jak to się mówi: monday — mold day.
trzeba to przyjąć na chłodno, w zasadzie
— pogodzić się. kolejny tydzień do zlecenia.
wybijam się na niepodległość, uciekam spod
panowania kalendarzy i zegarów. ten tekst
nie ma racji, to kłamczuszek. mówi języczkami.
te — dosyć szybko zostają przeistoczone
w obsypujące się z drzew niczym liście
słoneczne refleksy.
snuję się po chacie. "drzwi zmieniły się w ścianę
i już nie wyjdziesz" — mówi ktoś w drugim pokoju.
mieszam w saganie z zupą. rozdygotana taśma,
machina do nawijania szajby wymaga remontu.
jutro — Święto Tribali. w telewizji znów będą
transmitowane przemarsze uśmiechniętych karków
pyszniących się zakwitającymi na bławatkowo
niemodnymi dziarami.
gotuje się. trzeba zdjąć z ognia rodową emalię
(służy już trzeciemu pokoleniu, pobabciny gar).
nalane, paruje w misce. żółte i z kosteczką.
chyba nie będzie mi smakować
(przypominam: tekstowi się łże).
wewnątrz maszynki ktoś się gnieździ.
może obrał ją za tymczasowe lokum.
w najgorszym razie: osiedlił się jakiś
cholerny żul, co będzie szantażować:
"daj na bro, albo całkiem poplączę taśmę".
mam zamiar zostawiać ex-librisy. gdzie tylko
się da. wyjść i pieczętować okolicę.
naklejać wlepki, mazać "graffiti" po przystankach
i kontenerach na używaną odzież,
po wiatach śmietnikowych.
licząc na odzew. że nawiążę kontakt
z kimś, kto podzieli się ideą, większą
niż ta tutaj: żreć, istnieć, cieszyć się
z byle czego
(gęsto, wstecznie i do własnej głowy daleko).
że zza bloków, spomiędzy siedzeń ostatniego
ikarusa, który kursuje na regularnej linii
wychynie On. mój dekonstruktor, cały w
rozkwieconych dziarach. przystawi mi
pieczątkę na środku czoła
i będę miał z czym się obnosić,
co pokazywać z dumą
na zjazdach eks-gimbusiarstwa
na zlocie honorowych twórców memów
(choć coś mi mówi, że mało kto zwróciłby
uwagę, mój nowy look spotkałoby się
z raczej chłodnym przyjęciem).
pierwsza łyżka. fuj. smak zupy przywodzący
na myśl awaryjny rzut ścieków
albo wojnę w Somalii.
ten tekst ciągle kłamie. to dosyć prosta
rymowanka. pleśnieje mi się bez powodu.
wielkie idee bywają niestrawne
jak przedwczorajsza kaszanka.
maszyna pracuje coraz głośniej. zaglądam.
kto tam wpuścił wytatuowanego lumpa?