Pozamykałam za sobą wszystkie okna,
z których miałam idealny widok
na świeżo wybudowane niebo.
Zaryglowałam ciszę ze wspomnieniami,
żeby wymknąć się samotności, jak zwykle
w minorowym nastroju.
Oczyściłam z resztek nadziei
moją najświeższą łzę, pozbyłam się
rozbestwionego milczenia,
uwięzionego we własnej miłości.
Ufając myślom, które więdną grzecznie
w świetle zimowego słońca, ufając szeptowi,
który nie zna się na czystości,
drę na kawałki pożegnalny list.
Nie rozumiem, dlaczego tak błogo jest
mojej miłości umierać w przekonaniu,
że przecieknie nam przez palce
ostatni pośpieszny oddech, że schwytamy
w kajdany serca tę błogosławioną, ciężarną noc,
która nigdy nie umrze z samotności.