzucam zaraz do netu, mówiąc szumnie: publikuję niniejszy tekst, dzielę się nim z ludźmi. Czytelnikami. Choć, jak logika i resztki rozumnidła podpowiadają — tenże, dopiero powstający pierd, wyrzyg, absolutnie na to nie zasługuje. Psu można takie coś czytać, kotom — i to głuchym, więcej: zwierzętom, które nie posiadają zdolności słyszenia, są... yyy... auszne, hje, hje.
Jest wczesna pora, dopiero po ósmej, siedzę z kawą, chichram się, neologizmuję, piszę.
Budyń został zjedzony. Niedużo, ale przynajmniej dwa napełnienia mordy były. Amciu, amciu, dwa razy miałem gębulę pełną aromatycznego, waniliowego budyniu. Z waginy. Wygrzebałem go i nasyciłem się, połechtałem kubki smakowe. Przełknąłem.
Ale od początku.
Ulewa była straszna w moim miasteczku, co zdało się być nie moim miasteczkiem, bo jestem, i od zawsze byłem mieszkańcem wsi. Leje, leje jak z cebra, a jak chodzę po tym moim-cudzym, gdzie są dosłownie dwie ulice na krzyż (a i tak się gubię w jego meandrach), miasteczku, którego ni w ząb nie znam, i szukam spożywczaka.
Jest, wparowuję, tyleż rozgorączkowany, zdenerwowany, co ociekający wodą i dygoczący z zimna, bo była, kurde, późna jesień i to, co mnie zlało nie było ciepłe.
Trzęsę się, bo mam w ubraniu wodę, zimną, zimną wooooooodę! I potrzebuję budyniu. Tak, tu i teraz, już, "I want it all and I want it now" — jak śpiewał Freddie Mercury. Budyń ma być, jak najwięcej go, czekoladowy, tylko taki mnie interesuje, dawać, dawać mi tu jak najszybciej całe siaty, kartony, palety, budyniu czekoladowego, co bym mógł przytaszczyć go do domu, zrobić, jak przepis nakazał, grzecznie, kornie, z cukrem i na mleku, nie na wodzie, nie na coli, czy płynie do szyb, budyń, kuźwa, budyń ma być, czekoladowy, po przyrządzeniu — o konsystencji i kolorze półwodnistej kupy, rzadziutki i przesłodzony, bo zawsze przesładzam budyń, kisiel zresztą też, ale czort tam z kisielem, budyń, budyń ma być, obowiązkowo, koniecznie, czekoladowy — i tylko taki!
...łe, chyba nie będzie — patrzę zrezygnowany, rozglądam się po lichosklepiku i widzę, że bardziej przypomina on... NIE! on JEST salą lekcyjną, klasą szkolną w zbudowanej na kanwie kantorowskiej, odumarłej klasie, trupoklasie.
Kilka rzędów ławek, na których stoją niewysokie półeczki z towarem. Siedzący przy ławkach-nie ławkach, sztywno, martwo, trupio, o ile trupy mogą siedzieć tak wyprostowane, denatouczniowie są absolutnie statyczni. Bardziej, niż nieruchomi. Stanowią jedynie element tła, dekoracji, de facto nie ma ich.
Uuu — bidnie tu — widzę, towaru tyle, co kot napłakał. Ale pytam, bo i co mi szkodzi, jak już wlazłem, nakapałem z ciuchów, nadygotałem się z zimna, jak już jestem — to pytam, czy jest mój wymarzony budyń nad budynie. Koniecznie — czekoladowy.
Dwie młode sprzedawczynie-chichotki zanoszą się śmiechem na mój widok. Recholą najbezczelniej, jak się da, ZE MNIE, chłoporobotnika, człeka pracy, drwią, szydzą, szpecą jedna drugiej na ucho, że patrz, co przylazło, że w gumofilcach on, w gumofilcach.
...fakt — orientuję się — mam na nogach właśnie gumofilce. I co z tego? Pewnie pracuję ciężko i ponad siły, w rolnictwie, albo w wodociągach, jestem pracownikiem MPO, w kanałach tyram, jak, kurde, Tadzio Norek z Miodowych lat, szacunku, kuźwa, więcej, sza-cun-ku! Gdyby nie tacy jak ja, robociarze, co wypruwają sobie żyły, flaki, dzień w dzień po osiem albo i więcej godzin tytłając się, taplając w waszych wydalinach, udrażniając gołymi rękami, przepychając pozatykane alwaysami, pampersami rury, potonęłybyście w szlamie... po same... same... uszy...
Krzyczę. Chyba.
— Czekoladowego, hi hi, ha ha, nie ma. Jest waniliowy — odśmiechuje szatynka.
— Waniliowego to se w psiochę nasyp! — rzucam gniewnie, na co lalunia zmienia ton, naburmusza się momentalnie i rozszczekuje, że grzeczniej, że co ja se myślę.
Co?! A zaraz pokażę, co myślę! — stawiam nabzdyczkę, leciutką, jak szmaciana lalka, na ławce-ladzie, biorę jeden z paskudnych-bo-waniliowych budynisk, rozdzieram woreczek i wsypuję jego zawartość panience pod bluzkę.
W realnym świecie majtki — na ogół — nie są opiętymi i trzymającymi się jedynie na udach, dyndającymi workami, posiadają coś takiego jak gumkę. Te śniane, dziewczyńskie — nie; mam aparat telepato-rentgenowski w oczach, bo widzę, jak zsuwa się, biało-żółtawy proszek, po plecach panieny, po jej pośladkach, jak wpada w majty. I tam zostaje.
— Chciałeś, żebym se wsypała? — sprzedawczyniula podnosi spódniczkę, i... Jeny! Widzę, jak wgarnia budynioproszeczek. W głąb. W siebie.
...i mamy teraz szczeniacką, perwersyjną zabawę. W szokowanie. W pokazywanie jedno przed drugim, kto jest bardziej odważny, obleśny. Z kogo większy hardkor.
Nie namyślając się wiele, wkładam paluchy, wyciągam lekko rozmiękłą treść, pakuję sobie do ust. Jedna, druga garść słonawej pulpy. Nawet smacznej.
— ...a teraz se zwalę — kładę się na podłodze mikrosklepidełka, w jednej ręce trzymam resztki zwilgotniałego budyńcia, drugą... drugą...
I ciul tam, że przy ludziach, że w miejscu publicznym. Oto dostałem, czy raczej sam se wziąłem, piękny prezent. Intymniusi.
Smaczny, smaczny budyniek, doprawiony przez młodą prymitywkę, którą rozbawiły robocze buty na nogach klienta i która z tego tylko powodu postanowiła się powywyższać, poakcentować swoją — w jej mniemaniu — wielkość sklepową, ekspediencką, nadrobotniczą, swą pańską, czystą, nie gnojową pozycję.
Wącham. I jara mnie to, co jarać nie powinno. Ale przecież sam cholerny budyń jest tylko, jak płyta CD, czy kaseta wideo, nośnikiem tego, co najistotniejesze, co stanowi esencję, clue. Tego, co najlepsze (w tym wypadku — feromonów).
Jak nikt nie kupuje książki, by ekscytować się tym, że jest to "siakieś takie coś fajniuśne, z kartkami, w ogóle — całe z papieru, miłe nawet w dotyku, takie nie wiadomo co w okładkach", jak — chyba — nikogo nie zajmuje sam fakt, że kupiona płyta jest srebrnym krążkiem, płytą właśnie, a nie dajmy na to kablem od drukarki, albo metalowym cyrklem; jak nikogo przynajmniej nie powinny bardziej od zawartych treści jarać kształt, kolor, faktura nośników tychże treści, tak mnie nie kręci nieszczęsny budyń, lecz to, czym jest — dosłownie — przesiąknięty.
Budyń. Mokry. Uwaga: zawiera lokowanie produktu. Jajeczko. Materiał genetyczny głupkowatej panieny, która chyba ma dni płodne.
Setki, jeśli nie miliony jajeczek, z których mogą się wylęgnąć głupie i wyniosłe sklepóweczki, dziewczyniny bez cienia empatii, traktujące klientów z góry. Albo faceci, równie nieludzcy. Jegomościowie tasiemcowie, soliterowie, krętkowie bladzi.
I budzę się. Nic a nic nie podniecony. Apolucyjny. Zwiotczały.
Zażenowany tym snem.
I wiem, co dziś kupię, zrobię do zjedzenia. Co ugotuję na mleku.
Czekoladowy.
Puenta, meritum, sedno jakieś w ogóle? Momencik, niech pomyślę...
Jestem ogolonym na łyso, trzydziestoparoletnim dzieckiem. Mam tatuaże, maszyny do pisania, zdarza mi się wpaść w gniew z absurdalnie błahych powodów.
Codziennie, z wrodzonym masochizmem, uprawiam poetykę chaosu: nie zgadzam się na zasnuwającą się zieloną rzęsą, zastaną wodę w rowach, buntuję przeciw deszczowi, chmurom, przeciw zastanemu wnętrzu, zewnętrzu. I jednocześnie nie robię nic, mam w żyłach krew zastoinową, pod deklem — zastoinowe, zwisłe, przyflaczałe myśli.
Krzyczę w milczeniu, tworzę oksymorony, zapisuję je atramentem sympatycznym, łamię chwilowo odwieczne prawa.
Rozdymam się, brzęknę od chciejstw, niespełnialnych marzuchów.
Tak, oszalałem.
Oszaleję.
Nie, nie oszalałem.
Niepotrzebne — skreślić.
Od niepamiętnych czasów nie jadłem budyniu, zwłaszcza czekoladowego.
I ma ochotę, pan Florcio Tyledziar.
Pies sąsiadów podrapał mi drzwi wejściowe, wiec poszedłem z majchrem w kieszeni. Wymierzać sprawiedliwość. Rysować drzwi. Na szczęście w porę przeszło, wkurzenie patusiarskie.


Jestem żałosny i zły. Chcę budyniu.

16.09.2021.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Florian Konrad · dnia 16.09.2021 21:40 · Czytań: 830 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 13
Komentarze
Darcon dnia 16.09.2021 21:41
Budyń lubię. :)
Dobra Cobra dnia 17.09.2021 09:22 Ocena: Świetne!
Bardzo interesująca teoria dotyczaca slow piosenki Freddiego Mercury. A pierwsze zdanie opowiesci trwa i trwa i trwa, niczym najlepszy wytrysk w życiu. A na dodatek w okowach budyniu, który jest tutaj symbolem.

Florian Konrad,

Opisujesz życie, jakim ono w istocie jest: pełnym pragnień, płynących z różnych stron. Onanizm wiele upraszcza, przynajmniej nie trzeba ganiać i tracić forsy na glupie dziewczątka, których teraz zatrzęsienie. Ale masturbacja nie odwodzi pokusy wielu innych pragnień, typu: jak zostać gwiazdą Tik Toka, skąd wziąć forsę na używane bmw - owego króla szos polskiego narodu...

Widzę, że polubiłeś jebniętych bohaterów swoich opowiadań. I masz ten chaotyczny, pospiesznym, nerwowy, pełen sprzeczności styl, trudny do znalezienia u innych piszących. Oczywiście trudno powiedzieć, gdzie może Cie on zaprowadzić, ale na razie wykrzyknijmy: chwilo trwaj!

Dziękuję za poranną dawkę prawdziwej prozy, a nie żadnego cieniactwa.

Opowieść równie piękną, jak odnalezienie jednego z pierwszych egzemplarzy Fendera Telecaster: https://youtu.be/HV9Lo1fS1-4


Pozdrawiam, kłaniając się czapką do ziemi, po polsku.


DoCo
JOLA S. dnia 17.09.2021 15:09 Ocena: Świetne!
Cytat:
Pu­en­ta, me­ri­tum, sedno ja­kieś w ogóle? Mo­men­cik, niech po­my­ślę...


Wszystko w porządku i jeszcze budyń na deser. Waniliowy może być.

Zamawiam ;) :|

Florianie,

ktoś mi kiedyś powiedział jakie życie takie i sny. Być może jest w tym ziarno prawdy

W każdym razie dla mnie ten tekst to jazda bez trzymanki. Wrzucasz mnie, czytelnika, bez uprzedzenia na emocjonalny rollercoaster.
Biedaczka, nie mam pojęcia, co dzieje się naprawdę, co jest tylko zmyśleniem, przewidzeniem,snem, psychodeliczną wizją.
Gubię się w meandrach narracji, daje się chwilę zwieść.
Ale nic bardziej mylnego. Wszystko prowadzi do zaskakującego zakończenia.

Pyszna zabawa przy kawie i gdyby jeszcze szybciej podali ten budyń. ;)

Pozdrawiam serdecznie

JOLA S.
Florian Konrad dnia 18.09.2021 14:23
Dziękuję serdecznie za czytanie i komentarze! Pozdrawiam Was serdecznie!
Usunięty dnia 19.09.2021 14:35
Coś w tym z pisania (ze stylu przynajmniej), które często za klasykę się uważa (klasykę, która najpierw za coś nowego jest brana). Nie jest źle. Jest świeżo i z energią. Pewnie, gdyby był to mój tekst (a nie jest, więc to tylko luźna uwaga), poprawiłabym nieco tu i ówdzie, uładziła, złagodziła... Publikujesz? Bo to moim skromnym zdaniem na to zasługuje.
Florian Konrad dnia 19.09.2021 23:41
Zielony Kwiecie - dziękuję serdecznie! Oczywiście, publikuję, w samizdacie :D chcesz moją książkę z dedykacją? Pisz na priv :D
Usunięty dnia 20.09.2021 11:47
:)
ale ja mam tylko kilka art. na koncie, więc nie mogłabym tym samym się odwdzięczyć ;)
Afrodyta dnia 20.09.2021 14:22 Ocena: Świetne!
Już pierwsze zdanie Twojego tekstu wzbudza zainteresowanie. Pojawia się bowiem liczba "siedemset tysięcy razy". Zaciekawia, bo myślę, dlaczego akurat siedemset, ta siódemka budzi skojarzenia symboliczne. Przynajmniej u mnie. W utworze pojawiają się rozważania na temat wartości tego, co się tworzy, pisze, skierowane przez bohatera do samego siebie. Jest w nich dystans, a może nawet autoironia. Myślę, że są one kontynuowane w opisanym śnie, ponieważ tam pojawiają się odwołania do pracy fizycznej bohatera ze wskazaniem na jej znaczenie. Mam poczucie, że istnieje tutaj jakiś nieuchwytny związek, mnie motywuje to do przemyśleń. Pojawia się też fragment, który rozpoczynają słowa:"Budyń został zjedzony..." a kończy zdanie: "Przełknąłem". Jest specyficzny i zaskakujący, trudny do przewidzenia. I w taki sposób, fragment po fragmencie zbudowana zostaje dalsza część opowieści. Jest nieprzewidywalnie do samego końca. Moje ulubione słowo z Twojego tekstu:"neologizmuję"-świetne. Pozdrawiam serdecznie.
Jacek Londyn dnia 22.09.2021 10:02
Od Autora:

"publikuję niniejszy tekst, dzielę się nim z ludźmi. Czytelnikami. Choć, jak logika i resztki rozumnidła podpowiadają — tenże, dopiero powstający pierd, wyrzyg, absolutnie na to nie zasługuje. Psu można takie coś czytać, kotom — i to głuchym, więcej: zwierzętom, które nie posiadają zdolności słyszenia, są... yyy... auszne, hje, hje".

Na szczęście (dla skrytego zamysłu Autora) nie zawsze Autor ma rację. Okazuje się, że są czytelnicy, co czytają i są zachwyceni. :)

Teraz Autor może już odkryć karty:
"dopiero po ósmej, siedzę z kawą, chichram się..."

A poważnie: gruby żart, miejscami mocno niesmaczny, ale smaki to przecież rzecz gustu. O nich się nie dyskutuje.
Znaczenie snu? Nie ma kogo spytać, pana Freuda dawno diabli wzięli, a może aniołowie?... licho wie.
Na koniec - gdyby nie było takiego nasycenia nowosłowotwórstwem, może ten uwarzony budyń dałoby się przełknąć, ale... Połyk postawiam smakoszom. :)

pzdr
JL
Florian Konrad dnia 22.09.2021 22:26
Dzięks. To zapis mojego autentycznego snu. Pozdrawiam wszystkich CZytających i Komentujących.
Marek Adam Grabowski dnia 24.09.2021 16:58
Ciekawe i zabawne (chociaż czasem przesadzone) gry słowne. Lepiej jednakby się czytało gdyby było więcej akapitów.

Pozdrawiam
Florian Konrad dnia 26.09.2021 22:41
Dziękuję i pozdrawiam. Wiem, o co chodzi. Ja tam jednak preferuję "zwarty szyk". Kiedyś przesadzałem z akapitami :)
Usunięty dnia 07.10.2021 07:55
Ojojoj, ale się tu podziało. Rzeczywiście zatrzęsienie gier słownych w połączeniu ze "zwartym szykiem" nie dają czytelnikowi zaczerpnąć powietrza. To nie zmienia jednak faktu, że tekst ma w sobie tyle niesamowitości, że chętnie do niego wracam i za każdym kolejnym razem bawię się przednio. Majstersztyk. Chylę czoła.

Pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, wprawdzie posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty