Co wiemy o wulkanie? Wulkan, wzniesienie z dziurką w środku, raz na pewien czas budzi się, aby charknąć lawą. A co wiemy o zarozumiałych licealistkach z pisarskimi aspiracjami? Licealistki, odwrócone do góry nogami wykrzykniki, czasem dławią się słowami, miewają literacko-moralne niestrawności i zupełnie jak wspomniane wulkany odczuwają ulgę wypluwając z siebie nadmiar uciążliwej masy. O, maso słowna! Jakże wspaniały materiał modelarski stanowisz! Ulepić można z ciebie zarówno dziurawy wazon jak i ceber wszystkim miły, wszystkim przydatny. A ty, licealistko, coś wszystkie rozumy pozjadała, coś zaprzedała duszę swym poprzerastanym ambicjom, z jakiego naczynia nas dziś napoisz...?
Licealistka zapewne odczuwa wstyd, iż pomimo ukończenia wstępu, 40 minut intensywnej zadumy oraz wystukania 104 wyrazów składających się z 638 znaków, kartka zaczerniona jest w sposób budzący wątpliwości, temat pracy ustalony nieprecyzyjnie, zaś czytelnik starając się domyślić motywacji autorki zaczyna popadać w konsternację. Czy świadczy to o braku kreatywności młodej grafomanki? Czy przeżywa ona kryzys światopoglądowy? Czy brodząc w rzece polszczyzny zamiast bajecznie poprzybieranych w kolaż epitetów i metafor królewskich karpi łowi tylko śnięte szprotki? Otóż, mili państwo, nasza bohaterka czuje się rozdarta. Chciałaby pisać jak Gombrowicz, swobodnie dawać upust swej wyobraźni, uprawiać żonglerkę słowami, doprawiać całość kolokwializmami i ocierać się o wulgarność, która bywa najskuteczniejszym narzędziem do pozyskania efektu realności. Jednak (jakże uciążliwe piętno potrafi wywrzeć na młodym umyśle literatura!) serce swoje zaprzedała już dawno Żeromskiemu, bierze go całego, bierze go z jego pompatycznością, bierze go z jego superlatywami i idealizmem.
Niespodziewanie, w duszyczce licealistki zatlił się promyk nadziei.
Licealistka: A może by tak złoty środek...?
Tłum: A kysz, toż to niespójność stylu, bełkot bez ładu, bez składu!
Tak oto zniechęcona bohaterka do tej pory miota się, nie mogąc nigdzie osiąść na stałe. Co gorsza, gama jej dylematów nie kończy się na "do"; sfałszowane "re" zgrzyta i huczy przy każdej możliwej okazji. Prawdziwą bolączką dziewczęcia jest fakt, że odczuwa ciągoty do pisania w stylu blogowym, plotkarskim; przyłapuje się na tym, iż na podstawie własnych, życiowych doświadczeń (niebędących podnietą dla nikogo innego poza nią samą) buduje w głowie wymyślne zdania, zapominając zupełnie, iż jest o krok od napisania ckliwego, banalnego gniota. Powrócić do pionu pomagają jej pamiętne słowa mam, ciotek, polonistek i koleżanek, jakoby mają one pewność, że poczucie dobrego smaku nie pozwoli jej nigdy stworzyć bubla, że zasili szeregi tak potrzebnych w Polsce młodych, ambitnych pisarzy. Licealistka czuje, że Bóg stworzył ją po to, by w natchnieniu przelewała na papier filozoficzne treści i skomplikowane akcje umysłu, więc strzegąc się tandety, wyrzuca mierzwiące, podniecające ją pomysły, niebędące jednak nośnikami ważnych treści, do wora z napisem "Śmieci". Nabywa dzięki temu czyste sumienie, reputację "zarozumiałej" oraz powtarzające się okresy niemocy twórczej. Gdy nie może się pochwalić dostateczną ilością obserwacji i przemyśleń, gdy ostrze stalówki okazuje się zbyt tępe, by wyciosać nim inteligentny traktat czy błyskotliwy esej, dziewczę wyrywa sobie włosy z głowy, gryzie pazury, szczęka zębami, dostaje gęsiej skórki i blednie anemicznie, zaś wzrok jej staje się mętny, niewidzący. Nawet doba na krześle z siedzeniem w kształcie stożka nie dostarczyłaby jej tyle cierpienia, co nieurodzaj twórczy! Licealistka nie potrafi odnaleźć przyczyny tyczącego się jej fenomenu: chociaż małomówna i skryta, siedząc nad klawiaturą zapomina o pojęciu lapidarności, witaj niepowstrzymana falo kropek, kółek, kresek i ogonków z pieniącymi się bałwanami bezczelności, witajcie kuszące ciastka z twórczej masy, okraszone śmietanką tupetu, przystrojone wisienką próżności. Aby wyjść na chwilę ze sztywnych ram, które sama sobie narzuciła (czasem trzeba rozprostować kości), umówiła się z komputerem na małe randez vous, poufne zwierzenia przy kubku herbaty. Ku jej przerażeniu, zamiast uroczego opisu tak ważnych dla niej wydarzeń ostatnich dni, pełniącego funkcję jedynie pamiętnikarską, powstał kolejny napuszony, pretensjonalny esej. Och, mili państwo, jeśli macie w sobie choć krztynę empatii, zapewne zrozumiecie, jak wiele wysiłku potrzeba, by utrzymać w dłoniach lejce prowadzące SŁOWO! To właśnie słowa, zdradzieccy poddani, co i raz szykują na licealistkę zamachy mające na celu odebranie jej władzy. Jednak czy monarchia absolutna na pewno wprowadzi ład, czy początkująca pisarka powinna do niej dążyć? Czy całkowita kontrola nad słowem nie pozbawi jej finezji, spontaniczności, czy nie zmieni pisarki w automat do produkcji surowych, ściśle logicznych tekstów pozbawionych dynamiki? Może lepiej postawić na demokrację, symbiozę słowa i autora? Być może w kwestii pisarki znajduje się jedynie oszlifowanie, dopieszczenie słów, które rodzą się samoistnie, które bardzo pragną wydostać się z czeluści umysłu na płaszczyznę kartki. Być może słowo żyje niezależnie od nas i tak jak dzikie zwierzę po umieszczeniu w klatce, choćby nawet i ze złota, straci swój blask, straci prawdziwy, pierwotny urok.
Licealistka stoi pod rozdartą sosną. Prawdopodobnie jeszcze zbyt mało wie, by jednoznacznie określić, co ją zachwyca, a co nie zachwyca. Równocześnie ma do świata zbyt duży kredyt zaufania, by zwątpić w ideały szklanych domów.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Dominika289 · dnia 23.01.2009 10:50 · Czytań: 4561 · Średnia ocena: 4,44 · Komentarzy: 18
Inne artykuły tego autora: