PRAGNIENIA 2 WIARA część 4 ostatnia - miki
Proza » Obyczajowe » PRAGNIENIA 2 WIARA część 4 ostatnia
A A A
Od autora: W skład zbioru PRAGNIENIA wchodzą jeszcze trzy opowiadania w podobnym klimacie.

 

WIARA część czwarta ostatnia

 

Gdy następnego dnia rano ubierał się, nagła myśl mu wpadła do głowy. Przecież Magda i Franek mają kochających rodziców, więc na pewno będą mieli w co się ubrać, ale Antek i Wojtek od bardzo dawna paradują tylko w piżamach więc nawet jeśli mają jakieś ciuchy to już z nich wyrośli. Ta myśl tak bardzo go zaintrygowała, że zaraz po śniadaniu obrał kurs na szpital. Jakież było jego zdziwienie, gdy dowiedział się, że ktoś przed nim już o tym pomyślał. Chłopcy byli wyposażeni we wszystko, co mogłoby być im potrzebne do tej podróży. Załatwiła to jedna z sióstr pracujących na oddziale. Teraz to już wszystko – pomyślał Adam i ruszył w kierunku pokoju chłopców. Zastał Antka samotnie siedzącego na łóżku, zatopionego w myślach. Na widok Adama malec ożywił się natychmiast i podskoczył by się przywitać. Przyszedłem by dokończyć naszą przerwaną rozmowę. Pamiętasz, zadałem wam pytanie, kim chcielibyście zostać? Teraz masz nowy zastrzyk nadziei, więc chyba możesz już planować coś na przyszłość. Antek znów zamyślił się głęboko. Jego mina nieco posmutniała. Adam nie przerywał ciszy a chłopiec w końcu zaczął mówić. Kim chciałbym zostać wiem – tylko że jak wyzdrowieję to nie będę miał gdzie wrócić. W szpitalu mnie nie przyjmą a domu nie mam. Teraz myśl tylko o tym by odzyskać zdrowie, o resztę będziemy martwić się potem. Te słowa odniosły pozytywny skutek, bo po kilku chwilach Antek odzyskał wigor. Nie przeszli jeszcze do tematu kim chłopiec chce być, jak dorośnie, gdy otworzyły się drzwi i wszedł Wojtek. Dobrze że nie poszedłeś – powiedział do Antka. W telewizji nie ma nic ciekawego. Po jakichś trzech godzinach opuszczając pokój chłopaków Adam był pod wrażeniem planów na przyszłość, które usłyszał. Przecież to są jeszcze dzieci – myślał – a rozumują, jak dorośli. Idąc szpitalnym holem natknął się na Pawła. Widzę, że dzisiaj jesteś znowu księdzem – powiedział na przywitanie. Tak, dzisiaj jest dzień spowiedzi – odparł Paweł. Kto chce może uzyskać rozgrzeszenie. Może ty byś spróbował. Nie jestem jeszcze do tego gotowy. Adam chciał się pożegnać i odejść, ale jego rozmówca przytrzymał go za rękę mówiąc. Gratuluję podjętej decyzji. Skąd o tym wiesz – obruszył się Adam. Człowieku, przecież to jest szpital a ksiądz ma tu wszędzie swoje wtyki. Nie mogłem inaczej zrobić. Nawet we śnie miałem z tego powodu koszmary. Dobrze zrobiłeś. Najgorsze dla człowieka jest to, co siedzi w nim w środku. Twoje sumienie w tym przypadku jest czyste i jedyne uczucie jakie powinno być teraz twoim udziałem to duma – zakończył rozmowę Paweł.  Panowie pożegnali się i rozeszli. Następne dwa dni minęły jak z bicza strzelił i nastał dzień odlotu. Już z samego rana jeszcze przed obchodem Adam był w szpitalu. Na lotnisku powinni być o trzynastej, lecz on chciał jeszcze trochę z dziećmi porozmawiać. Poczekał aż śniadanie zostanie rozwiezione i zaszedł do ich pokoju. Chłopaki akurat wcinali kanapki. On usiadł i zapytał – denerwujecie się? Pewnie. Ja nigdy nie leciałem samolotem z pełną buzią powiedział Wojtek. Ja też nie – dodał Antek. Nie bójcie się to nic strasznego, a nawet jest dosyć przyjemne. Na lotnisko wyjedziemy o dwunastej, bo mamy jakąś godzinę jazdy. Teraz idę porozmawiać z waszym lekarzem. W gabinecie doktor poinformował, że dzieci będą gotowe do odjazdu krótko po jedenastej i tak jak było zaplanowane Magda i Franek pojadą z rodzicami a Adam zabierze Antka, Wojtka i pielęgniarkę. Panią Basię. Za piętnaście dwunasta Adam zajrzał do pokoju chłopców. Była w nim cała czwóra i oczywiście rodzice Magdy i Franka a przy drzwiach stały torby podróżne. Przywitał się z rodzicami przedstawiając się jako przyjaciel Antka i Wojtka. Za chwilę musimy wychodzić – powiedział do wszystkich, – bo samolot nie zaczeka. Nim opuścili pokój dołączyła do nich jeszcze pani Basia. Teraz byli w komplecie. Kiedy już szykowali się do wyjścia ojcowie dzieci jak na komendę wyjęli z kieszeni koperty wręczając je pielęgniarce. To na wszelki wypadek - powiedzieli. Nie trzeba ja mam pieniądze. Proszę wziąć – wtrącił się Adam. Najwyżej je pani przywiezie, a teraz do samochodów. Jazda na lotnisko, krótkie pożegnanie, odprawa i równo o czternastej samolot oderwał się od pasa startowego a niedługo potem zniknął w chmurach.

                           Wraz z odlotem dzieci Adamowi ubyła jedna czynność, która do tej pory w jakiejś części wypełniała mu dzień. Odwiedziny u Antosia. Będzie musiał zastanowić się więc jak zagospodarować ten czas. Po powrocie do domu usiadł przy swoim biurku i beznamiętnie gapił się w okno. Pojawienie się w jego życiu tych dwóch niechcianych przez nikogo chłopców odmieniło jego życie. Teraz już to rozumiał i zdążył sobie poukładać. Troska o tych dwóch urwisów miała jeszcze jedną zaletę. Odwracała jego uwagę od własnych problemów. Nagle wyrwał się z zamyślenia z postanowieniem, że dziś dokończy porządki w papierach. Chęci były szczere, lecz papierów za dużo i pomimo że siedział prawie do północy, został mu jeszcze przynajmniej jeden dzień roboty. Poranek przywitał go w dobrym nastroju. Podczas toalety przypomniał sobie, że tuż przed zaśnięciem jakaś myśl przyszła mu do głowy. Pamiętał też, że wtedy wydała mu się ważna, lecz na razie w głowie było pusto. Im intensywniej o tym myślał tym większy miał mętlik. Postanowił więc przestać, bo tylko w ten sposób miał szansę przypomnieć sobie. Dzieci są już na miejscu – przeleciało mu przez głowę. Ciekawe jak zniosły podróż, ciekawe kiedy rozpoczną leczenie i jaki będzie jego efekt? Pytań było dużo więcej, lecz na odpowiedzi trzeba będzie poczekać. Dzień za dniem mijał i każdy był podobny do poprzedniego. Poranna toaleta, śniadanie. Potem praca w kancelarii aż do późnego popołudnia, wreszcie jakieś zakupy i powrót do domu, no i dwukrotnie w ostatnim czasie odwiedził matkę. Jego współpracownicy przywykli do nieco innego stylu prowadzenia firmy. W obecności Adama omawiane były ogólne zasady dotyczące poszczególnych spraw. Szczegóły, zwłaszcza te kontrowersyjne uzgadniali już bez niego. Dziesięć dni minęło nie wiadomo kiedy. Jedenastego dnia rano Adam odebrał telefon. Pamięta pan, że dziś o czternastej przylatują dzieci – brzmiał w słuchawce głos lekarza pediatry. Oczywiście że pamiętam. Prosto z lotniska przywiozę je do pana. Do zobaczenia. Adam przyjechał na lotnisko krótko przed czternastą. Gdy wszedł do hali przylotów pod tablicą informacyjną zobaczył rodziców Franka i Magdy. Podszedł i przywitał się. Przez chwilę wszyscy dyskutowali, gdy po krótkim gongu z głośników dało się słyszeć. Samolot z Kalkuty właśnie wylądował. Jeszcze prawie pół godziny musieli czekać aż w pokazali się pierwsi pasażerowie rejsowego samolotu z Indii. Wreszcie są. Cała czwórka wyrwała się z tłumu i podbiegła do nich. Po chwali dołączyła do nich pani Basia pchając wózek z bagażami.  Magda i Franek ściskali i całowali się oczywiście z rodzicami a Wojtek i Antek objęli Adama i wyglądało jakby go chcieli udusić. I w tym właśnie momencie Adam przypomniał sobie to, czego nie mógł wcześniej. W drodze do szpitala chłopcy tak żywo opowiadali o tym, co widzieli, co przeżyli, gdzie byli, że Adam nie nadążał za nimi. Chciał zadać kilka pytań, ale nie miał szans, bo jak tylko kończył Wojtek to zaczynał Antek i tak na zmianę. Jeden potok słów. Wreszcie stanęli na parkingu i weszli do budynku. Tu czekał na nich komitet powitalny złożony z kilku pielęgniarek i lekarzy. W ciągu dwóch godzin spędzonych z chłopcami w szpitalu Adam został dosłownie zalany taką ilością opowieści, że cudem będzie, jeśli spamięta choć połowę. Gdy pożegnał się z dziećmi wróciła do niego myśl, którą odnalazł na lotnisku. Przecież jestem prawnikiem i mogę postarać się by ktoś tych chłopców adoptował, albo przynajmniej wziął na wychowanie. Tak. Jutro się tym zajmę – postanowił. Do domu wrócił wieczorem, zahaczając po drodze o biuro. Na kuchennym blacie leżało jeszcze pudełko z lekami, które zażył rano. Spojrzał do niego i z grymasem na twarzy stwierdził, że niewiele już ich zostało. Ledwie na kilka dni. Jutro porozmawia ze swoim lekarzem, co dalej. Był przekonany, że leków miało mu wystarczyć na dłużej, ale chyba coś źle zrozumiał. Następnego dnia pierwsze kroki skierował do szpitala. Doktorze leki mi się kończą – powiedział zaraz po przywitaniu Adam. To dobrze – padła odpowiedź. Ile jeszcze panu zostało? Na cztery dni. Więc weźmie je pan do końca i dwa dni po ostatnim zażyciu zgłosi się do mnie. Trochę pana przebadamy i dostanie pan następną dawkę. Czyli wszystko w porządku? – upewnił się Adam. Na razie tak, a szczegółowo porozmawiamy po badaniach. Panowie umówili się na konkretny dzień i godzinę a potem pożegnali. Teraz na dziecięcy – pomyślał a może nawet cicho szepnął Adam. Dość długo siedział pod gabinetem pediatry, bo wszyscy lekarze byli na oddziale konsultując jakiś ciężki przypadek. Wreszcie się doczekał. Doktorze dzisiaj mam do pana pytanie z zupełni innej beczki – zaczął, gdy weszli do gabinetu. Czy jest panu wiadome, jaka jest sytuacja prawna Antka i Wojtka, jeśli chodzi o opiekę nad nimi? Wojtek przyszedł do nas z domu dziecka – odparł lekarz i tylko tyle o nim wiem. Czasem odwiedza go jego wychowawczyni, z którą mam kontakt więc to jest proste do ustalenia. Natomiast Antka przywieźli rodzice dawno temu i po pewnym czasie przestali go całkiem odwiedzać. Ale mam numer telefonu jego matki. Do czego jest to panu potrzebne? Chcę postarać się dla nich o jakąś opiekę, bo jeśli wyzdrowieją to pewnie trafią do jakiejś placówki opiekuńczej, a tego bym nie chciał. lekarz wstał od stołu, przy którym siedzieli i wyjął z szuflady biurka dwie teczki. Przez chwilę je lustrował następnie na kartce zapisał. Antek myślnik, numer telefonu i Wojtek myślnik numer telefonu. Wręczając ją Adamowi i rzekł – mam tylko tyle, ale przecież pan jest prawnikiem. Dziękuję doktorze, to wystarczy z resztą sobie poradzę. Za tydzień poddamy naszych małych pacjentów pierwszym badaniom – dodał lekarz. O wynikach na pewno pana powiadomię.   Po wyjściu z gabinetu Adam od razu skierował się do pokoju Antka. Chłopcy byli jednak na zajęciach szkolnych i z wizyty nic nie wyszło. W takim razie do biura, żeby spokojnie przeprowadzić dwie rozmowy telefoniczne celem ustalenia sytuacji prawnej Antka i Wojtka. Pierwsza rozmowa była rzeczowa, jasna i klarowna. Wojtek był całkowitym sierotą i zanim się rozchorował miał już szanse na adopcję, ale gdy wylądował w szpitalu rodzina, która z początku była chętna wycofała się. Druga rozmowa była o wiele trudniejsza i nie przyniosła żadnej odpowiedzi. Na szczęście mama Antka zgodziła się na spotkanie jeszcze dziś późnym popołudniem, więc może uda się coś ustalić. Adam dociągnął jakoś do szesnastej. Czas mu się dłużył, więc ciągle spoglądał na zegarek, ale dał radę. O siedemnastej spotkał się z matką Antka w centrum handlowym. Przysiedli oboje przy jednym z kawiarnianych stolików. Adam zamówił kawę i bardzo chciał rozpocząć rozmowę, ale nie wiedział, jak spytać matkę czemu porzuciła swoje chore dziecko. Spytał więc. I co teraz będzie z Antkiem. Kobieta zaczęła coś tłumaczyć, wyjaśniać, lecz nic z tego nie wynikało. Im dłużej ona mówiła tym bardziej niecierpliwił się Adam. Wreszcie nie wytrzymał. Proszę pani, wypowiedziała pani mnóstwo słów, ale tak naprawdę nic konkretnego. Ja mogę sprawić, że Antek znajdzie wreszcie kochającą rodzinę, która otoczy go miłością. Czy chce pani odmówić tego własnemu dziecku? Kobieta rozpłakała się. Adam, choć nie bez oporów przygarnął ją ramieniem i wyszeptał do ucha. Jeśli nie może pani dać mu szczęścia to proszę pozwolić by znalazł je gdzie indziej. Do tego potrzebne jest zrzeczenie się praw rodzicielskich. Chociaż tyle jest mu pani winna. Długa to była rozmowa przerywana płaczem. Na koniec Adam uzyskał jednak zapewnienie, że rodzice Antka zrzekną się swoich praw. Zadowolony z siebie wrócił do domu. Padł zmęczony na łóżko, lecz w duchu śmiał się do siebie myśląc – oby się z tego nie wycofali. Lekarstwa skończyły się przedwczoraj a jutro umówiony był ze swoim lekarzem. Następny dzień był tym, którego Adam się obawiał. Badania, które miał przejść pokarzą co dzieje się w jego organizmie. Czuł się dobrze, ale to o niczym nie świadczy. To mogła być tylko cisza przed burzą. Kolejny poranek zaczął się nerwowo. W szpitalu zamelduje się o ósmej, na czczo. To był warunek. Badanie krwi, moczu i tomograf miały wydać werdykt o jego stanie zdrowia i zadecydować o dalszym leczeniu. Pomimo iż choruje już od jakiegoś czasu nie przywykł by o jego losach decydował ktoś inny niż on sam. Budzik nastawiony miał na szóstą i gdy tylko ten zadzwonił usiadł na łóżku i przez jakiś czas myślał, czy powinien zrobić to, co postanowił z wieczora. Wiedział, że jeśli się zdecyduje nie będzie już mógł się wycofać. Szybka toaleta, śniadanie i już siedział w samochodzie jadącym w kierunku szpitala. Tam główne wejście, z korytarza w lewo, dosłownie kilka kroków i stanął pod drzwiami, nad którymi wisiał krzyż. Oparł się o nie plecami i łapał powietrze jak ryba. Znów wróciły do niego słowa matki. Jeśli już naprawdę nie będziesz wiedział co zrobić, wejdź do kościoła, uklęknij w ostatniej ławce i opowiedz Bogu o swoim problemie, a gdy skończysz postaraj się nie myśleć o niczym tylko słuchaj. Jeśli będziesz cierpliwy, usłyszysz. Nie do końca był pewien czy chce tam wejść, ale skoro doszedł aż tutaj? Krótka decyzja i był w środku. Jego monolog odbywał się w myślach, z zamkniętymi oczami. Tak jakby nie patrząc chciał się stać niewidoczny.   Wreszcie skończył. Trwając wciąż w pozycji klęczącej ukrył twarz w dłoniach i bardzo starał się o niczym nie myśleć. On klęczał, czas mijał, cisza była taka, że mucha przy lampie brzmiała jak startujący odrzutowiec. Odpowiedzi nie było. Poirytowany nieco tym faktem Adam podniósł głowę i z pewnym żalem zaczął wpatrywać się w krzyż wiszący nad prezbiterium. Po chwili zauważył coś, co go bardzo zdziwiło. To fakt, że jasnej i czytelnej odpowiedzi nie otrzymał, ale myśli w jego głowie jakoś się poukładały, to, co krzyczało w nim o ratunek ucichło a strach gdzieś odszedł sprowadzając w to miejsce spokój. Czyżby to właśnie była odpowiedź – pomyślał. Gdy opuszczał kaplicę pewien był jednego. Pomimo że nie słyszał odpowiedzi na swoje problemy coś jednak zaszło, bo spokój który teraz był jego udziałem jeszcze godzinę temu był nie do pomyślenia. Adam spojrzał na zegarek. No tak, już czas – powiedział sam do siebie i pojechał windą na górę by spotkać się ze swoim lekarzem. Niestety doktor był teraz czymś zajęty na oddziale i Adam musiał czekać. Okres czekania to świetny moment na rozmyślania, a myśleć było o czym. Z zadumania wyrwała go pielęgniarka przechodząca korytarzem. A co pan tak tu siedzi? Ale już do zabiegowego na pobranie krwi. Mam nadzieję, że mocz pan przyniósł. Te słowa przywołały go do rzeczywistości. Nic nie odpowiedział tylko wstał i energicznie ruszył do gabinetu. Z porannego stresu nic nie zostało. Tak naprawdę to śmiać mu się chciało, że on, wybitny adwokat jest poganiany przez zwyczajne pielęgniarki w szpitalu. Nie ujmując oczywiście niczego paniom pielęgniarkom. Proszę nie patrzeć poprosiła siostra trzymając w ręku strzykawkę do pobrania krwi. Jeszcze mi pan odjedzie. Siostrzyczko z samego rana przeżywałem okropny stres a teraz chce mi się śmiać. Czy myśli pani, że to niedobrze?  Na twarzy siostry także pojawił się uśmiech. Śmiech jest dobry na wszystko – odparła i wyssała z Adama całą strzykawkę krwi. Wyniki będą za niespełna dwie godziny – dodała. Po wyjściu z gabinetu Adam podszedł do dyżurki i zapytał o swojego lekarza. Doktor ma konsylium na oddziale i chyba nie prędko wróci, bo mają tam spory problem – usłyszał. Nic tu po mnie – pomyślał. Ciekawe czy chłopaki są u siebie czy na zajęciach szkolnych, muszę to sprawdzić. Oczywiście chłopców w pokoju nie było, postanowił więc pojechać do domu i wrócić tu za dwie trzy godziny. Życie nie jest jednak takie proste i oczywiście musiał natknąć się na Pawła. Cześć, dopiero przyszedłeś czy już wychodzisz – spytał na powitanie Paweł. Zrobiłem badania a wyniki będą za dwie godziny, więc chciałem teraz pojechać do domu, szczególnie że mój lekarz też jest w tej chwili bardzo zajęty. Cóż za badania robiłeś i co one mają pokazać? Powinny odpowiedzieć na pytanie, w jakim stanie jest w tej chwili mój organizm i jak reaguje na przyjmowane przeze mnie leki. Od tego będzie zależało, co dalej. Boisz się – spytał Paweł. Adam opowiedział mu, co stało się dzisiaj z rana. No widzisz wychodzi na to, że i ja i twoja mama mieliśmy rację. Nie ważne czy Bóg istnieje czy nie, ważne jest, czy wierzysz w niego i w to, że może ci pomóc. Słuchaj a może zamiast jechać do domu pójdziesz ze mną do kaplicy? Za chwilę muszę odprawić mszę. Ile czasu nie byłeś już na mszy? Nie potrafię powiedzieć, ale lata całe. No to co, zapraszam – powiedział Paweł popychając lekko Adama w kierunku windy. Ten nie był jednak przekonany czy powinien skorzystać zaproszenia. Adam ciągle się wahał, lecz Paweł sprytnie kierował nim tak, że po chwili jechali już windą w dół a później kilka kroków i byli w kaplicy. W ławkach siedziało parę osób a kilka innych klęczało w pozycji modlitewnej z twarzą ukrytą w dłoniach. Paweł pomaszerował do zakrystii a on usiadł w ostatniej ławce i wpatrzył się w świecę stojącą na niewielkim ołtarzu. W zasadzie o niczym nie myślał, lecz trudno też powiedzieć że był obecny. Ciałem na pewno tak, lecz duchem raczej nie. Z tego stanu wyrwał go dzwonek, którym Paweł obwieścił początek mszy. W kościele nie był od wielu lat, lecz porządek liturgii pamiętał z czasów, gdy uczęszczał do niego co niedziela. Mniej więcej w połowie nabożeństwa zorientował się, że uczestniczy w nim jakby nie miał tak długiej przerwy. Jakby w zeszłym tygodniu też był w kościele. Wszystko było takie zwyczajne i naturalne. Po końcowym błogosławieństwie wszyscy opuścili kaplicę zostawiając Adama i Pawła samych. No i co, jakie wrażenia – spytał Paweł. Spoko – odparł Adam. Ani pozytywne, ani negatywne. Wszystko jest jakieś takie naturalne, zwyczajne. Jakbym nigdy się z Bogiem nie kłócił. Paweł roześmiał się. Widzisz on na ciebie czekał, cierpliwie czekał a teraz nie robi ci wyrzutów wypominając jak bardzo zbłądziłeś, zgrzeszyłeś. Do tego wszystkiego sam musisz dojść, i dopiero wtedy to będzie prawdziwe i szczere, ale to dobrze że pracujesz nad sobą. Panowie podyskutowali jeszcze chwilę na różne tematy a potem Adam pojechał windą do góry by sprawdzić czy jego lekarz zszedł już z oddziału. Niech pan już nigdzie nie idzie, doktor zaraz tu będzie – powiedziała pielęgniarka w dyżurce. Pańskie wyniki właśnie przed chwilą przyszły. Faktycznie nie trwało to długo, gdy w drzwiach prowadzących z oddziału stanął lekarz. Zgarnął Adama nie zatrzymując się nawet słowami – zapraszam pana do siebie. W gabinecie usiedli po dwóch stronach biurka. Lekarz założył okulary i wziął do ręki foliową koszulkę z jakimś wydrukiem. Przez chwilę ją studiował, potem spojrzał na Pawła i powiedział. Wyniki są i dobre, i złe, to zależy jak na to patrzeć. Złe są dlatego że stan pańskiego zdrowie ani ciut, ciut się nie poprawił. A dlaczego są dobre, ano dlatego że pańska choroba ani na krok nie posunęła się do przodu, chociaż spodziewałem się że będzie o wiele gorzej. Na tej podstawie uważam, że leki które pan przyjmuje spełniają swoje zadnie. Zatrzymały jej postęp. Trudno powiedzieć na jak długo, ale na razie jest rewelacyjnie. Mogę teraz panu powiedzieć, że jest pan pierwszym pacjentem, u którego dało się tą chorobę zatrzymać w miejscu. Kończąc to zdanie wstał prosząc – niech pan tu zaczeka zaraz wrócę – i wyszedł z gabinetu. Po chwili wrócił trzymając pod pachą tekturowe pudełko. Tu ma pan następną dawkę leków – powiedział kładąc pudełko na stole – i życzyłbym sobie i panu byśmy spotkali się dopiero, kiedy one się skończą. Nie wcześniej. Proszę cieszyć się każdym dniem i brać życie garściami, po czym wstał i wyciągnął rękę przed siebie. No i po wizycie – stwierdził Adam, gdy wyszedł z gabinetu. Na razie wszystko jest dobrze, więc nie ma się czym martwić. Jego mózg jeszcze długo będzie analizował przebieg tej rozmowy, lecz teraz do kancelarii. Niespełna pół godzinki i już był w swoim biurze. Pani Haniu proszę do mnie – rzucił przez drzwi siadając w fotelu. Po chwili weszła kobieta z brulionem i długopisem w ręku. Pani Haniu. Wiem, że nasza kancelaria do tej pory nie zajmowała się takimi sprawami, lecz jest to sytuacja wyjątkowa i kiedyś musi być ten pierwszy raz. Przedstawił jej szczegółowo sprawę Antka i Wojtka a następnie poprosił by ktoś się tym zajął tylko tak z kopyta. Gdy omówili już wszystkie szczegóły pani Hania poinformowała. Za chwilę mamy zebranie w sali spotkań, chętnie byśmy pana tam widzieli. Adam oczywiście zgodził się, choć potem tego żałował. Zebranie przeciągnęło się do późnych godzin nocnych a wałkowane były tematy, o których wolałby nie wiedzieć. Do domu wrócił krótko po północy. Kolejne dni były podobne do poprzednich. Nic się nie działo ani dobrego, ani złego. Szpital, odwiedziny u Antka i Wojtka, trochę pracy w kancelarii, raz w tygodniu wizyta u matki. Tak minął kolejny miesiąc. Któregoś wieczoru Adam odebrał telefon. Dzwonił lekarz Wojtka i Antka. Panie Adamie za niespełna cztery tygodnie znów musimy ekspediować dzieci do Kalkuty. Czy jest pan finansowo przygotowany do tego? Cóż to za pytanie oburzył się Adam – oczywiście że jestem. To dobrze, bo najdalej za trzy tygodnie będziemy musieli przelać odpowiednie kwoty. Minął kolejny tydzień podobny do poprzednich. W niedzielne popołudnie Adam siedział w salonie u swojej matki. Właśnie skończyli obiad i wspominali dawne dobre czasy, gdy nagle zaatakował go przeszywający ból kręgosłupa. Pierwsze przyszło zdziwienie, bo przecież już dość długo nie czuł tych dolegliwości. Ból był bardzo natarczywy na szczęście tak szybko jak się zjawił tak szybko odszedł zostawiając po sobie jedynie niesmak i dużą dawkę strachu. Przez kilka następnych dni nie wydarzyło się nic, co mogło by zaniepokoić Adama. Uznał więc to co stało się u mamy za incydent nie mający w tej chwili większego znaczenia i przeszedł nad nim do porządku dziennego.  Któregoś razu będąc w odwiedzinach u Antka i Wojtka zapytał. Wiecie, że za niespełna trzy tygodnie znów lecicie do Kalkuty? Tak panie Adamie wiemy. Przedwczoraj robili nam badania i powiedzieli, że po tej drugiej kuracji powinniśmy być wszyscy zdrowi. Antek podszedł do Adama, objął go w pół i powiedział - jeszcze żeby tak dla pana wymyślili jakieś lekarstwo to będę już całkiem szczęśliwy. Gołym okiem widać było jak bardzo ten chłopiec przywiązał się do niego. I znów minęło kilka dni. Takich zwykłych i szarych. Popołudniowy szczyt. Adam siedział w swojej ulubionej restauracji i kończył jeść stek. Właśnie miał zawołać kelnera żeby zapłacić rachunek, gdy nagle dopadł go ból. Tym razem nie był to tylko ból kręgosłupa. Rozciągał się od prawej łopatki aż do prawego kolana i odebrał mu chęć na dokończenie obiadu. Z wielkim trudem udało mu się doczłapać do samochodu i dojechać do domu. Teraz to już nie był niesmak. Teraz był to strach w najczystszej postaci i poczucie niemocy. Gdy wszedł do siebie od razu ruszył do kuchni, gdzie trzymał lekarstwa i zażył środki przeciwbólowe, potem usiadł na kanapie i czekał aż zaczną działać. Ból nie ustępował. Długo trzymał w ręku kolejne tabletki zanim zdecydował się je połknąć. Nie było jednak innego wyjścia, bo to co go zaatakowało przybierało na sile. Wreszcie z tego wszystkiego trudno powiedzieć, czy zasnął, czy zemdlał, lecz kiedy się ocknął po bólu nie było prawie śladu. Orgazm to betka – pomyślał – życie jest piękne tylko wtedy, kiedy nie boli. Było już dobrze po dwudziestej trzeciej. Znów poszedł do kuchni, włożył do ust tabletkę nasenną, popił wodą i siedząc w fotelu starał się o niczym nie myśleć czekając na reakcję organizmu. Długo nie musiał czekać. Resztką świadomości wsunął się pod kołdrę by za chwilę zacząć miarowo oddychać. Poranny budzik wyrwał go z objęć morfeusza i od razu jego myśli weszły na najwyższą orbitę. Co to było, czy to już, czy właśnie zaczyna się spełniać czarny scenariusz? Przecież nie zdążyłem jeszcze zrobić porządku w swoich papierach. Nie z braku czasu, bardziej z lenistwa. Gdy w pozycji siedzącej na łóżku jego umysł obudził się całkiem, postanowił zaraz po śniadaniu udać się do szpitala i porozmawiać z lekarzem. Parę minut po ósmej siedział w szpitalnym holu czekając na koniec obchodu. W trakcie tego oczekiwania jego myśli kręciły się jak na karuzeli a najgorsze były te wypełnione strachem, że okres dobrych dni już się skończył i teraz będzie tylko gorzej. Wreszcie jego cierpliwość została nagrodzona. Lekarz schodząc z oddziału z daleka wyciągnął ręce na przywitanie. Panie Adamie właśnie dziś miałem do pana zadzwonić, bo wydarzyło się coś, o czym powinien pan wiedzieć, cieszę się więc że pana widzę. Kiedy usiedli naprzeciwko siebie Adam od razu chciał zacząć opowiadać z czym przychodzi, lecz nie zdążył bowiem jego wis a wis wypalił podnieconym głosem. Panie Adamie stało się coś, na co czekaliśmy. Zdaje się, że wymyślono sposób na pańską chorobę.

                          Ten sam zespół lekarzy, który opracował leki obecnie przyjmowane przez pana odkrył coś zupełnie nowego. Adam otworzył usta ze zdziwienia i choć mógł teraz zabrać głos nie dobył z siebie ani jednego dźwięku. Słowa lekarza zamurowały go całkiem. Doktor kontynuował więc. Panie Adamie, moi koledzy ze Szwajcarii opracowali formułę specyfiku, który po wprowadzeniu do organizmu potrafi odszukać wadliwe geny i naprawić je lub sprawić by stały się nieszkodliwe. Preparat przeszedł fazę testów i jak na razie wyniki są fantastyczne. Dosłownie kilka dni temu ten specyfik dostał zgodę Światowej Organizacji Leków. Naukowcy mają także sposób na sprawdzenie czy kuracja odnosi skutek. To jest ta dobra wiadomość. Jest jednak druga z nią związana, ta już taka dobra nie jest, a mianowicie kuracja jest potwornie droga. Ile – zapytał Adam, który zdążył już nieco ochłonąć. Lekarz do tej pory patrzył Adamowi prosto w oczy, teraz spuścił wzrok i powiedział. Ponad dwa miliony złotych. Adam westchnął głęboko. Doktorze przyszedłem dziś do pana właśnie z powodu mojej choroby. Przez długi czas leki które od pana dostałem działały świetnie, lecz ostatnio chyba straciły swą moc, bo znów dopadają mnie bóle i to nie byle jakie. Żeby je pokonać muszę zażyć sporą ilość środków przeciwbólowych a dolegliwości i tak bardzo opornie ustępują. Uprzedzałem pana, że tak właśnie będzie. Czy jest pan w stanie zgromadzić kwotę, o której wspomniałem? Adam zaśmiał się pod nosem. Doktorze ja taką kwotę posiadam. W takim razie nie ma żadnego problemu, już dziś mogę zacząć załatwiać panu to leczenie. Niech pan dzisiaj nic nie zaczyna – poprosił Adam. To nie jest takie proste jakby się mogło wydawać. Wpadnę do pana za dwa, trzy dni i wtedy podejmiemy decyzję. Nie rozumiem – zdziwił się lekarz wzruszając ramionami. Zrozumie pan, kiedy wszystko panu opowiem, ale chwilowo jeszcze nie mogę. Mówiąc to wyciągnął rękę w geście pożegnania. Kiedy wyszedł na korytarz zrobił kilka kroków i przystanął by zastanowić się, co teraz? Do chłopców nie pójdzie, bo na pewno się uczą, do biura wcale go nie ciągnęło, mógłby pojechać do domu dokończyć porządki w papierach, lecz chwilowo nie bardzo umiał się skupić. Podszedł do windy i przywołał ją na piętro. Zjechał w dół, a gdy winda otworzyła się nogi same poniosły go w kierunku kaplicy. Zatrzymał się przed jej drzwiami. Trzymając w ręku klamkę pomyślał. Czy na pewno chciałem tu przyjść? Nie trwało to jednak długo. Nacisnął klamkę a potem wszedł i usiadł w ostatniej ławce. Na środku sali klęczała jakaś kobieta i słychać było szept jej modlitwy. Adam również przyjął pozycję klęczącą i ukrył twarz w dłoniach. Myśli w jego głowie kłębiły się bez ładu i składu a on nie wiedział, jak zatrzymać ten kołowrotek. W pewnym momencie drzwi od niewielkiej zakrystii otworzyły się i stanął w nich Paweł. Adam podniósł wzrok i uśmiechnął się. Paweł kiwnął na niego i obydwaj zniknęli w zakrystii. Czy przeszkodziłem ci może w modlitwie? Nie, przyszedłem tu w nadziei, że zdołam zatrzymać karuzelę, która kręci się teraz w mojej głowie i nie pozwala się skupić a ja muszę podjąć bardzo ważną decyzję. A nie zechciałbyś podzielić się ze mną swoją rozterką. Adam milczał dłuższą chwilę zastanawiając się czy chce się zwierzać, a jeśli tak to jak zacząć. Widzisz, mam problem, z którym muszę błyskawicznie się uporać. Jak wiesz sponsoruję leczenie czwórki dzieci w Indiach, za połowę kuracji już zapłaciłem, za drugą połowę muszę niedługo zapłacić kolejne dwa miliony i mam te pieniądze. No więc w czym jest problem, skoro już tak postanowiłeś – wtrącił Paweł. Poczekaj i nie przerywaj. Dzisiaj mój lekarz poinformował mnie, że na moją chorobę wynaleziono lekarstwo, a jak wiesz czasu zostało mi niewiele. Adam zrobił przerwę, bo jakaś klucha stanęła mu w gardle. No mówże, co z tym twoim lekarstwem – domagał się Paweł. Ono też ma kosztować dwa miliony złotych. Więc albo dzieci, albo ja. Obydwóch kuracji nie udźwignę finansowo. No to faktycznie masz zagwozdkę. Niestety w tym nie mogę ci pomóc, ale znam kogoś kto może. Kto – wypalił Adam? Paweł zrobił dwa kroki w kierunku ściennej półki, zdjął z niej książkę i wręczył Adamowi. Ten spojrzał na złote litery na obwolucie i spytał – myślisz, że tu znajdę odpowiedź? Poszukaj w tej książeczce takiej modlitwy, która rozjaśni ci umysł a wtedy wszystko stanie się możliwe. Wróć teraz tam skąd cię wyrwałem i zrób z tego użytek, cześć. Paweł wyszedł z kaplicy a Adam usiadł w ostatniej ławce i zaczął przeglądać modlitewnik. Po jakimś czasie ukląkł i patrząc w niego bezgłośnie poruszał ustami. Czas płynął a on klęczał przewracając kolejne strony. Gdy zamknął książeczkę usiadł i długo jeszcze wpatrywał się w jej okładkę. W zasadzie nic się nie wydarzyło, ale jego umysł odzyskał równowagę pozwalając spokojnie rozważyć problem. Opuszczając kaplicę wiedział już co powinien zrobić. Prosto ze szpitala pojechał do swojego banku, gdzie po niezbyt długich pertraktacjach i sprawdzeniu jego płynności finansowej otrzymał zapewnienie uzyskania kredytu. Zadowolony z siebie i w całkiem dobrym nastroju znów zaparkował pod szpitalem. Tym razem nie przyjechał tu w swojej sprawie, lecz w sprawie dzieci. Chociaż ssało go okropnie w żołądku, bo było już po czternastej chciał załatwić przelewy, by mieć to z głowy i przestać o tym myśleć. Zapukał do gabinetu pediatry i nacisnął klamkę. Dzień dobry – powiedział nim zdążył wejść do środka. Dzień dobry. Dzisiaj to się pana nie spodziewałem – ze zdziwieniem przywitał go lekarz. A cóż pana do mnie sprowadza – zapytał. Doktorze, jeśli to możliwe chciałbym dzisiaj zrobić przelewy. Gdy skończył wlepił wzrok w swojego rozmówcę. Dobrze – usłyszał – możemy w każdej chwili, tylko czemu panu tak spieszno. To skomplikowana sprawa. Dziś nie chcę do tego wracać. Obaj panowie podeszli do biurka na którym stał komputer i Adam zaczął klikać na klawiaturze. Po jakimś czasie powiedział – gotowe i wstał z krzesła. Jeszcze jedno doktorze. Jutro przywiozę panu gotówkę na drobne wydatki dla pielęgniarki, tak jak za pierwszym razem. Lekarz, który do tej pory przyglądał mu się uważnie – zapytał. Czy coś się stało panie Adamie? Opowiem to panu jak los będzie mi sprzyjał – odparł Adam. Wieczorem przed zaśnięciem Adam zrobił rachunek dnia. Wyszło mu, że wszystko co miał zaplanowane na dziś udało się załatwić w stu procentach, więc zadowolony poszedł spać. Nazajutrz wcześnie rano wstał, pojechał do banku, pobrał pieniądze obiecane lekarzowi i zawiózł je by ten temat mieć z głowy. Wprost ze szpitala pojechał do biura, gdzie pracowicie spędził kilka godzin podpisując faktury i przeglądając aktywa. Dochodziła czternasta, strasznie burczało mu w brzuchu i znów poczuł ochotę na porządny soczysty stek. Pracownicy umawiali się na lunch, więc pożegnał się i ruszył do swojej ulubionej restauracji. Po obiedzie pojedzie odwiedzić chłopaków. Taką powziął decyzję. Siedział przy stoliku zamawiając swoje danie, kiedy nagły, przeszywający ból odjął mu mowę. Ból był tak nagły i tak potworny, że nie zdążył nawet przeprosić kelnera z którym rozmawiał. Zsunął się na podłogę, zwinął w kulkę przyjmując pozycję embrionalną i poprosił by ten zadzwonił po karetkę. Nawet nie próbował wstać, bo czuł, że i tak nie da rady. Wiedział, że teraz to już nie są przelewki. Gdy pogotowie zabierało go, znalazł jeszcze w sobie tyle sił by powiedzieć – do miejskiego, tam będą wiedzieli co ze mną zrobić. Miał szczęście. Gdy przywieziono go do szpitala lekarz który go prowadził akurat miał dyżur. Drogi na oddział nie pamięta natomiast krótkie sformułowania medyczne, które padały względem niego jakoś zapamiętał. Pierwsze było siostro trzysta mililitrów – tu nazwa jakiejś substancji medycznej. Za chwilę – siostro pięćdziesiąt mililitrów czegoś innego, coś o saturacji, tętnie, ciśnieniu potem odjechał i jego pamięć nic więcej nie zapisała.  

                     Zawieziono go na oddział intensywnej opieki, gdzie podłączony został do całego szeregu aparatów monitorujących jego funkcje życiowe. Nie zdawał sobie sprawy, że wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej, gdyż personel szpitala nie mógł sobie poradzić z bólem, który go dopadł. Tak więc po prostu spał bez szans na samoistne obudzenie. Leżąc na sali wyglądał mniej, więcej tak. Kamienna twarz, w obydwu przegubach rąk igły z kroplówkami i gdyby nie fakt, że prześcieradło którym był przykryty na wysokości piersi unosiło się miarowo co jakiś czas można by pomyśleć, że duch z niego uleciał. Lecz myliłby się ktoś sądząc, że jego mózg nie jest w stanie odczuwać żadnych bodźców. W jego głowie roiły się różne myśli. Z początku bez ładu i składu, lecz z czasem zaczęły się porządkować i uspakajać. Pierwszą sprawą, nad którą jego umysł był w stanie się skupić była kwestia wysłania dzieci na leczenie. Najpierw strach, że w obecnej sytuacji nie jest w stanie tego zrobić, lecz zaraz potem wielka ulga. Przecież zdążyłem z tym w ostatniej chwili. Ta ulga nie trwała jednak zbyt długo, bo pamięć podrzuciła mu kolejny problem. A co ze mną, co z moim zdrowiem, przecież pieniędzy na koncie już nie ma a kredytu nie zdążyłem wziąć, co teraz? Te myśli spowodowały w jego głowie niemalże panikę. Tłukł się z nimi, kiedy usłyszał, że ktoś cichutko wśliznął się do pokoju. Leżał z zamkniętymi oczami i nie mógł ich otworzyć. Nie miał pojęcia, że to co teraz przeżywa dzieje się tylko w jego głowie. A jeśli to śmierć po niego przyszła? Przecież nie wiedział jak to się odbywa i choć był świetnym obrońcą z tego się nie wykpi. Delikatne szarpnięcie za rękaw i znajomy głos, który przemówił do niego po imieniu spowodowały, że zdecydował się spojrzeć na swojego gościa. Oczy jednak nie chciały się otworzyć. Jasiek – wykrzyknął i chciał się poderwać by przytulić chłopca, lecz ciało również odmówiło posłuszeństwa. Jasiek. Tak bardzo mi przykro, tak bardzo mi wstyd, że tak się zachowałem, wybacz synku. Chłopiec uśmiechnął się i powiedział – niech się pan nie martwi ja wiem, że z pana dobry człowiek tylko musiał się pan odnaleźć. Czy przyszedłeś po mnie – nieśmiało zapytał Adam? Nie, przyszedłem tylko pana odwiedzić i powiedzieć, żeby się pan nie martwił. Wszystko będzie dobrze. Adam chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz Jasiek tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął. Niech się pan nie martwi, wszystko będzie dobrze. Te słowa wracały do Adama co jakiś czas i miały kojący wpływ na jego samopoczucie. Trudno powiedzieć, ile czasu minęło, czy to były godziny czy dni, kiedy odwiedził go drugi gość, Paweł. Po krótkim powitaniu usiadł na krześle obok łóżka i zadał pytanie. Czy uważasz, że jesteś gotowy? Na co? Na najważniejsze spotkanie twojego życia. Czy sądzisz, że ja umieram? Tego nie powiedziałem, ale powinieneś być gotowy na każdą ewentualność. Po tych słowach zaległa martwa cisza. Był u mnie Jasiek – przemówił wreszcie Adam – i powiedział, że wszystko będzie dobrze a potem zniknął. A rozmówiłeś się z nim – spytał Paweł. Tak. I jest mi o wiele lżej, tylko nie mogłem go przytulić. Skoro tą sprawę masz już za sobą to może byś się wyspowiadał. Zobaczysz, że poczujesz jeszcze większą ulgę. Chyba masz rację, najwyższy czas żebym to zrobił, tylko już nie pamiętam, jak to było. Nie szkodzi, pomogę ci. Teraz zrób sobie rachunek sumienia, to znaczy przypomnij sobie czym zgrzeszyłeś. Paweł zamknął oczy i widać było, że modli się w milczeniu a Adam zamyślił się. Dość długo trwał w tej zadumie, w końcu powiedział. Teraz jestem gotów. Ta spowiedź bardziej przypominała rozmowę, a kiedy skończyli Paweł udzielił rozgrzeszenia i zapytał. I jak się czujesz? Czy wiesz, że dopiero teraz poczułem, że każdy grzech ma jakąś wagę? Kiedy mówiłem o swoich występkach z każdym wypowiedzianym zdaniem czułem jakby ktoś zdejmował mi z piersi kamień, który mnie przytłaczał, a tych kamieni była przecież cała sterta. Skoro tak to nie mam tutaj już nic więcej do roboty a czekają na mnie jeszcze inni grzesznicy – uśmiechnął się Paweł i po prostu zniknął tak jak przedtem Jasiek. Adam zaś poczuł się tak błogo, że nawet myśli zwolniły bieg w jego głowie. I znów minęło trochę czasu. Kilka razy dziennie słyszał, jak przychodzi do niego personel medyczny. Czasem lekarz czasem pielęgniarka. Co dziwne słuch rejestrował te wizyty, choć wzrok tego nie potwierdzał. Przyzwyczaił się do tych odwiedzin i przestał zwracać na nie uwagę. Któregoś razu jednak wizyta doktora wyglądała zupełnie inaczej niż wszystkie poprzednie. Lekarz usiadł na krześle obok Adama, przy jego nogach na łóżku położył stertę papierów. Brał je po kolei do rąk, uważnie lustrował, potem patrzył w któryś z monitorów, a gdy odkładał kartkę słychać było – niemożliwe, nieprawdopodobne, lub po prostu, to się w głowie nie mieści. O co chodzi zastanawiał się Adam. Czyżby mój czas się kończył, czy to już. W jego rozważaniach nie było jednak panicznego strachu, może jedynie niepokój przed niewiadomym, a zapytać przecież nie mógł. Lekarz w końcu zebrał wszystkie papiery, odstawił krzesło i już chciał wychodzić, lecz cofnął się jeszcze, pochylił nad Adamem i powiedział. Pojutrze wracają dzieci z Kalkuty. Wygląda na to, że wszystko się świetnie udało i to tylko dzięki panu. Nie wiem czy pan mnie słyszy, ale musiałem to powiedzieć. A on słyszał, lecz nie mógł nawet otworzyć powiek. Potem trzasnęły drzwi i lekarza już nie było. Adamem wstrząsały teraz dwa sprzeczne uczucia. Z jednej strony wielka radość, że wyjazd dzieci przyniósł pożądane efekty z drugiej zaś martwił się, że jego stan się pogarsza, no bo jak inaczej mógł zrozumieć pojedyncze słowa lekarza – niemożliwe, nieprawdopodobne, nie do wiary. Czas płynął powoli, lecz dla Adama nie miało to żadnego znaczenia. Leżał i marzył o tym by nim odejdzie spotkać się jeszcze raz z dziećmi, zdrowymi i pełnymi życia. Chciałbyś ich jeszcze spotkać? Usłyszał nagle pytanie. Kto tu jest, kto do mnie mówi – spytał? Nie zwykłem się przedstawiać, lecz ufam, że niedługo sam się domyślisz. Skąd wiesz, że marzyłem właśnie by ich ujrzeć. Ja bardzo dużo wiem o tobie. A skąd właściwie mnie znasz – nie rozpoznawszy głosu dopytywał Adam. Tego ci nie powiem, bo zepsułbym nam obu zabawę. A długo mnie znasz? A ile masz lat – odpowiedział pytaniem głos? Trzydzieści osiem. W takim razie znam cię już trzydzieści osiem lat i znam cię chyba lepiej niż ty sam siebie. Byłem świadkiem wszystkich twoich wzlotów i upadków. Domyślasz się już? Czy możliwe jest to, co przyszło mi teraz do głowy, choć nawet w myślach wygląda to nieprawdopodobnie – nieśmiało zapytał Adam? Wiedziałem, że się domyślisz. W końcu jesteś bardzo mądrym człowiekiem – pochwalił głos. Czy przyszedłeś po mnie? Głos zachichotał i odparł. Jesteś mądry, to już ustaliliśmy, ale nie aż tak mądry bym chciał się po ciebie fatygować osobiście. Więc czemu zawdzięczam ten zaszczyt? Czy wszystkich odwiedzasz przed śmiercią? Nie – odparł głos – oczywiście że nie. Ten przywilej jest tylko dla wybranych. Więc dlaczego ja? Bo widzisz jest coś, co nas łączy i właśnie dlatego chciałem osobiście ciebie poznać. A cóż może mnie małego robaczka łączyć z tobą, przecież obraziłem się na ciebie wiele lat temu. Przestałem cię odwiedzać, myśleć o tobie a tym bardziej prosić o cokolwiek. Tak, to prawda – potwierdził głos – i bardzo mnie to zabolało, ale ja jestem cierpliwy i postanowiłem poczekać aż zmienisz zdanie. No i doczekałem się. Nadal nie rozumiem co nas łączy – drążył temat Adam. Do tego jeszcze dojdziemy zaordynował głos. Teraz mi powiedz, czy pamiętasz słowa, które kiedyś wypowiedziałem? To coście uczynili jednemu z braci moich najmniejszych mnie uczyniliście. Pamiętasz? Pamiętam, ale co to ma do rzeczy. Widzisz, te słowa działają w dwie strony. Jeśli czynisz zło to tak jakbyś mi wyrządzał krzywdę. Jeśli dobro to tak jakbyś robił to dla mnie. To nadal nie wyjaśnia, co nas łączy – zauważył Adam. I tu dochodzimy do sedna sprawy – oznajmił głos. Ty poświęciłeś cały swój kapitał by ratować dzieci, chociaż sam jesteś chory, czyli położyłeś na szali swoje życie. Ja też kiedyś poświęciłem siebie by ratować ludzi. Czy to nie jest wystarczający powód? Teraz nastała dłuższa cisza. Adam nie wiedział co powiedzieć a głos milczał. No tak – zaczął wreszcie. Poświęciłeś swoje życie, ale po trzech dniach wróciłeś do żywych a ja, kiedy już umrę nie wrócę. To prawda, ale kto powiedział, że masz umrzeć teraz. Śmierć jest ci oczywiście pisana, lecz pozwól, że ja zadecyduję, kiedy to nastąpi. Ostatnio był u mnie mój lekarz – powiedział Adam – i patrząc na monitory które stoją tu z boku dziwił się, że jeszcze żyję, bo powtarzał niemożliwe, nieprawdopodobne. Sądzę więc że nie zostało mi wiele czasu. Jedyne na czym mi teraz zależy to spotkać się jeszcze z Antkiem i Wojtkiem. Żałuję natomiast bardzo, że nie zdążę dopilnować by znaleźli kochających opiekunów. Informacje, które do ciebie docierają są dobre, ale wnioski nie zawsze prawidłowe – oznajmił głos. Nie przyszło ci do głowy, że słowa, które słyszysz oznaczają coś zupełnie innego. Na przykład, że nie zbliżasz się do krawędzi życia, lecz oddalasz się od niej i to jest dla twojego lekarza takie niezrozumiałe, bo z medycznego punktu widzenia faktycznie powinieneś niedługo umrzeć. W tym momencie drzwi do pokoju Adama otworzyły się na całą szerokość i wpadli przez nie Antek i Wojtek. Panie Adamie – krzyknęli od progu – lekarze mówią, że jesteśmy zdrowi. Głos zamilkł a dzieci szczebiotały opowiadając swoje wrażenia z wyjazdu. Po chwili dołączył do nich lekarz prowadzący Adama. Nie wiem chłopcy czy on was słyszy. Nikła jest na to szansa, ale jest to możliwe. Antek ujął w dłonie bezwładną rękę Adama i zwrócił się do lekarza. Bardzo z nim źle? Doktor zadumał się na chwilę a potem powiedział. Trafił tu w stanie krytycznym i musieliśmy wprowadzić go w stan śpiączki. W zasadzie powinien był umrzeć już kilka dni temu, Tylko, że jego stan z nieznanych powodów zaczął się poprawiać. Przy jego chorobie to nie miało prawa się zdarzyć a jednak stało się. Jeśli ten proces będzie postępował za kilka dni podejmę decyzję by go wybudzić. Antek gładził dłoń Adama, podniósł wzrok i spojrzał na jego zamknięte powieki. Niech pan się trzyma, niech pan się nie daje a wszystko będzie dobrze. Jeszcze pana odwiedzimy. Wszyscy wyszli i znów Adam został sam, choć nie tak do końca. Jesteś tu jeszcze – spytał? Oczywiście że jestem – odparł głos. Czy to, co mówił lekarz jest prawdą? Co do słowa. Więc jest szansa, że wyzdrowieję. Czy ty to sprawiłeś? Jeśli powiem, że tak to nie powiem całej prawdy a jeśli powiem że nie to i tak mi nie uwierzysz, więc pozostawię cię w niepewności. Jedną tajemnicę mogę ci jednak zdradzić. Na tą chorobę, na którą teraz chorujesz nie umrzesz. Więc mogę znów snuć jakieś plany? Na to pytanie odpowiedziała cisza a i dalsze pytania pozostały bez odpowiedzi. Czy już mnie opuściłeś, mam jeszcze tyle pytań? Adam wpierw nasłuchiwał jakiejś odpowiedzi, a gdy się nie doczekał zaczął rozważać w myślach treść ostatniej rozmowy i przyszła mu do głowy myśl, że Paweł miał rację. To było najważniejsze spotkanie w jego życiu. Przynajmniej jak do tej pory. Nie dane mu było jednak zbyt długo się zastanawiać, bo właśnie do pokoju wszedł lekarz i dwie pielęgniarki. Panie zmieniły worki z kroplówkami wiszące na stojakach, doktor uważnie przyjrzał się monitorom stojącym z boku a potem powiedział – za godzinę trzeba będzie pełnić przy nim dyżur. Nie możemy przegapić momentu, kiedy się obudzi. Substancje, które spływały z kroplówek wprost do jego krwiobiegu spowodowały, że poczuł się strasznie błogo a myśli przestały mu się kleić. Postanowił więc odpocząć. Po pewnym czasie do jego świadomości zaczął docierać jakiś gwar, który wyraźnie dział się wokół niego. Próbował otworzyć oczy, lecz powieki nie chciały z nim współpracować. Postać, która pochylała się nad nim cichym łagodnym głosem mówiła. Panie Adamie proszę się obudzić. Słowa powtarzane wielokrotnie przyniosły pozytywny skutek. Powieki rozchyliły się na tyle, że do oczu wpadła odrobina światła. No nareszcie znów jest pan z nami. Ucieszył się lekarz, wyspał się pan chyba za wszystkie czasy zażartował. Adam poczuł nagle, że może delikatnie poruszać palcami rąk. Chciał coś powiedzieć, ale na to było jeszcze za wcześnie. Kolejna zmiana kroplówki i kilka zastrzyków sprawiły, że siły witalne zaczęły do niego wracać. Mógł już lekko poruszyć głową, czucie w palcach przeniosło się nieco wyżej i mógł unieść całą dłoń a oczy otworzyły się szerzej i światło już tak nie raziło. Pierwsze słowo jakie wypowiedział to było pić, a zaraz potem – wody. Może już pan przełykać – spytał lekarz. Adam na próbę przełknął ślinę a potem skinął głową. Siostro małą łyżeczkę na początek, niech tylko zwilży usta. Krok po kroku siły powracały, choć ciało było bardzo słabe. Po południu przy pomocy rehabilitanta Adam zaczął ćwiczyć mięśnie rąk, nóg i karku. No, jeśli dalej będzie szło tak dobrze – powiedział lekarz – to jutro będzie pan siedział a pojutrze może nawet chodził. Doktor wyszedł, lecz drzwi nie zdążyły się jeszcze zamknąć, gdy do pokoju wpadli Antek i Wojtek. W tak doskonałej formie i z taką energią Adam widział ich po raz pierwszy. Jeden nie skończył jeszcze mówić a drugi już zaczynał. Trajkotali jak najęci by w pewnej chwili jednocześnie zamilknąć. Adam wykorzystał ten moment i powiedział. Panowie źle ze mną było, naprawdę źle, ale nie wiedzieć czemu teraz się odmieniło. Jak wszystko będzie dobrze to może jutro ja do was przyjdę a na dziś mam już dosyć wrażeń. Dobra, to do jutra, niech pan odpoczywa. Chłopcy zawinęli się na pięcie i zniknęli za drzwiami. Zanim zmęczony wrażeniami Adam zasnął jego pamięć zaczęła przywoływać wspomnienia z niedawnej przeszłości. Miał nieodparte wrażenie, że z kimś rozmawiał i że to było ważne, ale więcej nie mógł sobie przypomnieć. Rano obudził się w świetnym nastroju i od razu postanowił spróbować. czy uda mu się usiąść. Zrobił to bez większego problemu. Siedział, więc i kiwał nogami ciesząc się z przyjętej pozycji. Gdy do pokoju wszedł lekarz podczas porannego obchodu aż zaniemówił z wrażenia. Chciał chyba o coś zapytać, lecz tylko uśmiechnął się, machnął ręką i wyszedł. Po południu, tuż po obiedzie wsparłszy się o krzesło, Adam uniósł się i stojąc ćwiczył podnoszenie nóg. Mocno się tym zmęczył, więc wśliznął się z powrotem do łóżka. Leżał i próbował sobie przypomnieć co takiego zdarzyło się kiedy on spał, lecz im intensywniej myślał tym większy miał mętlik w głowie. Z tej opresji wybawił go Paweł, zapukał i nie czekając na zaproszenie wszedł do pokoju. Nareszcie widzę cię w dobrej formie – powiedział, tęskniłem za naszymi rozmowami. Miałeś rację – rzekł Adam – cuda się zdarzają. Wyzdrowiałem. Jeszcze chyba nie wyzdrowiałeś, po prostu czujesz się lepiej. Nie Pawełku ja wyzdrowiałem. Skąd możesz to wiedzieć chyba za wcześnie na takie wnioski. Nie mam pojęcia skąd wiem, ale jestem tego pewny. Trzy następne dni potwierdziły słowa Adama. Cały szereg badań, przeróżnych konsultacji nie pozostawiał cienia wątpliwości. Po nieuleczalnej chorobie nie było śladu. Lekarze nie potrafili w żaden sposób wytłumaczyć tego fenomenu, więc musieli go uznać za cud. Zanim Adam opuścił mury szpitala zajrzał do kaplicy w nadziei, że spotka Pawła, lecz nie było go tam. Ukląkł więc w ostatniej ławce i modlił się a właściwie dziękował za szansę, jaką został obdarowany. Na koniec zadał pytanie. Boże jak mam pomóc Antkowi i Wojtkowi? Co powinienem zrobić? Następnie ukrył twarz w dłoniach i w takiej zadumie trwał dość długo. Gdy wstał jego twarz była rozpromieniona z radości. Przeżegnał się i szybko wybiegł na korytarz. Potem na piętro i do pokoju chłopców. Posadził ich na jednym łóżku, sam usiadł na drugim, nabrał powietrza i zapytał. Czy chcielibyście ze mną zamieszkać? Chóralny okrzyk nie pozostawił żadnych wątpliwości. Niedługo was stąd wypiszą, więc muszę się spieszyć. Jutro powinienem już wiedzieć, jak wyglądają nasze szanse. Adam pożegnał się z chłopcami, choć oni wcale nie mieli na to ochoty i wyszedł na korytarz. Oczywiście, nie mogło być inaczej, przy windzie stał Paweł. Podszedł do niego, ujął jego dłoń i powiedział. Dziękuję przyjacielu za wszystko co dla mnie zrobiłeś. Za każde gorzkie słowo wypowiedziane pod moim adresem. Teraz wiem jak bardzo było mi to potrzebne. Lekarze uzdrowili mi ciało, zaś choroba, która myślę już odeszła, uzdrowiła moją duszę. I wiem teraz na pewno, że gdyby Bóg nie zesłał jej na mnie zmarnowałbym własne życie.

KONIEC

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
miki · dnia 07.12.2021 21:03 · Czytań: 469 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ajw
04/12/2024 13:50
Świat oszalał. Tyle w temacie. Pozdrawiam serdecznie :) »
ajw
04/12/2024 13:48
Byś się zdziwił. Jest wielu ludzi, którzy kochają wyłącznie… »
gitesik
04/12/2024 11:45
Bardzo intymna zwrotka. »
ajw
04/12/2024 11:40
Bardzo ładna pełna delikatności miniatura. Lubię Twoją… »
gitesik
04/12/2024 11:39
Rzeczywiście to słowo "grzyby" użyłem cztery razy… »
Wiktor Mazurkiewicz
04/12/2024 10:57
Dziękuję Iwonko, a któż by śmiał nie kochać przyrody,… »
domofon
04/12/2024 10:52
ajw, nie namawiam, nie zniechęcam. ;) »
valeria
03/12/2024 17:36
Ja to się targuję przez cały rok, nie kupuję normalne:) »
pociengiel
03/12/2024 16:10
widziałem ten filmik potykając się o kartony, zagarniam… »
Kristof
03/12/2024 10:17
Dzięki za poświęcony czas, ale całości niestety nie mogę tu… »
ajw
02/12/2024 11:17
Nie smakowałam tych pocałunków i nie zamierzam, ale wiersz… »
ajw
02/12/2024 11:14
Zastanawiam się dlaczego w Twoim portalowym zbiorze tylko… »
ajw
02/12/2024 11:13
Kupuję cały klimat wiersza, bo kocham naturę. Podobają mi… »
domofon
30/11/2024 23:29
Bo tak smakuje pierwsza dawka hery. Nie do powtórzenia.… »
nicekk
30/11/2024 22:24
Fajnie się czyta, ale czemu pocałunek boga? »
ShoutBox
  • Berele
  • 16/11/2024 11:56
  • Siema. Znalazłem strasznie fajną poetkę: [link] Co o niej sądzicie?
  • ajw
  • 01/11/2024 19:19
  • Miło Ciebie znów widzieć :)
  • Kushi
  • 31/10/2024 20:28
  • Lata mijają, a do tego miejsca ciągnie, aby wrócić chociaż na chwilę... może i wena wróci... dobrego wieczorku wszystkim zaczytanym :):)
  • Szymon K
  • 31/10/2024 06:56
  • Dziękuję, za zakwalifikowanie, moich szant ma komkurs. Może ktoś jeszcze się skusi, i coś napiszę.
  • Szymon K
  • 30/10/2024 12:35
  • Napisałem, szanty na konkurs, ale chciałem, jeszcze coś dodać. Można tak?
  • coca_monka
  • 18/10/2024 22:53
  • hej ;) już pędzę :) taka zabiegana jestem, że zapominam się promować ;)
  • Wiktor Orzel
  • 17/10/2024 08:39
  • Podeślij nam newsa o książce, wrzucimy na główną:)
  • coca_monka
  • 14/10/2024 19:33
  • "Czterolistne konie" wyszły na początku września, może nawet gdzieś się wam rzuciły pod oczy ;)
  • coca_monka
  • 14/10/2024 19:32
  • Bonjour a tout le monde :) Dawno mnie tu nie było! Pośpieszam z radosną informacją, że można mnie zakupić papierowo :)
  • mike17
  • 10/10/2024 18:52
  • Widzę, że portalowe życie wre. To piękne uczucie. Każdy komentarz jest bezcenny. Piszmy je, bo ktoś na nie czeka :)
Ostatnio widziani
Gości online:49
Najnowszy:archiethomas